sobota, 26 listopada 2022

MODERN STARS - "SPACE TRIPS FOR THE MASSES" (Little Cloud Rec.) "W Rzymie na Campo di Fiori, kosze oliwek..."

 

    Starsi fani alternatywnego grania pewnie wciąż całkiem dobrze pamiętają grupę Spaceman 3, która pod koniec lat 80-tych miała swój najlepszy czas. W 1982 roku powołali ją do życia Peter Kember i Jason Pierce, mieli wtedy 16 lat, i poznali się na korytarzu szkoły Rugby Art College. Ta szkoła już nie istnieje, podobnie jak zespół, który zawiesił działalność w 1991 roku, dając swój ostatni oficjalny koncert podczas Reading Festival 25 sierpnia 1991 roku. Zanim do tego doszło zespół zdążył wydać kilka interesujących płyt: "The Perfect Perscription" (1987), "Plaing With Fire" (1989), "Recurring" (1991). Ich brzmienie charakteryzowały wolne transowe kompozycje, niekiedy dopełnione podmuchem przesterowanych  gitar - panowie używali instrumentów i wzmacniaczy z lat 70-tych - nieznaczne zmiany akordów, tonacji i tempa; jednym słowem psychodelia. Formacja szybko dołączyła do grona innych popularnych w tamtym okresie zespołów, takich jak: My Bloody Valentine, The Jesus And Mary Chain, Chapterhouse, Ride itd., uzyskując wśród sporej i systematycznie powiększającej się grupy zwolenników status "kultowej". Jednym z powodów rozstania panów Kembera i Pierce'a była kłótnia o... kobietę (ach, te kobiety), Kate Radley, z którą to zdaniem tego pierwszego, zbyt wiele czasu spędzał ten drugi z wyżej wymienionych dżentelmenów. Po zakończeniu działalności Spaceman 3, Kember założył grupy Spector oraz EAR, wyprodukował płyty chociażby MGMT czy Panda Bear. Jason Pierce odniósł znacznie większy sukces powołując do życia zespół Spiritualized, w którym do 1997 roku na klawiszach grała wspomniana wcześniej Kate Radley. Ta ostatnia po rozstaniu z wokalistą Spiritualized, została żoną Richarda Ashcrofta.



We wstępie wspomniałem o grupie Spaceman 3 dlatego, że sporo zespołów, które funkcjonują współcześnie odwołuje się i nawiązuje do brzmienia tej nieco zapomnianej dziś formacji. Jednym z nich jest włoska grupa Modern Stars, której trzecia w dyskografii płyta ukazała się całkiem niedawno. Skład zawiązał się w Rzymie, w wyniku starań Andrei Merolle (gitara, sitar, syntezatory) i Andrei Sperduti (perkusja), do których dołączyła sopranistka Barbara Margani. Ich debiut "Silver Needles" (2020), nie został specjalnie zauważony, ale o kolejnym albumie, wydanym rok później, "Psychindustrial" (2021), inspirowanym powieścią George'a Orwella "1984", można było znaleźć wzmianki na blogach tematycznych. Inspiracją do powstania trzeciego wydawnictwa "Space Trips For The Masses" była tematyka związana z turystyką kosmiczną, stąd też taka, a nie inna okładka. Artyści z Wiecznego Miasta, chętnie przywołują nazwy ulubionych grup, których muzyka wywarła na nich wpływ. Pośród nich znajdziemy oczywiście formacje Spaceman 3, ale też Suicide, Brian Jonestown Massacre, Swans, czy Boris - ten ostatni to dla Andrei Merolle jeden z najlepszych zespołów wszech czasów.

Materiał na nowy album zaczął powstawać już na przełomie 2017/2018 roku, w międzyczasie Andrea Merolle i Barbara Margani doczekali się narodzin córki. Jej wcześniej zarejestrowany płacz, razem z biciem serca, przetworzony i połączony z samplami fragmentu "Symfonii nr. 9" Ludwiga Van Beethovena, znalazł się u podstaw kompozycji "My Messiah Left Me". Wersja tego utworu zamieszczona na płycie "Space Trips Fot The Masses", ma w sobie coś z melodyki Spiritualized, ze świetną środkową częścią, kiedy to milknie na momenty gitarowy podmuch. Oparty na kilku prostych powtarzanych riffach "Monkey Blues", powstał po kolejnej projekcji filmu "12 małp". W otwierającym najnowszy album "Starlight" wykorzystano samplowane próbki "Orchestral Suite no. 3" - Jana Sebastiana Bacha. Ta zmodyfikowana elektroniczna warstwa stanowi zwykle podstawę wielu kompozycji włoskiego tria, do którego na czas koncertów dołącza także basista. Na kolejnych etapach produkcji artyści obudowują ją brzmieniem przesterowanych gitar, dźwiękami syntezatorów, perkusji, śpiewem, i często tonami egzotycznych instrumentów, jak sitar. Niekiedy tych elektronicznych dodatków jest nieco więcej, jak chociażby w utworze "No Fuss", w którym usłyszymy również kobiecy chórek. Z kolei w kołysance, luźno zainspirowanej popularną melodią "Twinkle Twinkle Little Star", samotna kobieca wokaliza dodała mrocznemu psychodelicznemu nastrojowi całego albumu odrobinę przyjemnego światła.

 I tak: "Naręcza ciemnych winogron padają na puch brzoskwini...".

(nota 7.5/10)



W dzisiejszej sekcji "Zapowiedzi/Single/Dodatki", nieco więcej gitarowego brzmienia. Zaczniemy od fragmentu płyty "Gigi's Recovery", irlandzkiej grupy The Murder Capital, która ukaże się 20 stycznia 2023 roku.



Gitarzysta grupy Cocteau Twins, a także szef wytwórni Bella Union - Simon Raymonde - 9 grudnia opublikuje swoje rzadkie nagrania z końcówki lat 90-tych, tytuł tego wydawnictwa brzmi - "Solo Works 96-98".



Szwedzka grupa Holy Now, z wokalistką Juli Oleander, jakiś czas temu opublikowała album "Dream Of Me". Oto fragment z tej płyty.



Niemiecka grupa, o jakże wdzięcznej nazwie Kraków Loves Adana, na 14 lutego 2023 roku zapowiada wydanie płyty "Call Yourself Now".



Zajrzymy również do katalogu oficyny Bongo Joe Records, oto projekt Augenwasser, pod którą to nazwą ukrywa się muzyk Elias Raschle, na 16 grudnia zapowiada premierę najnowszej płyty zatytułowanej "The Big Swim". Przyznam, że to jeden z moich ulubionych utworów ostatnich dni.


;

Zamiast nowej płyty The Cure, właśnie  ukazała się reedycja albumu "Wish: 30th Anniversary Edition - Remastered". Wydawnictwo zawiera trzy fizyczne krążki, poza podstawowym oczyszczonym materiałem znajdziemy na nim dema, miksy, w sumie 45 nagrań. Przyznam, że niegdyś lubiłem album "Wish", miałem na nim kilku swoich faworytów. Szczególnie w późniejszych wersjach koncertowych. Oto jeden z nich. Bez tego utworu... wiadomo...



W kąciku improwizowanym płyta, której słucham uważnie i z przyjemnością od wczoraj. Bo to właśnie 25 listopada miała miejsce premiera czwartego, jeśli dobrze liczę, w dyskografii albumu bristolskiej grupy Run Logan Run. Krążek "Nature Will Take Care Of You" brzmi długimi fragmentami naprawdę dobrze, i pewnie przekonali się o tym nieliczni, którzy niecały miesiąc temu wybrali się na koncert zespołu podczas Jazz Jantar. Grupę tworzą Matt Brown - perkusja, Andrew Neil Hayes - saksofon, Dan Messore gitara, oraz występująca gościnie wokalista Annie Gardiner (plus kilku zaproszonych specjalnie na sesje nagraniowe artystów, w tym członkowie Parallax Orchestra). Posłuchajcie sami, nowy wymiar "Bristol Sound". CUDEŃKO !!!



Kolejna po Brandee Younger i Maddie Herbert harfistka na moim blogu - czyli Szwajcarka Julie Campiche i jej kwartet. Fragment kompozycji z jej najnowszej niedawno wydanej płyty zatytułowanej "You Matter".




sobota, 19 listopada 2022

SAINT JUDE - "SIGNAL" (Slow Dance Records) "Okruchy z południowej części Londynu"

 

      Forest Hill to zgodnie z nazwą dzielnica położona na niewielkim wzniesieniu, w południowo-wschodniej części Londynu, która powoli zaczęła się rozwijać w drugiej połowie XIX wieku. Jedną z jej największych atrakcji jest "Horniman Museum And Gardens", gdzie obok akwarium, sporych  rozmiarów wpychanego morsa, i najlepszej  kolekcji instrumentów muzycznych na Wyspach Brytyjskich, znajdziemy pachnące ogrody oraz piękne klomby, skąd rozciąga się malownicza panorama centrum Londynu. To również w tej dzielnicy usytuowano najstarszy londyński basen, mieszczący się przy Dartmouth Road, Bibliotekę Forest Hill, rezydencje w stylu Art Deco - mieszkali tu między innymi Raymond Chandler i Boris Carloff. Po drodze do restauracji Canvas & Cream, w której podają kawę i pyszne ciasto orzechowe, miniemy stare i tak charakterystyczne czerwone budki telefoniczne, pub mieszczący się w budynku dawnej poczty, czy budynek kina Capitol - obecnie bar JD Wetherspoona.



To właśnie w takich okolicznościach lokalnej przyrody dorastał główny bohater dzisiejszej odsłony bloga - Jude Woodhead, który przybrał pseudonim artystyczny Saint Jude. Swoją drogą ciekawe, czy wie, że Święty Juda to patron - jak wczoraj sprawdziłem - spraw beznadziejnych  i trudnych. Jego debiutancka płyta zatytułowana "Signal", w zamierzeniach autora miała być czymś w rodzaju autoportretu, zapiskami: "o dojrzewaniu w czasach przemian społecznych". Dzielnice usytuowane w południowo-wschodniej części Londynu stały się zarówno punktem obserwacyjnym, jak i źródłem inspiracji podczas prac nad kolejnymi nagraniami. Rozmyte światła latarni ulicznych, które wyznaczały kolejne etapy życia, mroczne i niebezpieczne zaułki, podobne do siebie niskie zabudowania, zatroskane lub szczęśliwe oblicza przyjaciół, młodzieńcze plany, pierwsze niepowodzenia, barwa nieba tuż po zachodzie słońca - wszystko to można odnaleźć w kolejnych wersach tekstów Woodheada, przywoływanych charakterystyczną surową wokalizą artysty, która rozpięta jest gdzieś na pograniczu oszczędnego śpiewu i emocjonalnie zabarwionej opowieści.

Nie byłoby albumu "Signal", gdyby nie spora grupa znajomych, którzy głównie wokalnie wsparli brytyjskiego muzyka. Wśród nich pojawia się także polski akcent, i to na samym początku tego wydawnictwa. W końcowej części mocnego otwarcia zatytułowanego "Does" usłyszymy próbkę etnicznej wokalizy Agi Ujmy. Pani Agnieszka studiowała w Polsce muzykologię, potem odbyła staż w Surakarcie (Indonezja), gdzie zafascynowała się lokalną kulturą, zgłębiała tajniki gry na jawajskim gamelonie oraz instrumencie zwanym Sasando. W ubiegłym roku nakładem oficyny Slow Dance Records ukazała się jej debiutancka epka - "Songs of Innocence and Experience". Wszystkich zainteresowanych sylwetką i muzyką Agi Ujmy odsyłam do obszernego wywiadu, który ukazał się w "Dwutygodniku". Trzeba podkreślić, że ten etniczny trop stanowi jedno z wielu bardzo różnych odniesień, jakie znajdziemy na płycie "Signal". W kolejnych nagraniach przewijają się elementy indie-rocka, dream-popu, drum and bassu, elektroniki, punka, czy rapu. Jude Woodhead słusznie zwrócił uwagę na fakt, że współcześni artyści coraz rzadziej wpisują się w ramy tylko jednej kategorii. "Sposób, w jaki niektórzy mówią o gatunkach i kategoriach muzycznych jest odrobinę przestarzały". Czerpanie z wielu estetyk dla młodych twórców nie jest obecnie wyborem artystycznym, czy ekstrawagancją, tylko czymś poniekąd naturalnym.



    Muzyk z południowej części Londynu, swoją przygodę z dźwiękiem zaczynał od dubstepu, potem były rapowe wprawki, zwrot w kierunku brzmień klubowych, fascynacja dokonaniami grupy Four Tet, debiutanckim krążkiem The XX, czy wczesnymi płytami Gorillaz. Skrycie marzy o duecie z Hope Sandoval. Kto wie, może kiedyś. Szorstka i prosta wokaliza Jude'a Woodheada przyjemnie kontrastuje z delikatnymi i eterycznymi głosami zaproszonych do współpracy pań. Wśród nich znajdziemy naszą dobrą znajomą Sarę Dowson, której płytę z grupą Durg Store Romeos recenzowałem jakiś czas temu na łamach bloga. Oprócz niej artystę wsparła HALINA, która po przeprowadzce z Leeds także znalazła bezpieczną przystań w południowym Londynie, jej ostatni wydany we wrześniu album "The Game", wyprodukował właśnie Jude Woodhead. Świetnie wypadła nikomu nieznana Low Loudly - jej rozmarzony i niespiesznie artykułujący sylaby głos, troszkę podobny do Alison Show (Cranes), dopełnia narastające napięcie w utworze "Halfway". W "Late Summer" wrażliwe ucho wychwyci echa melodyki wczesnych dokonań The XX, uwagę przyciągnie wykorzystana w tej odsłonie kobieca linia wokalna, przeplatająca się z oszczędnym śpiewem Saint Jude'a. Podobnie oszczędne są aranżacje, w których skład zwykle wchodzą syntezatory, gitarowe wstawki, elektroniczne pętle i dodatki, utrzymane w duchu typowej domowej produkcji spod znaku lo-fi. Momentami można było nieco bardziej zadbać o jakość dźwięku, choć z drugiej strony ów brzmieniowy kurz czy brud dodaje uroku. W pierwszej części "Feedback Song" brytyjski twórca przy pomocy prostych środków wyczarował głębie przestrzeni. W wielu tych  nagraniach wypełniających krążek "Signal" odnajdziemy nostalgiczny nastrój, oniryczną atmosferę. 

Najsłabiej w moich oczach wypadła tytułowa kompozycja "Signal", zaprezentowana w trzech częściach. Dwie z nich w dość błahy sposób próbowali zagospodarować raperzy: Louis Culture oraz Trim, czyli Javan St.Prix. Nie wiem, czy swoim wystąpieniem zdołali przekonać kogoś oprócz samych siebie. Muzycznie w tych fragmentach również nic intrygującego się nie dzieje. To swoisty paradoks tego wydawnictwa. Artysta, który wywodzi się z hip-hopu i muzyki klubowej, tak słabo odnalazł się na dawnym macierzystym terenie, z kolei tak dobrze poczuł się w onirycznych dream-popowych przestrzeniach. Może to wynikać z przesunięcia akcentów, zmiany zainteresowań - co tłumaczyłoby w pewnym sensie marzenie o duecie z Hope Sandoval. I pomyślałby kto, że Jude Woodhead, w kolejnych odsłonach płyty "Signal", nie chciał zaprezentować siebie - bardziej jako autora piosenek i producenta, niż wokalisty - tylko młode i utalentowane dziewczęta, rezydujące w południowej części Londynu.

(nota 7/10)

 


Nie ukrywam, że pierwszy singiel Meg Baird zatytułowany - "Will You Follow Me Home", który zaprezentowałem całkiem niedawno, zauroczył mnie. Drugiemu, który ukazał się kilka dni temu, również nic nie brakuje. Cóż mogę więcej dodać w tej sytuacji, jak tylko to, że teraz to naprawdę z niecierpliwością czekam na cały album "Furling", który ukaże się 23 stycznia 2023 roku.



Postaram się podtrzymać podobny niespieszny i urokliwy nastrój. Bob Keal to muzyk i wokalista z brytyjskiego miasta Wallasey, który ukrywa się pod pseudonimem Small Sur. Oto mój ulubiony fragment z jego najnowszej płyty "Attic Room".



Skoro pojawił się Brytyjczyk, dla równowagi warto zaprezentować Francuza. Renaud Brustlein, który przybrał pseudonim artystyczny H-Burns, i najnowszy singiel "Morning Flight". Sami wybierzcie, do kogo Wam bliżej.



Kolejny "rozleniwiacz", tym razem w kobiecym wydaniu. Oto nie dalej jak wczoraj ukazała się najnowsza płyta Nadine Khouri - "Another Life", którą wyprodukował John Parish.



Zapowiedź albumu brytyjskiej  wokalistki Billy Nomates - "Cacti", który ukaże się 13 stycznia w przyszłym roku.



Przeniesiemy się za ocean, do stanu Kalifornia, skąd pochodzi grupa Topographies, z synem perkusisty The Cure w składzie. Ich ostatni album recenzowałem na łamach bloga jakiś czas temu. Właśnie podzielili się ze światem najnowszym singlem.



W sekcji improwizowanej fragment płyty "Juba Lee", amerykańskiego saksofonisty Avrama Fefera, Eric Ruis na basie, Chad Taylor - perkusja, i najbardziej znany w tym składzie Marc Ribot na gitarze.



Coś dla fanów talentu pianisty Esbjorna Svenssona, dziewięć ostatnich jego kompozycji, zebranych na albumie "HOME.S.", rejestracji nagrań dokonano w jego domu, na kilka tygodni przed jego śmiercią, 14 czerwca 2008 roku.




 

 





 

sobota, 12 listopada 2022

SARAH ELIZABETH CHARLES - "BLANK CANVAS" (Ropeadope Records) "Na skrzyżowaniu dróg"

 

     Płyty pochodzące z wytwórni Ropeadope Records pojawiają się od czasu do czasu na łamach tego bloga. W katalogu oficyny znajdziemy albumy reprezentujące gatunkowe pogranicze (crossover), ich autorzy w swoich kompozycjach zwykle swobodnie flirtują z różnymi gatunkami, łącząc ze sobą elementy jazzu, rocka, bluesa, elektroniki, soulu czy folku. Nie zasklepiają się w jednym jasno określonym centrum muzyki bezpiecznej, tylko wychodzą poza sztywne ramy i wyznaczone reguły. W wielu przypadkach tych działań nie liczy się końcowy efekt uzyskany przez artystę, ale sam proces wyjścia, i zebrane w jego trakcie doświadczenie. Oficyna Ropeadope Records została założona w 1999 roku przez  Andy'ego Hurwitza w  Nowym Yorku. Od samego początku miała być miejscem spotkań kreatywnych twórców, uosabiać coś na kształt skrzyżowania estetyk, form oraz kultur. Pierwszą płytą, która ukazała się z tym logo na okładce, był "Project Logic" - DJ Logica, a już trzy lata później, w 2002 roku, album Spanish Harlem Orchestra nominowano do nagrody Grammy. Był to wyraźny znak, że działalność wydawnicza wytwórni została zauważona i doceniona. Nic więc dziwnego, że tych  nominacji do rozmaitych nagród czy wyróżnień w kolejnych latach było coraz więcej. Włodarze oficyny krok po kroku budowali rozpoznawalną markę, również odzieżową, tworzyli  połączenia partnerskie oraz satelity, systematycznie poszerzali ofertę katalogową. Płyty takich grup i artystów jak: Antibalas, The Chicago Experiment, EYOT, David Sanchez, Aaron Parks, Jazz Ahmed, Logan Richardson czy Christian Scott ugruntowały pozycje na rynku amerykańskiego labelu. W 2007 roku wytwórnia przeniosła swoją główną siedzibę do Filadelfii, a sześć lat później jej szefem został Louis Marks - "Nie jesteśmy po właściwej stronie historii, jesteśmy prawdziwą historią w epoce zakłamania".



W ofercie katalogowej Ropeadope Records znajdziemy całkiem sporo wydawnictw płytowych wokalistów i wokalistek. Tak się złożyło, że jedna z nich - Sarah Elizabeth Charles - wczoraj opublikowała swoją najnowszą płytę "Blank Canvas". To artystka wciąż bardzo słabo znana w naszym kraju. Jeśli ktoś w ogóle kojarzy jej nazwisko, to głównie z nagrań trębacza Christiana Scotta, w których gościnie wystąpiła. Jej czwarte w dorobku dzieło - debiutowała albumem "Red" w 2012 roku - poprzedziło kilka traumatycznych wydarzeń; utrata dziecka, śmierć brata, któremu dedykowała utwór-wspomnienie "Brother", oraz narodziny upragnionego syna. Jako nastolatka Sarah była zafascynowana dokonaniami innej Sary... Vaughan. Po przeprowadzce do Nowego Jorku rozpoczęła edukacje w The New School For Jazz And Contemporary Music, gdzie obecnie jest adiunktem, prowadzi również warsztaty jazzowe i bywa edukatorką najmłodszych. Jej ojciec pochodzi z Port-au Prince na Haiti, dlatego amerykańska artystka w swojej twórczości często porusza wątki związane z emigracją, nierównościami społecznymi, rasizmem, ideologią polityczną, czemu dała wyraz chociażby na ostatniej płycie "Free Of Form" (2017).

Najnowszy album - "Blank Canvas" rozpoczyna utwór "Guest House Intro", który jest wokalnym fragmentem przedstawiającym poezję Rumiego, najwybitniejszego poety sufickiego. Po tak subtelnym wstępie kolejna odsłona płyty - "Borders" - momentami brzmi wręcz rockowo czy art-rockowo, głównie za sprawą aktywnej gitary Jordana Petersa. Sporo tu zmian tempa, przejawów nieźle zgranej ze sobą sekcji rytmicznej i flirtowania z różnymi stylistykami, co jest niejako znakiem rozpoznawczym tego wydawnictwa.  Warto w tym miejscu dodać, że nie byłoby tej płyty, gdyby nie sprawdzeni w boju koledzy z grupy Scope, którzy na co dzień towarzyszą artystce - oprócz wspomnianego wcześniej gitarzysty, mamy Jessa Eldera (fortepian), Bunisa Earla Travisa (bas), Johna Davisa (perkusja), Jesse Fishera (syntezatory, produkcja). W dwóch kompozycjach pojawił się gościnnie nasz dobry znajomy i przyjaciel wokalistki Chistian Scott, którym tym razem nie zagrał na trąbce, tylko na stworzonym przez siebie instrumencie o nazwie Adjuah Bow (rodzaj harfy pocieranej smyczkiem).

 Jej charakterystyczne brzmienie wypełniło nagranie "Freedom Day". To oryginalna kompozycja znakomitego Maxa Roacha pochodząca z płyty "We Insit! Freedom Now Suite", z 1961 roku. Rolę wokalistki pełniła tam Abbey Lincoln, do której Sarah Elizabeth Charles bywa niesłusznie i zupełnie niepotrzebnie porównywana. Barwa głosu tej ostatniej jest dość wysoka, jak na środowisko muzyki improwizowanej, gdzie zwykle dominują zamszowe czy bursztynowe średnice lub niskie tony. Sarah Elizabeth Charles często i łatwo wspina się na wzgórza górnych rejestrów, lubi długie dźwięki, gdzie momentami zbyt mocno próbuje pokazać swój głos, jakby wychodziła z założenia, że "wyżej i głośniej" oznacza "lepiej". Nie obawia się przy tym wyjść przed instrumenty, pozostać na scenie całkiem sama, wykorzystać folkowych zaśpiewów, soulowych tricków czy popowej prostoty, nie stroni także od elektronicznych modyfikacji lub różnej maści nakładek. Raczej kokietuje nas drobnymi jazzowymi nawiązaniami, niż wpisuje się w szeroko pojętą klasykę tego nurtu. Umiejętnie zbliża się, to znów oddala, meandruje i kluczy, jakby w żadnej estetyce nie chciała zagrzać na dłużej miejsca. Jej interpretacja "Freedom Day" zawiera elementy psychodelii czy "duchowego jazzu", i znacznie bliżej jej nastrojem do twórczości omawianej na łamach bloga Melanie Di Biasio, niż do Abbey Lincoln. W podobnym tonie utrzymany został wspomniany wcześniej "Brother", wypełniony ozdobnikami, nieśmiałym folkowo-bluesowym echem. Najbliżej jazzowej tradycji sytuuje się "Out Loud" i "Malba", choć ten drugi utwór początkowo nie ma jednej myśli, czytelnego kierunku, przebiega dość chaotycznie, nawet jak na swobodne poczynania amerykańskiej wokalistki, na domiar złego wieńczy go banalny koniec. Z kolei "Blind Emotions" - to nie tylko świetna aranżacja, ale też pokaz subtelnej gry inteligentnie zaplecionych instrumentów. Niespiesznie kończący płytę "The Message" ma coś z nastroju niektórych kompozycji Stinga lub Sade.

(nota 7/10)

 


W Waszej ulubionej sekcji "Zapowiedzi/Single/Dodatki", na dobry początek usłyszymy najnowszy utwór Heather Woods Brodercik, znanej chociażby ze składu grupy Efterklang. Włóżmy więc słuchawki...




Przeniesiemy się do Izraela, bowiem stamtąd pochodzi artysta Kutiman, który całkiem niedawno opublikował całkiem udany album "Open". W ostatnich dniach dopadła mnie jedna bardzo urokliwa piosenka z tej właśnie płyty, i nie mogę się od niej uwolnić. Można jej słuchać nałogowo, nie tylko w trakcie wynoszenia śmieci. W drodze powrotnej bohater teledysku (wokalista Ohad Dekel) pokaże podstawowe kroki dla "tańczących inaczej". Warto je zapamiętać, a potem wykorzystać na parkiecie czy panelach podłogowych w kolorze orzech włoski. Cudne choreo!



Z Paryża pochodzi grupa En Attendanta Ana, która 27 stycznia 2023 roku, w oficynie Trouble In Mind Records, opublikuje album "Principia".



Pozostaniemy we Francji, gdyż to ojczyzna członków zespołu This Will Destroy Your Ears, którzy 18 listopada pokażą światu swój nowy album "Everybody Knows Mickey".



Ze stanu Nowy Meksyk pochodzi Mark Salazar i Valerie Andra, którzy ukrywają się pod szyldem Vacio Eterno. Oto fragment pochodzący z ich najnowszej epki.




W kąciku weterana zapomniana grupa The Opposition. Tak się złożyło, że niedawno, po długiej walce z chorobą, odszedł od nas jeden z założycieli tego powstałego pod koniec lat 70-tych zespołu, Mark Long.



Pozostaniemy w Londynie, gdyż stamtąd wywodzi się się grupa Cristobal And The Sea, ostatnio wróciłem do ich epki.



Na koniec pozostawiłem wizytę w słonecznej Kalifornii. Wokalistka Dawn Richard oraz saksofonista i producent Spencer Zahn wydali niedawno bardzo chwalony album "Pigments".






sobota, 5 listopada 2022

OLD FIRE - "VOIDS" (Western Vinyl) "Ezoteryczny Teksas"

 

   "Nie zaszkodzi mieć w sobie trochę Teksasu" - oświadczył, w typowym dla siebie stylu, Frank Underwood, w jednym z odcinków serialu "House Of Cards". Pewnie pod tym stwierdzeniem chętnie podpisałby się producent i muzyk John Mark Lapham, założyciel i pomysłodawca projektu Old Fire, który właśnie z Teksasu pochodzi. W tym drugim pod względem powierzchni oraz ludności stanie USA znajduje się miasto Abilene, gdzie mieszkał i dorastał późniejszy autor albumu "Voids". Region znany jest z surowych zasad i konserwatyzmu, przewijającego się na różnych poziomach ludzkiej egzystencji. Może dlatego Lapham opuścił rodzinne strony i wyruszył w długą podróż, żeby ostatecznie na dziesięć lat znaleźć bezpieczną przystań w nieco bardziej otwartym i tolerancyjnym Manchesterze. To tam zawiązał trwałe przyjaźnie, nawiązał kontakty, które pomogły mu w rozwoju artystycznym. 

Początki zwykle bywają trudne - "Dzieliłem kawalerkę ze szczurami i biesiadowałem w Rushome's Curry Mile". W czasie pomiędzy pochłanianiem posiłków, a tępieniem gryzoni, brzdąkał w grupie The Earlies, ich debiutancka płyta "These Were The Earlies" ukazała się w 2005 roku. Wraz z Micahem P. Hinsonem pod nazwą The Late Cord przygotowywał zestaw nagrań dla wytwórni 4AD. Potem była współpraca z Davidem Stithem, chwilowa obecność w zespole Mien i The Revival Hour. Spotkanie z dawnym szefem wspomnianej wcześniej oficyny 4AD - Ivo Watts Russellem było spełnieniem młodzieńczych marzeń (jako nastolatek Mark słuchał płyt Cocteau Twins, Dead Can Dance, This Mortal Coil czy Japan). Jakiś czas później Lapham powołał do życia projekt Old Fire. Podczas prac nad debiutanckim albumem "Songs From The Haunted South", w studiu nagraniowym pojawili się koledzy z grupy The Earlies, Gem Club, Thor Harris (Swans), i mój niegdyś ulubiony Warren Defever (His Name Is Alive). Oprócz własnych utworów Lapham wrzucił na warsztat interpretatora kompozycje Psychic Tv, Low, Iana Williama Craiga, Jasona Moliny czy zespołu Shearwater. Twórcą okładki tego wydawnictwa był zdobywca nagrody Grammy, i nadworny grafik oficyny 4AD - Vaughan Oliver, mający na swoim koncie współpracę z takimi gwiazdami sceny alternatywnej jak: Dead Can Dance, Cocteau Twins, Mojave 3, This Mortal Coil, Pixies, His Name Is Alive czy David Sylvian. Niestety artysta odszedł pod koniec grudnia 2019 roku.



Na okładce debiutanckiego albumu Old Fire - "Songs From The Haunted South" wykorzystano stare zdjęcie (1958 rok) pochodzące z rodzinnego albumu Laphama, które przedstawiało jego ojca. Rodzice amerykańskiego muzyka zmarli całkiem niedawno, również życie osobiste przyniosło nagły kres dwóch intymnych relacji. Wszystko to odcisnęło się na kondycji mentalnej twórcy i znalazło odbicie w kompozycjach zamieszczonych na najnowszej płycie "Voids". Nad jego poszczególnymi odsłonami unosi się nostalgiczny nastrój, zabarwiony fazami niepokoju lub pogłębionego smutku. Dominuje leniwe tempo, na którym osadzono indie-folkowe pieśni lub wykreowano ambientowe przestrzenie. Pośród wokalistów, którzy zgodzili się ozdobić swoim głosem kolejne kompozycje znajdziemy sporo naszych dobrych znajomych - Adam Torres, Julia Holter, Bill Callahan i Emily Cross. W moim odczuciu ta ostatnia artystka chyba wypadła najciekawiej, bowiem świetnie zaaranżowany "Blue Star" jest jednym z najlepszych nagrań tego wydawnictwa. Emily Cross wraz z mężem Danem Duszyńskim tworzy duet Cross Record. W 2016 na łamach bloga recenzowałem ich płytę "Wabi-Sabi". Zwróciłem wtedy uwagę, że sympatyczna małżeńska para wyprowadziła się z Chicago, żeby osiąść na farmie w... Teksasie. Mark Lapham długo szukał wokalistki do tego nagrania, jak to nieraz bywa zadecydował przypadek, kiedy pewnego dnia usłyszał piosenkę zespołu Loma, w której zaśpiewała urocza Emily Cross. W ten sposób odnalazł brakujący element. Kolejnym mocnym punktem płyty "Voids" jest Bill Callahan, którego głos pojawia się w aż trzech kompozycjach. W zamyśle autora, w utworze "When I Was In My Prime" miał zaśpiewać Robert Wyatt, ale po braku odzewu z jego strony ostatecznie Thor Harris w prywatnej rozmowie podsunął nazwisko Callahana. Zaśpiewany przez niego "Don't You Go" pierwotnie był piosenką antywojenną, i pochodził z repertuaru Johna Martyna (krążek z 1981 roku). Lapham zainteresował się bliżej jego twórczością po rekomendacji Ivo Watts Russella. Z kolei "Corpus" powstał już dekadę temu, doczekał się przez ten czas kilkunastu wersji, i we wstępnych założeniach miał nosić tytuł "Mephisto". "Próbowałem wyobrazić sobie, jak zabrzmiałby zespół Talk Talk wyprodukowany przez Davida Lyncha" - oświadczył w jednym z wywiadów John Mark Lapham. 

Przyznam, że niezbyt przekonała mnie pieśń Julii Holter - "Windows Without A World" (nie dlatego, że nie lubię tej artystki, wprost przeciwnie), a właściwie to, co z nią zrobił amerykański producent. Ta piosenka pierwotnie została zamieszczona na jej albumie "Loud City Song" (2013). Wykorzystany w tej odsłonie krążka "Voids" vocoder nie należy do moich ulubionych studyjnych urządzeń. Ponoć Julia Holter po przesłuchania tej wersji nie grymasiła, nie kręciła nosem, i nie dostała czkawki, co więcej, była bardzo zadowolona. Nie wiem również, czy ten prosty, ale też dość drastyczny podział albumu, na część piosenkową oraz część instrumentalną, był najlepszym rozwiązaniem. Można było spróbować nieco inaczej połączyć ze sobą kolejne utwory. Z pewnością ambientowo-jazzowa końcówką płyty jest warta szczególnej uwagi. Wykorzystano tam całkiem sporo instrumentów, które nie manifestują zbyt głośno czy dosadnie swojej obecności. Usłyszymy tutaj między innymi gitarę Boba Hoffnara, klarnet - Thora Harrisa, saksofon - Josepha Shabasona (znów on!), trąbkę i flugelhorn - Matta Burke'a, wiolonczelę - Semay Wu, harfę - Audrey Harrer, perkusje -  Robba Kidda, czy bas - Robina Allendera.

(nota 7/10)

 


Powyżej zabrzmiał głos Emily Cross, dlatego skorzystam z okazji i powrócę do mojego ulubionego fragmentu wspomnianej już dzisiaj płyty "Wabi-Sabi", którą stworzyła w duecie z mężem, ukrywając się pod szyldem Cross Record.



Najwyższa pora przygotować się do zimy, wyciągnąć rękawiczki, poszukać czapki, podostrzyć łyżwy, żeby na gładkiej tafli lodu móc kreślić swobodne esy-floresy, przy okazji słuchając wybornego, w ostatnich dniach mojego ulubionego, singla grupy Bingo Club, który zapowiada album "Better Lucky Than Beautiful" (premiera w lutym 2023).


Mam nadzieję, że pozostaniecie w podobnym nastroju słuchając najnowszej piosenki duetu Blue Lupin. Pod nazwą ukrywa się wokalistka Joanna Wolfe i nieco bardziej znany producent Owen Lewis, który wcześniej przygotowywał ścieżkę dźwiękową do świetnego serialu "True Detective".



Z miasta Vendome położonego we Francji pochodzi grupa Primevere, którą dowodzi wokalistka i autor większości piosenek Romain Benard. Na ich  najnowszej płycie "II" znalazłem dla siebie taką oto urokliwą kompozycję. 



Ze Stillwater w stanie Oklahoma pochodzi nasz dobry znajomy Jesse Tabish, lider i wokalista grupy Other Lives. Jakiś czas temu opublikował on solowe wydawnictwo zatytułowane "Cowboy Ballads Part I". Fragment z tego albumu całkiem nieźle powinien dopełnić dzisiejszy nastrój.


Spoglądam na moje półki z płytami, i tak, wciąż na nich znajduje się kilka albumów grupy Yo La Tengo - ma się rozumieć tych najlepszych. Kto wie, może w lutym, a dokładniej mówiąc tuż po 10 dniu tego miesiąca, dołączy do nich nowy krążek zespołu zatytułowany "The Stupid World".



W kąciku improwizowanym przeniesiemy się do Australii, bowiem stamtąd pochodzi Jeremy Rose, saksofonista i klarnecista, który wraz ze swoim oktetem całkiem niedawno opublikował album "Disruption! The Voice Of Drums". Wybrałem z niego taki oto mój ulubiony fragment.


Saksofonista Michael Blake w towarzystwie kolegów - Stewart, Rojas, Bernstein, Gayton, Mednard - zaproponuje fragment z jego niedawno wydanej płyty "Combobulate".