sobota, 23 października 2021

VANISHING TWIN - "OOKII GEKKOU" (Fire Records) "Nieświadomość jako eskpozycja"

 

     I znów dziennikarze brytyjscy mają powód do dumy. Wszak to na ich ziemi, dokładniej mówiąc, w samej stolicy stolic, rezyduje grupa, która nagrała bardzo udany album. I znów podobnie, jak to miało miejsce w przypadku "brytyjskiej sceny jazzowej", mogą pojawić się określenia, że: "nasi tak grają", "pochodzą z naszych stron", "w naszej wytworni wydali płytę".  Żartuję troszkę, na dobry początek, choć widzimy, jakie problemy przeżywa gospodarka brytyjska po brexicie, pozbawiona "obcych" rąk do pracy. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Albowiem tak, jak brytyjską scenę jazzową tworzą kolektywy złożone w dużej mierze z emigrantów, tak grupa Vanisihing Twin w funkcjonuje w oparciu o międzynarodowy skład. Jej liderką - choć pewnie sama zainteresowana wolałaby unikać tego określenia - wokalistką i klawiszowcem jest Cathy Lucas, która pochodzi z Hiszpanii. Włoskie korzenie reprezentuje jej przyjaciółka i perkusistka Valentina Magaletti, mająca na koncie współpracę z Thurstonem Moore, Bat For Lashes czy Gruff Rhys. Susumu Mukari to, jakżeby inaczej, japoński muzyk szarpiący struny basu. Man From Uranus, czyli Phil MFU to jedyny w tym zestawieniu brytyjski dżentelmen, obsługujący syntezator Moog. Elliot Arndt dotarł do Londynu znad Sekwany, upodobał sobie grę na flecie, odpowiedzialny jest również za stronę wizualną.



Kiedy Cathy Lucas skończyła dwanaście lat, dowiedziała się, że miała siostrę bliźniaczkę. Zgodnie z tym, co opowiedziała jej matka, ciąża we wstępnej fazie rozwoju posiadała dwa zarodki. W pewnym momencie jeden z nich został wchłonięty przez ten drugi. Istnieje specjalistyczny termin medyczny określający ten proces. "Vanishing Twin Syndrome", w skrócie VTS - czyli zespół znikającego płodu. Ta osobliwa nowina mocno poruszyła nastoletnią Cathy. Gdy nieco podrosła, postanowiła wykorzystać ów termin medyczny, i w ten sposób powstała nazwa zespołu. Wcześniej hiszpańska emigrantka wyżywała się artystycznie w takich grupach jak: Orlando, Fanfarco czy Innerspace Orchestra. Będąc w składzie pierwszej z tych formacji, Cathy Lucas występowała na deskach jednej sceny ze Stereolab. Jeden z muzyków wspominał potem, że dopisało im szczęście, gdyż nie mogli zdobyć biletów na koncert grupy dowodzonej przez Laetitię Sadier. Ta ostatnia zagrała zresztą na gitarze w kompozycji "Wider Than Itself", zamieszczonej na najnowszym krążku Vanishing Twin - "Ookii Gekkou". Ten trop związany ze Stereolab jest dość oczywisty, i narzuca się od razu po przesłuchaniu płyty Cathy Lucas oraz jej wesołej załogi. Kolejne nazwy zespołów, które powinny pojawić się w tym miejscu to: Pram, Broadcast czy Gong. 

Grupa Vanishing Twin zdaje się swobodnie dryfować gdzieś poza czasem i ponad gatunkami, zbierając z nich okruchy form, fragmenty treści, którymi potem członkowie formacji dowolnie żonglują, tworząc zapadającą w pamięć całość. Można odnaleźć się w tak konstruowanej estetyce albo pozostać wobec niej całkowicie obojętnym, ale trudno nie przyznać, że brytyjski zespół zdołał wypracować charakterystyczne brzmienie. W ich kompozycjach retro-pop łączy się z krautrockiem, elementami jazzu, psychodelii, muzyki filmowej (trop włoskich kompozytorów). To wszechświat mieniący się tysiącem braw, stworzony z wielu mikroświatów, których cząsteczki przenikają się wzajemnie. W kontekście specyficznego brzmienia Cathy Lucas podkreśla rolę producenta czy inżyniera dźwięku. Vanishing Twin mają na koncie współpracę chociażby z Malcolmem Catto, o którym wspominałem na łamach tego bloga. W swojej dźwiękowej podróży członkowie grupy raczej starają się unikać typowych rozwiązań lub utartych kolein. "W studio nagraniowym może pojawić się presja, wynikająca z faktu pracy z cudzymi zasadami czy konwencjami. Szczególnie ma to miejsce obecnie, kiedy wielu inżynierów dźwięku edukuje się w tych samych szkołach i w związku z tym pracuje w podobny sposób (...) Szukamy czegoś innego" - stwierdziła Cathy Lucas. W etos pracy członków Vanishing Twin wpisane zostały: dialog, eksperyment oraz improwizacja. Przy okazji jednego z wywiadów wokalistka i autorka tekstów wspomniała nawet o "telepatii", specyficznym rodzaju oddziaływania, który przy okazji tego wpisu mógłbym nazwać "czuciem gry". (Przypomniało mi się doświadczenie Alaina Aspecta, gdzie dwa fotony pozostające ze sobą w związaniu spinowym, pozostają w nim nadal, nawet rozdzielone i oddalone na odległość makroskopową, i wciąż wzajemnie "uzgadniają" swoje spiny). 

Najlepsze utwory, takie jak świetne otwarcie "Big Moonlight" (utrzymane w rzadko spotykanym metrum 5/4, w którym pulsuje chociażby jeden z moich ulubionych utworów Stereolab - "Rainbow Conversation", przypadek?), lub "In Cucina", czyli wyprawa w egzotyczne  rejony stworzona w oparciu o flet, klarnet, saksofon i perkusjonalia, od pierwszych  taktów przenoszą słuchacza w inny wymiar. W utworze "Phase On Million" odnajdujemy drobny ukłon w stronę afrobeatu, "Zuum" kipi od środka psychodeliczną magmą. Każda z kompozycji jest jak zaproszenie do nowego obrzędu, innego rytuału, co podkreśla "magiczny" charakter tych  nagrań, a więc nie do końca wyjaśniony, przebiegający według scenariusza, który tworzony jest na bieżąco, i za każdym razem od nowa niczym postnowoczesna mitologia. Warto dodać, że te kompozycje funkcjonują w oparciu o proste struktury, zestawy powtarzalnych dźwięków, pozbawione wirtuozerskich popisów. Znacznie pojawia się tu jako wynik wzajemnych interakcji poszczególnych instrumentów na różnych poziomach. Świetnie w tych nagraniach odnajduje się wokaliza Cathy Lucas, czasem będąca czymś na kształt kolejnego instrumentu, innym razem odmalowująca barwne historie przy współudziale chórku.

(nota 8/10)

 


Podejrzewam, że nagrania grupy Aquaserge przypadłyby do gustu, a może nawet zainspirowałyby Cathy Lucas, chociażby te pochodzące z najnowszej wydanej niedawno płyty "The Possibility Of A New Work For Aquaserge", nagranej w rozszerzonym, bo dziewięcioosobowym składzie.  Na tym albumie francuscy artyści swoimi kompozycjami złożyli hołd czterem kompozytorom: Gyorgi Ligetiemu, Giacinto Scelsiemu, Edgardowi Varese oraz Mortonowi Feldmanowi.




Niedawno prezentowana na łamach tego bloga formacja Gnod przypomina o sobie najnowszym wydawnictwem "La Mord Du Sens".




Okładka wydanego kilka dni temu albumu "The Cherries Are Speaking" - dwie kobiety w strojach ludowych, motyw jak z malowanego jajka - grupy Adeline Hotel, sugerowała jakąś osobliwą odmianę łowickiego folku. Nic bardziej  mylnego.




Daniel Herskedal i przyjaciele w przepięknej kompozycji "The Mariner's Cross", którą znajdziecie na albumie "Harbour".



Na koniec dzisiejszej odsłony raz jeszcze Vanishing Twin prosto z sesji opublikowanej kilka dni temu. Wyborne!



 

sobota, 16 października 2021

CONSTANT FOLLOWER - "NEITHER IS, NOR EVER WAS" (Shimmy-DISC, Joyful Noise Recordings) "Opowieści rekonwalescenta"

 

    Myślę, że wciąż warto podkreślać, że wszelka twórczość artystyczna nie powstaje w sterylnych warunkach izolacji, czy też w oderwaniu od biografii twórcy, jak i życia w ogóle. Nie trzeba znać prac czołowych niegdyś hermeneutów (Gadamera, Ricoeura, Heideggera), żeby wiedzieć, że przebieg egzystencji artysty - wpisane w nią meandry, dramaty, nadzieje, troski i traumatyczne przeżycia - wcześniej lub później znajdzie swoje odzwierciedlenie w jego dziele. Stali czytelnicy z pewnością zdążyli zauważyć, że zwykle poświęcam kilka słów twórcy - kim jest, skąd pochodzi, jakie okoliczności towarzyszyły powstawaniu jego ostatniej propozycji wydawniczej. I tym razem nie może być inaczej, gdyż mamy przypadek wyjątkowy.

Bez cienia przesady można powiedzieć, że Stephen McAll przed laty znalazł się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiednim czasie. Jako nastolatek trafił w samo centrum brutalnych walk gangów, które rozgorzały na ulicach Galsgow. W efekcie przewieziono go do szpitala z poważnym urazem głowy, był częściowo sparaliżowany i stracił pamięć. Ciężko sobie wyobrazić, że nagle budzisz się, i nie jesteś w stanie przypomnieć sobie niczego z bliskiej lub odległej przeszłości. Z pewnością w takim momencie cały twój dotychczasowy świat rozsypuje się niczym domek z kart. Przewartościowaniu muszą ulec rzeczy istotne oraz kluczowe punkty na mapie twoich wierzeń czy przekonań. Chcąc nie chcąc, musisz nauczyć się żyć na nowo. I również o tym traktuje debiutancki album Constant Follower - "Neither Is, Nor Ever Was".



Stephen McAll ostatnie lata spędził w samotności, w niewielkim domu na zachodnim wybrzeżu Szkocji. To właśnie tam, i w takich okolicznościach, powstała większość kompozycji, które wypełniły jego debiutanckie wydawnictwo. Po dramatycznym wypadku musiał raz jeszcze zdefiniować samego siebie. Nie trudno się domyśleć, że proces powrotu do zdrowia, a także budowania i odnajdywania własnej tożsamości, musiał być rozciągnięty w czasie. Jego kolejne wydłużające się dla dzisiejszego bohatera etapy naznaczone były momentami zwątpienia. Przeszłość przypominała czarną dziurę, a nieodległą przyszłość zasłaniała gęsta mgła niepewności. Kiedy słucha się rozmów lub czyta się wywiady z osobami, które na trasie swojej egzystencjalnej wędrówki doświadczyły "momentu granicznego", rzuca się w oczy fakt, jak bardzo doceniają potem proste wartości. Do głosu dochodzą wtedy podstawowe ludzkie potrzeby, takie jak: miłość, bliskość czy obecność drugiego człowieka, odnowienie kontaktu ze światem natury itd. 

"Przez cały czas nosiłem te piosenki gdzieś w sobie, ale nie potrafiłem znaleźć sposobu, żeby wydobyć je na jaw" - oświadczył Stephen McAll. W tym kontekście nie może więc zbytnio dziwić, że owe w końcu wydobyte na jaw intymne pieśni szkocki bard nazywa "pomnikami pamięci". Napisane zostały jako wyraz pewnego rozrachunku z przeszłością oraz z myślą o dniach, które dopiero nadejdą. Nie byłoby tych intymnych delikatnych piosenek, gdyby nie gitara akustyczna oraz obecność grupki przyjaciół. Wśród nich trzeba wspomnieć gitarzystę Andrew Pankhursta, to jego barwne dźwiękowe smugi stworzyły i wypełniły malownicze tło tych niespiesznie rozwijanych opowieści. Jako drugi równoległy głos przewija się wokal Amy Campbell, która zagrała również na syntezatorze. W chórkach natomiast swój dyskretny ślad pozostawiła sympatia bohatera dzisiejszego wpisu Kathleen Slosch.

Album "Neither Is, Nor Ever Was" otwiera indie-folkowa kompozycja "I Can't Wake You", która roztacza wokół spokojny i melancholijny nastrój. Dalej będzie podobnie - przed słuchaczem rozwinie się subtelna, niczym nitki babiego lata, wstęga połączonych ze sobą kruchych piosenek. Powstały one w oparciu o takty odmierzane przez gitarę akustyczną i oddechy syntezatora. Czasem, jak w "Altona", który pojawił się już w sieci w ubiegłym roku, w nieco zmienionej wersji, dadzą o sobie znać chóralne głosy, dodające dodatkowej głębi. Innym razem - "Spirits In The Roof Tree" - gitarowe smugi wyczarowane palcami Andrew Pankhursta stworzą klimat przypominający dokonania The White Birch. W kończącym całość "Weicha" obniżona wokaliza Stephena McAlla mocno przypomina sposób śpiewania Thomasa Feinera, z okresu wspaniałej płyty "Opiates",wyprodukowanej przez Davida Sylviana. Ta wspomniana przeze mnie kruchość czy delikatność jest znakiem rozpoznawczym kolejnych odsłon albumu. Potraktowana stereotypowo może wydać się niezbyt męska, i stanąć w kontrze do "kultury macho" -  o czym wspomina Stephen McAll - której odpryski wciąż są bardzo popularne w Szkocji. Intymny charakter tego wydawnictwa sprawia, że można dostrzec w nim podobieństwa do płyty Fair Mothers - "In Monochrome", omawianej na łamach tego bloga w ubiegłym roku. Słuchając kolejnych odsłon "Neither Is,  Nor Ever Was" można dojść do wniosku, że obcuje się z jedną kompozycją, podzieloną na kilka spójnych części. Warto w tym miejscu podkreślić rolę producenta i szefa wytwórni Shimmy-Disc - Marka Kramera - znanego ze współpracy z grupą Low czy Galaxie 500, który w przypadku tych dziesięciu nagrań zdawał się hołdować zasadzie, im mniej ingerencji technicznej, tym lepiej. Ta oszczędna formuła ma swój urok i całkiem dobrze się broni szczególnie, jeśli pomoże jej jesienna ponura aura. Utwór "What's Left To Say" powstał jako wynik inspiracji autora rozmowami z babcią. Nestorka rodu przypomniała wnukowi nie tak odległy okres jego dzieciństwa, przywoływała postacie krewnych oraz zmarłych. Czasem jednak ona i on siedzieli obok siebie w milczeniu. Po prostu cieszyli się własną obecnością, patrząc jak mija kolejny dzień. "Tak dobrze jest po prostu siedzieć i być. Bycie jest wszystkim, czego potrzebujesz" - śpiewa Stephen McAll.

(nota 7.5-8) 

 


Wspomniałem powyżej o zespole The White Birch, który od dłuższego czasu milczy jak zaklęty. Przyznam, że w tym roku nie wracałem do ich nagrań. Nadarzyła się więc okazja, żeby odkurzyć nieco chociaż jedną piosenkę.



Znakomity fragment płyty Vanishing Twin - "Ookii Gekkou", o której nieco szerzej być może w kolejnej odsłonie bloga.



Niedawno, w prywatnej rozmowie zbyt pochopnie - jak później się okazało - stwierdziłem, że takie rockowo-gitarowe granie już raczej nie dla mnie. Zbyt dużo nasłuchałem się takich płyt i pewnie dlatego podobne wydawnictwa nie są w stanie niczym mnie zaskoczyć. Minęło kilka dni, a tu proszę, jaka niespodzianka. Bo płyta Andersa Parkera - "Wolf Reckoning" wypełniona jest właśnie takim gitarowo-rockowym graniem, a mimo tego słucha się tych nagrań, właściwie klasycznych  piosenek, z podziałem na refren i zwrotkę oraz instrumentalny wypełniacz, z dużą przyjemnością. Zresztą, sprawdźcie sami.



Na ochłodę odrobina zimnej fali, grupa Haunt Me, pochodząca z Austin, z niedawno wydanej płyty "This Sadness Never Ends".




Karen Peris kilka dni temu przypomniała o sobie solowym albumem "A Song Is Way Above The Lawn".




Najwyraźniej William Doyle otrząsnął się już po awarii dysku, i na koniec listopada zapowiada nową epkę "Alternate Lands". 




W kąciku improwizowanym wystąpi Eivind Aarset 4-tet, z Arve Henriksenem i Janem Bangiem w składzie, nagranie pochodzi z najnowszej płyty "Phantasmagoria, Or A Different Kind Of Journey".





środa, 6 października 2021

SMOKE BELLOW - "OPEN FOR BUSINESS" (Trouble In Mind Rec.) "Mozaikowy indie-pop"

 

    Minimalizm to kierunek muzyczny, który powstał w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Cechami charakterystycznymi tego nurtu są: prostota, oszczędność środków stylistycznych czyli redukcja, i podkreślenie struktur rytmicznych, najczęściej przez ich powtórzenie (repetycja). Przyjęło się, że jako pierwszy określenia "minimalizm" użył Michael Nyman, w jednej z recenzji dla magazynu "The Spector". Pośród czołowych przedstawicieli tego nurtu warto wymienić takich artystów jak:  Philip Glass, Terry Riley, La Monte Young, John Adams, czy Stephen Michael Reich. Tak się złożyło, że ten ostatni 3 października skończył 85 lat.

   "Wszystko zaczęło się od pętli organów. Jesteśmy wielkimi fanami Steve'a Reicha, Philipa Glassa oraz im podobnych" - oświadczyła Meredtih McHugh wokalistka grupy Smoke Bellow.  Po przesłuchaniu płyty "Open For Business" można dojść do jedynie słusznego wniosku, że repetycje stały się ulubionym narzędziem tworzenia kompozycji dla australijskiego tria. Te wspomniane wyżej powtarzalne struktury, czy mówiąc nieco dokładniej, pętle dźwięków można odnaleźć na każdym poziomie ich ostatniego albumu. Powtarzają się więc tony gitary, basu, syntezatora i perkusji nanizane skrupulatnie i z dużym wyczuciem na oś czasu. W ramach urozmaicenia tkanki aranżacyjnej artyści z antypodów wykorzystują brzmienie fletu, rogu, saksofonu oraz chórek, za który niegdyś odpowiadała Jessie Hughes, płynny członek zespołu. Rotacje w składzie zwykle dotyczyły jednak osoby zasiadającej za zestawem perkusyjnym. Tym razem pochodząca z Brisbane, wokalistka i klawiszowiec, Meredith McHugh oraz gitarzysta z Sydney, Christian J.Best, zaprosili do współpracy perkusistę Emmanuela Nicolaidisa (gra również w grupie Oh Hang). Ten ostatni na szczęście nie ograniczył się tylko do precyzyjnego odgrywania monotonnego krautrockowego  rytmu, tak charakterystycznego dla tego typu produkcji. Wykorzystał za to cały bogaty zestaw perkusjonaliów, które mocno poszerzyły pole znaczeniowe tej płyty.

Moją przygodę z albumem "Open For Business" rozpocząłem od bardzo udanej kompozycji "Aniversary", w której pobrzmiewa duch zespołu Yo La Tengo z minionego okresu. Podobne skojarzenia przyniósł wraz z sobą "Maybe Something" czy singlowy "Fury Computer 2", gdzie nieco rozmarzona wokaliza przypomniała mi wczesne dokonania His Name Is Alive czy Stereolab. W tej odsłonie muzycy zdecydowali się zastosować repetycje także na poziomie drugiego głosu, uzyskując intrygujący efekt. Kolejne skojarzenie czy tropy stylistyczne mogą doprowadzić słuchacza do twórczości Davida Byrne'a i grupy Talking Heads, z okresu klasycznego dziś dzieła "Remain In Light". Szczególnie ma to miejsce w utworze "Fuck On", który przykuwa uwagę ciekawą ścieżką wspomnianych  wcześniej perkusjonaliów oraz dyskretnym nawiązaniem do afrobeatu. Warto w tym miejscu dodać, że jeśli chodzi o dziewięć kompozycji płyty "Open For Business", przez cały czas jej trwania poruszamy się po terytorium wyrafinowanego indie-popu. W świetnym "Night Light" cierpliwie rozwijane elementy repetycji - bas, gitara, syntezator, w moich złaknionych wrażeń uszach zabrzmiały trochę jak utwory zapomnianego dziś Fridge, z okresu płyty "Happiness". Kieran Hebdan i koledzy miał niemal dwie dekady temu swoje pięć minut. Czy swoją szansę na alternatywny sukces wykorzystają Meredith McHugh oraz jej kompani z grupy, trudno powiedzieć. Jednak widać wyraźnie, że w porównaniu z ich wcześniejszymi nagraniami, chociażby z krążka "Old Haunts" (2012), zdecydowanie są na ścieżce wznoszącej. Potwierdzeniem tej opinii niech będzie fakt podpisania kontraktu z oficyną Trouble In Mind Rec., która wydała album "Open For Business". Skoro, jak twierdzą krytycy kultury popularnej, nie ma dziś norm kulturowych, a są jedynie oferty, oto przed Wami jedna z nich.

(nota 7.5-8/10)

 


Wspomniałem wcześniej o grupie Fridge, więc musi zabrzmieć mój ulubiony fragment płyty "Happiness", do którego kiedyś bardzo często wracałem. Prawdziwe cudeńko, broniło się przed laty, i wciąż brzmi wybornie, pewnie nie tylko w moich uszach. Sprawdza się zarówno podczas podróży, jak również w trakcie zwyczajnego "bycia-w-świecie".



Kolejny zapomniany artysta - Howard Gelb - postanowił przypomnieć o sobie nowym wydawnictwem. Płyta grupy The Colorist Orchestra & Howe Gelb nosi tytuł "Not On The Map".



 Wspominana niedawno wytwórnia Full Time Hobby nie tylko dla miłośników brzmienia retro proponuje album "Spencer Cullum's Coin Collection".


29 października światło dzienne ujrzy najnowszy album Rachel Love zatytułowany "Picture Mind". Póki co możemy cieszyć się smakowitym singlem "Primrose Hill".



Znakomicie brzmiący kolektyw Irreversible Entanglements, z Camae Ayewą w składzie, na 12 listopada zapowiada wydanie płyty "Open The Gates".



Coś z wytwórni Hubro Music, czyli gitarzysta Geir Sundstol i fragment z jego płyty "St. Hanshaugen Steel", w składzie grupy nasi dobrzy znajomi, Mats Eilertsen i Arve Henriksen.




Na koniec kolejny nasz dobry znajomy - Thomas De Pourquery - i jego kompani z kolektywu Supersonic, ponieważ właśnie dziś, 6 października, miała miejsce premiera ich najnowszego teledysku "Back To The Moon".