sobota, 5 listopada 2022

OLD FIRE - "VOIDS" (Western Vinyl) "Ezoteryczny Teksas"

 

   "Nie zaszkodzi mieć w sobie trochę Teksasu" - oświadczył, w typowym dla siebie stylu, Frank Underwood, w jednym z odcinków serialu "House Of Cards". Pewnie pod tym stwierdzeniem chętnie podpisałby się producent i muzyk John Mark Lapham, założyciel i pomysłodawca projektu Old Fire, który właśnie z Teksasu pochodzi. W tym drugim pod względem powierzchni oraz ludności stanie USA znajduje się miasto Abilene, gdzie mieszkał i dorastał późniejszy autor albumu "Voids". Region znany jest z surowych zasad i konserwatyzmu, przewijającego się na różnych poziomach ludzkiej egzystencji. Może dlatego Lapham opuścił rodzinne strony i wyruszył w długą podróż, żeby ostatecznie na dziesięć lat znaleźć bezpieczną przystań w nieco bardziej otwartym i tolerancyjnym Manchesterze. To tam zawiązał trwałe przyjaźnie, nawiązał kontakty, które pomogły mu w rozwoju artystycznym. 

Początki zwykle bywają trudne - "Dzieliłem kawalerkę ze szczurami i biesiadowałem w Rushome's Curry Mile". W czasie pomiędzy pochłanianiem posiłków, a tępieniem gryzoni, brzdąkał w grupie The Earlies, ich debiutancka płyta "These Were The Earlies" ukazała się w 2005 roku. Wraz z Micahem P. Hinsonem pod nazwą The Late Cord przygotowywał zestaw nagrań dla wytwórni 4AD. Potem była współpraca z Davidem Stithem, chwilowa obecność w zespole Mien i The Revival Hour. Spotkanie z dawnym szefem wspomnianej wcześniej oficyny 4AD - Ivo Watts Russellem było spełnieniem młodzieńczych marzeń (jako nastolatek Mark słuchał płyt Cocteau Twins, Dead Can Dance, This Mortal Coil czy Japan). Jakiś czas później Lapham powołał do życia projekt Old Fire. Podczas prac nad debiutanckim albumem "Songs From The Haunted South", w studiu nagraniowym pojawili się koledzy z grupy The Earlies, Gem Club, Thor Harris (Swans), i mój niegdyś ulubiony Warren Defever (His Name Is Alive). Oprócz własnych utworów Lapham wrzucił na warsztat interpretatora kompozycje Psychic Tv, Low, Iana Williama Craiga, Jasona Moliny czy zespołu Shearwater. Twórcą okładki tego wydawnictwa był zdobywca nagrody Grammy, i nadworny grafik oficyny 4AD - Vaughan Oliver, mający na swoim koncie współpracę z takimi gwiazdami sceny alternatywnej jak: Dead Can Dance, Cocteau Twins, Mojave 3, This Mortal Coil, Pixies, His Name Is Alive czy David Sylvian. Niestety artysta odszedł pod koniec grudnia 2019 roku.



Na okładce debiutanckiego albumu Old Fire - "Songs From The Haunted South" wykorzystano stare zdjęcie (1958 rok) pochodzące z rodzinnego albumu Laphama, które przedstawiało jego ojca. Rodzice amerykańskiego muzyka zmarli całkiem niedawno, również życie osobiste przyniosło nagły kres dwóch intymnych relacji. Wszystko to odcisnęło się na kondycji mentalnej twórcy i znalazło odbicie w kompozycjach zamieszczonych na najnowszej płycie "Voids". Nad jego poszczególnymi odsłonami unosi się nostalgiczny nastrój, zabarwiony fazami niepokoju lub pogłębionego smutku. Dominuje leniwe tempo, na którym osadzono indie-folkowe pieśni lub wykreowano ambientowe przestrzenie. Pośród wokalistów, którzy zgodzili się ozdobić swoim głosem kolejne kompozycje znajdziemy sporo naszych dobrych znajomych - Adam Torres, Julia Holter, Bill Callahan i Emily Cross. W moim odczuciu ta ostatnia artystka chyba wypadła najciekawiej, bowiem świetnie zaaranżowany "Blue Star" jest jednym z najlepszych nagrań tego wydawnictwa. Emily Cross wraz z mężem Danem Duszyńskim tworzy duet Cross Record. W 2016 na łamach bloga recenzowałem ich płytę "Wabi-Sabi". Zwróciłem wtedy uwagę, że sympatyczna małżeńska para wyprowadziła się z Chicago, żeby osiąść na farmie w... Teksasie. Mark Lapham długo szukał wokalistki do tego nagrania, jak to nieraz bywa zadecydował przypadek, kiedy pewnego dnia usłyszał piosenkę zespołu Loma, w której zaśpiewała urocza Emily Cross. W ten sposób odnalazł brakujący element. Kolejnym mocnym punktem płyty "Voids" jest Bill Callahan, którego głos pojawia się w aż trzech kompozycjach. W zamyśle autora, w utworze "When I Was In My Prime" miał zaśpiewać Robert Wyatt, ale po braku odzewu z jego strony ostatecznie Thor Harris w prywatnej rozmowie podsunął nazwisko Callahana. Zaśpiewany przez niego "Don't You Go" pierwotnie był piosenką antywojenną, i pochodził z repertuaru Johna Martyna (krążek z 1981 roku). Lapham zainteresował się bliżej jego twórczością po rekomendacji Ivo Watts Russella. Z kolei "Corpus" powstał już dekadę temu, doczekał się przez ten czas kilkunastu wersji, i we wstępnych założeniach miał nosić tytuł "Mephisto". "Próbowałem wyobrazić sobie, jak zabrzmiałby zespół Talk Talk wyprodukowany przez Davida Lyncha" - oświadczył w jednym z wywiadów John Mark Lapham. 

Przyznam, że niezbyt przekonała mnie pieśń Julii Holter - "Windows Without A World" (nie dlatego, że nie lubię tej artystki, wprost przeciwnie), a właściwie to, co z nią zrobił amerykański producent. Ta piosenka pierwotnie została zamieszczona na jej albumie "Loud City Song" (2013). Wykorzystany w tej odsłonie krążka "Voids" vocoder nie należy do moich ulubionych studyjnych urządzeń. Ponoć Julia Holter po przesłuchania tej wersji nie grymasiła, nie kręciła nosem, i nie dostała czkawki, co więcej, była bardzo zadowolona. Nie wiem również, czy ten prosty, ale też dość drastyczny podział albumu, na część piosenkową oraz część instrumentalną, był najlepszym rozwiązaniem. Można było spróbować nieco inaczej połączyć ze sobą kolejne utwory. Z pewnością ambientowo-jazzowa końcówką płyty jest warta szczególnej uwagi. Wykorzystano tam całkiem sporo instrumentów, które nie manifestują zbyt głośno czy dosadnie swojej obecności. Usłyszymy tutaj między innymi gitarę Boba Hoffnara, klarnet - Thora Harrisa, saksofon - Josepha Shabasona (znów on!), trąbkę i flugelhorn - Matta Burke'a, wiolonczelę - Semay Wu, harfę - Audrey Harrer, perkusje -  Robba Kidda, czy bas - Robina Allendera.

(nota 7/10)

 


Powyżej zabrzmiał głos Emily Cross, dlatego skorzystam z okazji i powrócę do mojego ulubionego fragmentu wspomnianej już dzisiaj płyty "Wabi-Sabi", którą stworzyła w duecie z mężem, ukrywając się pod szyldem Cross Record.



Najwyższa pora przygotować się do zimy, wyciągnąć rękawiczki, poszukać czapki, podostrzyć łyżwy, żeby na gładkiej tafli lodu móc kreślić swobodne esy-floresy, przy okazji słuchając wybornego, w ostatnich dniach mojego ulubionego, singla grupy Bingo Club, który zapowiada album "Better Lucky Than Beautiful" (premiera w lutym 2023).


Mam nadzieję, że pozostaniecie w podobnym nastroju słuchając najnowszej piosenki duetu Blue Lupin. Pod nazwą ukrywa się wokalistka Joanna Wolfe i nieco bardziej znany producent Owen Lewis, który wcześniej przygotowywał ścieżkę dźwiękową do świetnego serialu "True Detective".



Z miasta Vendome położonego we Francji pochodzi grupa Primevere, którą dowodzi wokalistka i autor większości piosenek Romain Benard. Na ich  najnowszej płycie "II" znalazłem dla siebie taką oto urokliwą kompozycję. 



Ze Stillwater w stanie Oklahoma pochodzi nasz dobry znajomy Jesse Tabish, lider i wokalista grupy Other Lives. Jakiś czas temu opublikował on solowe wydawnictwo zatytułowane "Cowboy Ballads Part I". Fragment z tego albumu całkiem nieźle powinien dopełnić dzisiejszy nastrój.


Spoglądam na moje półki z płytami, i tak, wciąż na nich znajduje się kilka albumów grupy Yo La Tengo - ma się rozumieć tych najlepszych. Kto wie, może w lutym, a dokładniej mówiąc tuż po 10 dniu tego miesiąca, dołączy do nich nowy krążek zespołu zatytułowany "The Stupid World".



W kąciku improwizowanym przeniesiemy się do Australii, bowiem stamtąd pochodzi Jeremy Rose, saksofonista i klarnecista, który wraz ze swoim oktetem całkiem niedawno opublikował album "Disruption! The Voice Of Drums". Wybrałem z niego taki oto mój ulubiony fragment.


Saksofonista Michael Blake w towarzystwie kolegów - Stewart, Rojas, Bernstein, Gayton, Mednard - zaproponuje fragment z jego niedawno wydanej płyty "Combobulate".







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz