niedziela, 31 maja 2020

PSYCHIC MARKERS - "PSYCHIC MARKERS" (Bella Union) "Dziewczyna i kosmiczni kowboje"

       W filmie "Crash. Niebezpieczne pożądanie" Davida Croneberga główni bohaterowie - James Ballard i Catherine Ballard - odnajdywali perwersyjną przyjemność w prowokowaniu i uczestniczeniu w wypadkach drogowych. Taki wypadek przeżył całkiem niedawno Steven Dove, miłośnik twórczości Krzysztofa Kieślowskiego i Wima Wendersa oraz jeden z liderów grupy Psychic Markers. W trakcie podróży po stanie Kalifornia Steven i jego kompani nagle znaleźli się w samym środku potężnej burzy piaskowej. Napór wiatru, niosącego ze sobą chmury piachu i pyłu, był tak ogromny, że w pewnym momencie kierowca stracił panowanie nad pojazdem. Na szczęście wszyscy pasażerowi wyszli z tego wypadku bez szwanku, prawdopodobnie żaden z nich nie odczuł perwersyjnej przyjemności stojąc oko w oko ze śmiercią. Pozostały jednak osobliwe wspomnienia, które były impulsem do stworzenia kompozycji wypełniających trzeci w dorobku album brytyjskiego (także w pewnym sensie międzynarodowego) kolektywu. Zawartość najnowszego wydawnictwa, które ukazało się kilka dni temu nakładem oficyny Bella Union, Steven Dove porównał właśnie do filmów wspomnianego już wcześniej Davida Croneberga.

Z pewnością przytrzymujący w dłoniach kierownicę James Spader, czy rozłożona leniwie na siedzeniu pasażera Deborah Kara Unger, mogliby słuchać wielu z tych nagrań, chociażby takich indie-rockowych czy transowych i udanych kompozycji jak: "Sacred Geometry", "Pulse", "Clouds", tuż przed kolejną zaplanowaną kraksą.  "Byłem już zmęczony pisaniem piosenek pod dyktando sztywnej struktury "zwrotka/refren", dlatego poszukiwałem alternatywnych form ekspresji" - tyle Steven Dove. W kontekście tej wypowiedzi nie dziwi więc fakt, że pozostałe odsłony płyty "Psychic Markers" bronią tego krążka poprzez swoją różnorodność. I tak, w "Irrational Idol Thinking" odnajdziemy drobny ukłon w stronę dokonań The National, otwierający całość "Where Is The Prize" został napisany z perspektywy starego człowieka, z kolei "Clouds" zawiera punkt widzenia dziecka, w "Enveloping Cycles" i "Baby It's Time" rozbrzmiewa głos jedynej kobiety w zespole, Alannah Ashworth, oraz unosi się stary dobry duch Yo La Tengo, z okresu płyt "Summer Sun", czy klasyka "And Then Nothing...". Tym razem rejestracji nagrań dokonano w Greenwich, w piwnicy zaadaptowanej na potrzeby studia. "Kosmiczni kowboje i dziewczyna" - jak zwykli o sobie mówić członkowie grupy ( z tego, co wiadomo, nie znaleźli się na pokładzie rakiety Falcon 9), przed procesem nagrywania materiału zakupili specjalny zestaw świetlny, który zamieniał poszczególne dźwięki na określone barwy światła. I takie również są piosenki wypełniające ten bardzo udany krążek - kolorowe, ciekawie zaaranżowane i zachęcające do ponownych  odtworzeń. W moim odczuciu to jedna z lepszych indie-rockowych/popowych propozycji ostatnich tygodni.

(nota 7.5-8/10)




niedziela, 24 maja 2020

BRIGID DAWSON & THE MOTHERS NETWORK - "BALLET OF APES" (Castle Face Records) "Burbon, brzoskwinie, pomarańcze i zioła"

    Barwną niczym okładka płyty "Ballet Of Apes" dzielnicę Lower Haight w latach 70-tych nazywano "Pine Valley", ze względu na rosnące w tej okolicy sosny. Przechadzając się ulicą Haight Street natrafimy na nocne kluby, ekskluzywne salony fryzjerskie, galerie, restauracje i kawiarnie. W jednej z nich kilkanaście lat temu zaczęła pracować Brigid Dawson. Do San Francisco trafiła prosto z Wysp Brytyjskich, szukając inspiracji, nowego otwarcia. W lokalu należącym do Patricka Mullinsa każdego dnia parzyła kawę, podawała ciasta lub inne smakołyki i coraz bardziej znudzonym wzrokiem przyglądała się gościom. Niewielu stałych bywalców rozumiało jej specyficzne, brytyjskie poczucie humoru. Jednym z nich był John Dwyer, który przekraczał próg kawiarenki dość regularnie, zwykle próbując złagodzić dolegliwości żołądkowe, które pojawiły się po kolejnej aż nazbyt wyczerpującej trasie koncertowej. "Był jedyną zabawną osobą, której podawałam kawę" - wspominała Brigid. John mniej więcej dwa lata bił się z myślami, rozważał wszelkie "za" i "przeciw", wyruszał w kolejną trasę, żeby jeszcze bardziej zmęczony z niej powrócić, aż w końcu zaproponował kelnerce wspólne występy w założonym i prowadzonym przez niego zespole Thee OH Sees. Dawson przystała na tę propozycję po chwili wahania. Wcześniej udzielała się wokalnie w kilku grupach, między innymi MixTape, i nie miała zbyt dobrych wspomnień dotyczących wspólnego grania z mężczyznami. Jeden z liderów formacji przez której skład się przewinęła, tak oto zachęcał 18-letnią Brigid do wejścia na scenę: "Po prostu wyjdź tam i potrząśnij tyłkiem! Od tego jesteś!".

Dziś, kiedy Brigid Dawson ma już za sobą pierwszy telewizor wyrzucony przez okno pokoju hotelowego - niechętnie wraca do tego osobliwego epizodu - kilka wystaw obrazów jej autorstwa oraz kilkanaście lat grania u boku Johna Dwyera w zespole Thee Oh Sees, wreszcie przyszedł czas na debiut fonograficzny podpisany własnym nazwiskiem. "Zawsze myślałam, że jestem zbyt nieśmiała, żeby wystąpić przed ludźmi, ale to było coś, co naprawdę chciałam robić". Podczas pierwszego publicznego występu była tak zestresowana, że ponoć przed wyjściem na scenę wychyliła połowę butelki "Southern Comfort". Trunek ten powstał w 1874 roku, w Nowym Orleanie, za sprawą barmana Martina Wilkesa Herona, w jego skład wchodzą burbon, brzoskwinie, pomarańcze i zioła, zawiera od 35-50% alkoholu.  Muzyka, która wypełnia debiutancki album Dawson smakuje podobnie - trochę goryczy, odrobina kwasku i moc procentów. Znajdziemy więc na nim odwołania do psychodelicznego rocka z przełomu lat 60/70, bluesowe refleksje oraz sporą dawkę ożywczej energii. Zaproszenie do współpracy znajomych  artystów sprawiło, że wydawnictwo "Ballet of Apes" zyskało na różnorodności. Płytę nagrywano w różnym czasie i w kilku miejscach: Australia, Brooklyn, San Francisco, w oparciu o połączone siły muzyków z takich grup jak: Thee Oh Sees, Sic Alps, Fresh & Onlys, Total Control oraz Sunwatchers. Z tego zacnego grona warto wyróżnić Jeffa Tobiasa - multiinstrumentalistę, absolwenta kierunku kompozycja muzyczna na Brooklyn College - który ozdobił nagrania Dawson partiami saksofonu. Album można podzielić na trzy części - do pierwszej należą trzy pierwsze kompozycje utrzymane w podobnym nastroju, z ciekawymi pomysłami aranżacyjnymi, drugą stanowi bluesowy rodzynek "When My Day of The Crone Comes", a trzecią trzy ostatnie psychodeliczno-transowe odsłony, w mojej ocenie zdecydowanie najlepsze. Tytułowy "Ballet of Apes" i "Heartbreak Jazz" to pokaz możliwości grupy prowadzonej przez Brigid Dawson.


(nota 7.5-8/10)





sobota, 16 maja 2020

Yuri Honing Acoustic Quartet - "Bluebeard" (Challenge Records) "Pejzaże w błękitach"

    Niedawno przedstawiałem na łamach bloga ostatnie wydawnictwo ulubionego azerskiego saksofonisty, a tu niespodziewanie inny, również ulubiony, tym razem holenderski saksofonista opublikował najnowszy zestaw nagrań. Sylwetkę Yuri Honinga przedstawiałem już przy okazji poprzednich wpisów, do których odsyłam nieco bardziej zainteresowanych. Od czasu wydania płyty "Glodbrun" (2018) artysta z Niderlandów sporo koncertował, zdążył też odebrać prestiżowe wyróżnienie Edison Jazz Award 2018. Album "Goldbrun" poświęcony był Europie oraz ojcu saksofonisty, który zmarł był w trakcie powstawania kolejnych kompozycji, które wypełniły ten krążek. Stąd na płycie dominował nastrój smutku, przygnębienia, żalu. Był on również rodzajem hołdu, znakiem pamięci, a także próbą pogodzenia się ze stratą. Ten specyficzny nastrój przeniesiony został na ostatnie dzieło holenderskiego kwartetu zatytułowane "Bluebeard". Nagrań dokonano w lipcu 2018 roku i maju 2019 roku, w Wisselcord Studios, jak zwykle z wielką dbałością o jakość i każdy poszczeólny ton, z czego słynie label Challenge Records. I tym razem podczas prac nad albumem Honing poszukał inspiracji w poezji, prozie, oraz ... bajkach. Album poświęcony został seryjnemu mordercy, bohaterowi siedemnastowiecznej francuskiej bajki, która wyszła spod pióra Charlesa Perraulta. "La Barbe Bleu" (1697 r.), brzmi nazwa owej opowieści, zaś w polskim przekładzie "Sinobrody" (choć broda tej postaci miała barwę niebieską). Główny bohater jest bogatym kniaziem, wsławił się tym, że poślubił siedem żon, które po kolei wymordował. Zginął z rąk braci kolejnej żony - Stelli - którzy w ten sposób zdołali ją ocalić przed ponurym końcem. Tytuł "She Walked In Beauty, Like The Night" - to cytat z Lorda Byrona, kolejny "The Art of Losing Isn't Hard To Master" zaczerpnięty został z poezji Elizabeth Bishop. "Do Not Go Gently Into That Good Night" nawiązuje do wiersza Dylana Thomasa. Yuri Honing tak się rozsmakował w poezji, że pokusił się również o recytację wiersza Edny St. Vincent Millay, autorki nagrodzonej Pulitzerem za tomik "The Harp-Weaver, And Other Poems".

W muzyce holenderskiego kwartetu dominuje spokojne tempo. Tym razem albumu nie wypełniły zgrabne (wręcz popowe) tematy, które z takim wdziękiem ozdobiły znakomity płytę "True" (2012).  Nacisk położono na budowanie przestrzeni, kreowanie nostalgicznego nastroju, ciekawych interakcji między poszczególnymi instrumentami, które od lat pozostają w tych samych, sprawdzonych w scenicznym boju, rękach. Znacznie większą rolę niż na poprzednim wydawnictwie kwartetu odegrał Wolfret Brederode i jego fortepian. Muskane opuszkami palców klawisze dodały barw nie tylko we fragmentach "The Art Of Losing Isn't Hard To Master". Znacznie więcej jest tutaj grania ciszą - Yuri Honing starannie gospodaruje każdym oddechem - muzycznego namysłu, pogłębionej refleksji i wyszukanych  harmonii. Od świetnego otwarcia "Bluebeard Maze" czuć wyraźnie, że grupa wciąż dojrzewa, wciąż się rozwija, wędruje po drogach i bezdrożach jazzowych estetyk w poszukiwaniu własnej tożsamości. Dla fanów holenderskiego kwartetu pozycja obowiązkowa, dla pozostałych może to być niezły impuls do rozpoczęcia kolejnej muzycznej przygody.

(nota 7.5-8/10)






Czasem warto zestawić obok siebie dwie odległe czasowo płyty - osiem lat to zarówno w życiu, twórczości, jak i muzyce, całkiem sporo - żeby zobaczyć, co zmieniło się w grze kwartetu, dokąd zmierzają... Kompozycja "Nobody Knows" pochodzi z albumu "True" (2012).





Ps. Skoro dziś rozwijamy temat saksofonu w muzyce improwizowanej, i  tak się podobała - sądząc po Waszym miłym odzewie - płyta Aging - "Sentenced To Love", to warto posłuchać znakomitego, wyśmienitego otwarcia poprzedniego, jednak dużo słabszego albumu tej grupy "Suitable For Night" (2017).



niedziela, 10 maja 2020

CHOIR BOY - "GATHERING SWANS" (Dais Records)/ GRAND VEYMONT - "PERSISTANCE & CHANGEMENT" (Object Disque) "Powtórzenie jest formą zmiany"

    Na dobry początek kącik korespondencyjny, gdyż, jak wiadomo, ludzie listy piszą. Anonimowy czytelnik, słusznie zwrócił uwagę, że w tytule płyty THROTTLE ELEVATOR MUSIC - "RETRORESPECTIVE", popełniłem drobną literówkę, która powracała w całym tekście (poprawki naniosłem). Inny czytelnik, podpisany jako "Anna", podziękował za przedstawienie albumu Aging - "Sentenced To Love". Przyznam, że mnie również bardzo przyjemnie zaskoczyła propozycja brytyjskich muzyków. Wydawnictwa z kręgu "dark jazz" mają to do siebie, że bywają schematyczne i przewidywalne. A płyta "Sentenced To Love" w kolejnych odsłonach zdaje się zadawać kłam popularnemu stwierdzeniu, że: "dark jazz jest to muzyka dla tych, którzy nie lubią jazzu". Jeśli chodzi o kolejne odsłony bloga, to nigdy nie planuję z dużym wyprzedzeniem, wszystko zależy od atrakcyjności albumów, które ukażą się w następnych dniach, tygodniach itd.

Dziś w roli głównej wystąpi syntezator, choć tych, którzy już się przestraszyli, pragnę uspokoić, że nie będzie to rola dominująca - a raczej łącznik czy wspólny mianownik dla dwóch propozycji. Pierwsza z nich to druga w dorobku płyta amerykańskiego zespołu pochodzącego z Salt Lake City - czyli Choir Boy - "Gathering Swans". Zespół tworzy czwórka panów skupiona wokół lidera i wokalisty Adama Kloppa. Amerykanin zaczął wyrażać się na twórczej niwie jako nastolatek, próbując swoich sił głównie w kapelach punk-rockowych. To właśnie wtedy przylgnęło do niego przezwisko "Choir Boy", bowiem wcześniej nadwyrężał struny głosowe w chórach kościelnych. Te specyficzne naleciałości z chóralnej wokalizy daje się wychwycić na płytach Choir Boy. Chociażby skłonność do posługiwania się długimi dźwiękami. Głos Adama Kloppa jest bardzo specyficzny, od razu przyciąga uwagę, i jako znak rozpoznawczy może stanowić spory atut lub powód do utyskiwań (wiadomo gusta są różne, tym bardziej guściki). Porównań jego barwy głosu do głosów innych artystów też jest cała masa. Dla mnie ów charakterystyczny tembr Adama Kloppa całkiem nieźle koresponduje z wokalizą Haydena Thorpe'a z grupy Wild Beasts. Muzycznie jednak nie ma aż tyle podobieństw pomiędzy Choir Boy, a  Wild Beasts.
Pośród swoich inspiracji Klopp wymienia: Kate Bush, Scotta Walkera, The Smiths, a ostatnio również B-52, szczególnie ich album "Bouncing Off The Satellites" (1985 rok). Nie bez przyczyny podałem datę wydania płyty, gdyż formacja Choir Boy czerpie garściami ze stylistyki, czy gatunków, które właśnie w latach 80-tych przeżywały swój najlepszy okres. W poszczególnych nagraniach z "Gathering Swans" słychać nawiązania do "new romantic", "new wave", "dark wave", znajdziemy echa dokonań Roxy Music, wczesnego Talk Talk, także wspomnianego wyżej The Smiths. Subtelne nawiązania oczywiście nie oznaczają bezmyślnych kopii. Wspominałem już na łamach bloga, że nigdy nie byłem fanem new romantic -  ta muzyka wydawała mi się plastikowa, dziwnie płaska, nie potrafiłem się w tych kompozycjach ani zanurzyć, ani tym bardziej odnaleźć. Panowie z Choir Boy owszem, używają syntezatorów, a nawet, o zgrozo, automatu perkusyjnego, jakby żywcem wyjętego z lat 80-tych, ale robią to w bardzo subtelny sposób. W aranżacjach poszczególnych kompozycji wbrew pozorom dzieje się sporo dobrego, w odróżnieniu od większości propozycji z gatunku new romantic (fani tegoż wybaczcie) - odnajdziemy tutaj barwne ornamenty klawiszy (Jeff Kleimann), pomruki basu (Chaz Costello), ciekawe frazy gitary prowadzącej, która często nadaje całości kolorytu (Micheal Paulsen). Choir Boy odwołują się do lat 80-tych i dobitnie pokazują, że muzyka z tamtego okresu, nawet w tej indie-popowej formule, od czasu do czasu miała swój urok, a warte ocalenia były przede wszystkim, i pewnie nie tylko moim zdaniem, wpadające w ucho linie melodyczne.

Nagrania na album "Gathering Swans" zaczęły powstawać na przełomie 2018/2019 roku, pomiędzy jedną trasą koncertowa, a kolejną. Pierwszą piosenką, która Adam Klopp skomponował w oparciu o program komputerowy, była otwierająca całość "It's Over" - ostatnich szlifów tekstu dokonał na dzień przed wejściem do studia nagraniowego. Oprócz wspomnianych  już wyżej muzycznych inspiracji, była również filmowa, czyli obraz Johna Carpentera - "Ucieczka z Nowego Jorku". Motywem przewodnim płyty jest poszukiwanie piękna na zniszczonej planecie - stąd w tytule zbieranie łabędzi, które symbolizują jedyne ocalałe piękno ("zbieranie łabędzi dla nowego świata"). Tytuł kompozycji "Eat The Frog" nawiązuje do popularnego powiedzenia Marka Twaina. "Toxic Eye" przykuwa uwagę śliczną linią melodyczną, które ozdobiły także kilka innych utworów, a "In Nites Like This" to zaproszenie do tańca na koniec dnia. Mówiąc krótko, album "Gathering Swans" to ciekawa propozycja dla "tańczących inaczej".

(nota 7.5/10)

                                                                               
 Drugie wydawnictwo, w którym podstawową rolę odgrywają syntezatory, pochodzi z kręgu języka francuskiego. Przeniesiemy się więc błyskawicznie, na blisko 40 minut, do południowo-wschodniej części Francji, gdzie mieści się masyw Vercors, wraz z najwyższym wzniesieniem Grand Veymont, od którego pochodzi nazwa duetu. Josselin Varengo i Beatrice Morel Journel rozpoczęli artystyczną przygodę niemal 20 lat temu, stawiając pierwsze muzyczne kroki w grupie Tara King Th, z którą nagrali kilka płyt. Przyznam szczerze, że do wczoraj nic nie słyszałem o tej formacji, podobnie jak o kolejnych  grupach, przez których składy przewinęli się Josselin i Beatrice: Slow Joe & The Ginger Accident, Gloria. Na tym między innymi polega poznawanie muzyki - jedna grupa odsyła do drugiej, kolejny intrygujący skład do następnego itd.

Podobnie jest z twórczością Grand Veymont, gdzie bazą kompozycji są repetycje, powtarzalne struktury dźwiękowe odsyłające do kolejnych. Francuski duet określa swoją muzykę jako: "Krautrock De Salon". W ich dyskografii znajdziemy trzy albumy: "Route Du Veritage" (2018), "Grand Veymont" (2019) i najnowsze wydawnictwo "Persistance & Changement", które ukazało się kilka dni temu. Motto zespołu, przywoływane często przez Beatrice Morel Journel, stanowi cytat z Briana Eno: "Powtórzenie jest formą zmiany". W nagraniach Grand Veymont powtarzają się więc kolejne sekwencje dźwięków, do których sukcesywnie dodawane są nowe elementy, w ten sposób powstają gotowe struktury. W tkance aranżacyjnej znajdziemy zabytkowe organy, syntezatory, flet, perkusję. Symbolicznie kompozycje francuskiego duetu można przedstawić jako ruch po okręgu. Choć gdybyśmy chcieli być precyzyjni, należałoby użyć metafory spirali - zataczamy kolejną pętle, która przenosi nas na inny poziom, w ten sposób odbywamy podróż w głąb. Podróż, dodajmy, naznaczoną wątkami psychodelicznymi. Stylistycznie można tu odnaleźć nawiązania do twórczości Stereolab, także w partiach wokalnych. Powracają one w tej 39-minutowej (jedynej na płycie) kompozycji niczym znaki drogowe, odmierzające przebyty dystans. Przyznam, że kilka odcinków tego maratońskiego utworu można było nieco lepiej wykorzystać, choć i tak jako całość robi to bardzo pozytywne wrażenie. W mojej pamięci na trwałe zapisał się fragment, kiedy to Josselin i Beatrice śpiewają równolegle (ok.22 minuty).

(nota 7.5/10) 
















sobota, 2 maja 2020

AGING - "SENTENCED TO LOVE" (Gizeh Records) "Żegnaj, laleczko"

    "Na jednym z tych leżaków spoczywała długonoga blondynka, z rozmarzoną miną. Nogi miała oparte na miękkim podnóżku, a u jej łokcia stała wysoka szklanka, srebrne wiaderko z lodem i butelka whisky. Patrzyła na nas leniwie, kiedy szliśmy przez trawnik. Z odległości dziesięciu metrów wyglądała bardzo rasowo. Z odległości trzech metrów odnosiło się wrażenie, że lepiej ją oglądać z odległości dziesięciu. Usta miała szerokie, oczy zbyt jasne, makijaż zbyt jaskrawy, cieniutkie łuki brwi niewiarygodnie zakrzywione i długie, a tusz na rzęsach tak grubo nałożony, że wyglądały jak miniaturowe pręciki z drutu (...) Od włosów biło sztucznością jak z hallu nocnego klubu" - Raymond Chandler - "Wysokie okno"


  Tak się złożyło, że Raymond Chandler to jeden z mistrzów Phila Carney'a, obok takich twórców czarnego kryminału jak: James Ellroy, czy Dashiell Hammett. "Sokół Maltański", "Kasyno w Szanghaju", "Gilda", "Podwójne ubezpieczenie", "Dotyk zła", "Żegnaj, laleczko", to nie tylko bardzo skrócona lista ulubionych przebojów kina noir, ale również zestaw ulubionych filmów, do których brytyjski artysta często powraca. W takim układzie nikogo specjalnie nie zdziwi fakt, że Phil Carney sam tworzy zarówno opowiadania kryminalne, nawiązujące do klasyki gatunku, jak i kolaże fotograficzne, przedstawiające sceny z jego nowel, które bez większego trudu mogłyby pełnić rolę plakatów anonsujących filmy noir.
Trzy lata temu, w 2017 roku, w Islington Mill Arts Club przy James Street w Salford, doszło do, jak się później okazało, brzemiennego w skutkach spotkania Phila Carney'a z Davidem McLeanem. Ten drugi to gitarzysta, pianista, saksofonista, członek mniej znanych  formacji Gnod, Lake Of Snake, pochodzący z Bletchey, także producent, założyciel i szef niewielkiej wytwórni Tombed Visions (wydają głównie kasety). Od słowa do słowa panowie szybko doszli do porozumienia uzgadniając, że wspólnie stworzą przedstawienie teatralne, nawiązujące klimatem do filmów noir, w którym oprócz scen z opowiadań Carney'a oraz jego fotograficznych kolaży, pojawi się również nastrojowa muzyka. Za nią w całości był odpowiedzialny David McLean, który w tym przypadku i na całe szczęście postawił na dark jazz.
Brytyjski multiinstrumentalista zebrał grupę piętnastu artystów, wśród których znaleźli się muzycy sceny improwizowanej oraz aktorzy. Tak powstała formacja The Crime Scene Ensemble, która w okresie od 4 do 15 stycznia pilnie pracowała nad kompozycjami składającymi się na album "Suitable For Night". Przy odrobinie szczęścia gdzieś na aukcjach internetowych można jeszcze znaleźć DVD, będące zapisem spektaklu z 6 sierpnia 2018 roku.

1 maja 2020 roku na rynku pojawiło się kolejne wydawnictwo Aging - "Sentenced To Love", które stanowi kontynuację pomysłów z poprzedniego spotkania The Crime Scene Ensemble z Davidem McLeanem, opublikowane przez label Gizeh Records.
O gatunku dark jazz (noir jazz, doom jazz), pisałem kilka razy na łamach tego bloga, więc nie ma sensu się powtarzać. W tego typu graniu przede wszystkim liczy się stworzenie specyficznej atmosfery, sugestywnego nastroju, czegoś na kształt ścieżki dźwiękowej do mrocznych  obrazów. Kolektyw The Crime Scene Ensemble długimi fragmentami radzi sobie z tym trudnym zadaniem znakomicie, są klasą samą dla siebie. To, co odróżnia album "Sentenced To Love" od innego tego typu produkcji, to niezbyt szablonowe podejście do gatunku dark jazz, i zachowanie odpowiednich proporcji. W wielu wypadkach zbliżone stylistycznie wydawnictwa wiodło do zguby boleśnie schematyczne podejście artystów, dzięki czemu słuchacz obcował z łudząco do siebie podobnymi kompozycjami, w których oprócz zachowania specyficznego nastroju w sumie niewiele się działo. Brytyjskiemu kolektywowi dowodzonemu przez Davida McLeana udało się uniknąć tej pułapki. Muzyka zawarta na albumie "Sentenced To Love" przynosi wraz z sobą nie tylko mroczną atmosferę, przywołującą obrazy brudnych ulic, niebezpiecznych zaułków, zadymionych knajp, ale również JAZZ, a więc swobodne, zapadające w pamięć improwizacje - saksofonu (Mark Hanslip), trąbki (Will Lewis Clark), fortepianu (David McLean, również gitara), basu (Andy Patterson). Wszystko to podane ze smakiem, dbałością o detale - urzekają ciekawe tematy, dialogi instrumentów, wokalizy tak rzadko spotykane w tym gatunku - pokazuje, że na terytorium dark jazz jest jeszcze sporo wolnego miejsca do zagospodarowania.

I znów zupełnie niepostrzeżenie odgłosy naszych leniwych kroków odbijają się od pogrążonych w ciemnościach  domów, przy North Bristol Avenue, gdzie "Spiżowe drzwi", "Wysokie okno", "Gorący wiatr", kierują nasze myśli w stronę "Długich pożegnań", oraz dziwnie znajomej postaci, która pochyla się i szepcze nam do ucha: "Kłopoty to moja specjalność".

"W tych starych domach i wokół nich mieszczą się restauracje upstrzone przez muchy (...). Są również zaszczurzone hoteliki, gdzie do rejestru gości wpisują się tylko osobnicy o nazwisku Smith i Jones, a portier nocny jest na wpół wykidajłą, na wpół stręczycielem. Z tych domów czynszowych wywodzą się  kobiety, których  twarze powinny tryskać młodością, a przypominają zwietrzałe piwo..."  Raymond Chandler - "Wysokie okno".


(nota 8/10)







Gdyby komuś wciąż było mało tego typu muzyki, proponuję ścieżkę dźwiękową do filmu "Osierocony Brooklyn", w której po prostu zasłuchuje się od kilku dni. Film w reżyserii Edwarda Nortona nawiązuje do konwencji kina noir, posiada przyzwoitą jak na obecne czasy fabułę, jest nieźle zagrany, choć do pełni szczęścia zdecydowanie czegoś zabrakło. Jednym z tych deficytowych moim zdaniem elementów jest praca operatora kamery - można było pokusić się o ciekawsze ujęcia, o wiele bardziej sugestywne obrazy, zapadające w pamięć zdjęcia. Cała więc odpowiedzialność za stworzenie odpowiedniej atmosfery spadła na barki Muzyki, którą stworzyli Wynton Marsalis i jego koledzy. Dawno nie słyszałem tak znakomitej ścieżki dźwiękowej.







piątek, 1 maja 2020

JON MCKIEL - "BOBBY JOE HOPE" (You Change Records) "Magnetofon szpulowy TEAC A- 2340"

    "Panie Watson, proszę tu przyjść, potrzebuję pana" -  ponoć tak brzmiały pierwsze słowa wypowiedziane przez telefon, przez Grahama Bella do swojego asystenta, w dniu 10 marca 1876 roku. Rok później 29 listopada Thomas Alva Edison zademonstrował fonograf, pierwsze urządzenie do zapisu i odtwarzania dźwięku. Warto jednak pamiętać, że 20 lat wcześniej, w 1857 roku, swój fonograf (nazwany fonautografem), który był zdolny jedynie rejestrować dźwięk, opatentował Edouard -Leon Scott de Martinville - francuski zecer i księgarz. "Najstarszym odtworzonym nagraniem z archiwum Scotta jest nagranie z 9 kwietnia 1860 roku, na którym wynalazca śpiewa francuską piosenkę ludową: "Au clair de la lune, mon ami Pierrot" (wiki.). Pierwszym "magnetofonem" był telegrafon zbudowany przez duńskiego technika Valdemara Poulsena i opatentowany 1 grudnia 1898 roku (do rejestracji wykorzystywał stalowy drut). 25 grudnia 1932 rozgłośnia BBC nadała pierwszy program zarejestrowany na taśmie magnetycznej.

W 1957 roku w Tokio powstała firma produkująca sprzęt elektroniczny TEAC, której lata świetności - szczególnie w tak cenionym przez koneserów dobrego dźwięku segmencie HIGH-END - przypadły na lata 70 i 80-te ubiegłego wieku.
W 1973 roku  firma TEAC wypuszcza na rynek dwa nowe modele magnetofonów szpulowych, które wkrótce miały cieszyć się sporą popularnością: TEAC 2340 i TEAC 3340. Magnetofon TEAC A -2340 był zdolny do jednoczesnej rejestracji czterech kanałów. Charakteryzował się dość przyzwoitym, jak na tamte czasy, pasmem przenoszenia od 40Hz do 18KHz lub 30Hz do 22KHz, stosunek sygnał/szum wynosił odpowiednio: 48dB lub 55dB, sprzęt wyposażony był w 24 tranzystory i ważył ok. 20 kg.
To właśnie ten magnetofon szpulowy - TEAC A 2340 - wypatrzył na jednej z internetowych aukcji kanadyjski multiinstrumentalista Jon McKiel. We wrześniu 2015 roku artysta odebrał sporą paczkę z rąk zmęczonego doręczyciela. Kiedy ją otworzył, jego oczom ukazał się upragniony magnetofon szpulowy, do którego było dołączone 30 taśm. Nagrania na taśmach z pewnością nie zawierały zdania: "Panie Watson, proszę tu przyjść, potrzebuję pana", ani tym bardziej śpiewu w języku francuskim: "Au clair de la lune, mon ami Pierrot". Jon McKiel usłyszał z taśm próbki różnych dźwięków, całe partie instrumentów oraz jedną gotową piosenkę. Wszystko to postanowił wykorzystać we własnych kompozycjach, które zebrane w całość zatytułowaną "Bobby Joe Hope" ujrzały światło dzienne 24 kwietnia 2020 roku. Jednak do końca nie wiadomo, ile z tych "tajemniczych  szpulowych cytatów" (nazwanych roboczo "Royal Sampler") trafiło do poszczególnych utworów oraz w jakiej finalnej formie. Być może na etapie produkcji dźwięki ze szpulowej taśmy zostały poddane dodatkowej obróbce. Co nie zmienia faktu, że w ten właśnie sposób - przy dużym współudziale producenta Jaye'a Crockera i jego studia w Crousetown - powstały całkiem zgrabne piosenki. Jak nie trudno się domyśleć ich faktura nie jest zbyt skomplikowana. Podstawę tych kompozycji stanowią 10 sekundowe pętle, które obudowano tonami pozostałych instrumentów: bas, gitara, syntezator itd.
Piątą w dorobku płytę urodzonego w Halifax artysty rozpoczyna znakomity "Mourning Dove", zaśpiewany nieco rozmarzonym głosem, dzięki któremu wiele z tych piosenek zyskało dodatkowy wymiar. Pierwsze cztery kompozycję mają spójny charakter, z elementami nawiązującymi do indie-folku czy psychodelii. "Night Garden" jest czymś w rodzaju instrumentalnego przerywnika, oddzielającego stronę "A" od strony "B" albumu. "What Kind Of Light" - to nagranie w stylu lo-fi, wypełnione gitarowymi próbkami i zniekształconymi odgłosami. Najbardziej przypadł mi do gustu transowy "Private Eye". I tak oto znów przypomina się Jacques Derrida i jego "hauntologie".

(nota7.5/10)