czwartek, 22 lutego 2018

CHET DOXAS - "RICH IN SYMBOLS" (Ropeadope Records) "Płyta roku 2018, gdyby nie fakt, że..."



  Od kilku dni spoglądam na okładkę płyty "Rich in Symbols" Cheta Doxasa tak, jak mężczyzna czasem spogląda w oczy kobiety. A patrząc w ten sposób, zadaję sobie jedno i to samo pytanie: "Gdzie ów krążek podziewał się przez ostatnie długie tygodnie, miesiące?". Zastanawiam się również nad tym, czym byłem tak pochłonięty, że przegapiłem jego pojawienie się we wrześniu ubiegłego roku. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że krążek "Rich in Symbols" byłby poważnym kandydatem do albumu roku 2018, gdyby nie fakt, że ukazał się właśnie w 2017 roku. Tak czy siak, nadrabiamy zaległości i jedno przy tej okazji pozostaje niezmienne. Niezmiennie cieszę się z tego, że w końcu dotarłem do tej znakomitej płyty i zostałem jej właścicielem.

Chet Doxas to niezbyt znany 38-letni kanadyjski saksofonista, absolwent uniwersytetu McGill'a w Montrealu. Zadebiutował fonograficznie w 2006 albumem Chet Doxas Quartet - "Sidewalk Etiquette". Potem wydał między innymi album "Big Sky" (2010) oraz "Riverside" u boku Dave'a Douglasa, który również gościnie wystąpił na płycie "Rich in Symbols", w kompozycji "Hot ones". Chet Doxas w sumie pojawił się na ośmiu albumach długogrających. Do tej pory w swojej twórczości eksplorował szeroko pojęty jazz - głównie hard bop i modern jazz, free improv. W ubiegłym roku kanadyjski artysta postanowił nieco rozszerzyć pole swojej twórczej działalności.

Album "Rich in Symbols" powstał w wyniku inspiracji szeroko pojęta sztuką wizualną - obrazy, reprodukcje, fotografie, instalacje. Podczas pracy nad ostatnią płytą Chet Doxas mnóstwo czasu spędził w muzeach, między innymi w Whitney Museum of American Art, mieszczącym się w Nowym Yorku, do którego kanadyjski artysta całkiem niedawno się przeprowadził. Szczególny wpływ wywarła na niego sztuka wizualna artystów skupionych wokół dzielnicy Lower East Side (1975-85). Owa scena powstała w wyniku reakcji świata sztuki na sytuację społeczno-polityczną w USA lat 70-tych ubiegłego wieku - recesja, wysokie bezrobocie, afera Watergate, prezydentura Richarda Nixona, wojna w Wietnamie itd. Warto w kontekście Lower East Side wymienić takie hasła i pojęcia jak: neoekspresjonizm, nihilizm, kontestacja, amerykański punk-rock, dokonania grupy COLAB (Colaborative Projects Incorporated), działalność Pyramid Club itd. Chet Doxas podkreśla w jednym z wywiadów, że jego najnowsza płyta nawiązuje także do ruchu nazywanego "No Wave" (przełom lat 70 i 80-tych  ubiegłego wieku).

Na płycie "Rich in Symbols" mamy więc muzykę bezpośrednio zainspirowaną obrazami, zdjęciami. Na przykład kompozycja "Orchard", to muzyczna ilustracja autoportretu Roberta Mapplethorpe'a. Innym źródłem inspiracji była seria zdjęć Roberta Longo  "Men in the Cities". Wśród szczególnie ważnych artystów sztuk wizualnych dla Cheta Doxasa trzeba wymienić wyżej już wspomnianego Roberta Mapplethorpe'a, Keitha Herringa (łączył graffiti z malowidłami ściennymi i komentarzem społecznym) oraz Jean-Michela Basquiata, którego chyba bliżej nie trzeba przedstawiać czytelnikom tego bloga.



                           Robert Longo "Men in the Cities" 1979 (fot. internet)






Najnowszy album kanadyjskiego saksofonisty rozpoczyna kompozycja "While you were sleeping". Ten znakomity, pulsujący ożywczym rytmem początek - Eric Doob dobitnie i niemal przez cały album pokazuje, czym jest w muzyce współczesnej aktywna perkusja - przypomniał mi dawne dokonania Broken Social Scene. Dopiero później doczytałem, że krążek "Rich in Symbols" wyprodukował Liam O'Neil (Kings of Leon, Metric, Broken Social Scene). Z muzyką Broken Social Scene łączy ten utwór podobna energia, ten sam puls, a wisienką na torcie jest solo saksofonu. W pewnym momencie złapałem się na tym, że słuchając elektrycznego kwartetu Doxasa, czekam aż pojawi się charakterystyczny głos Feist, która wielokrotnie dopełniała skład formacji Broken Social Scene.

Kolejna odsłona - "Starcrossings" - przynosi zmianę stylistki.  Oto mamy charakterystyczny motyw syntezatora (odrobinę w stylu M83), oraz jakże urokliwy temat podawany równolegle przez gitarę i saksofon. Ta kompozycja od razu wpada w ucho i zapisuje się na trwałe w pamięci dzięki wspaniałej solówce gitarowej (Matthew Stevens). Myślę, że sam Robert Fripp czy David Torn nie powstydziliby się tak zestawionych obok siebie dźwięków. I ta repetytywna końcówka - gdyby muzycy wpadli na pomysł, żeby nieco bardziej rozbudować ów rozkoszny finał, z pewnością byłbym w siódmym niebie.
Nie mam zamiarów opisywać tej wspaniałej płyty utwór po utworze, a tym samym odbierać przyjemności obcowania z czymś wyjątkowym. Każdy czytelnik tego bloga, niezależnie od indywidualnego gustu i osobistych preferencji, powinien sięgnąć po album "Rich in Symbols".

Zaletą i cechą charakterystyczną płyty Cheta Doxasa jest trudność przypisania jej do określonego gatunku. Mamy tu bowiem do czynienia z gatunkowym pograniczem, swobodnym lawirowaniem pomiędzy różnymi stylistykami, świadomym czerpaniem z różnych rejonów muzycznych. Można na tym krążku odnaleźć elementy jazzu i rocka, jazz-rocka, ponieważ rockowo gra sekcja rytmiczna. Można doszukać się grania w stylu fussion (ale nie tego schematycznego i śmiertelnie nudnego, eksploatującego wciąż te same pomysły), czy nawiązań do sceny alternatywnej lat 80-tych. Można usłyszeć elementy kojarzone zazwyczaj z prog-rockiem, zmiany tonacji, tempa, kilka narracji w obrębie jednego tematu. Można wreszcie bez trudu wyłowić i zasłuchać się w motywy swobodnej improwizacji (czy to saksofonu, gitary, czy fortepianu - gościnnie John Escreet). Trochę tu skojarzeń z Wired Paradise (Yuri Honinga), trochę Kamasi Washingtona z okresu współpracy z Throttle Elevator Music.  Jednak żaden, z tych  wyżej przeze mnie wymienionych, nurtów nie jest na płycie dominujący.
Album "Rich in Symbols" to estetyczny eklektyzm na usługach wyrafinowanego myślenia i nieskrępowanej wyobraźni. Płyta warta grzechu, każdej kwoty, godna najwyższych pochwał.

A jaki jest ulubiony utwór Cheta Doxasa na tym krążku? - słusznie zapytacie. To rozpoczynający całość "While You Were Sleeping", który zamieszczam poniżej. "Ten utwór sprawia, że czuję radość" - tyle Chet, a reszta zależy od Was.


(nota 9/10)


















Ps. Dla nieco bardziej wnikliwych czytelników poniżej zamieszczam składankę, pokazującą scenę "No Wave", która tak bardzo zainspirowała Cheta Doxasa podczas prac na albumem "Rich in Symbols".






 

sobota, 10 lutego 2018

CALIBRO 35 - "DACADE" (Record Kicks) "Włoscy mistrzowie soundtracków"





Calibro 35 to niezbyt dobrze znana, nie tylko w naszym kraju, włoska grupa, która w tym roku obchodzi okrągły jubileusz 10-lecia obecności na scenie. Enrico Gabrielli (klawisze, saksofon, flet), Fabio Rondanini (perkusja), Luca Cavina (bas), Massimo Martellotta (gitara), Tommaso Colliva (produkcja), dopracowali się już dziesięciu albumów, w tym także tych koncertowych. Warto zatrzymać się nieco dłużej przy tym ostatnim nazwisku - Tommaso Colliva - znanego włoskiego producenta, który w 2007 roku, w urokliwym Mediolanie, powołał do życia combo jazzowe Calibro 35.
Colliva (rocznik 81) ma na swoim koncie współpracę między innymi z grupą Muse, Twilight Singers, Gutter Twins. Zdobył wiele cennych nagród za produkcję muzyczną, wśród nich czołowe miejsce zajmuje prestiżowa Grammy Awards, za pracę na albumem "Drones"(grupy Muse).

Nazwa Calibro 35 sugeruje odwołanie do broni palnej, a pośrednio nawiązuje do filmów sensacyjnych czy kryminalnych przełomu lat 60, 70-tych. Muzycy zainspirowani poszczególnymi obrazami tego kina, chcieli tworzyć ścieżki dźwiękowe do wyimaginowanych kadrów. Od samego początku włoska formacja funkcjonowała gdzieś na pograniczu gatunków muzycznych. W ich barwnych i wielowymiarowych kompozycjach jazz łączy się z rockiem, soulem, funkiem, afrobeatem, czy R&B. Marzenia są po to, żeby je realizować, więc w końcu ziściło się pragnienie włoskich artystów i nagrali ścieżkę dźwiękową do włosko-hiszpańskiego obrazu "SAID". Nietuzinkowych pomysłów muzycznych Calibro 35 można również posłuchać na ścieżce dźwiękowej do filmu "Red" (z Brucem Willisem). Zespół szybko zjednał sobie przychylność krytyków i wąskiej grupy odbiorców, zdobył wiele wyróżnień i nagród, w tym nagrodę dla najlepszego zespołu.

Album "Decade" rozpoczyna utwór "Psycheground". Mamy tu do czynienia z afrobeatem, w stylu Fela Kutiego, The Budos Band, czy Mulatu Astatke, okraszonego dodatkowo pod koniec drobną orkiestracją. W podobnej stylistyce utrzymany jest również fragment zatytułowany "Modo", gdzie pojawią się dyskretne odwołania do repetycji w stylu Steve'a Reicha.
W kolejnej kompozycji "SuperStudio" szybko przenosimy się w czasie i przestrzeni, na ulice San Francisco lub Nowego Yorku, początku lat siedemdziesiątych, żeby uczestniczyć w pościgu policyjnym. Skojarzenia z kultowym "Shaftem", czy "Francuskim łącznikiem" jak najbardziej na miejscu. Słuchając tej wybornej kompozycji, moje myśli popłynęły również w stronę znakomitego krążka "Can You Dig It. The Music and Politics of Black Action Films 1969-75", wydanego przez oficynę Soul Jazz Records (2009).
Jeśli ktoś po wysłuchaniu tych dwóch pierwszych kompozycji, miał jakiekolwiek wątpliwości, to dalsze fragmenty płyty "Decade" z pewnością je rozwieją. Tak, muzycy Calibro 35 potrafią zagrać wszystko (lub niemal wszystko). Artyści z Włoch, z subtelnością godną mistrzów, potrafią przywołać i wykorzystać dla swoich celów każdą muzyczną konwencję. Wydaje się, że bez najmniejszych problemów, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, i przy pomocy niezliczonej ilości instrumentów (wibrafon, marimba, trąbka, saksofon, flet, klarnet itd.) odmalowują nastrój niepokoju, grozy, potęgującego się napięcia. Rzeczywiście tworzą gotowe ścieżki dźwiękowe, nie do jednego nieistniejącego obrazu, ale sugestywne muzyczne tło do wybranych fragmentów, konkretnych scen. Tyle, że owe barwne sceny, tym razem powstają w wyobraźni słuchającego ich odbiorcy.
Ciekawostką fonograficzną jest fakt - bo rzadko można spotkać się z czymś podobnym, jeśli chodzi o wydawnictwa płytowe - że we wkładce do krążka "Decade" obok poszczególnych  tytułów, czasów trwania utworów, można także odnaleźć gatunek muzyczny, styl albo style, które dominują w danej kompozycji.

(nota 8/10)



















niedziela, 4 lutego 2018

ODDGEIR BERG TRIO - "BEFORE DAWN" (Ozella Music) "Wawelski smog i norweskie fiordy"






  Nie dalej jak trzy dni temu Oddgeir Berg Trio grali koncert w krakowskim klubie Piec Art Acoustic Jazz Club. Pomyślałem sobie, że dobrze byłoby przybliżyć sylwetkę tej mało znanej formacji. Przy okazji złożymy również kolejną (pierwsza była TUTAJ ) wizytę w oficynie Ozella Music, która systematycznie poszerza swój katalog.
Oddgeir Berg (fortepian), Karl-Joakim Wisloff (bas), Robert Klaus Blomvik (perkusja) dwa tygodnie temu wydali w oficynie Ozella Music swoją debiutancką płytę - "Before Dawn". Choć warto w tym miejscu nadmienić, że nie są to typowi debiutanci. Do tej pory norwescy artyści zdążyli przewinąć się przez kilka składów, jako tak zwani muzycy sesyjni. Ich pierwsza wspólna płyta została nagrana w The Bunker Studio, w Oslo.

Nie ulega wątpliwości, że atutem debiutanckiego krążka norweskiej formacji jest jego różnorodność. Mamy tutaj zarówno spokojne i nostalgiczne fragmenty, jaki i pełne żywych barw improwizacje. Oddgeir Berg dobrze czuje się w nieco wolniejszych balladach: "Oldies", "Springeren", "Postlude", "Lullaby for S.O.", gdzie może pograć ciszą, zbudować sugestywny klimat oraz dozować napięcie. W tych utworach odkrywa przed słuchaczem swoją melancholijną i liryczną stronę. Potrafi również stworzyć urokliwe tematy, które rozwija w barwnych  improwizacjach, korzystając z wydatnej pomocy pozostałej dwójki dobrze rozumiejących się muzyków. Wspomniana przez mnie wyżej sekcja rytmiczna potrafi również zagrać rockowo, odnajdując się bez trudu w znacznie żywszych tempach. W tych nieco bardziej energetycznych przebiegach pianista przypomina odrobinę Jacoba Karlzona, pokazując dobry timing i niezłą technikę, unikając przy tym nadmiernie egzaltowanej ornamentacji. Najlepsza, moim zdaniem, kompozycja ukrywa się pod indeksem 8 i nosi tytuł "A.C.M.". Nie trzeba być wielkim fanem jazzu, żeby odnaleźć w niej nawiązania do twórczości nieodżałowanego E.S.T. Oddgeir Berg wymienia Esbjorna Svenssona wśród swoich wielkich inspiracji, obok Keitha Jarretta czy Herbie Hancocka. Od kilku dni bardzo często wracam właśnie do tej kompozycji, która urzekła mnie swoją energią. Utwór "A.C.M." rozpoczyna dynamiczny i wpadający w ucho motyw fortepianu, któremu towarzyszy gitarowy fuzz, i solo kontrabasu. Szkoda, że szefowie wytwórni oraz trio nie wybrali tej kompozycji na singiel promujący wydawnictwo "Before Dawn".
(nota 7/10)