sobota, 27 maja 2023

DANIEL BLUMBERG - "GUT" (Mute Records) "W zdrowym ciele zdrowy duch"

 

    "Światło świeci w życiu jedynie przez bardzo krótki czas. Może tylko przez kilkanaście sekund. Jeżeli ten czas minie i jeżeli człowiek nie zdąży znaleźć danego mu objawienia, nie będzie już miał powtórnej okazji. I być może przyjdzie mu spędzić resztę życia w głębokiej samotności i żalu, od których nie ma ucieczki. Żyjąc w takim świecie mroku, człowiek nie może się już niczego spodziewać. W dłoniach trzyma się jedynie żałosne szczątki tego, co mogło być".

Nie bez powodu przywołałem ten cytat z powieści Haruki Murakamiego - "Kroniki ptaka nakręcacza". To nie tylko jedna z moich ulubionych powieści japońskiego twórcy, ale tekst, który od dawna kojarzył mi się z twórczością Daniela Blumberga. Główny bohater tej powieści Toru Okada trafia do opuszczonego domu, a potem do studni, gdzie postanawia spędzić trochę czasu, żeby poddać refleksji swoje dotychczasowe życie. Wydaje się, że najnowsza propozycja Daniela Blumberga również była nagrywana w ciemnej, zimnej studni, a dokładniej mówiąc... na samym jej dnie.



U zarania sześciu połączonych w całość kompozycji najnowszej płyty "Gut", była choroba jelit, z którą Blumberg zmagał się od dłuższego czasu. O tym, że jesteśmy cieleśni, że posiadamy kości, skórę i mięśnie, często przypominamy sobie w chwilach, kiedy nasze ciało niedomaga. Czujemy ból lub inną uciążliwą dolegliwość, której staramy się pozbyć. Utwory Daniela Blumberga od samego początku, czyli od recenzowanego na łamach tego bloga udanego debiutu "Minus" (2018), przesiąknięte są smutkiem, żalem, bólem, rozpaczą, dojmującym poczuciem straty. Przy okazji tamtego wydawnictwa brytyjskiemu artyście towarzyszyli muzycy reprezentujący scenę improwizowaną skupioną wokół klubu Cafe Oto. Tym razem wokalista postanowił zrobić wszystko samodzielnie. Na dno swojej głębokiej studni zabrał niewiele instrumentów - ulubiony bas Steinbergera, syntezator, elektroniczną perkusję, basową harmonijkę ustną widoczną na okładce albumu. Dźwięki, które z nich wydobył, pojawiają się sporadycznie, jakby swoją obecnością nie chciały zakłócać panującej wokół ciszy. "W ciszy koło czwartej nad ranem słyszałem, jak powoli rosną korzenie samotności" (Haruki Murakami "Kroniki ptaka nakręcacza").

Już od pierwszych niespiesznych i nieregularnych taktów "Bone" można odnieść wrażenie, że album "Gut" jest opowieścią o człowieku, który został wrzucony w swoje ciało, i który bezskutecznie próbuje z niego się uwolnić. "Są rzeczy, od których nie można uciec, jeśli nawet odejdzie się od nich bardzo daleko" - mówi Murakami, a bohater opowieści Daniela Blumberga zdaje się dobrze o tym wiedzieć. Potwierdzają to frazy wyśpiewane w poruszającym "Cheer Up", powtarzane w charakterystycznym dla artysty mantrowym stylu - "Nic nie zmieni się na tym świecie" - przywoływane wciąż i wciąż, przy skąpym akompaniamencie szarpnięć basu, przeciągającym się jak obolałe mięśnie, drobnych uderzeniach perkusji (trzeszczenie kości), i podmuchach harmonijki ustnej. W cudownym "Hold Back" znajdziemy na moment coś na kształt ukojenia, jeśli nie z powodu chwilowego wyciszenia bólu, to we własnym głosie, w świadomości, że wciąż i mimo wszystko jesteśmy tu i teraz. Ta odsłona płyty przypomniała mi innego niezależnego twórcę, który jakiś czas temu również zmagał się z cielesnymi dolegliwościami. Mam tu na myśli Petera Silbermana (wokalista i gitarzysta grupy The Antlers), który po wyczerpującej trasie koncertowej, nadwyrężeniu szyjnego odcinka kręgosłupa, cierpiał z powodu uciążliwych szumów w uszach. Dał temu wyraz tworząc osobisty album "Impermanence" (2017), recenzowany na łamach tego bloga.

W kompozycji "BODY" Daniel Blumberg jeszcze bardziej wchodzi w głąb ciała. Ta najbardziej surrealistyczna odsłona płyty przynosi wraz z sobą gardłowe pomruki, odgłosy, jęki, przetworzony oddech - oto być może przemawia do nas skóra, ścięgna, wnętrzności, podczas gdy w tle rozbrzmiewa pełen żalu głos wokalisty. "Lecz nie ma na świecie nic równie okrutnego, jak poczucie opuszczenia wywołane tym, że nie ma się na co czekać" (Haruki Murakami).  Z bólem musisz zmagać się sam - tak jak samotnie rozbrzmiewa wokaliza Blumberga w tej dźwiękowej próżni. Jesteś tylko ty i cisza, czas, który rozciąga się na drobne odcinki naznaczone smugami powoli gasnącego światła. "Gut" to z pewnością najbardziej intymna, jak do tej pory, opowieść Daniela Blumberga, ale również najbardziej odważna i radykalna, wymagająca odpowiedniego nastrojenia i nastawienia. Przy pobieżnym potraktowaniu wielu z Was może zniechęcić lub odrzucić, co nie oznacza, że nie warto pobyć z nią nieco dłużej, w odpowiedni dla niej czas. Nie jest to muzyka, którą można nucić, kierując ciężarówką z napisem "DHL" na plandece, raczej przeznaczona jest dla fanów artysty, niż dla tych, którzy chcieliby dopiero poznać mroczny świat Daniela Blumberga.

(nota 7.5/10)

 


Skoro nadarzyła się okazja, powróćmy do roku 2018, kiedy to ukazał się debiutancki krążek Daniela Blumberga zatytułowany "Minus".



Pozostaniemy na Wyspach Brytyjskich, rozedrgane emocje albumu "Gut" powinna ukoić grupa The Telescopes, która przed tygodniem opublikowała najnowszy album "Of Tomorrow".



The Underground Youth to formacja rezydująca w Berlinie, która takim oto zgrabnym singlem zapowiada pojawienie się płyty "Nostalgia Glass", premiera 18 sierpnia.



Jeden z moich ulubionych utworów ostatnich dni znalazłem na płycie amerykańskiego tria Troller zatytułowanej "Drain", która ukazała się w dniu wczorajszym. Grupę tworzą Amber Star-Goers, Justin Star-Goers oraz Adam Jones.



Wczoraj ukazała się najnowsza płyta Kevina Morby, która nosi tytuł "More Photographs (A continuum)". Wybrałem dla Was taki oto znakomity i wpadający w ucho fragment.



Również w piątek 26 maja światło dzienne ujrzała płyta "New Exellent Woman", wokalistki z Rhode Island - Asher White, to ciekawa propozycja, którą warto odsłuchać w całości.



Christopher Bear i Daniel Rossen to członkowie grupy Grizzly Bear, którzy byli odpowiedzialni za ścieżkę dźwiękową do filmu "Past Lives", w reżyserii Celine Song.



W kąciku improwizowanym producentka i muzyk z miasta Los Angeles - Ashma Maroof, która z pomocą Patricka Belagi oraz saksofonisty Apiwy Svosve opublikowała wczoraj całkiem udany album "The Sport Of Love".



Ostatnio powróciłem do nieco zapomnianego dziś albumu Jan Garbarek Group - "Photo With Blue Sky, White Cloud, Wires, Windows And Red Roof" (ECM 1978), w składzie oprócz saksofonisty, Eberhard Weber na basie, Bill Connors na gitarach, John Christensen na perkusji, John Taylor fortepian.




sobota, 20 maja 2023

CALIFONE - "VILLAGERS" (Jealous Butcher Records) "Okruchy dnia"

 

      Wszystko zaczęło się od świetnego singla "The Habsburg Jaw" - zaprezentowałem go jakiś czas temu na łamach bloga - przy okazji którego zacząłem zastanawiać się, co tak naprawdę zapowiada, co przyniesie wraz z sobą, w dniu majowej premiery płyty. Dobrze wiecie, jak to w ostatnim czasie bywa z tym dobrymi piosenkami promującymi nadchodzące wydawnictwa. Często przypominają kapiszony - trochę huku, to prawda, odrobina pyłu unoszącego się w powietrzu, i właściwie to wszystko. Wreszcie ukazuje się cała płyta, kurz emocji opada, a my tęsknym wzrokiem na próżno wypatrujemy drugiego dobrego nagrania albo chociaż zbliżonego poziomem do tego, które reklamowało długo wyczekiwany album. Dlatego też z premedytacją, i całkiem świadomie, nie czekałem na premierę płyty "Villagers", która miała miejsce wczoraj. Może również z tej przyczyny jestem miło zaskoczony tym zestawem spójnych nagrań, pewnie nawet oczarowany, że kompozycja "The Habsburg Jaw" nie jest oderwana od całości oraz jedyna, do której warto wracać, wracać warto, gdyż cały album utrzymuje bardzo wysoki poziom.



Amerykańska grupa Califone to nie przypadkowa drużyna nowicjuszy stawiających niepewne kroki, tylko zaprawieni w boju muzycy obecni na scenie niemal od ćwierć wieku. Tim Rutili - lider i wokalista - powołał pierwszy, często zmieniany, skład w drugiej połowie lat 90-tych, wraz z Benem Massarellą i Brianem Deckiem. Panowie wyrażali się artystycznie grając alternatywny rock, alt-country czy indie-folk. Tim Rutili nie ograniczył się tylko do jednego zespołu, równolegle rozwijał grupy Red Red Meat i Ugly Casanova, z powodzeniem funkcjonował także jako muzyk sesyjny. Nasz dzisiejszy główny bohater urodził się Chicago, dorastał w Addison w stanie Illinois, jego pierwsza partnerka i basistka Glynis Johnson zmarła na AIDS, dlatego nowy etap życia rozpoczął w nowym miejscu, w mieście Los Angeles, u boku żony Angeli Bettis. Nazwę zespołu CALIFONE zaczerpnął od producenta systemu audio - "Califone International". W jego przydomowym studiu znajdziemy bogatą i sukcesywnie powiększaną kolekcje instrumentów oraz sprzętu, starego i jakże często uszkodzonego, który można odpowiednio zmodyfikować. Jako student filmoznawstwa na Columbia College interesował się również kinem, tworzył teledyski, i ścieżki dźwiękowe do seriali telewizyjnych. Jednak jego największą pasją pozostają płyty, na których punkcie, jak sam przyznaje, ma obsesję. "Dźwięk, okładka i notki... Uwielbiałem czytać na temat historii muzyki, badać źródła pochodzenia dźwięków i zawsze szukałem nowej muzyki".

To poszukiwanie widać również na przykładzie rozwoju brzmienia grupy Califone. Przedostatni album - "Echo Mine" (2020) zawierał sporo improwizowanych nagrań, dźwiękowych eksperymentów - "Howard St & The Beach Nov 1988 After 11", "Flowed GTR" czy tytułowy "Echo Mine". Przy okazji najnowszej propozycji "Villagers" załodze dowodzonej przez Tima Rutili udało się doskonale odmierzyć odpowiednie proporcje pomiędzy tym, co improwizowane, a tym, co stanowi składnik tradycyjnie rozumianej kompozycji. I tak, rozpoczynający całość świetny i wspomniany już wcześniej "Habsburg Jaw" może kojarzyć się z tym, co David Bowie nagrywał w latach 90-tych, (płyta "Outside").  Dalej bywa podobnie, raz stylistycznie znajdziemy się bliżej dokonań Davida Sylviana  i grupy Rain Tree Crow, żeby w innym momencie nawiązać, mniej lub bardziej świadomie, do tego, co robił Mark Hollis, czy zespół Talk Talk na ostatnim wydawnictwie.

Sporą rolę w tych kompozycjach odgrywają instrumenty perkusyjne - wszystkie te puknięcie, szurnięcia, zgrzytnięcia, grzechotanie, muskanie, itd. W takim układzie nie może specjalnie dziwić fakt, że tylu różnych perkusistów przewinęło się przez studio podczas sesji nagraniowych. Wśród nich znajdziemy naszego dobrego znajomego  -wspomniałem o nim przed tygodniem, przy okazji recenzji płyty "A Sublime Madness" - Ryana Jewella, który w ten sposób zaliczył kolejny udany występ w swoim jakże bogatym dorobku.

"Eyelash" - to leniwa ballada, stworzona na bazie akordów fortepianu, w oparciu o dodatkowe dźwięki pozostałych instrumentów przypominających odpadki. Mamy tu, i niedbale rzucone tony gitary, i okruchy perkusjonaliów, czy nienachalnie podane elektroniczne przetworzenia i efekty. Ten "muzyczny recycling" stanowi znak rozpoznawczy tego wydawnictwa, które wypełniają barwne folkowe kolaże.  Amerykański "dream team" Tima Rutili lubi grać półtonami, celowo przełamuje akordy, gubi rytm, z rozkoszą bawi się w muzycznego berka w ramach swobodnej improwizacji. 

"McMansions" - to najdłuższy fragment na płycie "Villagers", gdzie dokładnie możemy przyjrzeć się pracy poszczególnych instrumentów, których w przekroju całego wydawnictwa pojawia się całkiem sporo - saksofon, klarnet (Will Curry), trąbka (Cory Gray), skrzypce, wiolonczela (Joshua Hill), gitary, organy, fortepian (Michael Krassner), chórek (Nora O'Connor, Marcie Stewart)). Improwizowane partie, wyrastające tam i tu z bluesowych korzeni, płynnie przechodzą w kolejne odcinki kompozycji i pokazują, jak olbrzymi potencjał drzemie w amerykańskim zespole (przy tej okazji przypomniała mi się cudna piosenka "Strange Fruit", w wykonaniu Cassandry Wilson, z okresu płyty "New Moon Doughter"). Instrumentalne zaplecze cały czas żyje, oddycha rytmicznie, pulsuje i sprawia wrażenie, jakby poszczególne tony przesuwały się z miejsca na miejsce, jakby szukały dla siebie odpowiedniej lokacji. Wymowna jest również okładka albumu, która przedstawia skarby być może znalezione w dawnym dziecięcym pokoju albo przechowywane właśnie od czasu dzieciństwa. To z takich drobnych przedmiotów zbudowana jest mitologia tego albumu, z takich okruchów dźwięków, odłamków brzmienia stworzone zostały te świetne kompozycje.

(nota 8/10)

 


Na dobry początek strefy "Dodatków..." zajrzymy na wydaną wczoraj, całkiem niezła płytę "Tracey Demin" - Bar Italia, londyńskiego tria o włoskich korzeniach.



Również wczoraj opublikowany został album "Yarn The Hours Away" grupy z Brooklynu - Foyer Red. Oto mój ulubiony fragment.



Eyes Of Others to projekt muzyczny Johna Brydena, artysty z Edynburga, który 19 maja opublikował album zatytułowany Eyes Of Others".



Lubię brzmienie brytyjskiej grupy This Is The Kit, tak się złożyło, że wkrótce będzie można posłuchać ich nowych nagrań, bowiem 9 czerwca ukaże się ich płyta "Careful Of You Keepers".




Pod szyldem Pale Blue Eyes ukrywa się Dylan Friese-Green i jego załoga, który zgrabnym singlem zapowiada nadchodzącą premierę płyty "This House", która ukaże się 1 września.





Duet z Kalifornii Paradise Blossom ma dla nas nowy wpadający w ucho singiel zatytułowany "Forever, With You".





W przyszły piątek ukaże się nowa płyta amerykańskiej grupy Quickly, Quickly zatytułowana "Easy Listening", którą promuje taka oto piosenka.




W kąciku improwizowanym formacja The Circling Sun, z Nowej Zelandii, która wczoraj opublikowała album "Spirits". Zawartość krążka sugeruje, że mógł on się ukazać w oficynie Gondwana Records, ale wydała go wytwórnia Soundway Records.




Wspomniałem wcześniej nazwisko Cassandry Wilson, nie mogę odmówić sobie tej przyjemności, żeby nie posłuchać, który to już raz, wspaniałej kompozycji "Strange Fruit", z płyty "New Moon Doughter". Granie najwyższej próby!!!






sobota, 13 maja 2023

BRENT CORDERO & PETER KERLIN - "A SUBLIME MADNESS" (Astral Spirits) "Najsłabsze ogniwo"

 

    Popularne powiedzenie w sportach drużynowych głosi, że: "Jesteś tak mocny, jak mocne jest twoje najsłabsze ogniwo". Oczywiście muzyka to nie zmagania sportowe, to prawda, ale gdyby spróbować przenieść wyżej wspomnianą sentencję na grunt studia nagraniowego, moglibyśmy w dużym uproszczeniu powiedzieć, że: o sile nagrania (prócz inżyniera dźwięku, producenta, jakość artystów oraz sprzętu) często decydują zaproszeni do studia goście. Innymi słowy ważny jest także ktoś, kto nie należy do grupy, ale był na tyle uprzejmy, że znalazł czas i dołożył wszelkich starań, żeby jego obecność okazała się być znacząca, a więc mocno wykroczyła poza aspekt czysto towarzyski.

Zanim przejdziemy do gości, pozwólcie, że przedstawię głównych pomysłodawców płyty "A Sublime Madness", która ukazała się wczoraj nakładem oficyny Astral Spirits. Brent Cordero to klawiszowiec, przez nielicznych nieźle zorientowanych kojarzony do tej pory z amerykańską grupą Psychic Ills. Ta ostatnia wydała pięć albumów, nagrywała dla znanej wytwórni Sacred Bones Records, jednak trzy lata temu musiała pożegnać swojego założyciela, wokalistę i gitarzystę, bowiem Tres Warren zmarł w 2020 roku. Peter Kerlin to basista rezydujący na Brooklynie, przewinął się przez kilka składów głównie psychodelicznych zespołów - Sunwatchers, znany z wpisów na tym blogu Bent Arcana, czy Brigid Dawson & The Mothers Network. Obydwaj panowie dość regularnie spotykali się podczas różnych sesji nagraniowych, jak chociażby przy okazji rejestracji płyty "Salamander" (2013) - Peter Kerlin Octet lub podczas prac nad albumem Kerlina zatytułowanym "Garing Omission" (2020). To mniej więcej w tamtym czasie padła propozycja nagrania czegoś wspólnie, ale w szerszym zakresie. Do duetu szybko dołączył perkusista (choć nie był on jedynym) - Ryan Sawyer, znany z grania w składach Tv On The Radio, At The Drive-In czy Massive Attack.

Muzyka zawarta na albumie "A Sublime Madness" inteligentnie łączy elementy psychodelii, eksperymentów oraz jazzu. W większości kompozycji punktem wyjścia są tony instrumentów klawiszowych (organy, syntezatory) oraz basu, które stanowią osnowę dla swobodnej improwizacji pozostałych instrumentów (syntezator, saksofon, flet, wibrafon, altówka). Brent Cordero lubi stosować drobne pętle, czy repetycje, jego gra jest powściągliwa, podobnie jak poczynania basisty, który chyba w żadnym momencie nie próbował wybić się na niepodległość. Można by rzecz, że panowie Cordero i Kerlin okazali się być nad wyraz gościnni, dając pełną swobodę i sporo przestrzeni zaproszonym do studia gościom.

Wśród nich znajdziemy nestora saksofonu Daniela Cartera, który obecny jest na scenie improwizowanej od lat siedemdziesiątych, grał u boku Williama Parkera, Matthew Shippa, ale również Thurstona Moore'a lub grupy Yo La Tengo (świetna i przywoływana już przeze mnie nieraz płyta "Summer Sun"). Jego wkład (zagrał również na flecie) usłyszymy w znakomitym "Freedom Jazz Dance", czy w najdłuższym "Between The Carrot And The Stick". Kolejnym saksofonistą, który przyjął zaproszenie na sesję nagraniową - szkoda, że pojawił się tylko w jednej kompozycji - był James Brandon Lewis. "Ani kustosz, ani awangardzista, ani tym bardziej prorok nowych brzmień czy też piewca afroamerykańskich wszech fuzji. Aż kusi zadać pytanie, skoro nikt z wymienionych, to kto?" - pytał przed laty redaktor Maciej Karłowski na łamach Jazzarium pl. Kompozycja "Decolonize This Place" nie przyniesie odpowiedzi na to pytanie, ale zawsze można sięgnąć do płyt Jamesa Brandona Lewisa. Wspomniany przed tygodniem Marc Ribot powiedział o nim pamiętne słowa: "Jego solówki są jak jumbo jet. Musisz dać im dużo miejsca na pas startowy, aby mogły startować i lądować, ponieważ są ogromne, nie tylko pod względem brzemienia, duszy, pomysłów, energii i oryginalności, ale dlatego, że niosą ze sobą cenny ładunek: żywą spuściznę Johna Coltrane'a".

W "White Supremacy In Black Face" - niektóre tytuły nawiązują do problematyki rasowej - usłyszymy altówkę Jeessici Pavone, absolwentki The Hartt School Of Music oraz Konserwatorium Muzycznego w Brooklyn College, znaną z występów u boku Anthony'ego Braxtona. Oprócz wyżej wspomnianej godnie reprezentowanej sekcji dętej jest również sekcja rytmiczna, do której należy Charles Burst. Ten muzyk średniego pokolenia śpiewał i grał na perkusji w psychodeliczym kwintecie The Occasion, koncertował z Acid Mothers Temple. Pośród perkusistów zaproszonych do studia "Oceanus In Rockaway"  mieszczacym się w dzielnicy Queens, o wiele bardziej znany jest Ryan Jewell - rozchwytywany muzyk sesyjny, grał z Meg Baird, Timem Berne, Michealem Bisio, Andrew Birdem, Jaimie Branch, Billem Frisellem itd. O wiele prościej jest powiedzieć, z kim ważnym do tej pory jeszcze nie zagrał, gdyż lista jest imponująca i wciąż się rozrasta. Składu dopełnił wibrafonista Aaron Siegle, który zostawił swój muzyczny podpis w "Affordable For Who". Sporo napisałem o personaliach, a jak brzmi muzyka? O tym, mam nadzieje, przekonanie się sami.

(nota 7.5-8/10)

 


W sekcji "Dodatki..." kilka alternatywnych propozycji na Konkurs Eurowizji, choć oczywiście będziemy śmiało wykraczać poza terytorium Europy. Na dobry początek moje dwa ulubione utwory ostatnich dni, skrajnie różne i mocno uzależniające. Cash Savage And The Last Drinks to australijski zespół, który całkiem niedawno za pośrednictwem oficyny Glitterhouse Records wydał album "So This Is Love". Z pozoru niby nic szczególnego, ot, poprawne rockowe granie, ale w znakomitej piosence "Everyday Is The Same" udało się zawrzeć coś jeszcze. Wspaniale rozwija skrzydła ta wyborna kompozycja.



Druga ulubiona piosenka należy do grupy Temps, a właściwie czterdziestoosobowego kolektywu, który przewinął się przez studio nagraniowe podczas rejestracji płyty "Party Gatore Purgatory". Przyznam, że wpadłem po same uszy słuchając na okrągło utworu "No No". Wyborny aranż, świetne wykonanie i to coś, którego próżno szukać w innych zespołach. Całość materiału ukaże się za tydzień, nakładem Bella Union, która to wytwórnia do tej pory raczej nie była kojarzona z taką stylistyką. Jaką? - słusznie zapytacie. Posłuchajcie sami. Pod warunkiem, że nie będzie to Wasz ostatni raz z tym nagraniem.



 Przeniesiemy się do Nowego Meksyku, skąd pochodzą Madeline Johnston (Midwife) i Angel Diaz (Vyva Melinkolya), które poznały się w 2020 roku, a wczoraj opublikowały debiutancki album "Orbweaving".



Wokalistka Ky Brooks reprezentuje Kanadę oraz wytwórnię Constellation, dzięki uprzejmości której wczoraj opublikowała płytę "Power Is The Pharmancy". Najbardziej do gustu przypadł mi utwór "Dragons".



Powoli odliczamy dni do czerwcowej premiery płyty "Versions Of Us" brytyjskiej grupy Lanterns On The Lake. Dwa dni temu ukazał się kolejny singiel.



Pod nazwą Memorials ukrywa się nowy duet z Brighton - Verity Susman (Electrelane) i Matthew Simms (Wire) - który wczoraj wydał dwupłytowy album zatytułowany "Music For Film: Tramps", a drugi krążek nosi podtytuł "Women Against The Bomb". Sporo nagrań, może nawet troszkę za dużo, ale można na nim znaleźć kilka ciekawych  fragmentów.



To nie będzie propozycja na Konkurs Eurowizji, gdyż utwór jest wiekowy, choć Szwedzi według przewidywań mają w tym roku sporą szansę na końcowy sukces. Cofniemy się w czasie, o mniej więcej 46 lat, do roku 1977, kiedy to szwedzka grupa Ravjunk opublikowała album "Uppsala Stadshotel Brinner". Mój ulubiony fragment z tego wydawnictwa.



Zajrzymy na wydaną niedawno płytę "Billy Valentine & The Universal Truth", żeby posłuchać, jak brzmi cudny klasyk "The Creator Has A Master Plan" Pharoaha Sandersa we współczesnym wydaniu.



Nie jestem wielkim fanem Konkursu Eurowizji, najlepiej ogląda się ostatnie jego momenty, czyli etap przyznawania punktów, podczas którego można śledzić rozkład sympatii geopolitycznych. Gdybym jednak został zmuszony i miał wybrać dwie piosenki, które jakoś przypadły mi do gustu, postawiłbym na Czeską Vesnę - "My Sister's Crown" (według przewidywań bukmacherów zajmie miejsce 14) oraz na wpadającą w ucho armeńską wokalistkę Brunette - "Future Lover" (według bukmacherów miejsce 11). Cóż więcej dodać, dobrego pop-u nigdy dość, szczególnie w obecnych czasach.






sobota, 6 maja 2023

SQURL - "SILVER HAZE" (Sacred Bones Records) "Inaczej niż w raju"

 

   "The Limits Of Control" to "sensacyjny" - przynajmniej tak podają źródła - film w reżyserii Jima Jarmuscha z 2009 roku. Tak się złożyło, że jest to również jeden z moich ulubionych filmów, z bogatego dorobku artysty niezależnego kina, który w tym roku obchodził siedemdziesiątą rocznicę urodzin. Od samego początku polubiłem charakterystyczny styl amerykańskiego twórcy - niespieszną narrację, długie i powolne ujęcia, inteligentną zabawę konwencjami, czy specyficzne poczucie humoru, które może również uosabiać zamyślona twarz Billa Murraya. Jako coraz bardziej zgorzkniały boomer wciąż w miarę jasno pamiętam dzień, kiedy z rąk siostry kolegi otrzymałem kasetę VHS, na której zarejestrowany był film "Inaczej niż w raju" - tak właśnie rozpoczęła się moja długa przygoda z jarmuschowską wizją świata. A potem oczywiście były następne, w pewnym sensie kultowe obrazy, niezapomniane projekcje, często w gronie bliskich znajomych - obecnie zwyczaj wspólnego oglądania filmów wśród młodzieży chyba całkiem zanikł. Cóż poradzić, skoro wtedy mieliśmy taką "odklejkę", dzięki czemu obejrzałem: "Poza prawem", "Nieustające wakacje", czy "Mistery Train".


Muzyka w filmach Jima Jarmuscha stanowi integralną rolę. Początkowo za ścieżki dźwiękowe jego obrazów odpowiedzialny był John Lurie, który z tego trudnego zadania wywiązywał się w kapitalny sposób. Kto wie, czy to nie po raz pierwszy właśnie w filmie "Inaczej niż w raju" usłyszałem znakomitą kompozycję Screamin' Jay Hawkinsa - "I Put A Spell On You", lub innego ulubieńca amerykańskiego reżysera - Toma Waitsa, który w ostatnim jego filmie "Truposze nie umierają" zagrał "truposza", i to bez większej charakteryzacji. Jim Jarmusch przyznawał w wywiadach, że uwielbia tworzyć muzykę, nie tylko do własnych filmów, i choć nie jest żadnym wielkim gitarzystą - "Nigdy nie brałem lekcji nauki gry na gitarze, gram instynktownie, dla mnie gitara elektryczna jest jednym z największych wynalazków XX wieku, ale traktuję ją jako generator hałasu" - czy świetnym wokalistą, to:" Muzyka jest dla niego doskonałą odskocznią, pozwala się wyszumieć".



Nie przez przypadek rozpocząłem dzisiejszy wpis od tytułu "The Limits Of Control", gdyż to właśnie przy okazji kręcenia kolejnych ujęć do tego filmu Jim Jarmusch i producent Carter Logan wpadli na pomysł powołania zespołu SQURL. Panowie byli wtedy zafascynowani takimi grupami jak Boris czy SUNN O ))), tworzyli ścieżki dźwiękowe do filmów Man Raya. Jako SQURL wydali trzy epki (2011, 2013, 2014) oraz album zawierający zapis koncertu "SQURL Live At Third Man Records" (2016). Jim Jarmusch w swojej biografii ma już zaliczony epizod grania w zespole. Na początku lat osiemdziesiątych "obsługiwał klawisze" w nowojorskiej formacji The Del-Byzanteens, z którą wydał jedną płytę "Lies To Live By" (1982). 

Opublikowany wczoraj album SQURL - "Silver Haze" to debiutanckie pełnometrażowe dzieło duetu Jarmusch/Logan. Rozpoczyna je znakomita kompozycja "Berlin '87", która doskonale wprowadza w mroczną atmosferę tego wydawnictwa. Brzmienie grupy - podczas rejestracji nagrań skorzystano z pomocy basisty - oparte na gęstych gitarowych fakturach i monotonnym rytmie, czerpie z psychodelii i post-rocka, przetwarzając inspiracje oraz pomysły w lepką dronową magmę. W poszczególnych odsłonach zmienia się tylko głębokość zanurzenia w materią dźwiękową. Sporadycznie bywa nieco jaśniej, jak w odrobinę westernowym "Queen Elizabeth", albo kiedy promienie mglistego światła rzucą tony gitary Marca Ribota, przy okazji "Garden Of Glasss Flowers". Powtarzana sekwencja dźwięków będąca tworzywem tej kompozycji, przypomniała mi fragment filmu "The Limits of Control", kiedy to Tilda Swinton powolnym krokiem udawała się na spotkanie, a w tle rozbrzmiewała muzyka formacji Boris.

W "She Don't Wanna Talk About It" - usłyszymy głos naszej dobrej znajomej Aniki Henderson (jej płytę "Exploded View" recenzowałem jakiś czas temu na łamach bloga), która bardzo dobrze wypadła u boku Jima Jarmuscha. Znacznie słabiej moim zdaniem prezentuje się Charlotte Gainsbourg, recytując poezję w "John Ashbery Takes A Work". Nie jestem wielkim wielbicielem talentu tej pani, ani jako aktorki, ani tym bardziej wokalistki, ale skoro mistrz kina niezależnego się uparł, muszę uszanować ten wybór. "Il Deserto Rosso" to jeden z najlepszych utworów tego wydawnictwa, i kolejny muzyczny podpis Marca Ribota, którego grę po raz pierwszy usłyszałem lata temu, na wspaniałym albumie Davida Sylviana - "Dead Bees On A Cake" (1999). Trzeba przyznać, że wirtuoz gitary w tej odsłonie zagrał bardzo podobnie, jak w znakomitym sylvianowskim "Midnight Sun" (w jednej z wersji Ribot ponoć wykorzystał  klucze od samochodu) - przeprowadził nas przez gęstniejący mrok chłodnej nocy, zapalając tu i ówdzie czerwone znaczniki bluesowych lampionów.

A jakie są najbliższe plany Jima Jarmuscha, który pomimo wieku nie zwalnia tempa. Podobno jesienią rozpoczną się zdjęcia do nowego filmu, po czterech latach przerwy, jakie minęły od "Truposze nie umierają" . Oto, co powiedział reżyser, w jednym z niedawno udzielonych wywiadów: "Film, do którego kręcenia się przygotowuję, żeby rozpocząć zdjęcia pod koniec roku, prawdopodobnie - tak myślę - nie będzie miał w ogóle muzyki".

(nota 7.5/10)

 


Skoro wspomniałem powyżej nazwisko Davida Sylviana, warto powrócić do nieco zakurzonej płyty "Dead Bees On A Cake", żeby posłuchać również dźwięków gitary Marca Ribota. Wtedy brzmiała świetnie, i dziś także nic w tym względzie się nie zmieniło. Wyborne!!



Pozostaniemy w jarmuschowskim nastroju. Duński psychodeliczny zespół Edena Gardens (w składzie członkowie grup Papir oraz Causa Sui), i fragment z ich najnowszej wydanej w kwietniu płyty "Agar".



Nie wiem, czy wokalistka Ravin Marie zna twórczość Jim Jarmuscha, ale jej najnowsza piosenka "The Fight" toczy się w jarmuschowskim rytmie.



Amerykańska artystka Julie Byrne 7 lipca za pośrednictwem prestiżowej oficyny "Ghostly International" opublikuje płytę "The Greater Wings".



Zapomniany przez wszystkich zespół Fridge wkrótce przypomni o sobie reedycją swojego kultowego albumu "Happiness". Moim ulubionym utworem była, jest i pozostanie, kompozycja, która kończyła to wydawnictwo.



Najnowszy opublikowany pod koniec kwietnia album Y La Bamby nosi tytuł "Lucha", pośród jedenastu kompozycji znajdziemy na niej utwór wykonany w duecie z Devendrą Banhartem.



Sekcję improwizowaną rozpocznie amerykański kolektyw BRAHJA, dowodzony przez Davida Brahja Waldena, fragmentem płyty "Watermelancholia".



Dishwasher to belgijskie trio, które w połowie kwietnia wydało płytę zatytułowaną po prostu "Dishwasher".



Moją ulubioną kompozycję jazzową ostatnich dni zostawiłem na sam koniec. Jej twórcą jest saksofonista Joe Lovano, który grając u boku Marilyn Crispell (fortepian) i Carmen Castaldi (perkusja), za pośrednictwem oficyny ECM opublikował wczoraj płytę "Our Daily Bread". To jest kolejne podejście artysty do tematu "Our Daily Bread", wcześniejszą próbę znajdziemy chociażby na albumie "Seraphic Light" (2008), z Davem Liebmanem i Ravi Coltranem.