sobota, 18 czerwca 2022

FRESH PEPPER - "FRESH PEPPER" (Telephone Explosion Records) "Kanadyjskie gotowanie"

 

    Pewnie niektórzy z Was zastanawiają się, jaką świeżo wydaną płytkę, płyteczkę, płytunię, wrzucić na rozgrzany ruszt odtwarzacza, kiedy za oknem żar strumieniami leje się z nieba, a na jego błękitnej tafli - są takie tafle - nie widać żadnej chmury. Mam dla Was jedną poważną propozycję i garść ciekawych dodatków, które mogą umilić czas oczekiwania na nadejście burzy. W tym tygodniu postawiłem na Kanadyjczyków - bo i Jesse Crowe, która wraz z grupą przyjaciół ukrywa się pod szyldem Praises, opublikowała drugie w dorobku, całkiem udane wydawnictwo zatytułowane - "In This Year: Hierophant", z pewnością godne uwagi, i dopiero co zawiązany zespół Fresh Pepper również reprezentuje scenę muzyków pochodzących z Toronto.

Do debiutanckiego albumu "Fresh Pepper" zwabiła mnie przede wszystkim postać saksofonisty Josepha Shabasona, którego sylwetkę i dokonania przybliżałem kilka razy przy różnych okazjach. Tym razem sympatyczny Kanadyjczyk nie tylko zagrał na saksofonie, który to instrument scalił całe wydawnictwo spójną i urokliwą klamrą, ale też zmiksował ten materiał w Aytche Studio. Autorem wszystkich kompozycji jest Andre Ethier (z grupy The Deadly Snakes). Oprócz niego w studiu pojawiło się kilku zaprzyjaźnionych artystów, w tym Robin Dann, wokalistka Felicyty Williams, znani ze współpracy z The Weather Station czy Beverly Glenn-Copeland, oraz nasz dobry znajomy Dan Bejar (grupa Destroyer). Ten ostatni ozdobił swoim charakterystycznym głosem utwór "Seahorse Tranquiller". Muzyka zawarta na krążku "Fresh Pepper" leniwie meandruje pomiędzy gatunkami i stylami. Jej cechą charakterystyczna jest spokojne tempo, starannie rozplanowane i wypełnione takty, bogata faktura, w której tak łatwo można się zanurzyć. Zabawna i wpadająca w oko okładka sugeruje, że kolejne jego odsłony opowiadają o gotowaniu, i jeśli nie zamierzamy kroić cebuli, jak w znakomitym otwarciu "New Ways Of Chopping Onions", to wciąż będziemy krążyć po i w pobliżu kuchni. Idę o zakład, że jeśli poczujecie ten specyficzny nastrój, jeżeli w waszych nosach rozgoszczą się te subtelne aromaty gotowania, które tak wdzięcznie roztacza wokół pierwsza kompozycja, to z pewnością i przyjemnością posłuchacie tego krążka dalej, aż do końca, a potem szybko powrócicie do niego znów i znów.

Ci, którzy sami przygotowują pyszne dania dobrze wiedzą, że o sukcesie i finalnym efekcie zwykle decydują odpowiednio dobrane dodatki. Podobnie bywa w muzyce, w szczególności zaś w przypadku płyty "Fresh Pepper". Starannie zrealizowana wokaliza, głos Andre Ethiera prezentujący kolejne fragmenty tekstu podpowiada dyskretnie, że nigdzie się nam nie spieszy, urzeka przyjemną ciepłą barwą, wtóruje mu w chórkach delikatny powiew Felicty Williams oraz saksofon Shabasona, kreślący barwne ornamenty, zostawiający w powietrzu lekkie i zwiewne esy-floresy, wpuszczający do dźwiękowej kuchni sporo jazzowych oparów, do tego szczypta miękkiej elektroniki (instrumentalny i świetny "Walkin' ", z trąbką w roli głównej i basem nawijającym makaron na uszy), kilka łyżeczek fortepianu, rozrzuconych niedbale to tu, to tam, okruchy tonów gitary, perkusji i ćwierć szklanki fletu... Gotowe... W "Prep Cook In The Woods" panowie i panie zbliżyli się do nastroju płyty "Philadelphia" - Shabason, Krgovich& Harris, którą omawiałem na łamach tego bloga. W sumie szkoda, że zabrakło tutaj głosu Nicholasa Krgovicha. Z kolei "Waiting On" przypomina dawne i najlepsze fragmenty grupy Lambchop, nawet głos Andre Ethiera mocno zapuścił się w rejony, po których na co dzień porusza się Kurt Wagner. Podobnie zresztą smakuje "Congee Around Me", niespiesznie rozwijany temat, przypominający atmosferą kultową dla mnie produkcję "Relayted" - Gayngs. Z pozoru niby nic wielkiego się nie dzieje, ale pozory, jak wiadomo, czasem potrafią mylić, jednak w tych leniwie sączących się tonach, w tej nieskrępowanej grze poszczególnych instrumentów, w tym pichceniu, można bez trudu odnaleźć sporo wyrafinowania, muzycznej inteligencji i głębszego namysłu. Pyszne! Smacznego!

(nota 7.5-8/10)

 

  


Wspominałem na wstępie o płycie Praises - "In This Year - Hierophant", która ukazała się wczoraj nakładem oficyny Hand Drawn Dracula, musi więc zabrzmieć jakiś fragment z tego wydawnictwa.



Wykonamy szybki skok do Australii, bowiem z Perth pochodzi Riley Pearce, który właśnie opublikował debiutancki krążek zatytułowany "The Water & The Rough".



 Wszystko wskazuje na to, że 14 lipca dzięki uprzejmości oficyny Sub Pop ukaże się najnowsza płyta Naimy Bock - "Giant Palm".



Z kolei 1 lipca będzie miała miejsce premiera albumu "Hermit's Grove" grupy Wax Machine pochodzącej... nie z dalekiej Brazylii, tylko z Brighton.



Weterani alternatywnych dróg i bezdroży powracają, o kim mowa? Zespół Pixies na 30 września zaplanował premierę najnowszego wydawnictwa "Doggerel". 



Niemiecki gitarzysta Markus Reuter z płyty "Truce 2", Fabio Trentini na basie, Asaf Sirkis za zestawem perkusyjnym, czyli coś dla fanów twórczości Roberta Frippa czy Davida Torna.



Na koniec raz jeszcze zajrzymy do kanadyjskiej kuchni. Kiedy coś nam wyjątkowo smakuje potrzebna jest dokłada. Więc nie krępujcie się, bierzcie i jedzcie!








sobota, 11 czerwca 2022

SHEARWATER - "THE GREAT AWAKENING" (Polyborus) "Kiedy cisza czeka..."

 

      Kiedy pośród tytułów nowości płytowych, które ukazały się w ostatnich dniach, ujrzałem nazwę Shearwater, pomyślałem sobie, że bardzo dawno nie słyszałem ich kompozycji. Od ostatniego studyjnego albumu amerykańskiej formacji - "Jet Plane And Oxbow", który ukazał się za pośrednictwem oficyny Sub Pop, minęło sześć długich lat. Jonathan Meiburg - lider grupy, wokalista, autor piosenek i tekstów - przez ten czas na pewno nie próżnował. Przede wszystkim opublikował książkę "A Most Remarkable Creature", dotyczącą ptaka caracara, wcześniej odbył szereg podroży głównie po Ameryce Płd. (Brazylia, Gujana), w celu zebrania materiałów do swojej publikacji, przy okazji dokonując wielu nagrań terenowych (wykorzystał je także na ostatnim krążku). Wraz z Danem Duszyńskim (producentem, inżynierem dźwięku) oraz wokalistką Emily Crass powołał do życia zespół Loma, wydając dzięki uprzejmości Sub Pop dwa albumy. W końcu jednak przypomniał sobie o nieco zakurzonym szyldzie Shearwater, który stworzył gdzieś pod koniec 1999 roku, wraz z Willem Sheffem (kolegą z grupy Okkervil River).



Dźwięki skupione w kolejnych odsłonach "The Great Awakening" mają w sobie coś z kontemplacji egzotycznej przyrody. Dominuje niespieszne tempo, wnikliwa obserwacja, przypominająca pracę kamery w filmach Tarkowskiego czy Emmanuela Lubezkiego, łagodne zanurzanie się w sugestywnie wykreowaną przestrzeń. Sporo w tych najnowszych kompozycjach naleciałości art-rockowych. Początkowo do głowy przychodzą skojarzenia z płytami Petera Gabriela czy Pink Floyd, chociażby z okresu "The Final Cut". "Słuchałem tego na słuchawkach w autobusie, w drodze do liceum (...). Efekty dźwiękowe, orkiestra, pięknie nagrany fortepian, i te niesamowite solówki" - powiedział właśnie o płycie "The Final Cut" Jonathan Meiburg. Podobne słowa można skierować pod adresem kilku kompozycji z płyty "The Great Awakening". Oczywiście ostatnie dzieło Shearwater jest bardziej nowoczesne, umiejętnie korzysta z dobrodziejstw współczesnego studia i elektroniki, co warte szczególnego podkreślenia, w żadnym momencie nawet nie ociera się o brzmieniową przesadę. Wiele z instrumentów wykorzystanych w tych jedenastu utworach nie realizuje funkcji liniowej. Chcę przez to powiedzieć, że gitara, bas, skrzypce, altówka (w rękach Diny Maccabe), czy róg lub trąbka, odzywają się sporadycznie i tylko w wybranych momentach. Może to budzić skojarzenia z dokonaniami Marka Hollisa czy grupy Talk Talk. Te pomruki, te oderwane od siebie tony, drobne szarpnięcia, zawieszone w powietrzu akordy, mogą przypominać sposób gry tak charakterystyczny dla poczynań swobodnej improwizacji.

Spokojne otwarcie, samotna wokaliza na syntezatorowym tle i nienachalna orkiestracja, w łatwy sposób tworzą barwną tkankę krajobrazu, charakterem mogą kojarzyć się z fragmentami ostatniego albumu Marillion. "No Reason" kontynuuje ten oszczędny sposób muzycznej wypowiedzi, i przywołuje dawne płyty wspomnianego wcześniej Pink Floyd. Świetnie zrealizowany przez Dana Duszyńskiego "Xenarthran" to jedna z trzech najlepszych, a zarazem moich ulubionych, kompozycji. Słuchając leniwie snujących się tonów, przypomniałem sobie krążki Steve'a Jansena, czy Thomasa Feinera, z kultowego dla mnie "The Opiates". Sporo dobrego dzieje się na poziomie aranżacji w "Laguna Seca", który wprowadza dużo ożywienia w senną atmosferę początku tego wydawnictwa. Energetyczny "Empty Orchestra", zaśpiewany dla kontrastu z pozostałymi utworami, mocnym dobrze osadzonym głosem, zapamiętamy również poprzez rockowe akcenty gitar, które można znaleźć chociażby w twórczości Rogera Watersa.

"Nie chciałem uskuteczniać nostalgii, zamierzałem stworzyć coś, co odzwierciedla to, jak obecnie się czuję, używając tekstur i dźwięków z przeszłości" - tyle Jonathan Meiburg. Kolejny mój ulubiony fragment to znakomity "Detritivore" - stanowiący wyraźny, jak dla mnie, ukłon w stronę pieśni Marka Hollisa; przykuwa uwagę nieco hipnotyczną wokalizą, długimi pauzami, które odmierzają kolejne frazy tekstu, i jakąś niesamowitą aurą. Prace nad płytą "The Great Awekening" zaczęły się od długich instrumentalnych sesji, które początkowo nazwano "Quaranting Music". Muzycy wyobrazili sobie wtedy tworzący się dopiero album jako senny pejzaż. Na koniec - bo w moim odczuciu tak właśnie powinno zakończyć się to wydawnictwo, zupełnie niepotrzebnie dodano jeden dość przeciętny utwór) - Jonathann Meiburg i przyjaciele zaserwowali nam zdecydowanie najgłębsze zanurzenie w to łagodne morze dźwięków. "There Goes The Sun" - oczarował mnie najbardziej, przypominając najlepsze kompozycje Davida Sylviana, Steve'a Jansena, Christiana Fennesza, Marka Ishama, czy Arve Henriksena. Wspaniale wyczarowane i zagospodarowane 7 min. i 45 sekund, do których bardzo często będę wracał. Dojrzała, spójna, kto wie, może najlepsza propozycja w całej, całkiem już bogatej, dyskografii amerykańskiej grupy.

Ps. Posłuchajcie, jak cudownie zostały nanizane na oś czasu te niespieszne dźwięki w "There Goes The Sun". Połączone w ten sposób, same tworzą swoją odrębną odnogę czasu. Cudo!!! Takie kompozycje zawsze znajdą odpowiednie dla siebie miejsce na moim blogu.

(nota 7.5/10)

 


W dodatkach do dania głównego postaram się utrzymać leniwą atmosferę początku lata. Oto przed nami Den Dala, i fragment z płyty "Fake Trees", która ukaże się nakładem francuskiej oficyny Nice Guys 1 lipca.



Kolejny śpiewający pan w tym zestawieniu to Al Riggs, muzyk z Karoliny Północnej, który zaprezentuję piosenkę z płyty "Themselves".



Również z Karoliny Północnej, dokładniej z miasta Jamestown, pochodzi grupa Wet Tuna, która całkiem niedawno opublikowała album "Warping All By Yourself".



Coś dla fanów dobrej jakości dźwięku i starannie zrealizowanych płyt, fragment albumu "Journey To The End Of Waves" - Carly Blackman.



Fuchs to materiał nagrany w 2005 roku, w studiu Markusa i Micha Acherów (zespół The Notwist), wraz z gitarzystą Kante Peterem Thiessenem i grupą przyjaciół. Najlepsza odsłona tego wydanego wczoraj zestawu nagrań ukrywa się pod numerem trzecim.









sobota, 4 czerwca 2022

COMPANION - "SECOND DAY OF SPRING" (Crash Records) "Wiatr, który cię zabierze"

 

    Co wiemy, jeszcze przed finałami, o tegorocznych zmaganiach na kortach im. Rolanda Garrosa? Chociażby to, że pozostało nam 1028 dni (dziś już o jeden dzień mniej) - przynajmniej tak głosił napis na koszulce kobiety, która w pewnym momencie spotkania Marin Cilic - Casper Ruud wtargnęła na kort i przykuła się do siatki dzielącej boisko. To był wspaniały turniej, szczególnie ten w męskim wydaniu. Mogliśmy obejrzeć znakomite mecze, długie wymiany, nieoczekiwane porażki faworytów, zaskakujące zwroty akcji i dramatyczne kontuzje. W odróżnieniu od rozgrywek pięknych pań, gdzie poziom długimi fragmentami był wręcz żenujący, i nie przystawał do imprezy o tak wielkiej randze.

    Dziś płyta na ukojenie sportowych emocji, których w ostatnich dniach nie brakowało. Pod nazwą Companion ukrywa się duet sióstr bliźniaczek Jo i Sophii Babb z Oklahomy. Wcześniej dopełniały skład tria The Annie Oakley, z którym to opublikowały album "Words We Mean" (2018). Wydany kilka dni temu krążek "Second Day Of Spring" jest ich siostrzanym debiutem. Od samego początku swojej artystycznej przygody panie chętnie sięgały po gitarę akustyczną i tworzyły indie-folkowe ballady. W ten sposób wyrażających się pań oraz panów jest obecnie całkiem sporo, więc trzeba mieć coś więcej, niż dobrze nastrojone gitary i niezły głos, żeby zostać zauważonym. O to "coś więcej" postarał się producent, którego wkład w debiutancki album amerykańskich sióstr Babb jest nie do przecenienia. Skoro muzyka Jo i Sophii czerpie garściami z folkowej tradycji, to nie może specjalnie dziwić fakt, że cały materiał zarejestrowano w stodole, gdzie Courtney Hartman (producent) ulokował swoje studio nagraniowe. Był również na tyle uprzejmy, że zagrał w wielu utworach na gitarze, wzbogacając w ten sposób brzmienie całej płyty o sugestywne pasaże i barwne smugi. Głosy sióstr Babb są bardzo delikatne, i całkiem nieźle ze sobą harmonizują, płynąc łagodnie pomiędzy spokojnymi dźwiękami. Taka jest również produkcja tego wydawnictwa - delikatna, łagodna, przede wszystkim nienachalnie akcentująca poszczególne motywy, z których utkane zostały kompozycje. Im dłużej słucham płyty "Second Day of Spring", tym bardziej potrafię ją docenić. Znakomicie podkreśla subtelne melodie, te niespieszne wędrówki głosem po dolinach melancholii i pagórkach nostalgicznych wspomnień.

"Nagły wiatr, który cię przygnał, będzie wiatrem, który cię zabierze" - śpiewa Jo i wtórująca jej Sophia, w bardzo udanym początku "How Could I Have Known", który został zainspirowany przeprowadzką z rodzinnej Oklahomy do Kolorado, i który przypomina nastrojem dokonania Denisona Witmera. Mimo, iż skończyły dopiero 23 lata, siostry mają prawo do stanów zadumy, pogłębionej refleksji i nostalgicznych westchnień, do spoglądania na świat nieco poważniej, niż ich rówieśnicy. Kiedy miały trzynaście lat ich ojciec, zmagający się z chorobą Parkinsona, popełnił samobójstwo. W ten tragiczny dzień w pewnym sensie straciły również matkę, która na długie lata pogrążyła się w żałobie, o czym mówi piosenka "If I Where A Ghost". "Wędruję, ponieważ chcę odnaleźć głos, który zostawiłam podczas pożegnania". Kolejna odsłona "Snowbank" rozpoczyna się od dźwięków gitar i delikatnej wokalizy, żeby w końcówce namalować piękny poetycki pejzaż. Te niepozorne początki kompozycji, to swoisty znak rozpoznawczy tego albumu, podobnie jak ich barwne rozwinięcia, przypominające tu i ówdzie małe dzieła indie-folkowej sztuki. Zadbali o to pozostali muzycy zaproszeni na sesje nagraniowe - Emma Rose (bas), Jay LeCavelier (fortepian), Tobias Bank (perkusja), John DeHaven (trąbka), Russel Durham (aranżacje skrzypiec i wiolonczeli). "Newborne Of Springtime" czy "Sunday Morning", mają w sobie coś z maniery lo-fi, w tle rozmarzona wokaliza, wplecione okruchy rozmów, nic więcej nie potrzeba w ciągu tych 71 sekund. Widać wyraźnie, że na każdy fragment tej płyty był osobny pomysł. A jaka idea przyświecała całemu albumowi? Oddajmy głos Jo Babb - "Pewnego dnia zobaczyłam starszego mężczyznę, który szedł chodnikiem ze słuchawkami na uszach i po prostu się uśmiechał (...). To jest właśnie to uczucie, które powinien mieć słuchacz "Second Day Of Spring".

( nota 7/10)

 


Skoro nasze oczy w ciągu ostatnich dni zwrócone były na Paryż, musi zabrzmieć coś z Francji. Mermonte to grupa dowodzona przez Ghislain Fracapane ( z Rennes), która 30 września opublikuje najnowszą płytę zatytułowaną "Variations". Znakomity utwór.



Pozostaniemy jeszcze w okolicach kortów Rolanda Garrosa - uwielbiam ten turniej - przy okazji kolejnej francuskiej pocztówki. Tym razem posłuchamy Son Parapluie z gościnnym udziałem Isobel Campbell, która śpiewa utwory autorstwa Jerome'a Didelota z grupy Orwell. Tytuł albumu, jakżeby inaczej, "Paris N'Existe Pas".



17 czerwca ukaże się płyta grupy Praises zatytułowana - "In This Year; Hierophant". Oto całkiem urokliwy singiel promujący to wydawnictwo.



Na moment przeniesiemy się do Belgii, bowiem z miasta Hasselt pochodzi grupa The Haunted Youth, która zaprezentuje utwór "Broken".



W kąciku improwizowanym Daniel Villarreal - perkusista z miasta Chicago oraz zaproszeni goście, którzy pomogli mu nagrać album "Panama 77". W utworze "Cali Colors" usłyszymy: Annę Butters na basie, Jeffa Parkera (gitara), Marię Sofię Horner (skrzypce).



Na koniec dzisiejszej odsłony nasz dobry znajomy - Kjetil Mulelid Trio, z najnowszej płyty "Who Do You Love The Most", opublikowanej w oficynie Rune Grammofon.