sobota, 25 listopada 2023

HESS/AC/HESS - "AT THE MOVIES" (This Is Care Of) "Bracia wespół w zespół"

 

     Skandynawski jazz posiada rozmaite oblicza, to odrębny i wciąż rozwijający się obszar na mapie muzyki improwizowanej. Wiele razy prezentowałem na łamach bloga szwedzkie, norweskie czy duńskie formacje, które osiągnęły sukces lub zostały zauważone przez krytyków oraz fanów. Muzycy z północnej i zwykle nieco chłodniejszej części Europy charakteryzują się dobrym wyszkoleniem technicznym, posiadają świetne czucie i rozumienie, które stanowi bazę do wszelkiej działalności artystycznej. Nic więc dziwnego, że chętnie po nich sięgają inni artyści, zapraszając przedstawicieli nordyckiego jazzu do różnych kolaboracji i projektów, czy też wykorzystują ich talent oraz umiejętności podczas sesji nagraniowych. Podobnie było w przypadku dzisiejszych głównych bohaterów, którzy reprezentują Danię. Nikolaj Hess (fortepian), Mikkeal Hess (perkusja, młodszy brat Nikolaja), Anders Christensen (bas), mają na koncie współpracę z byłymi lub aktualnymi gwiazdami jazzu, spośród bogatej listy można w tym miejscu wymienić: Bena Moldera, Lee Konitza, Larsa Danielsona, Paula Motiana, Jacoba Bro, Jakoba Dinesena, Joe Loavno czy Tomasz Stańko, który przy okazji wywiadów często chwalił sekcje rytmiczne z Oslo lub Kopenhagi.



Najbardziej doświadczony w tym niezbyt szerokim składzie jest zarazem tym najstarszym. Mowa tu o Nikolaj Hessie, duńskim wielokrotnie nagradzanym pianiście, który po ukończeniu krajowego konserwatorium i prywatnych studiów w Afryce, rozwijał swój talent w różnych konfiguracjach personalnych. "Zachwycające, refleksyjne (...) wykorzystanie światła i cienia. Gdyby Chopin urodził się w Nowym Yorku i pobierał naukę gry na fortepianie u Billa Evansa i Keitha Jarretta, mógłby brzmieć w ten sposób" - napisał o grze starszego z braci Hess jeden z recenzentów.

W tym składzie osobowym panowie spotkali się już jakiś czas temu, chociażby podczas sesji nagraniowych, przy okazji prac nad albumem Marilyn Mazur - "Rhapsody - Impressions Of Hammerskoi" (2016). Dwa lata później Anders Christensen i Nikolaj Hess wspólnie opublikowali płytę zatytułowaną - "Willow". Jako trio artyści z Danii funkcjonują od czasu do czasu pod szyldem Hess/Ac/Hess Spacelab, co można sprawdzić, słuchając wydawnictw "Spacelab" (2014), "Bugs  Live In London" (2017), "Spacelab & Strings" (2021).

Kompozycje zawarte na wydanym na początku listopada albumie tria Hess/Ac/Hess - "At The Movies" rozpięte są na pograniczu refleksyjnej muzyki filmowej oraz wyrafinowanych poczynań klasycznego jazzowego tria. Zgrabne tematy oraz motywy, jak chociażby ten z otwierającego całość "End Music", niosą wraz z sobą nostalgiczny nastrój, kulturę gry i elegancję, płynnie łącząc się z fragmentami swobodnej improwizacji. Tempo kolejnych odsłon jest zróżnicowane, dominują fragmenty pełne niespiesznego zamyślenia, wspominanego już nieraz na tym blogu skandynawskiego saudade, znajdziemy także żywe i pogodne tematy, jak poprzetykany promieniami słońca "Gogogogo", wdzięczny "Piano Piece", czy przebojowy, oczywiście na miarę kameralnej jazzowej estetyki - "Berlin". 

Ten ostatni urzeka melodyjnością tematu, swobodą i lekkością frazy, którą niegdyś można było odnaleźć również na płytach Yuri Honing Trio (album "True"). W "Slow" zgodnie z tytułem muzycy z Danii zbliżyli się do rejonów, po których chętnie i sprawnie porusza się Bobo Stenson, czy Soren Bebe Trio; niedawno opublikowana płyta "Here Now". Z kolei "Jamil" brzmi jak rasowy temat filmowy, pięknie opowiedziany przez poszczególne instrumenty. Ten trop filmowy warto odnotować, nie tylko na marginesie naszych dzisiejszych rozważań, bowiem bracia Hess maja w swoim dorobku partytury wykorzystane w filmach fabularnych lub dokumentalnych. Nikolaj Hess współpracował chociażby z Larsem Von Trierem, kiedy ten reżyserował obraz "Melancholia", a młodszy z braci Hess zilustrował ścieżkami dźwiękowymi kilka spektakli teatralnych i przedstawień baletowych. 

Warto również podkreślić jego wkład w album "At The Movies". Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak dobrze zrealizowanej perkusji. Mikkeal Hess świadomie wykorzystuje całą bogatą paletę instrumentów perkusyjnych, często wchodzi w interakcje z pianistą, kreuje i pogłębia przestrzeń, co nieźle słychać również w kompozycji "Summer Session", która ma w sobie coś z atmosfery filmów noir. Na tle przewodzącego w tym składzie i grającego z wyczuciem oraz dbałością o każdy szczegół pianisty, poczynania Andersa Christensena mogą wydawać się cokolwiek powściągliwe, a przecież ma on w dorobku występy u boku Tomasza Stanki (płyta "Dark Eyes"), Paula Motiana, Aarona Parksa, czy epizod z grupą The Raveonettes (album "Pretty In Black").

(nota 7.5/10)

 


Pozostaniemy na gościnnej duńskiej ziemi i zajrzymy na wczoraj wydany album "Strands. Live At The Danish Radio Concert Hall" - Palle Mikkelborg, Jakob Bro, Marylin Mazur.


Bill King Trio z niedawno wydanej płyty "Ivory Town", oprócz pianisty, na basie zagrał Paul Novotny, a na perkusji Mark Kelso. 



W naszym zestawieniu jazzowych nowości Kanadę reprezentują Phillipe Cote (saksofon) oraz Francois Bourassa (fortepian), mój ulubiony fragment z wczoraj wydanej płyty "Confluence".



 Szybka podróż do Londynu przyniesie nam spotkanie z formacją Twospeak & Ronan Parrett oraz wydanym niedawno albumem zatytułowanym "Fictions".



 Następny kolektyw z Londynu przybrał nazwę Cykada i również w dniu wczorajszym opublikował płytę  pełną stylistycznego przekraczania granic - "Metamorphosis".



Wczoraj ukazała się kolejna odsłona cyklicznego zestawu "Spiritual Jazz 15 Tribute To 'Trane", na której znajdziemy taką oto wyborną kompozycję Clifforda Jordana.



Przedstawicielami Szwajcarii będą dziś panowie Emilio Vidal (gitara), Nikola Jan Grass (saksofon), Jonas Albrecht (perkusja), czyli grupa Inuit Pagoda, która niedawno wydała album "Blackflows".



W dzisiejszych "dodatkach..." sporo było jazzu, ale nie zapomniałem o fanach muzyki alternatywnej, którzy niezbyt sobie cenią improwizowane treści. Pozostaniemy w Szwajcarii, skąd pochodzi David Caspar, który wczoraj opublikował epkę zatytułowaną "Echo In The Fields". Przed Wami jakże urokliwa piosenka!



Grupa French For Rabbits działa w Nowej Zelandii, również w dniu wczorajszym wydali epkę "The End I Won't Be Coming Home".



Naszą muzyczną podróż zakończymy w mieście Glasgow, słuchając zespołu Japan Review, który także w miniony piątek wydał nowy album "The Slow Down". Śliczne!






sobota, 18 listopada 2023

TIN FINGERS - "ROCK BOTTOM BALLADS" (Unday Records) "Ballady z jaskini"

 

      Kiedy widzę nazwę "Rock Bottom", od razu nasuwa mi się jedno podstawowe skojarzenie - Robert Wyatt i jego płyta o tym samym tytule. Ten kultowy, a jakże, w pewnym sensie klasyczny, przynajmniej w mojej ocenie, a przede wszystkim znakomity, bez dwóch zdań, album nagrywano na przełomie lutego i marca, a wydano kilka miesięcy później, 26 lipca 1974 roku. Przy tej okazji w studiu udało się zebrać wspaniałych artystów - Richard Sinclair (bas), Hugh Hopper (bas), Mangezi Feza (trąbka), Fred Firth (altówka), Mike Oldfield (gitara). Wspominamy o tym nie dlatego, że płyta Rock Bottom Ballads" jakoś szczególnie nawiązuje do tego wydawnictwa o podobnym tytule sprzed niemal pół wieku. Możliwe, że członkowie belgijskiej grupy Tin Fingers nigdy nie słyszeli kompozycji zebranych na drugiej w dyskografii płycie Roberta Wyatta (duży błąd!). Możliwe również, że jest wśród stałych Czytelników lub napływowych gości ktoś, kto także nie sięgnął po album z 1974 roku. W takim razie jest ku temu niezła okazja. Na dobry początek weekendu proponuję wydany wczoraj krążek Tin Fingers - "Rock Bottom Ballads", a w dalszej kolejności można i trzeba zapoznać się z dziełem Roberta Wyatta. Warto, na przykład, zapętlić sobie ten utwór o "Czerwonym Kapturku".



Oczywiście nie ma żadnego sensu porównywać ze sobą dwóch wyżej wspomnianych płyt, pochodzących z dwóch różnych epok i nieprzystających do siebie krain muzycznych. Drobne podobieństwa zawsze można znaleźć, a należy ich szukać na płaszczyźnie tego, co tu i tam działo się w studiu nagraniowym. Kilka kompozycji powstało jako wynik zapisu improwizowanych sesji, jak chociażby subtelnie domykający całość "Rock Bottom Ballads". Głos wokalisty i założyciela grupy Felixa Machtelinckxa (opowiada o samotnym i porzuconym przez wszystkich człowieku,  który leży nagi na dnie jaskini), oniryczny klimat oraz melodyka, mogą przypominać w tym fragmencie dokonania Radiohead. Jeden z nielicznych recenzentów, który dotarł do najnowszego wydawnictwa napisał, że obcowanie z płytą Tin Fingers przypomina słuchanie Black Heart Procession w tonacji Radiohead. W poszczególnych kompozycjach widać wyraźnie zmianę podejścia członków grupy do materii dźwiękowej. W porównaniu do debiutanckiej pyty "Groovebox Memories" artyści z Belgii położyli większy nacisk na budowanie przestrzeni. Stad instrumenty wykorzystane w oszczędnych aranżacjach mają dla siebie znacznie więcej miejsca, które potrafią w odpowiedni sposób wykorzystać. Czasem mniej znaczy więcej. Szczególnie, kiedy zamierzasz stworzyć odpowiedni, w tym wypadku nostalgiczny, momentami także mroczny, nastrój, który jest znakiem rozpoznawczym tego krążka.

Belgia zazwyczaj kojarzy się z Parlamentem Europejskim, kolarstwem na wysokim poziomie czy piłką nożną, z Davidem Goffinem, który jakiś czas temu w tenisie miał swój bardzo dobry czas, ze smaczną czekoladą i pysznymi frytkami, które Robert  Makłowicz zachwalał w niedawno emitowanym kulinarnym programie. Jeśli chodzi o muzykę, przychodzi mi do głowy zespół dEUS, Balthazar, czy znany z koncertów w naszej ojczyźnie i recenzji na tym blogu Taxiwars. Chcę przez to powiedzieć, że nie ma, i nie było, w tym kraju specjalnych tradycji alternatywnego grania, chociażby takiego, które zaprezentowali na opublikowanej wczoraj płycie członkowie zespołu Tin Fingers. Tym bardziej warto docenić całkiem udaną próbę wejścia na obce terytorium. Pewnie również z tego powodu Felix Machtenlinckx i jego koledzy z grupy pomocy producenckiej postanowili poszukać aż za Oceanem Atlantyckim. Wybrali doświadczonego w boju inżyniera dźwięku D.Jamesa Goodwina, który wcześniej współpracował z Heather Woods Broderick, Davidem Tornem, Kevinem Morby, Anais Mitchell, This Is The Kit, Tim Berne's Snakeoil. Czarodziej konsolety lubi analogowe brzmienie i jest członkiem mało znanej kraut-jazzowej formacji Ultraam.

Trzeba przyznać, że współpraca z amerykańskim producentem przyniosła dobry efekt, gdyż zespół zyskał nowe bardziej intymne brzmienie. Jedyny ślad starego podejścia, ach te nawyki, znajdziemy w utworze "LSD", gdzie zupełnie niepotrzebnie bardzo mocno dały o sobie znać gitary elektryczne. Inspiracją do tytułu tej piosenki był napis na koszulce podstarzałego hipisa, który głosił "Dzieciaki nie biorą narkotyków, zażywają LSD". Podczas dwutygodniowych sesji nagraniowych muzycy skupieni pod szyldem Tin Fingers słuchali tylko jednego utworu - Bonnie Prince Billy "I See Darkness". Nastrój tej właśnie kompozycji udało się potem przenieść na grunt całej płyty. W singlowym "Misstep" poczynania Belgów przypomniały mi z jednej strony niespieszne piosenki Elbow, z drugiej  zapomnianą dziś płytę duńskiej formacji DOI - "Sing The Boy Electric". Z kolei w "Lullabye For Losers" wokaliza Felixa Machtelinckxa skojarzyła mi się z wczesnymi płytami RY X - czyli Ry Cuminga. Ciekawa propozycja na jesienno-zimowe wieczory.

(nota 7.5/10)

 


Całkiem nieźle z albumem Tin Fingers będzie korespondował najnowszy zestaw kilkudziesięciu nagrań The Twilight Singers - "Black Out The Windows/Ladies And Gentlemen, The Twilight Singers", dobry prezent pod choinkę dla fanów zespołu.



Podobny nastrój odnajdziemy także w najnowszym singlu zgrabnego duetu Vashti Bunyan i Devendry Banharta.



Pojawiła się również nowa piosenka Laetiti Sadier, która zapowiada lutową premierę płyty - "Rooting For Love" dawnej wokalistki Stereolab.



Po dziesięciu latach przerwy przypomniała o sobie niemiecka formacja Hellsongs, która ma dla nas taki oto nowy singiel.



Grupa z Pensylwanii czyli The True Faith, w piosence, która tytułem - "Gestalt" - nawiązuje do psychologii postaci.



Z Kanady pochodzi grupa Pony Girl, która kilka dni temu, dzięki uprzejmości oficyny Paper Bag Records, wydała album "Laff It Off", w kilku nagraniach na saksofonie usłyszymy naszego dobrego znajomego Josepha Shabassona.



 Przed Wami holenderski duet Donna Blue, czyli Bart Van Dalen i Danique Van Keteren, w niedawno opublikowanym singlu.



Po szesnastu latach przerwy, w ostatnie dni września ukazał się album "Something To Look Forward To" autorstwa amerykańskiego barda J.P. Strohma.



Listopadowy czas sprzyja pogłębionej jazzowej refleksji, w której pomocny może się okazać niedawno wydany, oczyszczony materiał, który pierwotnie opublikowany został w 1958 roku - "Portrait Of Art Farmer".



Jedną z najciekawszych jazzowych płyt ostatnich godzin jest z pewnością, zapowiadany już przeze mnie, album Ancient Infinity Orchestra - "River Of Light".




sobota, 11 listopada 2023

BAS JAN - "BACK TO THE SWAMP" (Fire Records) "Od harfy do basu"

 

    Serafina Steer od najmłodszych lat uczyła się gry na harfie, czego potwierdzeniem był dyplom brytyjskiego Trinity College Of Music, który ukończyła z wyróżnieniem. Nasza dzisiejsza bohaterka pochodzi z artystycznej rodziny, jej ojciec Michael Maxwell był kompozytorem, a matka Dairdre Clancy - scenografką, nic więc dziwnego, że i córkę ciągnęło w kierunku sceny, na początku jako muzyka sesyjnego i koncertowego, w ramach uzupełnienia składu wielu artystów- Jamesa Yorkstona, Patricka Wolfa, Johna Foxxa, naszej dobrej znajomej Rozi Plain czy Jarvisa Cockera. W szerokim składzie tego ostatniego gra do dziś; któż nie chciałby mieć w swoich szeregach atrakcyjnej harfistki. W trakcie kolejnych tras koncertowych i występów na żywo, Steer na własnej skórze poczuła, jaki ładunek energii można otrzymać od publiczności.  Może dlatego w 2016 roku odłożyła harfę do kąta, i zamieniła ją na nieco mniej dyskretny w brzmieniu instrument, jakim jest gitara basowa.



  Przy okazji nauki gry na basie Serafina Steer założyła grupę Bas Jan, która początkowo miała być czymś w rodzaju poligonu doświadczalnego i miejscem dla kolejnych ćwiczeń oraz eksperymentów. Nazwę zaczerpnęła od pseudonimu holenderskiego artysty, fotografa i twórcy filmów, Bastiaana Johna Christiana "Bas Jana" Adera. Zapomniany dziś twórca zginał w 1975 roku, kiedy żaglówką próbował przepłynąć Ocean Atlantycki. Na pierwszą płytę żeńskiego wtedy tria  zatytułowanego "Yes I Jan", wydanego nakładem oficyny Lost Map Records, panie czekały do 2018 roku.

Najnowsze wydawnictwo "Back To The Swamp" ukazało się wczoraj, zawiera dziewięć kompozycji, niespełna czterdzieści minut ciekawego i spójnego, co warto podkreślić, materiału. Przy okazji tego albumu do składu dołączyła kolejna pani, Emma Smith (skrzypce), co oczywiście słychać w poszczególnych odsłonach. Istniało ryzyko, że dzięki jej obecności muzyka grupy przybierze nieco bardziej folkowy charakter, jednak nic takiego nie miało miejsca. Warto dodać, że bardzo rzadko w aranżacjach indie-popowych utworów można usłyszeć dźwięki skrzypiec. Zdarza się to jeszcze rzadziej, kiedy piosenka zdradza taneczny charakter, a tych nie brakuje na płycie "Back To The Swamp".

Można przekonać się o tym, słuchając dobrego początku "At The Counter", który wita nas żywym rytmem, i miłą dla ucha melodyką. Podobnie brzmi "No More Swamp", z aktywną rolą basu, i linią wokalną wzbogaconą przez dodatkowe głosy. Odpowiednią rolę instrumentów, także wspomnianych wcześniej skrzypiec, wyznaczyło dwóch producentów tego albumu - Kristian Craig Robinson ( The Comet Is Coming) oraz Leo Abrahams (Wild Beasts). Tytułowe "bagno" jest metaforą relacji międzyludzkich, minorowych nastrojów, prób wyjścia z depresji itd. Serafina Steer używa prostych, niekiedy luźnych skojarzeń, opowiada o własnych  odczuciach, wrażeniach i doświadczeniach, potrafi wpleść w linijki tekstu drobne cytaty, jak chociażby ten pochodzący z dawnego, nieco zakurzonego obecnie, przeboju grupy Salt'N'Pepa - "Push It". 

Nieco bardziej mroczny nastrój odnajdziemy w "Back To The Swamp" i "Credit Card", w którym wokalistka śpiewa: "W końcu dostałam kartę kredytową, i zamierzam ją wykorzystać". Takie śmiałe frazy w ustach niejednej kobiety rzeczywiście mogą wzbudzić uzasadniony niepokój. Moim ulubionym fragmentem od pierwszego przesłuchania został "Margaret Calvert Drives Out" - tytułowa postać to graficzka, która zaprojektowała wiele znaków drogowych w Wielkiej Brytanii. Sporo w tej kompozycji ciekawie zaaranżowanej przestrzeni, osobliwej lekkości, nostalgicznego nastroju, w stylu ostatnich dokonań  młodzieńców z The Orielles. Wracam do tej piosenki z dużą przyjemnością. Podobnie zresztą, jak do całego albumu "Back To The Swamp", który pokazuje, że Serafina Steer oraz jej koleżanki z zespołu znalazły dla siebie intrygującą niszę.

(nota 7.5/10)

 


W dzisiejszej odsłonie "Dodatków..." na dobry początek więcej śpiewających i grających pań. Rozpocznie artystka z Rzymu - Emma Tricia, bo to tej kompozycji z płyty "Aspirin Sun" słuchałem w ostatnich dniach zdecydowanie najczęściej. Takie gitarowe solóweczki zawsze chętnie przytulę.



Pod nazwą Makushin ukrywa się Nancy Elizabeth z  Edynburga, która kilka dni temu opublikowała całkiem udaną płytę "Move Into The Luminous". Oto moja ulubiona kompozycja.



Ttitanic to duet, za którym stoi urodzona w Gwatemali wiolonczelistka Mabe Fratti oraz Hector Tosta, którzy niedawno wydali album "Vidrio". Oto fragment z tego wydawnictwa. 



Twórca ścieżki dźwiękowej do serii "Ocean's Eleven" - David Holmes przerwał milczenie i wraz z wokalistką Raven Violet wczoraj opublikował całkiem udany album "Blind On A Galloping Horse".


  


Przeniesiemy się do Holandii, gdzie mieszka Jeseper Vervoort, który przybrał pseudonim artystyczny Jespfur i tym zgrabnym singlem na początek przyszłego roku zapowiada premierę nowej płyty "POBS".



W podobnej stylistyce na artystycznej niwie wyraża się francuski duet Lunar Lock, który wczoraj opublikował epkę "The Dream Of Sad City". Cudeńko!!



Z Queens pochodzi Andrea Ambro wokalistka, która wraz z grupą kolegów tworzy zespół Gold Dime. Kilka dni temu opublikowali najnowszy album "No More Blue Skies".



Nasi znajomi z wpisów na tym blogu, grupa pochodząca z Brighton  - Wax Machine, wczoraj opublikowała płytę zanurzoną w oparach psychodelii - "The Sky Unfurls, The Dance Go On".



Jeden z czytelników podziękował w prywatnym liście - za który oczywiście dziękuję - za recenzję albumu Aarona Dooleya, dlatego zajrzymy dziś na poprzednie wydawnictwo tego artysty - "Trapped In Purgatory". 



Z Brooklynu pochodzi Todd Sickafoose, producent i basista, który kilka tygodni temu, w ostatnie dni września, wydał najnowszą płytę "Bear Proof".



Zajrzymy na płytę "Love" brytyjskiego tria Wildflower - w składzie Leon Brichard, Tom Skinner, Idris Rahman.






sobota, 4 listopada 2023

CHRISTIAN KJELLVANDER - "HOLD YOUR LOVE STILL" (Tapete Records) "Pieśni dla dojrzałych"

 

     W oczekiwaniu na piątkową premierę najnowszej płyty Christiana Kjellvandera - "Hold Your Love Still", od kilku dni zasłuchiwałem się w dwóch znakomitych singlach - "Disgust For The Poor", oraz "Notes From The Drive Between Simal And Alcoi", które bardzo udanie promowały to wydawnictwo. Przy okazji puszczałem wodzę fantazji, i starałem się wyobrazić sobie, jak może brzmieć cały ten album. Do tej pory szwedzki pieśniarz najlepiej, przynajmniej w mojej skromnej ocenie, radził sobie w spokojnych nastrojowych balladach, rozpiętych gdzieś na pograniczu indie-folku i americany, stworzonych w oparciu o skromne aranżacje, na tle których jego męski głęboki tembr mógł swobodnie wybrzmieć. Dlatego z radością powitałem to nieco bardziej energetyczne wcielenie, któremu towarzyszy emocjonalna wokaliza, jak chociażby we wspomnianym już dzisiaj przebojowym "Disgust For The Poor", pokazujące dobitnie, że muzyk oraz towarzyszący mu zespół, zrobili kolejny krok na wyboistej niekiedy drodze artystycznego rozwoju.



Sylwetkę Christiana Kjellvandera przybliżyłem przy okazji poprzednich recenzji, kiedy zaprezentowałem na łamach bloga dwie udane płyty - "About Love And Loving Again" (2020) oraz "Wild Hxmans" (2018). Okres, który upłynął od wydania poprzedniej płyty, artysta wykorzystał na podróże i wstępy sceniczne. W końcu wrócił do domu i znalazł trochę czasu, żeby odpocząć i zacząć tworzyć nowe kompozycje. W zamierzeniach miała powstać muzyka wypełniona subtelnym głównie akustycznym graniem. Na szczęście, co potwierdza wczoraj wydany krążek, początkowe plany nie do końca się ziściły. Dzięki temu Kjellvander pokazał nam bardziej zbilansowane oblicze. 

Pośród ośmiu kompozycji znajdziemy przede wszystkim oszczędne spokojne ballady, jak chociażby znakomity "We Are Gathered", czy wieńczący całość, kołyszący się leniwie "Dream 2066". Takie pełne uroku kompozycje z pewnością dobrze zabrzmią w małych zadymionych salach, pośród życiowych rozbitków, samotników z wyboru lub konieczności, tak czy inaczej doświadczonych przez kapryśny nieraz los, dopijających kolejną szklankę whisky lub porcje Chateau Margaux. Mówiąc krótko, wśród tych, którzy osiągnęli już pewien stopień dojrzałości i poznali cienie oraz blaski tego, co czasem szumnie określa się mianem egzystencji. Jakże często Christian Kjellvander mówi właśnie o nich i dla nich lub poniekąd w ich imieniu. W swoich spostrzeżeniach i relacjach bywa szczery, nostalgiczny czy refleksyjny. Przede wszystkim jednak pozwala sobie odkryć różne stany emocjonalne, co raczej nie leży w naturze przeciętnego męskiego osobnika. W najlepszej kompozycji z poprzedniego albumu - "About Love And Loving Again", Kjellvander przyznał się do własnej słabości, co można potraktować jako rodzaj emancypacji czy autoterapii współczesnego odrobinę zagubionego w natłoku wrażeń i zdarzeń mężczyzny, z drugiej strony zdystansowanego do wielu spraw i pogodzonego z tym, na co nie ma wpływu. 

Warte podkreślenia się również typowe dla twórczości Szweda nienachalne aranżacje tych indie-folkowych pieśni, zawierających refleksje na temat konsumpcjonizmu, wspomnienia z podróży po Hiszpanii (Alicante), impresje na temat uczuć i odczuć, w czym Kjellvander odnajduje się chyba najlepiej. Muzycy z grupy towarzyszącej artyście doskonale wiedzą, kiedy nieco mocniej szarpnąć za struny gitary, kiedy rozjaśnić obraz długim pojedynczym dźwiękiem, w którym momencie uderzyć w blaszki perkusji lub użyć szczotek, gdzie podkreślić frazę lub nastrój kobiecym albo męskim chórkiem. Tak właśnie się to robi, kiedy artysta osiągnie pewien wiek i biegłość w sposobie wyrażenia swoich myśli. Spokojnie sączące się i powtarzalne sekwencje akordów wprowadzają słuchacza w błogi trans. W takim układzie każda najmniejsza nawet zmiana dźwięku, każde odstępstwo o normy, od razu zostaje zauważona, z czego skandynawscy artyści chętnie i świadomie korzystają. Do pełni szczęścia odrobinę zabrakło mi skromnego udziału w tych wyrafinowanych opowieściach instrumentów dętych. Smutne tony trąbki, bądź zamszowe podmuchy saksofonu, mogłyby przenieść niektóre nagrania w zupełnie inny wymiar.

Pełny szlachetnej głębi głos Christiana Kjellvandera, który doskonale wypełnia przestrzeń, w kilku odsłonach może przypominać tembr Richarda Hawleya z najlepszych lat i piosenek. W artykulacji niektórych dźwięków mogą pojawić się skojarzenia z wokalistą grupy The Saxophones - Alexi Erenkovem lub Thomasem Feinerem, czy Billem Callahanem. Ten ostatni należy do ulubionych artystów szwedzkiego barda. Wydaje się, że przy okazji płyty "Hold Your Love Still" uczeń przerósł ostatnie dokonania mistrza.

(nota 8/10)


 



    Na naszych oczach dojrzewał również Kevin Drew, wokalista i gitarzysta grupy Broken Social Scene. Wielokrotnie i przy różnych  okazjach wspominałem, że kanadyjski zespół należy, bądź należał, do jednej z moich ulubionych formacji. Całkiem możliwe, że najlepszy czas już poza nimi i niczym szczególnym nas nie zaskoczą, co nie zmienia faktu, że lubię wracać do ich najlepszych płyt, gdyż "lubię wracać tam, gdzie byłem już...".

Z pewnością będę wracał również do solowego wydanego wczoraj albumu Kevina Drew - "Aging", na którego okładce widnieje coś, co może przypominać druczek lekarski. Oto Kevin Drew zdał sobie sprawę z własnej słabości, z pewnych nieuchronnych etapów wpisanych w funkcje ludzkiego życia. W lipcu ubiegłego roku zmarła jego matka, jakiś czas wcześniej pożegnał kilku przyjaciół - nic więc dziwnego, że tworzenie kompozycji zawartych na nowym wydawnictwie stało się także okazją do przepracowania tych bolesnych star.





   "Trudno zapomnieć o bólu, dopóki nie będziesz na to gotowy. W pewnym sensie znajdowałem się właśnie na tym etapie, kiedy tworzyłem ten album. Muzyka jest dla mnie wyzwoleniem - miejscem, gdzie mogę wyrazić własne myśli i emocje" - oświadczył Kevin Drew. To oczywiste, że wszyscy się zestarzejmy, czy się przed bronimy, neurotycznie maskując oznaki tego procesu, przy pomocy zabiegów medycyny estetycznej, czy też pozwalając naturze krok po kroku czynić swoją powinność. Wszyscy prędzej czy później będziemy musieli pożegnać naszych bliskich, a potem spróbować pogodzić się z ich brakiem, jakoś wypełnić puste miejsce po nich, czego wyrazem będą także lampiony palące się na grobach i pomnikach, miejmy nadzieję, że nie tylko w jesienny czas.

 O tym między innymi jest nowy album "Aging", który w początkowej wersji miał być... zestawem piosenek dla dzieci. Płytę nagrywano w ulubionym studiu Kevina Drew - The Tragically Hip's Bathouse, niedaleko Kingstone w  Ontario. Od pierwszych taktów "Elevator" można przypuszczać, że będzie to album o wiele bardziej wyciszony, niż energetyczny i pełen młodzieńczej werwy solowy debiut - "Spirit If" (2007). Utwierdzą nas w tym przekonaniu niespiesznie toczący się i znakomity "Party Oven", czy rozmarzony i przestrzenny "All Your Fails", znane z wcześniej opublikowanych singli. Syntezator, gitara, trochę elektronicznych dodatków - to środki, po które najczęściej sięgał Kevin Drew tworząc najnowszy album. W "Don't Be Afraid Of The Dark" Kanadyjczyk zbliżył się do rejonów dawnego Bon Ivera, nawet wokalizę poddał podobnej modyfikacji, innymi słowy troszkę ją zepsuł. 

Ciężko w obliczu przykrych życiowych doświadczeń zachować młodzieńczy wigor i entuzjazm. Stąd minimalistyczny styl, pewna powściągliwość w okazywaniu emocji i kontemplacyjny charakter, sugerujący również, że z wyrokami losu wypada nam po prostu się pogodzić. W takich chwilach pomocna może okazać się muzyka, chociażby taka, jak ta znajdująca się na dwóch zaprezentowanych dzisiaj płytach.

(nota 7.5/10)