sobota, 29 kwietnia 2023

GRAND BLANC - "HALO" (Parages) "W bieli i w błękicie"

 

     Długi majowy weekend to dobry czas, żeby odnowić kontakt, z rozkwitającym zwykle o tej porze, łonem przyrody. Przy tej okazji warto zabrać ze sobą jakiś mniej lub bardziej dobrany zestaw piosenek. Myślę, że w takich warunkach świetnie sprawdzi się wydana wczoraj płyta "Halo" francuskiej grupy Grand Blanc. Muzyka zawarta na tym albumie potrzebuje wyjątkowej oprawy. I jeśli nie będą to wspomniane powyżej malownicze widoki lokalnej przyrody, to sugeruję przesłuchać tych leniwych nagrań późnym wieczorem albo jeszcze lepiej nocą, kiedy znacznie łatwiej można wyłapać wszelkiej maści drobne subtelności zawarte w aranżacyjnej tkance. Oniryczne nagrania francuskiego kwartetu nie lubią pośpiechu, ani nerwowego rozedrgania, wymagają odpowiedniego nastawienia i skupienia, dopiero wtedy mogą, choć oczywiście nie muszą, w pełni do nas dotrzeć.

Zaryzykuję twierdzenie, obarczone małym marginesem błędu, że formacja Grand Blanc jest w naszym kraju kompletnie nieznana. I pewnie mój wpis oraz najnowsza płyta "Halo", tego stanu rzeczy nie zmienią. Camille Delvecchio, Benoit David i Luc Wagner pochodzą z Metz, ale poznali się dopiero w trakcie studiów w Paryżu. To mniej więcej wtedy, w 2011 roku, wpadli na pomysł założenia zespołu. Jakiś czas później do składu dołączył czwarty członek, czyli basista Vincent Korbel. Debiutancka epka oraz album "Memoires Vives" (2016), zawierająca dwanaście utworów utrzymanych w indie-popowej stylistyce, raczej nie odniosły znaczącego sukcesu. Obrazu grupy, przynajmniej tego muzycznego, nie zmienił również kolejny krążek - "Image Au Mur" (2018), który co prawda otwierał niezły "Il Les",ale później artyści przypomnieli sobie i niestety o synth-popowych korzeniach.

 Przy okazji rejestrowania płyty "Halo" zespół przeniósł się na francuską prowincję, gdzieś w knieje i dąbrowy rozciągające się na północnej część Francji, gdzie w wiejskim domku, na poddaszu z okrągłym świetlikiem, przygotowano tymczasowe studio. Rozciągał się stamtąd niezły widok, na ogród oraz las, a z oddali dochodziło rytmiczne bicie pobliskich dzwonów. Nic więc dziwnego, że wiele elementów pochodzących z nagrań terenowych postanowiono później wykorzystać w aranżacjach. I tak w utworze "Immensite" usłyszymy krople deszczu uderzające o kafelki, a "Oiseaux" został częściowo nagrany w lesie. Płyta "Halo" przynosi wraz z sobą wyraźne zwolnienia tempa kompozycji, w stosunku do zwartości dwóch poprzednich wydawnictw, Delvecchio i Benoit David pokazali się również jako twórcy zgranych i eterycznych melodii.

Najlepszym utworem, z pewnością najbardziej dopracowanym, wydaje się być otwierający album - "Loon". Odrobina nagrań terenowych, trochę produkcji w stylu "lo-fi", szczypta elektronicznych dodatków, do tego oniryczny nastrój, subtelnie poprowadzona linia wokalna przez Camillę Delvecchio, piękna melodia - wszystko to sprawiło, że bardzo często wracałem do tego udanego otwarcia, i pewnie jeszcze nieraz powrócę "na ojczyzny łono". W dalszej części płyty na szczęście jest podobnie; nic tutaj nie razi, nie drażni, ani zbytnio nie wystaje, większość kompozycji bazuje lub wychodzi od akordów gitary akustycznej, rozbrzmiewają delikatne struny harfy, okazyjnie perkusjonalia,  nieco pogłosu. Ten ostatni efekt zwykle towarzyszy wokalistce, pojawiającej się, szkoda, że nie częściej, jako główna aktorka tych nagrań lub w chórkach. W wielu tych niespiesznych piosenkach dominuje męski głos Benoita Davida, który przekonał mnie do siebie odrobinę mniej niż wokal jego koleżanki z zespołu. W eterycznym "Orange" usłyszymy szepty i śpiew ptaków, znalazł on dla siebie miejsce na pograniczu indie-folku i dawnych dokonań mojego ulubionego niegdyś His Name Is Alive. Jak ważny był ten ostatni zespół w historii muzyki alternatywnej pokazuje chociażby fakt, jak niewiele grup próbowało później poruszać się w tej estetyce. Francuzi nie eksperymentują aż tak z aranżacjami, może i szkoda, jak robił to mistrz obsługi taśm Warren Defever. Raczej stosują drobne pętle, płynnie przechodzą od akustycznego grania do swobodnej studyjnej produkcji. W pełnej uroku odsłonie "Dans Le Jardin La Nuit", zbliżyli się do dreampopowych rejonów, a w "Nuit Des Temps", z podmuchami gitar i saksofonu, stanęli niedaleko Julii Holter. Myślę, że nie ma sensu obcować z tym albumem tylko po to, żeby zwyczajnie go przesłuchać i mieć to z głowy. W ten sposób zlekceważymy wysiłek artystów i zrobimy sobie krzywdę. Stare porzekadło maniaka płytowego mówi: "Jeśli muzyka dziś nie wchodzi, spróbuj jutro... Albo za tydzień".

(nota 7.5/10)


 


Najwyższa pora na mój ulubiony refren ostatnich dni, bo i takie rzeczy się zdarzają. Co prawda album Tiny Ruins - "Ceremony" ukazał się wczoraj, ale piosenki "Dorothy Bay" słucham mniej więcej od tygodnia. Młodzi artyści zupełnie inaczej układają dziś linie melodyczne. Obecnie kładzie się nacisk raczej na rytm, zbitki sylab, niewielkie oscylacje wokół kilku zaledwie dźwięków, na powtórzenia i odbicia. Powoli do lamusa odchodzą subtelne czy wyrafinowane połączenia ze sobą poszczególnych nut, długie frazowanie. W dodatku partie wokalne modyfikuje się na kolejnych etapach produkcji, używając wszelkiej maści dostępnych efektów. A potem słuchacz łapie się na tym, że nie wie do końca, czy wciąż śpiewa dla niego wokalista, czy może już bardziej robot lub program komputerowy albo najnowsza aplikacja. Nie chcę wyjść na zgorzkniałego boomera i narzekać, zdaję sobie sprawę, że takie są nieubłagane prawa zmiennych muzycznych epok. Jednak te kilka nut refrenu... ot, drobina, niby nic wielkiego, tak łatwo można je pominąć..., ale przyznam, że wprawiły mnie w zachwyt, choć wcześniej nic nie zapowiadało, że właśnie ta część tej  kompozycji będzie aż tak udana.



I kolejna porcja ładnej refrenowej melodii do nucenia, i znów płyta opublikowana wczoraj, czyli  album "Uncertian Country" kanadyjskiej grupy Great Lake Swimmers.



Mało? Za krótko? Trochę tak. Spróbujemy przedłużyć ten rozmarzony nastrój, słuchając najnowszego singla grupy Wren Hinds, reprezentującej Południową Afrykę, ta piosenka zapowiada album "Don't Die In The Bundu", który ukaże się 21 lipca.



Josienne Clarke pochodzi ze Szkocji, i całkiem niedawno wydała płytę zatytułowaną "Onliness (Songs Of Solitude And Singularity)".



Następna artystka z Toronto, czyli Peggy Messing, ukrywająca się pod nazwą La Faute, która kilka dni temu opublikowała singiel "Blue Girl Nice Day". Znalazłem na nim taki oto utwór.



 Pozostaniemy w Kanadzie, i tak jak obiecałem przed tygodniem, wrócimy do albumu "Darling The Dawn" - All Hands Make Light. Myślę, że właśnie w tych długich kompozycjach, kiedy około piątej minuty pojawia się wokaliza i takty perkusji, grupa ta brzmi zdecydowanie najlepiej.



Powoli już weterani, duet Beach House, i mój ulubiony fragment z najnowszej epki zatytułowanej "Become".



Kolejny Kanadyjczyk w tym zestawieniu, John Southworth, i kolejny singiel zapowiadający wydanie najnowszej płyty "When You're This, This In Love", premiera 12 maja.



Dla ochłody odrobina zimnej fali prosto z niemieckiego Bremen, czyli najnowszy singiel grupy Attic Frost.



W sekcji improwizowanej kanadyjska saksofonistka, rodem z Montrealu, Melissa Pipe oraz jej Sextet. Mój ulubiony fragment wydanej przed tygodniem płyty "Of What Remains".



Co robi saksofonista TaxiWars - Robin Verheyen, kiedy nie nagrywa ze swoją macierzystą formacją? Gra u boku znakomitego pianisty Marca Coplanda, Drew Gressa i Marka Ferbera na płycie "Someday".








sobota, 22 kwietnia 2023

SILVER MOTH - "BLACK BAY" (Bella Union) "W stronę światła"

 

       Niejeden urokliwy nie tylko nadmorski pejzaż był źródłem inspiracji dla niejednego artysty. Wyspa Great Bernera położona w archipelagu Hebrydów (Hebrydy Zewnętrzne), należąca do Szkocji, oferuje dwadzieścia jeden kilometrów kwadratowych powierzchni ( osiem kilometrów długości, trzy kilometry szerokości), piękne widoki, ciszę i spokój, oraz studio nagraniowe Black Bay. To brytyjski producent Pete Fletcher, znany chociażby ze współpracy z prezentowaną na łamach bloga grupą Run Logan Run - wtedy rezydował jeszcze w Nothingham - w 2016 roku zaadaptował dawny budynek przetwórni ryb na potrzeby studia W jego sercu znajdziemy konsole CADAC J- series (to seria beztransformatorowa, pierwotnie zaprojektowana do użytku w teatrze, "oferująca idealną równowagę pomiędzy otwartym szczegółowym dźwiękiem, a analogowym ciepłem"), kompresor API 2500 Mix Bus, czteropasmowy korektor masteringowy DAV BG3, oraz dębowe podłogi, na których ustawiono między innymi mikrofony AKG. Co takiego tym razem zarejestrowały?



Do tak wyposażonego studia swoje niespieszne kroki skierowała grupa siedmiu artystów, którzy wcześniej, co warto podkreślić, nie znali się, ani nie występowali na scenie w tym składzie personalnym. Zanim do tego doszło, trójka z nich wymieniła kilka wiadomości na Twitterze, od słowa do słowa uzgadniając warunki przyszłej współpracy. "Ponieważ nie znaliśmy się przed wyjazdem do "Black Bay", jak tylko tam dotarliśmy, wzięliśmy się ostro do pracy. To był czas pandemicznej izolacji i było sporo zbiorowej żałoby" - wspomina ten nieodległy i szczególny okres pomysłodawca projektu Elisabeth Elektra. To ona, Evi Vine (wokalistka i autorka tekstów), Stuart Braithwaite (gitarzysta grupy Mogwai), Ash Barb (perkusista Burning House), Ben Roberts (wiolonczelista, basista w formacji Abrasive Trees), Steven Hill (klawiszowiec grupy Evi Vine), Matthew Rochford (gitarzysta Abrasive Trees), znaleźli na wyspie Great Bernana przyjazne otoczenie dla twórczej ekspresji, i w kilka dni stworzyli sześć spójnych i bardzo udanych kompozycji, które wypełniły opublikowany wczoraj album zatytułowany po prostu "Black Bay".

Płytę rozpoczyna świetny i wyróżniający się w tym zestawie "Henry", niespiesznymi tonami gitary i wiolonczeli. Mroczny nostalgiczny nastrój przypomina niepewny czas początku pandemii, kiedy powstawały te nagrania, a także dawne utwory formacji Mogwai. Kiedy na scenie na dobre rozgości się łagodna wokaliza Evi Vine nasze skojarzenia przeniosą się w stronę Lanterns on The Lake, która to grupa również ma podpisany kontrakt z oficyną Bella Union. "The Eternal" podtrzymał klimat poprzednika, jednak w tej odsłonie, pewnie również za sprawą dobrze odnajdującej się w tej stylistyce wokalistki, jest znacznie więcej światła, które przed laty można było odnaleźć w podobnym wymiarze w twórczości chociażby Cocteau Twins. "Mother Tongue" - przenosi nas pół wieku wstecz, do przełomu lat 60/70, muzycznie mógłby bez przeszkód dopełnić ostatni, recenzowany na łamach tego bloga, album Meg Baird - "Furling". W zamierzeniach miał to być pean na cześć równouprawnienia kobiet, stąd takie, a nie inne video do tej kompozycji. "Mother Tongue" - wyraża potrzebę odzyskania, zapamiętania oraz oddania głosu tym, którzy są uciszani" - podsumowała krótko Elizabeth Elektra. W "Gaelic Psalms" - znajdziemy chwilę oddechu, a także fragment poezji szkockiego pisarza Gerarda Rochforda, autor zmarł pod koniec 2019 roku, jego wiersz przybliżył nam syn poety. "Hello Doom" to najdłuższa, bo aż piętnastominutowa odsłona płyty, a zarazem najgłębsze zanurzenie w materię dźwiękową, stylistycznie zbliżona do tego, co często oferują nam zespoły nagrywające w kanadyjskim studiu HOTEL2TANGO (ta nazwa jeszcze dziś powróci), takie jak chociażby: The Silver Mt. Zion, Godspeed You! Black Emperor, ale również Swans czy Grails. Album "Black Bay" kończy kompozycja "Sedna", psychodeliczno-folkowa impresja, równie dobra jak poprzednie, zamykająca to wydawnictwo spójną gitarowo-wiolonczelową klamrą. Bardzo udany album, pozycja obowiązkowa.

(nota 8/10)

 


W "Dodatkach..." przede wszystkim zajrzymy na wydaną wczoraj płytę grupy All Hands Make Light - "Darling The Dawn". Pod nazwą ukrywa się wokalistka Ariel Engle (współpracowała z Patrickiem Watsonem, Broken Social Scene), i Efrim Manuel Menuck (wspomniane już dzisiaj grupy The Silver Mt. Zion, Godspeed You! Balck Emperor), do których dołączyli Liam O'Neal (perkusista Suuns), oraz Jessica Moss (skrzypce). Nagrań dokonano w kanadyjskim  studiu HOTEL2TANGO. Dwie najdłuższe kompozycje to z pewnością także dwie najlepsze odsłony tego wydawnictwa, choć pozostałym również niewiele brakuje. Dlatego proponuję przesłuchać album "Darling The Down" w całości, raz, drugi i trzeci. Naprawdę warto!! (Ps.Widzę, że You Tube nałożył ograniczenie wiekowe dla tej kompozycji, chyba głównie przez tytuł "We Live On A Fucking Planet And Baby That's The Sun", wystarczy kliknąć w poniższy link "Obejrzyj w You Tubie", żeby spokojnie odsłuchać ten wyborny utwór).




Kolejna długa kompozycja w dzisiejszym zestawieniu należy do Francuzów - Camille Delvecchio oraz Benoita Davida, z grupy Grand Blanc, którzy 28 kwietnia opublikują  album "Halo".



Przed następnym blisko dziesięciominutowym utworem chwila wytchnienia w towarzystwie Chloe Gallardo, wokalistki z miasta Los Angeles, która 12 maja wyda płytę "Defamator".



Torrfall to norweskie trio - Nils Erga, Kristoffer Riis, Thore Warland, które w studiu Duper nagrało album "Torrfall", opublikowany pod koniec marca. W ten jakże udany sposób rozpoczyna się to wydawnictwo.



Czerpiący z wielu różnych estetyk belgijski kwartet Bee Jive, który całkiem niedawno zaprezentował kompozycję "Echoes Of Zoo".



Alfa Mist to brytyjski twórca i producent, od ośmiu lat obecny na scenie muzycznej, który wczoraj wydał najnowszy album zatytułowany "Variables". Oto kompozycja otwierająca ten krążek.



Saksofonista z Nowego Yorku - Ben Wendel - za pośrednictwem oficyny Edition Records opublikował wczoraj nowy album "All One". W nagraniach towarzyszą artyście zaproszeni goście: Cecil McLorin Salvant, Terence Blanchard, Bill Frisell, Elena Pinderhughes, Jose James, oraz Tigran Hamasyan.










sobota, 15 kwietnia 2023

NEW FOSSILS - "NEW FOSSILS" (Morotva Records) "... i do szklanki"

 

   "Marzę o kieliszku dobrego węgierskiego wina" - oświadczył redaktor Maj, w pierwszym odcinku serialu "Życie na gorąco", którego akcja rozgrywa się również w Budapeszcie. A może by tak dodać do tego trunku kilka improwizowanych dźwięków. Nie zaszkodzi. Węgry mogą kojarzyć się z różnymi rzeczami, ale z pewnością nie z prężnie funkcjonującą sceną jazzową. Kiedy powodowani zwykłą ciekawością, wpiszemy w okienko wyszukiwarki internetowej hasło "węgierski jazz", po chwili przytłoczy nas "lawina" wyników. Popularna Wikipedia podaje aż trzy niewiele mówiące nazwy zespołów: Bohem Ragtime Jazz Band, Djabe, Trio Stendhal. Dalej nie jest lepiej, pojawiają się jedynie mniej lub bardziej egzotyczne nazwy oraz kilka polskich nazwisk, jako efekty międzynarodowych kolaboracji. Nie ma w tym niczego dziwnego, skoro "Lengyel, Magyar - Ket Jo Barat, Egyutt Harcol, S Issza Borat" - "Polak, Węgier, dwa bratanki...".

Wzmiankę o nowym węgierskim kwintecie New Fossils znalazłem na... stronie zajmującej się muzyką psychodeliczną. Dlaczego jej twórcy wspomnieli akurat o tej jazzowej grupie z Budapesztu, nie mam pojęcia, może po prostu spodobała im się zawartość muzyczna płyty "New Fossils", której premiera miała miejsce wczoraj (choć owa wzmianka ukazała się kilka dni przed premierą tego wydawnictwa). Kwintet New Fossils powołali do życia w 2021 roku Daniel Ferenc Szabo (perkusista przewijający się przez wiele różnych lokalnych składów) oraz basista Marcell Gvanyi. Do zgodnie działającej sekcji rytmicznej szybko dołączyli Daniel Varga - saksofon, Istvan Toth - gitara i Damjan Ocsovay - instrumenty klawiszowe. Nie chcę szczególnie wyróżniać żadnego z wyżej wymienionych artystów, ale to dialogi saksofonisty i gitarzysty stanowią o sile węgierskiego kwintetu.

Daniel Varga - nie mylić z węgierskim piłkarzem wodnym, złotym medalistą olimpijskim z Pekinu - studiował w Austrii, na Uniwersytecie Muzycznym i Sztuk Scenicznych w Grazu, w 2021 roku wydał swój pierwszy album z big bandem Modern Art Orchestra, rok później opublikował krążek z Eastern European Quartet, współpracował z polskimi muzykami: Piotrem Lipowiczem i Piotrem Budnikiem, oprócz tego jest wziętym muzykiem sesyjnym i producentem. O gitarzyście Istvanie Toth niewiele wiadomo, gdyż nie był tak miły, żeby zamieścić wzmiankę o sobie w języku angielskim. Wiemy, że gry na gitarze uczył się od ósmego roku życia, głównie podczas prywatnych lekcji, nie zdecydował się na edukację w konserwatorium muzycznym. W odróżnieniu od klawiszowca Damjana Ocsovya, który ukończył Akademię Muzyczną im. Liszta, odebrał nagrodę Louisa Armstronga, jako Węgierski Talent Jazzowy, jest członkiem grupy Mork ora SoLaTi, z Tomasem Heiligiem i Laventą Berosem tworzy trio jazzowe.

Debiutancką płytę węgierskiego kwintetu "New Fossils" rozpoczyna najdłuższe nagranie na tym wydawnictwie, czyli "The River Can Not Go Back", i pokazuje, że artyści bardzo dobrze czują się również w pełnowymiarowych formach. Psychodeliczny wstęp łagodnie wprowadza w główny temat, który zaprezentował pojawiający się gościnnie w tym utworze trębacz Kornel Fekete -Kovacs (lider wspomnianej już dzisiaj Modern Art Orchestra). Całość przypomina nastrojem "jazzowa krainę łagodności" spod szyldu Grzecha Piotrowskiego. W dalszej części płyty jest podobnie, kwintet z Budapesztu przywołuje skojarzenia ze skandynawskim jazzem, żeby w kolejnych odsłonach odmalować klimat albumu recenzowanej na łamach bloga znakomitej grupy Slowly Rolling Camera. W moim ulubionym utworze "Idris" motyw wiodący równolegle rozwijają saksofon i gitara, żeby po chwili zanurzyć się w barwnym i sugestywnym dialogu. Gra Istvana Totha może przypominać dawne płyty Pata Metheny, choć czasem brzmienie jego instrumentu jest zbyt wycofane, ale to już kamyczek wrzucony do ogródka realizatora dźwięku. 

Płytę "New Fossils" nagrano w jednym z najstarszych węgierskich studiów nagraniowych Supersize Studio, i jeśli chodzi o partie gitary czy saksofonu można było tu i ówdzie zrobić to nieco lepiej. W kompozycji "Northface" węgierscy artyści wyczarowali nastrój najlepszych płyt Bobo Stensona, odrobinę więcej miał tu do powiedzenia Damjan Ocsovay zasiadający za klawiaturą fortepianu, jego solową grę usłyszymy w zamykającym całość refleksyjnym "Majdanie", będącym wyrazem wsparcia dla walczącej Ukrainy. Podobnie brzmi "Outland", z dobrym prostym tematem, ciekawie wykreowaną przestrzenią i nawiązaniem do dawnych płyt Jana Garbarka. Całkiem zgrabne tematy i motywy zaprezentowane przez saksofonistę i gitarzystę stanowią zwykle punkt wyjścia do snucia dalszych opowieści węgierskiego kwintetu, czasem łączą się, lub łagodnie wybrzmiewają w chwilach przestoju albo zmiany tempa, niekiedy tworzą kontrapunkty, zdania odrębne. Zabrakło nieco aktywniejszej roli pianisty i basisty, ale może przy okazji następnego wydawnictwa kwintet z Budapesztu postanowi bardziej zaakcentować ich role.

(nota 7.5/10)


 


Rozgrywany w tym tygodniu turniej ATP 1000 Monte Carlo - jeden z moich ulubionych - skutecznie odciągnął mnie od słuchania płyt w większych ilościach, zaczyna się najlepszy okres dla gry w tenisa, czyli potyczki na kortach ziemnych. W "dodatkach..." dziś nieco więcej amerykańskich zespołów, gdyż węgierscy muzycy z alternatywnego półświatka wciąż mają sporo do nadrobienia. Naszą cotygodniową wyliczankę rozpocznie wizyta w Dublinie, skąd pochodzi David Kitt, który pod koniec marca opublikował album "Idiot Check". Oto mój ulubiony fragment.



Amerykański małżeński duet, z europejskimi korzeniami, czyli The Saxophones przedstawił kolejny nowy świetny singiel zapowiadający premierę płyty "To Be A Cloud", która będzie miała miejsce 2 czerwca.



Sympatyczna czwórka z Kalifornii tworząca grupę Sir, Please, w składzie bracia bliźniacy Josh i Shang Cronin, jako twórcy nowego singla. Oto on.



Z Los Angeles pochodzi formacja Magic Wands, która kilka dni temu podzieliła się ze światem nową piosenką "Joy".



Pod nazwą R. Dyer ukrywa się multiinstrumentalistka z Brigthon - Rebecca Dyer, oto fragment z jej ostatniej płyty "Little Victories".



14 lipca grupa ze Seattle - Night Beats - dowodzona przez Danny Lee Blackwella opublikuje najnowsze wydawnictwo zatytułowane "Rajan". Oto świetny singiel z tej płyty.



Cóż, że ze Szwecji - Nebulosa Extensions to szwedzkie trio Joel Fabiansson - gitara, syntezatory, Donovan von Martens - bas, Vegard Lauvdal - perkusja, i bardzo urokliwy skandynawski nastrój, gdzieś odrobinę nawiązujący do dawnych płyt zapomnianej grupy Landberk, fragment albumu "Triptica".



Trio z Manchesteru GoGo Penguin wczoraj opublikowało najnowsze wydawnictwo "Everything Is Going To Be Ok.", i przy okazji po raz kolejny zmieniło wydawcę, z Gondwany Records przeszli do Blue Note, a teraz ich płytę firmuje logo oficyny XXIM Records.



Na koniec odrobinę zagęszczę atmosferę, zaglądając na wczoraj wydany album "Since Time Is Gravity" - Natural Information Society, w składzie między innymi Joshua Abrams, Hamid Drake, Ben Lamar Gay czy Mikel Patrick Avery. 







sobota, 8 kwietnia 2023

ERIK TRUFFAZ - "Rollin' " (Blue Note) "Windą na projekcje"

 

     Film "Windą na szafot" (1958), w reżyserii Louisa Malle'a, nakręcony na podstawie powieści Noela Calefa, to dziś klasyka gatunku "nowej fali". Muzykę do tego obrazu skomponował Miles Davis. To asystent Louise Malle'a - Jean Paul Rappeneau - zaproponował, żeby odpowiedzialność za stronę dźwiękową dramatu kryminalnego położyć na barki amerykańskiego trębacza, który podjął się tego zadania, ale dopiero po obejrzeniu filmu. Podczas nagrywania kolejnych kompozycji pięciu artystów z uwagą wpatrywało się w ekran, na którym pokazywały się kolejne kadry filmu. W ten sposób powstała mroczna, niepokojąca i jakże sugestywna muzyka. Oto, co na ten temat Miles Davis napisał w swojej autobiografii. "... znowu pojechałem na kilka tygodni do Paryża, grając gościnnie jako solista. I właśnie przy tej okazji poznałem francuskiego filmowca Louisa Malle. Powiedział mi, że zawsze podziwiał moją muzykę, i że chciał, abym napisał muzykę do jego nowego filmu "Windą na szafot". Zgodziłem się to zrobić i było to wspaniałe, kształcące doświadczenie, ponieważ nigdy dotąd nie pisałem muzyki do filmu. Jako że film był o morderstwie i miał to być dreszczowiec, znalazłem bardzo ponury mroczny budynek i tam kazałem grać muzykom. Sądziłem, że nada to muzyce specjalny klimat i tak się stało".



Ponad pół wieku po premierze filmu "Windą na szafot" francuski trębacz Erik Truffaz postanowił przypomnieć nie tylko ten być może nieco zapomniany dziś, ale wciąż znakomity, temat Miles'a Davisa. Na opublikowanej wczoraj płycie  "Rollin' " zamieścił kilka mniej znanych kompozycji wykorzystanych w filmach, które swoją premierę miały przynajmniej pięćdziesiąt lat temu. Wersja "Ascenseur Pour L'Echafoud" w wykonaniu francuskiego trębacza oraz jego zespołu z pewnością nie jest tak mroczna i niepokojąca jak oryginał, zawiera w sobie więcej rozmytego blasku latarni ulicznych, oświetlających przejętą i zamyśloną twarz głównej bohaterki filmu granej przez Jeanne Moreau.

Erik Truffaz to francuski trębacz jazzowy urodzony w Szwajcarii, który zaczął się uczyć gry wraz ojcem już jako dziecko, żeby od najmłodszych lat występować publicznie. Później na swoich płytach, jak chociażby tych nagranych  u boku przyjaciela Marca Erbetta pod szyldem Orange, łączył elementy muzyki improwizowanej z funkiem, popem, rapem, ambientem, world music czy muzyką klubową. Moją przygodę z tym artystą rozpocząłem dość późno, bo od płyty "Bending New Corners" (1996), która wydaje się wytrzymywać próbę czasu. Po podpisaniu kontraktu z oficyną Blue Note Records trębacz grał wraz z Joe Lovano, Dewey Redmanem, Chrisem Potterem, Richardo Galliano, Pierrem Henry, i w towarzystwie afrykańskich muzyków. Na swoim koncie ma już ścieżki dźwiękowe do obrazów "Syrena", "Jutro przejdę na drugą stronę", czy do filmu dokumentalnego o Napoleonie.

 To reżyserka tego ostatniego - Marie -France Biere - zaproponowała artyście, żeby zagrał kilka znanych tematów filmowych na zamknięcie festiwalu filmowego w Angouleme. W ten sposób powstał pomysł na płytę (dokładnie mówiąc dwa fizyczne krążki, ten drugi "Claps" ukaże się pod koniec tego roku), która będzie zawierała nagrania starych, czasem niezbyt dobrze znanych kompozycji wykorzystanych w filmach i pochodzących z lat 50-tych oraz 70-tych. "To tylko melodie, które chciałem nagrać. Ale to prawda, że kiedy zaczynam album, lubię nadać mu elementy dramatu, jak w powieści z momentami napięcia i spokoju" - oświadczył Erik Truffaz.

Najnowszą płytę "Rollin' " francuskiego trębacza rozpoczyna zapomniany dziś klasyk Nino Roty, z filmu "La Strada" Felliniego, który w tej wersji zabrzmiał nieco bardziej poetycko i zwiewnie. W dalszej kolejności pojawia się wspomniany powyżej temat Milesa Davisa z "Windą na szafot" oraz dobrze z nim się łączące mroczne takty z "Fantomasa" (1964). W początkowej odsłonie zajrzymy również na plan westernu Otto Permingera - "Rzeka bez powrotu" (1954), gdzie piosenkę "One Silver Dolllar" zaśpiewała Marilyn Monore, akompaniując sobie na gitarze. Erik Truffaz z kompozycji autorstwa Lionela Newmana wycisnął dużo więcej, powierzając partię wokalną kobiecie o pięknych włosach Camelii Jordan, korzystał już z jej pomocy wcześniej, kiedy tworzył album poświęcony Chetowi Bakerowi. Świetnie wypadł temat Johna Barry'ego, pochodzący z mniej znanego w naszym kraju serialu "Partnerzy" (1971), z Tonym Curtisem i Rogerem Moorem. Równie dobrze zabrzmiał utwór Michela Magne, który oryginalnie dopełniał ścieżkę dźwiękową "Testamentu gangstera" (1963). Transowy i nieco rozedrgany podkład, odrobinę w styl Toma Waitsa, ozdobiły partie trąbki i solówka gitary w rękach Matthisa Pascauda. Fragment "Cesar et Rosalie" nawiązuje do komedii z Romy Schneider (1972), głosu użyczyła tutaj francuska aktorka Sandrine Bonnaire, aktualnie partnerka Erika Truffaz. "Le Casse" to wpadający w ucho pastelowy temat Enio Morricone, który został wykorzystany w kryminale "Cenny łup" (1971), z Jeanem Paul Belmondo. Płytę kończy "Quel Temps Fait -Il Paris" - utwór autorstwa Alaina Romansa, z filmu "Wakacje Pana Hulot" (1953), w reżyserii Jacquesa Tati. Niby dziewięć kompozycji, ale po ich wysłuchaniu można odczuć spory niedosyt. Nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać do końca roku na drugą odsłonę tego wartościowego wydawnictwa zatytułowaną "Claps".

(nota 7/10)

 


Świąteczną odsłonę sekcji "Dodatki..." rozpocznie mój ulubiony utwór ostatnich dni i godzin. Donzii to amerykańska grupa pochodząca z Miami, która pod koniec marca opublikowała płytę "For The People". Ten znakomity fragment kończy to wydawnictwo. Miodzio!!!



Kolejny ulubiony fragment to drugi singiel zapowiadający płytę "Versions Of Us" grupy Lanterns On The Lake, która ukaże się 2 czerwca.



Waszyngtońska wytwórnia Carpark Records piosenką zespołu Foyer Red zapowiada album zatytułowany "Yarn The Hours Away", który ukaże się 19 maja.



Kolejny znakomity singiel pochodzi prosto z płyty "Black Bay" grupy Silver Moth, która ukaże się 21 kwietnia nakładem oficyny Bella Union.



Wpadła mi w ucho piosenka Sunday Lendins zatytułowana "Breathe Again". Póki co wokalista próbuje swoich sił regularnie wydając jedynie single, najwyższy czas na pełnowymiarowy materiał.



Pod koniec marca australijskie trio Trichotomy opublikowało płytę "To Vanish" wybrałem z niej taki oto fragment.



Nasz ulubiony w ostatnim czasie saksofonista czyli Andrew Neil Hayes z formacji Run Logan Run, zasilił ostatnio skład grupy King Heron, oto, co powstało z tego połączenia.



I kolejny dziś trębacz, tym razem pochodzący z Triestu, i jeden z tych najbardziej  bliskich, czyli Enrico Rava, który niedawno wydał album zatytułowany "The Song Is You", wraz z pianistą Fredem Herschem.





sobota, 1 kwietnia 2023

ORGANIC PULSE ENSEMBLE - "A THOUSAND HANDS" (2Headed Deer) "Wszystkie ręce na pokład"

 

     Dialog w muzyce jazzowej to nie tylko mniej lub bardziej klasyczny album amerykańskiego kolektywu The Modern Jazz Quartet, nagrywany pomiędzy 27 majem, a 25 czerwcem 1965 roku. W wielu opisach płyt znajdziemy wątki dotyczące subtelnej wymiany zdań, szukania porozumienia pomiędzy artystami czy prób znalezienia wspólnego języka. Zderzając ze sobą różne temperamenty i osobowości, odmienne perspektywy oraz ich dominujące tryby myślenia, i tak, w przestrzeni improwizowanych  dźwięków, owa próba przytrafia się znacznie częściej, niż w zantagonizowanym świecie polityki, gdzie: "Moja jest tylko i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racją najmojszą".

   Zdaje się, że przypadek projektu Organic Pulse Ensemble pokazuje sytuacje wymarzoną dla wielu polityków o dyktatorskich zapędach - czyli, jak dialogować... w pojedynkę. Pod szyldem przywołującym skojarzenia z tętniącą pomysłami formacją ukrywa się jeden człowiek - szwedzki, cóż że ze Szwecji, multiinstrumentalista Gustav Horneij. Nie wiem dokładnie, czym się kierował powołując do życia ową wspomnianą wyżej dźwięczna nazwę. Czy postanowił spróbować swoich sił grając na różnych instrumentach, a więc było to dla niego coś na kształt wyzwania, czy zmęczony przeciągającymi się poszukiwaniami odpowiednich muzyków, partnerów w potencjalnym dialogu, w końcu machnął ręką, a machać potrafi, i zrezygnował. A może chodziło o kwestie finansowe - bo, kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to zwykle chodzi o... -  i podział ewentualnych zysków. Tak czy inaczej, przez krótki czas Organic Pulse Ensemble funkcjonował jako duet, kiedy swoje trzy grosze do grającej szafy wrzucał również Dimitrios Karatzios, z którym Horneij współtworzył jazzowo-funkową załogę o nazwie Duoya. Jednak ostatnią wydaną kilka dni temu płytę "A Thousand Hands", Szwed nagrał tylko i wyłącznie w pojedynkę.

Gustav Horneij pierwsze kroki na swojej drodze artystycznej stawiał nie wokół mównicy sejmowej, tylko przy gramofonie. Najpierw tym, który stał w sypialni rodziców i odtwarzał płyty z bogatej kolekcji ojca, a potem już własnym, przy pomocy którego tworzył rozmaite sample. Kolejnym etapem muzycznego rozwoju było dogrywanie do gotowych próbek kolejnych instrumentalnych partii, głównie basowych czy perkusyjnych. I tak ścieżka po ścieżce zaczęły powstawać pierwsze kompozycje.

Te zawarte na ostatniej płycie zatytułowanej "A Thousand Hands" pokazują jak bardzo przez ten okres szwedzki artysta się rozwinął. Nie ma tu oczywiście mowy o żywych dialogach, ognistej wymianie zdań pomiędzy poszczególnymi instrumentami. Jednak przez znakomitą większość materiału nie czuć, że tworzył go tylko i wyłącznie jeden człowiek. Gustav Horneij podkreśla, że nie jest żadnym wirtuozem saksofonu, trąbki czy fletu. Po prostu zagrał tak jak najlepiej potrafił, na tyle, na ile pozwalały mu aktualne możliwości. Szwedzki artysta nie jest jedynym, który podjął się takiego wyzwania w ostatnim czasie. Niedawno wspominałem o płycie Nata Birchala, gdzie brytyjski saksofonista zagrał na kilku instrumentach. W tym korespondencyjnym pojedynku - choć muzyka to nie zawody - zdecydowanym zwycięzcą, przynajmniej w moich oczach, jest jednak Gustav Horneij, który wykonał to trudne zadanie o wiele lepiej, z większą fantazją oraz rozmachem.

Całość materiału muzycznego zanurzył w estetyce spiritual jazz, stanowiącej niejako punkt wyjścia do rozmaitych odnóg - etno-jazz, afrobeat itd. I tak otwierający album "For The Other Places" zaczyna się, jak wiele płyt nawiązujących do gatunku "duchowego jazzu", od pomruków kontrabasu i tonów perkusjonaliów. Partia fletu może przypominać nastrój płyt Alice Coltrane, czy z nieco bardziej współczesnych dyskografii dokonania Matthew Halsalla. Nie ma tutaj, jak i zresztą w dalszej części płyty, karkołomnych niekiedy solowych popisów lub nagłych zwrotów akcji. Szwedzki artysta wszystkie swoje wysiłki podporządkował służbie budowania nastroju. Warto podkreślić, że jak na jednego człowieka Gustav Horneij nie ograniczył swojej przygody z perkusją tylko do miarowego odmierzania rytmu, stworzył bogaty świat perkusjonaliów, co z pewnością jest sporym atutem tego wydawnictwa. W kompozycji "7 Outta 8" nieco bardziej uwypuklił saksofon, w "Dimma" skręcił w stronę afrobeatu, w tytułowym "A Thousand Hands" wykorzystał ludzki głos, a kończący całość "Searching For The Sushi" mógłby dopełnić zestaw nagrań, którego słuchał w samochodzie główny bohater filmu Jima Jarmusha - "Broken Flowers". Album "A Thousand Hands" nagrany został pod czujnym okiem Nene Beratto, który dziś jeszcze powróci, w berlińskim studiu Morphine Raum. Swoją drogą, ciekawe, który ze współczesnych polityków o dyktatorskich zapędach bardzo sobie ceni muzykę improwizowaną.  

(nota 7.5-8/10)

 


Jedna z moich ulubionych kompozycji ostatnich dni odkryta, podobnie jak cała płyta, ze sporym opóźnieniem, czyli KA SAFAR - "Ancient Tribal Hearts". Trzynastoosobowy międzynarodowy skład, masteringu tego materiału dokonał wspomniany powyżej Nene Beratto, w studiu Big Snuff w Berlinie.



London Brew - "London Brew" - opublikowana wczoraj płyta dwunastoosobowego brytyjskiego kolektywu powstała jako wyraz hołdu dla albumu Milesa Davisa - "Bitches Brew". W zamierzeniach producenta Bruce'a Lampcova, London Brew miał być jednorazowym wydarzeniem, koncertem zagranym w londyńskim Barbican Centre w 2020 roku, z okazji 50-lecia wydania "Bitches Brew", tyle że te plany mocno pokrzyżował wybuch pandemii COVID - 19. Mimo to muzycy zdołali zebrać się 7 grudnia 2020 roku w Church Studios, żeby zarejestrować blisko 90 minut nagrań. Oto fragment tego wydawnictwa. Improwizowanych dialogów na tym albumie z pewnością nie brakuje.



Francois Houle Genera Sextet - "In Memoriam", czyli płyta kanadyjskiego klarnecisty Francoise Houle'a poświęcona przyjacielowi Kenowi Pickeringowi. Oto mój ulubiony fragment.



Zajrzymy również na niedawno opublikowaną płytę Johna Hycocka zatytułowaną "Dorian Portrait", gdzie autor wszystkich kompozycji zagrał między innymi na korze, klarnecie i syntezatorach.



Szwajcarski kwartet Mohs tworzą gitarzysta Eruan Valazza, Zacharie Ksyk - trąbka, Gaspard Colin - bas, Nathan Vandenbulcke - perkusja. Oto fragment z niedawno wydanej płyty "Mirage".



Zajrzymy do katalogu oficyny Gondwana Records, oto wczoraj ukazała się najnowsza płyta grupy Mammal Hands - "Gift From The Trees". Wybrałem dla Was taki fragment.



Do tego albumu z pewnością będę jeszcze wracał, bo warto zanurzyć się w nim na dłużej.  Pełne subtelności niespieszne dialogi gitarzysty Steve'a Gunna oraz pianisty Davida More'a na krążku wydanym wczoraj i zatytułowanym "Reflection Vol.1: Moon Be A Planet". Przepiękne!




Skoro zmieniłem dziś proporcje, najwyższa pora na sekcję alternatywną, którą otworzy amerykańska artystka, prosto ze słonecznej Kalifornii, czyli Asha Wells, kilka dni temu opublikowała zmysłowy singiel "Drugstore Perfume".



Brytyjski zespół z północnej części Londynu - Floation Toy Warning - w ubiegłym tygodniu zaprezentował epkę zatytułowaną "I Remember Trees".



Weterani z formacji Mudhoney w przyszłym tygodniu 7 kwietnia przypomną o sobie najnowszym wydawnictwem zatytułowanym "Plastic Eternity".