wtorek, 27 grudnia 2022

VAGUE LANES - "FOUNDATION AND DIVERGENCE" (Swiss Dark Night) "Alameda pod zimną falą"

 

      Koniec roku to zwykle czas wszelkich podsumowań również tych muzycznych. Niektórzy recenzenci lubią wychodzić przed szereg i już gdzieś w połowie listopada zamieszczają pierwsze zestawienia ulubionych albumów. A przecież nowe płyty wciąż się ukazują, nawet w późny grudniowy czas, choć oczywiście nie w takiej ilości. Album, który chciałbym Wam dziś zaproponować, ujrzał światło dzienne, przynajmniej w cyfrowej formie, dokładnie we Wigilię. Być może jest w tym posunięciu jakaś przewrotna logika. Takie wydawnictwo łatwiej zauważyć, nie zostanie ono przysypane stosem wiosennych czy jesiennych świeżych propozycji. Z drugiej jednak strony, wielu dziennikarzy oraz portali w okresie świątecznym robi sobie długą, bo zwykle dwutygodniowa przerwę, w prezentowaniu atrakcyjnych premier, więc taki zestaw nagrań na początku stycznia może zostać po prostu pominięty.





Oto 24 grudnia ukazała się płyta "Foundation And Divergence" amerykańskiego duetu Vague Lanes. Panowie Mike Cadoo (bas, syntezatory, gitara) oraz Badger McInnes (bas) reprezentują stan Kalifornia, i wyspiarskie po części, miasto Alameda, gdzie swego czasu mieszkali Tom Hanks czy Jim Morrison. Rzadko spotyka się duet złożony z dwóch, w dodatku leworęcznych, basistów. Artyści po raz pierwszy dali o sobie znać pod koniec ubiegłego roku, kiedy opublikowali epkę o nazwie "Cassette". W tym roku pod choinką położyli paczkę z nowym materiałem zawierającym ich debiutancki album "Foundation And Divergence". 
Jednak nie są to debiutanci. Mike Cadoo swoją przygodę z dźwiękami rozpoczął w latach 90-tych, w zespole Gridlock, tworząc elektroniczne czy industrialne pejzaże u boku Mike'a Wellsa. Po rozpadzie duetu założył wytwórnię płytową "n5MD", gdzie promował i wydawał albumy zespołów lub artystów, którzy podobnie do niego próbowali eksplorować strefy muzyki elektronicznej. Motto jego oficyny zawarło się w zdaniu: "Uwolnienia emocjonalnych stylów muzyki współczesnej". Jako nastolatek najczęściej słuchał płyt Sister Of Mercy, New Order, The Chameleon, zbierał wydawnictwa oznaczone logo "4AD" widniejącym na okładce, pewnie bardzo dobrze odnalazłby się także jako słuchacz audycji Tomasza Beksińskiego. Do jego ulubionych płyt należą "Scenes From The Second Storey" - The God Machine oraz "Mescal Head" - Swervedriver. Jego kompan z duetu Vague Lanes - Badger McInnes, również wyrażał się artystycznie w różnych projektach (Here We Burn, After The Apex), krocząc po mrocznej ścieżce nurtu gotyckiego rocka. I tak to zwykle bywa, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.

W tym konkretnym przypadku album "Foundation And Divergence" trąci post-punkiem, zimną falą, darkwavem, nawiązaniem do brzmień popularnych na początku lat osiemdziesiątych. Przy okazji odsłuchiwania tych ośmiu spójnych kompozycji, mogą przypomnieć się płyty Clan Of Xymox, debiut Dead Can Dance, "Garlands" - Cocteau Twins, wczesne płyty The Cure czy Deine Lakaien. Debiutancki krążek Vauge Lanes jest mocno osadzony w konkretnym gatunku, z rzadkimi czy drobnymi próbami poszerzenia lub wzbogacenia tej stylistyki. Takie wydawnictwo można łatwo posądzić, o używanie gotowych i wielokrotnie sprawdzonych chwytów, klisz, tonów, można wskazać na jego wtórność czy naśladownictwo. To prawda. Broni je głównie i przede wszystkim szczerość przekazu, spory ładunek emocjonalny, umiejętne tworzenie przestrzeni oraz specyficznego nastroju, przywołanie ducha minionej epoki, a nie nowoczesne eksperymenty. Uważam, że z tym zadaniem duet panów Cadoo/McInnes dobrze sobie poradził.

 Przyznam, że przy okazji pierwszego odsłuchiwania krążka "Foundation And Divergence" nieco drażniło mnie pospolite brzmienie elektronicznej perkusji. Celowo wykorzystano tutaj ubogi efekt typu Whiplash, który popularny był właśnie w latach osiemdziesiątych. W ubiegłym roku amerykański duet wspomagał perkusista - Leonard Ovo, któremu jednak podziękowano za współpracę. Tradycyjny zestaw perkusisty sprawdziłby się w tej "zimnofalowej" estetyce znacznie lepiej niż zaprogramowany i dość płasko brzmiący automat perkusyjny. Szczególnie, że artyści z miasta Alameda lubią stosować zmiany tempa, a w ten sposób mogliby osadzić swoje kompozycje jeszcze bardziej w niskich rejestrach.
 Na szczególną uwagę zasługują linie basu, tak brzmiący instrument musi spodobać się wszystkim fanom płyt The Cure, Joy Division itd. - kiedy mamy do czynienia z muzykami, którzy od lat i na co dzień grają na sześcio lub czterostrunowym basie trudno, żeby było inaczej. Ciężko również pominąć specyficzną wokalizę, niską, tubalną lub gardłową (tytoniowo-alkoholową), w prosty i sugestywny sposób podającą kolejne frazy mrocznych tekstów (depresja, smutek, zagubienie, uzależnienie - mówiąc krótko, tradycyjny dla tego typu stylistyki zastaw tematów). To właśnie głos Mike'a Cadoo przynosi wraz z sobą gotycki powiew, i z gitarowymi ozdobnikami podkreśla ważne fragmenty tego udanego wydawnictwa. W "The Kneeling" artyści zastosowali ciekawy zabieg naprzemiennej wokalizy "(kanał lewy i prawy), przy tak prostej formule liczy się każdy szczegół. W znakomitym "We'll Always Have Never" cudowna partia basu mocno przypomniała mi wczesne utwory bydgoskiego Variette (to było granie!). Moją ulubioną pieśnią od samego początku została kończąca całość "Hollow Clock"; rozpoczyna się od pociągnięć strun mięsistego basu, wystarczyło, żeby na scenie pojawiło się nastrojowe syntezatorowe tło, do tego dźwięki gitary, i już po moich plecach przebiegły przyjemne ciarki. Ten właśnie prosty zestaw środków bez trudu przeniesie w czasie każdego, kto pamięta początki tego typu grania. Zresztą, posłuchajcie sami tego cudeńka!!

(nota 7.5/10)


 

Na deser raz jeszcze zajrzymy na płytę "Foundation And Divergence" duetu Vague Lanes, żeby wspólnie posłuchać kolejnej mojej ulubionej odsłony.




sobota, 17 grudnia 2022

BENJAMIN LACKNER - "LAST DECADE" (ECM) "To, co wspólne"

 

   "(...) łaknęło się jazzu, negro spirituals i rock and rolla. Wszystko, co śpiewane po angielsku otaczał nimb tajemniczego piękna. "Dream", "Love", "Heart", słowa czyste, pozbawione praktycznego zastosowania, wywołujące poczucie nadprzyrodzonego. W sekrecie pokoju oddawało się orgii słuchania w kółko tej samej płyty, dostawało się od tego zawrotów głowy, jak od oszałamiającego narkotyku, ciało ulegało unicestwieniu i otwierał się świat pełen przemocy i miłości(...). Odnajdywało się jeszcze siebie w ciszy wakacji, w dochodzących z zewnątrz wyraźnych odgłosach prowincji, krokach kobiety idącej na zakupy, warkocie przejeżdżającego samochodu, stukaniu młotka dobiegającego z warsztatu spawacza. Godziny mijały na realizacji mikroskopijnych celów, na rozciągniętych  w czasie czynnościach; chowanie ubiegłorocznych zadań domowych, robienie porządków w szafie, czytanie powieści, ale tak, żeby jej zbyt szybko nie skończyć (...). Odległość, która dzieli przeszłość od teraźniejszości, mierzy się być może za pomocą światła kładącego się na ziemi między cieniami, prześlizgującego się po twarzach, rysującego fałdy na spódnicy, światła, w którym niezależnie od pory dnia jest blask zachodzącego słońca, nawet na czarnobiałym zdjęciu".    "Lata" - Annie Ernaux



   Zamiast nieśmiertelnego przeboju grupy Wham - "Last Christmas", którym gdzieś od dnia Święta Zmarłych raczy nas większość supermarketów, wpuszczając przy okazji do klimatyzatorów sztuczny aromat pierników oraz kawy ("A-56"), proponuję wybrać się na podarunkowe łowy w towarzystwie albumu "Last Deacade" autorstwa Benjamina Lacknera. Kto wie, może słuchając tak wysublimowanych dźwięków niepostrzeżenie dojdziemy do stoiska z książkami, żeby włożyć do koszyka znakomite (!!!) "Lata" - Annie Ernaux (moja ulubiona książka tego roku!), lub "Inne życie" - Jodie Chapman, "Żywe morze snów na jawie" - Richarda Flanagana, "Najskrytszą pamięć ludzi" - Mohameda Mbouga Sarra, czy "Społeczeństwo zmęczenia" - Byunga-Chul Hana. Wszak taka muzyka wymaga odpowiedniej literackiej oprawy.

Sądzę, że Benjamin Lackner to postać słabo znana nawet dla tych, którzy na co dzień dość swobodnie poruszają się po krainie muzyki improwizowanej. Jako syn Niemki i Amerykanina urodził się w Berlinie, w 1976 roku. Korzystając z podwójnego obywatelstwa w wieku lat trzynastu wyjechał do Kalifornii, gdzie później rozpoczął studia na California Institute Of The Arts. W dalszej części edukacji muzycznej pobierał lekcję gry na fortepianie u samego Brada Mehldau-a. Zdobywając doświadczenie współpracował z wieloma artystami, chociaźby z Markiem Ribotem, żeby w 2002 roku założyć trio, z Matthieu Chzarencem i Jerome Regardem. Ten ostatni to basita, absolwent Konserwatorium Narodowego w Paryżu, wzięty muzyk sesyjny, pedagog w Konserwatorium Narodowym w Lyonie, przyjaciel i wierny towarzysz, który regularnie pojawia się na wszystkich wydawnictwach Benjamina Lacknera (wspólnie nagrali bodajże sześć albumów). Nie dziwi więc zbytnio fakt, że zjawił się również podczas sesji nagraniowych "Last Decade", które miały miejsce w Studios La Buissonne, w Pernes-Les-Fontaines. Oprócz niego i szefa wytwórni ECM - Manfreda Eichera, który był producentem tego albumu, za zestawem perkusyjnym zasiadł najbardziej rozpoznawalny w tym zestawieniu Manu Katche, a w roli trębacza obsadzono Mathiasa Eicka. Norweski wirtuoz trąbki popularność zdobył zasilając skład Jaga Jazzist, absolwent konserwatorium w Trondheim, trzy lata młodszy od Lacknera, pochodzi z muzycznej rodziny, całkiem nieźle radzi sobie grając także na gitarze, kontrabasie czy wibrafonie.

Dla Benjamina Lacknera płyta "Last Decade" stanowi upragniony debiut w rodzinie ECM-u. Marzył o tym od wielu lat, po raz pierwszy spotkał się z szefem monachijskiej wytwórni w Berlinie w 2015 roku. Cztery lata później odbył wstępną rozmowę z Manu Katchem, który zadeklarował chęć współpracy, natomiast Mathiasa Eicka poznał przy okazji koncertu w Bremie. Tytułowa "Ostatnia dekada" była ważnym i znaczącym okresem w biografii Lacknera - po dwudziestu latach życia w Kalifornii i Nowym Jorku osiadł w Berlinie, gdzie zawarł związek małżeński i został ojcem dwójki dzieci.

Najnowszy album niemieckiego pianisty udanie rozpoczyna kompozycja "Where We Go From Here" - która jest czymś w rodzaju punktu wyjścia, próbą nakreślenia rozmaitych ścieżek dla dalszej wędrówki. Jej główny temat od samego początku został rozpisany na duet fortepianu i trąbki. Podobnie pytanie lata temu postawił na świetnej płycie "What Now?" Kenny Wheeler, kreśląc niezapomniane partie trąbki u boku przyjaciela i pianisty Johna Taylora, z Davem Hollandem grającym na basie, i uskuteczniając cudowne dialogi z saksofonistą Chrisem Potterem. Takich intymnych  rozmów pomiędzy pianistą, a trębaczem znajdziemy w historii muzyki improwizowanej bardzo dużo. Jeśli chodzi o niemieckie czy też ecmowskie podwórko, można przypomnieć sobie album "Alba" - Markusa Stockhausena i Floriana Webera, płytę Vijay Iyera i Wadady Leo Smitha - "A Cosmic Rhythm With Each Stroke", czy krążek Enrico Ravy - "Tribe", gdzie w roli pianisty wystąpił Giovanni Guidi.

"Mając waltornistę w zespole, musiałem stworzyć inne partie harmonii na fortepian niż to, do czego jestem przyzwyczajony, i zacząć myśleć o trąbce jako o wiodącym głosie" - stwierdził autor wszystkich kompozycji Benjamin Lackner. Gra norweskiego trębacza Mathiasa Eicka jest miękka i subtelna, odpowiednio zbalansowana, unikająca gwałtownych skrajności, szukająca porozumienia z innymi uczestniczkami muzycznej wymiany zdań. Z pewnością można swobodnie ją porównać do niektórych, szczególnie lirycznych, fragmentów twórczości wspomnianego wcześniej Enrico Ravy czy Kenny Wheelera. Trzeba przyznać, że w wyniku interakcji trębacza i pianisty wyłoniło się sporo dobrego "flow". Ten ostatni stara się unikać pustych przebiegów, płynnie przechodzi z poziomu akompaniamentu, do warstwy improwizacji, świetnie podkreśla i wykańcza poszczególne frazy, z czułością dba o każdą nutę - szkoła Brada Mehldau - ale nie zapomina przy tym o pozostałych członkach kwartetu, gdyż w tym układzie personalnym przede wszystkim liczyło się to, co wspólne. To, co zwykle powstaje na styku dźwięków, co migocze na pograniczu zaplanowanych  działań oraz swobodnych skojarzeń, a wszystko w ramach podtrzymania oraz rozwijania obowiązującego w danym momencie nastroju.

Oczywiście warto tu docenić wkład sekcji rytmicznej, tworzenie tego typu narracji wymaga doświadczenia i zrozumienia, empatycznego współodczuwania, pewnie również w jakimś stopniu antycypowania tego, co za chwilę może wydarzyć się w studiu nagraniowym. Gra najstarszego w tym składzie perkusisty Manu Katche sprawiła, że pozostali artyści mieli na czym się oprzeć. Słychać w niej rockowe zaplecze, dawną współpracę muzyka pochodzącego z Wybrzeża Kości Słoniowej ze Stingiem, chociażby przy okazji powstawania płyty "Nothing Like The Sun", czy z Peterem Gabrielem - "So". Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to gra rockowa, bynajmniej, ale jest w niej znacznie więcej dynamiki i energii, oddanej w służbie akcentowania wszelkich subtelności, podkreślania kolejnych lirycznych czy nostalgicznych fraz, niż to zazwyczaj bywa na wydawnictwach sygnowanych logo ECM. Dla ceniących sobie szczegóły dodam na koniec, że kompozycja "Emile" została nazwana na cześć syna Jerome'a Regarda, a tytuł "Camino Cielo" - pochodzi od nazwy pasma górskiego w Kalifornii.

(nota 7.5/10)

 


W drugiej części odsłony dzisiejszego wpisu pojawi się nieco więcej muzyki improwizowanej. Okres przedświąteczny to taki szczególny czas, gdzie ponoć zwierzęta, a nawet niektórzy ludzie, potrafią przemówić ludzkim głosem, a przeciętny parlamentarzysta, patrzący hipnotycznym wzrokiem w przyciski do głosowania, skłonny jest do pogłębionych stanów zadumy i refleksji nad osobliwością tego, co ukazując się-skrywa. Zajrzymy więc na płytę "Jaiyede Sessions Voume 1" duńskiej załogi London Odense Ensemble.



Niektórych albumów słucha się bardzo przyjemnie również ze względu na świetną realizację dźwięku. Tak było w moim przypadku, kiedy obcowałem z najnowszą i bardzo docenioną przez krytyków płytą "Ghost Song" - Cecil Mclorin Salvant.



Pod koniec listopada norweski pianista Oddgeir Berg, wraz ze swoim trio, dzięki uprzejmości oficyny Ozella Music, wydał swój najnowszy album zatytułowany "While We Wait For Brand New Day".



Duński gitarzysta Jakob Bro oraz amerykański saksofonista Joe Lovano połączyli siły, żeby oddać hołd wybitnemu perkusiście Paulowi Motianowi.  Płytę "Once Around The Room" niedawno opublikowała niemiecka wytwórnia ECM.



Dziś odwróciliśmy nieco proporcje, więc pod koniec pojawi się "kącik alternatywny". Zajrzymy na płytę "Before I Saw The Sea" brytyjskiej grupy Me And My Friends, która jak wiele innych ciekawych propozycji ukaże się 27 stycznia przyszłego roku. Cóż to będzie za dzień!



Wasz ulubiony Bingo Club odsłonił kolejny fragment z nadchodzącej płyty "Better Lucky Than Beautiful", której premiera zapowiedziana została na 8 luty.



Na finał, u boku swojego kwintetu, wystąpi belgijska kontrabasistka Lara Rosseel. Oto fragment z jej najnowszego wydawnictwa zatytułowanego "Hert".








sobota, 10 grudnia 2022

NON PLUS TEMPS - "DESIRE CHOIR" (Post Present Medium rec.) "Pies w kosmosie... czyli odrobina pogłosu"

 

      Jak można przeczytać tu i ówdzie, "DUB" - to technika przetwarzania nagrań muzycznych, której korzenie sięgają lat 70-tych, wyspy Jamajka oraz gatunku reggae. Owo wspomniane powyżej przetwarzanie muzyki mogło dokonywać się na żywo ("dubmaster") lub podczas pracy w studio. Pośród charakterystycznych cech takiej techniki rejestracji znajdziemy między innymi wyeksponowanie sekcji rytmicznej, a więc perkusji i basu, czasem przez czytelny powtarzalny motyw ("riddim"), znacznie częściej za pomocą specjalnych  efektów pogłosowych (reverb, delay). W późniejszych latach "Dub" ewoluował i stał się osobnym gatunkiem muzycznym. Jednym z pionierów tego kierunku był wspomniany przez członków grupy Non Plus Temps - Adrian Maxwell Sherwood - angielski producent muzyczny, który dzięki różnym technikom miksowania łączył ten gatunek z muzyką elektroniczną czy taneczną. W 1979 roku powołał do życia wytwórnię On-U Sound Records, ma na koncie współpracę z Depeche Mode, Primal Scream, Coldcut, Einsturzende Neubauten, Cabaret Voltaire. Ślady muzyki dub można odnaleźć w innych gatunkach lub stylistykach i twórczości wielu zespołów. Chociażby w piosenkach grupy The Clash, której to członkowie swego czasu nawiązali kontakt z jamajskimi twórcami dub, reggae ( Lee "Scratch" Perry). Również artyści związani z formacją Bauhaus chętnie przyznają się, że ich szlagier "Bela Lugosi Is Dead" był czymś w rodzaju: "naszej interpretacji dubu".



Idea "dubowego miksowania" przyświecała także członkom amerykańskiej grupy Non Plus Temps. Całkiem niedawno powołali ją do życia Andy Human (bas, głos, syntezatory) oraz Sam Lefebvre (perkusja, chórki, fortepian, gitary), którzy reprezentują niezależną scenę kalifornijska. Obydwaj panowie do tej pory zasilali składy mało znanych grup - Naked Roomates, The Raptoids, Warm Soda, Famous Mammals. Drugi z wyżej wymienionych artystów jest również dziennikarzem muzycznym, jego recenzje można odnaleźć chociażby na platformie Pitchfork. Obiegowa opinia głosi, że dziennikarze muzyczni piszą o muzyce również z tego powodu, iż sami nie potrafią grać, i w ten prosty sposób rekompensują niejako własne braki. Przypadek Sama Lefebvre'a przeczy tej tezie. Debiutancki album Non Plus Temps zatytułowany "Desire Choir", zawiera jedenaście udanych  nagrań, których wspólnym mianownikiem jest dubowe brzmienie. 

Ponoć wszystko zaczęło się od zarejestrowania na starym magnetofonie ścieżki basu oraz perkusji. Potem zgodnie z prawidłami sztuki rozpoczęły się prace nad kolejnymi warstwami kompozycji. Trzeba przyznać, że amerykańscy artyści nie żałowali sobie efektów pogłosowych. I tak otwierający wydawnictwo "Continous Hinge" wita nas sprężystym, odrobinę odsuniętym do tyłu basem, a także - jakżeby inaczej - drobnym pogłosem, który jest znakiem rozpoznawczym tego wydawnictwa. Podwojona wokaliza usiłuje miękko przeprowadzić nas przez meandry tego utworu. Kobiecą partię wykonała tutaj Amber Sermeno, która była jednym z wielu zaproszonych do współpracy gości. Jej głos, również zmodyfikowany dzięki rozmaitym efektom, pojawi się jeszcze w trzech kolejnych odsłonach tego albumu. "Terminal Affect" zagęszcza rytm w stosunku do tego, co zaproponował jego poprzednik, jedną z głównych ról odegrał tutaj saksofon w dłoniach Stanleya Martineza. Przy okazji tego nagrania można usłyszeć echa dokonań grupy The Residents, z członkami której Sam Lefebvre niegdyś przeprowadził wywiad. "Five Brids Named California" - ma w sobie punkowy brud, prosta wokaliza przypomina kreacje sceniczne Marka E.Smitha, z formacji The Fall. "Reversible Mesh" pulsuje miłą dla ucha rockową motoryką, czuć w nim ducha początku lat 80-tych. Z kolei "Book" to rasowy dubowy klasyk, zawdzięczający spory stylistyce reggae. W warstwie tekstowej albumu "Desire Choir" panowie Human i Lefebvre czasem wykorzystują surrealistyczną swobodę skojarzeń, chętnie deklarują postmarksistowskie przekonania. Przy okazji nielicznych wypowiedzi krytykują kapitalizm, społeczeństwo konsumpcyjne, mniej lub bardziej świadomie nawiązują do prac czołowych przedstawicieli Szkoły Frankfurckiej. Album "Desire Choir" udanie kończy "Laika The Mongrel". Wspomnienie radzieckiego kundla, który 3 listopada 1957 roku na pokładzie satelity Sputnik 2 oderwał się od ziemi, żeby jako pierwsze zwierzę kosmonauta rzucić okiem na naszą osobliwą planetę. Jak później się okazało, pies zdechł kilka godzin po starcie rakiety. Mam nieodparte wrażenie, że debiutancki album Non Plus Temps pozostanie z nami na dłużej.

(nota 7.5/10)

 


W dalszej części dzisiejszej odsłony bloga przeniesiemy się do miasta Montclaire, w stanie New Jersey, i zajrzymy na niedawno opublikowaną płytę grupy Elk City - "Above The Water", która właśnie z tej miejscowości pochodzi. To moja ulubiona piosenka.



Zespół Blanche Blanche Blanche wywodzi się z Brooklynu, oto fragment z ich najnowszego albumu zatytułowanego "Fiscal, Remote, Distilled".




Zmienimy kontynent, formacja Tokyo Tea Room pochodzi... jak myślicie, skąd? Oczywiście, że z Francji, dokładniej mówiąc z miasta Bordeaux. Kilka dni temu ukazała się ich najnowsza epka "Eat You Alive".



Tym razem na naszym celowniku znajdzie się Szwecja, miasto Malmo, skąd pochodzi zespół, a właściwie trio Death & Vanilla, z Marleen Nilsson jako wokalistką. Oto singiel zapowiadający ich album "Flicker", którego premiera będzie miała miejsce 17 marca 2023 roku.



Wibrafonista David Neerman postanowił spróbować swoich sił w muzyce alternatywnej. Przy pomocy grupki przyjaciół, reprezentujących francuską scenę niezależną, nagrał płytę "Abstract Blue", którą opublikuje 27 stycznia przyszłego roku. Przyznam, że to jedno z moich ulubionych  nagrań ostatnich dni.



Członek grupy Badbadnotgood - Leland Whitty - wczoraj zaprezentował swoją najnowszą solową płytę zatytułowaną "Glass Moon".



W kąciku improwizowanym zacny gość - Paul Desmond. Oto całkiem niedawno ukazał się album The Paul Desmond Quartet With Jim Hall - "The Complete Recordings", reedycja zawiera aż cztery krążki, ponad cztery i pół godziny muzyki, pięćdziesiąt nagrań, które wieńczy kompozycja "Bewitched".









sobota, 3 grudnia 2022

NIGHTSHIFT - "MADE OF THE EARTH" (Trouble In Mind Records) "Zwroty akcji"

 

    "Kocham takie zero-zero" - krzyczał przed laty do mikrofonu redaktor Mateusz Borek, podsumowując w ten sposób mecz Szkocja-Anglia. Miał rację. To było wspaniałe, pamiętne i trzymające w niezwykłym napięciu widowisko, pomimo braku bramek (na marginesie dodam, że kibicowałem Szkocji). Imponujące tempo gry, zaciekła bitwa o każdy centymetr boiska, zaskakujące zwroty akcji, i dawno nie oglądana w takim wydaniu nieustępliwość zawodników, zupełnie tak, jakby walczyli o coś więcej niż strzelenie gola lub zwycięstwo, jakby toczyli pojedynek na śmierć i życie. Oczywiście wszystkiego tego próżno szukać w grze desperacko broniącej się polskiej reprezentacji na mundialu w Katarze. Strategia trenera M. to przede wszystkim całkowite zaprzeczenie temu, czym jest futbol w wydaniu najlepszych drużyn świata. A przecież rozgrywają się mistrzostwa globu, a nie podwórkowe potyczki w "schorowanego dziada", który nie patrzy na śmigającą obok piłkę, tylko błagalnym wzrokiem zerka na sędziego, wyczekując ostatniego gwizdka. Oczy bolą i przykro patrzeć na te, w przybliżeniu, 711 nieudanych i żałosnych prób wyjścia z własnej połowy boiska, dalsze jego rejony pozostają głównie w sferze mglistych marzeń, na te 4, dosłownie cztery, celne strzały na bramkę, w ramach powiedzenia, że: "cel uświęca środki".  Najlepiej poczynania polskiej kadry podsumuje głos z zachodniej prasy - "Nie wiadomo, czy ktokolwiek pamięta inny zespół, który awansował robiąc tak niewiele, i grając tak, żeby nie grać".



Dlatego dziś w roli głównej wystąpi szkocki zespół Nightshift. O ich poprzedniej płycie "ZOE" napisałem kilka ciepłych słów, co dostrzegli członkowie grupy, umieszczając link do mojego wpisu na swoim Twitterze. Formacja z Glasgow wywodzi się ze środowiska post-punkowego, co słychać w ich oszczędnym, "punktowym" stylu gry, wykorzystania instrumentów, czy mówiąc ogólnie, w sposobie myślenia o kompozycji. Jednak w odróżnieniu od surowego, punkowego zaplecza, muzycy nie obawiają się, żeby od czasu do czasu sięgnąć po klarnet lub dać szansę na wypowiedź skrzypiec.

U zarania Nightshift znajdziemy duet Davida Campbella (gitara), i Andrew Doiga (bas), którzy sukcesywnie zapraszali do współpracy kolejnych muzyków. Warto wspomnieć, że wielu członków szkockiej grupy gra równolegle w innych  zespołach. I ten fakt słychać w ich twórczości. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że Nightshift nie mają przez to własnej tożsamości i skaczą po rozmaitych stylistykach niczym pasikonik po łące. Coś, co dla jednych wydaje się być wadą, w oczach pozostałych może być odbierane jako rozmyślna strategia oraz atut. Przy uważnym wsłuchaniu się, w ich  piosenkach można dostrzec trzy dość wyraźne, i niejako podstawowe, nurty lub style obecne na najnowszej płycie zatytułowanej "Made Of The Earth". Przede wszystkim jest to indie-rock, z pewną dozą nonszalancji i eksperymentowania, zadziorny post-punk, przywołujący skojarzenia z garażowym graniem, a także nieobecny na poprzedniej płycie, przynajmniej w takim wymiarze, psycho-folk.

Całość najnowszego albumu udanie rozpoczyna kompozycja "Hologram", punktowo grającymi gitarami oraz basem, z drobnymi akcentami klarnetu w rękach Georgii Harris (nauczycielka matematyki jako ostatnia dołączyła do zespołu), i motoryką przypominająca niektóre dokonania Talking Heads. We "Flower", niczym w trakcie dobrego meczu czy filmu, napotkamy pierwszy i nie ostatni zwrot akcji na tym wydawnictwie. W wokalizie i melodyce usłyszymy tu nawiązania do wczesnych płyt Stereolab. To ostatnie skojarzenia nie jest wcale takie najgorsze. Oto najbardziej doświadczony członek załogi Nightshift - David Campbell, przewinął się przez kilka składów, a przed laty grał chociażby u boku Simone'a Johnsa (Stereolab), w Imitation Electric Piano. Tytułowy utwór "Made Of The Earth", wita nas szeroką i zgrabnie wykorzystana przestrzenią, użycie instrumentów skrzypcowych wprowadziło w tej odsłonie płyty psychodeliczno-folkowy nastrój. Bardzo podobnie brzmi kończący album "The Painting You Lie With", także z aktywną rolą skrzypiec. Z kolei "Horseshoe" ma dla nas smakowitą i dość niespodziewaną przystawkę, w postaci miękkiego - jak na możliwości zespołu - indie-popowego brzmienia, które dopełniły pojedyncze tony klarnetu oraz utrzymany w podobnym charakterze "Souvenir". Na ostatniej płycie szkockiej grupy znajdziemy również i niestety kilka poważnych mielizn, jak chociażby "Trousers" czy "Stimuli" - zupełnie niepotrzebne fragmenty, ni to szkice, ni to zapisy z prób, banalne zarówno w wymowie, jak i w treści, nieudolnie nabazgrane na kolanie, które zaśmiecają listę odtwarzania tego, jakby nie patrzeć, udanego wydawnictwa.

(nota  7/10)

 


Pozostaniemy w Szkocji, bowiem właśnie stamtąd pochodzi Aidan Moffat, członek zespołu Arab Strap, który wczoraj pod pseudonimem Nyx Nott opublikował solowy album "Themes From". Płyta zawiera kompozycje będące ilustracją do różnych gatunków filmowych, takich jak: "thriller", "docudrama", "actioner", itd. Oczywiście wybrałem utwór noszący jakże zgrabny tytuł "Porno".




 Leila Moss to brytyjska wokalistka, znana z grupy The Duke Spirit - czytelnicy tego bloga powinni kojarzyć ją z projektu Lost Horizons - która 13 stycznia 2023 dzięki uprzejmości oficyny Bella Union opublikuje swój solowy album "Internal Working Model".



Kalla Brisella to niemiecka grupa pochodząca z Berlina, która za pośrednictwem wydawnictwa 
Tapete  Records kilka dni temu opublikowała singiel "News News News".



Z Montrealu pochodzi zespół DDWD, czyli Double Date With Death, ich najnowszy singiel zapowiada marcową premierę płyty zatytułowaną "Portraits".



Wrócimy do albumu Run Logan Run - "Nature Will Take Care Of You", o której wspominałem przed tygodniem. Szkoda, że wokalistka Annie Gardiner nie wystąpiła we wszystkich kompozycjach tego albumu. Oto kolejny mój ulubiony fragment, z wyborną końcówką.



Chris Holm, Oyvind Blomstrom, Kim Age Furuhang, czyli norweskie trio Orions Belte i fragment z ich niedawno wydanej płyty "Kim Age Furuhaug".




Wczoraj Matthew Halsall opublikował najnowszą epkę zatytułowaną "Changing The Earth", w składzie oprócz trębacza między innymi Matt Cliff (saksofon, flet), oraz wspomniana przez tygodniem harfistka Maddie Herbert.