sobota, 29 lipca 2023

PEACE FLAG ENSEMBLE - "ASTRAL PLAINS" (We Are Busy Bodies) "Powolność, uważność, spokój"

 

    Jon Neher i Michael Scott Dawson to miłośnicy twórczości Haruki Murakamiego, którzy jakiś czas temu poznali się w klubie książki, kiedy to postanowili założyć zespół. Niemal dokładnie dwa lata temu, w ciepły lipcowy czas, przedstawiłem ich debiutancki krążek "Noteland". Zwróciłem wtedy uwagę na sugestywne połączenie niespiesznego jazzu z elementami muzyki ambientowej. Odrobinę przy tym utyskiwałem, że partii saksofonu w poszczególnych odsłonach tego wydawnictwa mogłoby być znacznie więcej. Kto wie, może któryś z członków grupy Peace Flag Ensemble dotarł do tego bloga, odszukał odpowiedni wpis, i odczytał moje słowa, przy okazji je sobie odpowiednio tłumacząc - szczerze w to wątpię, każda megalomania, nawet tak skromna jak moja, ma swoje granice. Tak czy inaczej, saksofon Paula Gutheila rzeczywiście tym razem odzywa się znacznie częściej, niż to miało miejsce na udanym debiucie, za to ambientowych wstawek jest nieco  mniej. Wszystko to skłania mnie do prostej refleksji, że Peace Flag Ensemble, przy okazji drugiego albumu "Astral Plains", odnaleźli właściwe proporcje.



   "Czas może się posuwać przybierając nieregularne kształty. Sam w sobie jest z natury równomierny, ale kiedy zostaje zużyty, zamienia się w coś nieregularnego. Niekiedy czas jest strasznie ciężki i długi, to znów lekki i krótki. Bywa, że to, co zaszło wcześniej, zamienia się miejscami z tym, co było później, a bywa nawet tak, że całkowicie znika..." - napisał Haruki Murakami, ulubiony twórca kanadyjskich artystów. 

Muzyka kanadyjskiej formacji również pokazuje czas, jego przypływy i odpływy, rytmicznie pulsujące w szerokim i tajemniczym nurcie. Znacznie łatwiej w nim się zanurzyć i rozejrzeć, kiedy zwolnisz tempo tak, jak zwykli to robić w swoich kompozycjach członkowie Peace Flag Ensemble. Wspólnym mianownikiem wielu tych odsłon, które wypełniły krążek "Astral Plains", są powtarzane akordy fortepianu (przy okazji poprzedniej płyty muzycy określili  je żartobliwym mianem: "zbiornika deprywacji sensorycznej z Keithem Jarrettem w środku"). To właśnie one stanowią podstawowy budulec, niezmienną strukturę wokół której skupiają się dialogi trąbki i saksofonu, pomruki gitary lub zgrzytnięcia basu oraz pojawiające się raz po raz takty perkusji.

Kiedy powtarzasz określoną sekwencję dźwięków, łatwiej zauważyć każdą zmianę, kolejny nowy ton, nawet drobna nuta staje się w takim układzie o wiele wyraźniejsza. Owe wspomniane wcześniej dialogi Daltona Lama (trąbka) i Paula Gutheila (saksofon) mają niespieszny charakter (powolność). Nikt tutaj nikomu nie wchodzi w słowo, nie ma zamiaru nikogo stłumić lub przekrzyczeć, nie wychodzi przed szereg, panowie raczej próbują pogłębiać strefę empatii oraz znaczeń. "Uważność" - na dźwięk, na to, co robi i ma do przekazania partner w zespole, to następny znak rozpoznawczy tego wydawnictwa. Mniej tutaj eksperymentów, także tych technicznych, mniej świadomego budowania muzycznych pejzaży, za to nieco więcej rozmaitych interakcji, do których dochodzi na różnych płaszczyznach. 

Spokój, jaki niosą wraz sobą kolejne kompozycje, może być zainspirowany specyficznym kanadyjskim krajobrazem, przynajmniej tak zasugerował w recenzji dziennikarz "The Quietus", który miał okazję poznać okolicę rodzimej dla artystów prowincji Saskatchewan. "Agnes Martin Dreams Of Macklin" nawiązuje tytułem do obrazów lokalnego artysty. Ta kompozycja ma coś z filmów noir, jest niczym ilustracja kilku wybranych kadrów. W "Shamble On", "Bluets", "More Bill Joy Than John Wisdom" pojawia się, nieco wycofana na etapie produkcji, dyskretna perkusja, nieobecna na poprzednim albumie. Widać wyraźnie, że pole trójkąta, wyznaczonego przez wierzchołki "Powolność/Uważność/ Spokój", z płyty na płytę zostaje coraz bardziej zagospodarowane.

(nota 7.5-8/10)

 


18 sierpnia oficyna ZUM Audio opublikuje dwupłytowe wydawnictwo "Zum Audio vol.5", świętując tym samym dwudziestopięciolecie istnienia. Singlem, który promuje ten album, jest świetna piosenka formacji P:ANO; grupa zakończyła działalność w 2006 roku. Nowy utwór powstał więc po siedemnastoletniej przerwie, a jednym z wokalistów jest nasz dobry znajomy Nicholas Krgovich. Przyznam, że to jedna z moich ulubionych kompozycji ostatnich dni!! Z powodzeniem funkcjonuje w triadzie: "Powolność/ uważności/spokój". Brawo!



Ariana Delawari to Amerykanka  urodzona w Afganistanie, aktywistka, twórca filmu "We Came Home", jej poprzedni album "Lion Of Panjshir" wydała wytwórnia Davida Lyncha. Premiera jej najnowszej płyty zatytułowanej "I Will Remember" będzie miała miejsce za tydzień, czyli 4 sierpnia. U boku artystki wystąpił Devendra Banhart.




Amerykańska grupa Woods na dzień 13 września zapowiedziała premierę najnowszego wydawnictwa zatytułowanego "Perennial".



I kolejny świetny przykład muzyczny. Irlandzka grupa Arborist jakiś czas temu opublikowała całkiem przyzwoity, choć przegapiony przez recenzentów, album "An Endless Sequence Of Dead Zeros". Tak udanie rozpoczyna się to wydawnictwo.




Przeniesiemy się do targanej pożarami Grecji, skąd pochodzi grupa Youth Valley, która niedawno wydała płytę "Lullabies For Adults".



A tymczasem u naszych  zachodnich sąsiadów wczoraj padało. To właśnie z Niemiec pochodzi wieloosobowy kolektyw, który przybrał nazwę Muito Kaballa, i który 1 września opublikuje album "Like A River".



Grupa Genn, czyli żeński skład rezydujący obecnie w Brighton, choć formacja zawiązała się już dekadę temu, kiedy panie mieszkały na Malcie. 6 października pojawi się ich nowe wydawnictwo zatytułowane "UNUM".




Jacob Allen, ukrywający się pod szyldem Puma Blue, na dzień 1 września zaplanował wydanie nowego materiału "Holy Waters".



W kąciku improwizowanym amerykańska grupa High Pulp oraz fragment wydanej wczoraj płyty "Days In The Desert".




Na koniec przeniesiemy się do Brukseli, skąd pochodzi grupa "Echoes Of Zoo", która niedawno opublikowała płytę "Speech Of Species". Oto moja ulubiona kompozycja.







sobota, 22 lipca 2023

WREN HINDS - "DON'T DIE IN THE BUNDU" (Bella Union) "W odległym miejscu"

 

   "Kiedy Albert Camus był chłopcem i mieszkał w Algierii, jego babka kazała mu przynieść jedną z kur, które hodowała w dużej klatce na podwórku za domem.  Młody Camus spełnił jej polecenie, potem zaś patrzył, jak babka obcina kurze głowę kuchennym nożem i podstawia miskę, żeby zebrać w nią krew i nie poplamić podłogi. Śmiertelny pisk tej kury utkwił w pamięci chłopca tak mocno, że w 1958 roku Camus napisał pełen pasji atak na gilotynę. W rezultacie polemiki, jaka wtedy się wywiązała, oczywiście po części, zniesiono karę śmierci we Francji. Kto powie, że tak kura nie przemówiła?".

Rozpocząłem kolejną odsłonę bloga od drobnego cytatu, przywołując zdania Johna Maxwella Coeztzee nie dlatego, że jestem szczególnie wielkim miłośnikiem twórczości noblisty (poczytać można, na pewno nie zaszkodzi), ale z tego prostego powodu, że twórca ten reprezentuje Republikę Południowej Afryki, z której to pochodzi główny bohater dzisiejszego wpisu. RPA to przede wszystkim kraj rozmaitych kontrastów. Z jednej strony to bardzo niebezpieczny region - ma największy na świecie wskaźnik przestępczości, przyjmuje się, że ok. 10 procent populacji jest nosicielami HIV, do tego dochodzi ogromna, wręcz niewyobrażalna, liczba gwałtów, statystycznie ponoć każda mieszkanka RPA przynajmniej raz w życiu zostanie zgwałcona (sic!). Z drugiej strony afrykańska republika oferuje zapierające dech w piersi widoki, zachwyca bogactwem fauny i flory, różnorodnością kulturową oraz kusi kopalniami diamentów i złota, na które przed laty chcieli położyć swoje pazerne łapska Brytyjczycy, twórcy pierwszych w tym regionie obozów koncentracyjnych (Wojna Burska). 

W takich okolicznościach, w małym mieście Ramsgate, położonym na tropikalnym wschodnim wybrzeżu kraju, dorastał Wren Hinds. Jego rodzina od dawna przejawiała artystyczne inklinacje - matka pracowała jako architekt krajobrazu, ojciec i bracia grali w zespole, a wuj - Keitha Erasmus - jest znanym poetą. Wren Hinds zaczął tworzyć piosenki mniej więcej dekadę temu. Początkowo nie myślał o ich publikacji, dopiero zachęcony przychylnymi recenzjami znajomych, zebrał kompozycje w jedną całość i zamieścił w sieci pod tytułem - "Tragedy Hill" (2018). Przyznam szczerze, że nie znałem wcześniej tego wydawnictwa, ale warto do niego sięgnąć, chociażby po to, żeby sprawdzić, jak na przestrzeni lat ewoluowało jego podejście do tworzenia muzyki. W niektórych aranżacjach z tamtego okresu usłyszymy dźwięki starego rodzinnego pianina, pojawiają się tony głównie akustycznych gitar oraz syntetyczne smyczki, dograne w prywatnym studiu Afrykanera w Durbanie.



Trzy lata temu Wren Hinds ponownie własnym sumptem opublikował drugi w dorobku album zatytułowany "A Thousand Hearts", przy dużym współudziale swojego wuja, który odpowiedzialny był za warstwę tekstową. Wtedy żaden z panów nie przypuszczał, że 2022 rok przyniesie wraz sobą podpisanie upragnionego kontraktu płytowego z prestiżową oficyną Bella Union. Tak się złożyło, że jej szef i założyciel - Simon Raymonde (niegdyś grupa Cocteau Twins), przeglądając strony bandcampowe rozmaitych artystów, natrafił na profil Wren Hindsa, który spodobał mu się na tyle, że postanowił z nim się skontaktować. Najnowszy album Hindsa, wydany wczoraj "Don't Die In The Bundu", zapoczątkował także nową winylową serię oficyny "Bella Union Pressings".

Kompozycje zawarte na płycie "Don't Die In The Bundu" zostały zainspirowane popularną w RPA i Zimbabwe książką o przetrwaniu. Określenie "Bundu" - "To znajduje się w Bundu", "Ona pochodzi z Bundu" - w czasach młodości autora oznaczało "odległe miejsce", lub w innym kontekście "niebezpieczną krainę". Podstawą większości utworów są akordy gitary akustycznej, wokół których rozbudowano pozostałe elementy aranżacji - elektroniczne dodatki, smyczki, instrumenty perkusyjne. Tych ostatnich nie ma zbyt wiele, na perkusji w utworach "Father" ( dwa lata temu Wren Hinds został ojcem), i "A Wasted Love" zagrał Oddo Bam, a gitarę smyczkową Garry'ego Thomasa usłyszymy w urokliwym "The Garden" oraz "Gilded By The Sun Silvered By The Moon". Nostalgiczny nastrój zarówno całej płyty, jak i udanego otwarcia - "A Song", przypomniał mi ostatnie dokonania Devendry Banharta, podobny sposób prowadzenia wokalizy, zbliżona metoda artykulacji.

 W dalszej części tego udanego wydawnictwa Wren Hinds utrzymuje i rozwija indie-folkowy klimat wolno kończącego się dnia. W niektórych odsłonach zbliża się do rejonów, po których niegdyś tak sprawnie poruszał się Bon Iver, zanim Justin Vernon zaplątał się w węzeł gordyjski studyjnych kabli, i uzależnił się od elektronicznych zabawek. W innych momentach mogą pojawić się skojarzenia z płytami Denisona Witmera, świetny album "Denison Witmer" (2013), czy zapomnianego dziś nieco Jose Gonzalesa. Gdyby Afrykanerowi dopisało szczęście i jakiś utwór z płyty "Don't Die In The Bundu" trafiłby na ścieżkę dźwiękową reklamy, przedstawiającej, dajmy na to, unoszące się w powietrzu kolorowe piłeczki, jestem przekonany o tym, że wtedy twórczość Wrena Hindsa wypłynęłaby na szersze wody. A tak, tylko nieliczni, chociażby Ty i Ja, nasi znajomi, oraz ich znajomi... znajdą w towarzystwie tej nastrojowej muzyki wakacyjne ukojenie.

(nota 7.5/10) 

 


W tekście pojawiło się nazwisko Denisona Witmera, powróćmy zatem do jego udanej płyty sprzed dziesięciu lat. W ten sposób się rozpoczynała.



Wolnymi krokami zbliżamy się do premiery nowej płyty Slowdive - "Everything Is Alive", kilka dni temu wypłynął kolejny singiel z tego wydawnictwa i od razu przypadł mi do gustu.

 


Pozostaniemy na Wyspach Brytyjskich, Oly Ralfe to angielski muzyk i wokalista, lider grupy Ralfe Band, która niedawno opublikowała płytę "Achilles Was A Hound Dog". W ten sposób rozpoczyna się to wydawnictwo.



Wczoraj ukazała się epka "Harmless", artysty z Chicago ukrywającego się pod pseudonimem Cool Heat.



Pozostaniemy w USA, tyle że z Chicago przeniesiemy się na Brooklyn, gdzie rezydują Michael Maffei oraz Sundeep Kapur, ukrywający się pod szyldem Hunter & Wolfe. 4 sierpnia ukaże się ich najnowszy album zatytułowany "I Deserve This".



Powrócimy na wydaną przed tygodniem płytę rozmarzonego Sama Burtona zatytułowaną "Dear Departed".



Z Londynu pochodzi nasza dobra znajoma, wokalistka Cathy Lucas (recenzowałem jej album) i przyjaciele z grupy Vanishing Twin, którzy 6 października opublikują płytę "Afternoonx".



Pozostaniemy w stolicy Anglii, choć zmienimy stylistykę, pianista i producent Yoni Mayraz oraz fragment z jego płyty nagranej z grupką przyjaciół "Dybbuk Tse!".



Amerykańska formacja Black Market Brass w tym roku będzie obchodzić 10-lecie istnienia, z tej okazji 8 września ukaże się ich album zatytułowany "Hox".



Trębacz z Brooklynu Darren Johnston niedawno opublikował wydawnictwo zatytułowane "Wild Awake", wybrałem z niego taki oto rozleniwiacz.







sobota, 8 lipca 2023

JULIE BYRNE - "THE GREATER WINGS" (Ghostly International) "Pomiędzy listem miłosnym a trenem"

 

      Podejrzewam, że twórczość bohaterki dzisiejszej odsłony bloga jest bardzo słabo znana w naszym rozdartym podziałami kraju. Całkiem możliwe, że wydana wczoraj, trzecia w dyskografii płyta - "The Greater Wings" - amerykańskiej wokalistki może odrobinę zmienić ten przykry dla niej stan rzeczy. Tak się złożyło, że jest to z pewnością najlepszy album w jej skromnym wciąż dorobku. Tematycznie, podobnie jak nasza ojczyzna, również rozdarty pomiędzy wspomnieniami bliskiej osoby, a żalem spowodowanym niespodziewaną stratą. Szkielet większości z tych dziesięciu kompozycji, które wypełniły to spójne i udane wydawnictwo, powstał jeszcze przy współudziale Erica Littmanna. Ten ostatni - dawny kochanek, były partner, i przede wszystkim przyjaciel Julie Byrne, zmarł nagle w czerwcu 2021 roku, a od jesieni 2020 roku tworzył, początkowo w trybie korespondencyjnym, kolejne utwory "The Greater Wings".



Julie i Eric poznali się w 2014 roku, w Austin, podczas trwania festiwalu "SXSW". Szybko nawiązali sympatyczną relację, którą w kolejnych miesiącach sukcesywnie pogłębiali. Efektem ich współpracy był drugi w dorobku album Byrne zatytułowany "Not Even Happiness" (2017), wydany przez znaną oficynę Ba Da Bing Records, który wyprodukował Eric Littmann. "Dla mnie to miasto jest piekłem (...) Żegnaj kochanie" - śpiewała Byrne w  "Follow My Voice", jakby przeczuwała nadejście przyszłych wydarzeń. Ta kompozycja została zamieszczona na poprzednim albumie, pełnym wspomnień z licznych podróży autorki (Kolorado, Seattle,  Nowy Orlean, Pittsburgh, Northampton, Chicago) oraz zainspirowanym twórczością Franka O'Harry, Kennetha Patchena i Adrienny Rich. 

Nasza dzisiejsza bohaterka pochodzi z muzycznej rodziny, jej ojciec grał na gitarze i dorabiał występując co tydzień na uroczystościach weselnych. Jako nastolatka Julie porzuciła rodzinne strony (Buffalo) i początkowo przeniosła się do Chicago, gdzie pracowała w sklepie spożywczym. Później jako miłośniczka natury, próbowała pogodzić studia na kierunku ochrona środowiska, z pracą strażnika w Central Parku. Wspomnienie z tamtego okresu znalazły swoje odzwierciedlenie w kolejnych kompozycjach. W wolnym czasie słuchała płyt Vashti Bunyan czy Joni Mitchell, pilnie ćwiczyła techniki gry na gitarze podpatrzone u ojca, i tworzyła pełne tęsknoty lub zamyślenia indie-folkowe pieśni.

Nie da się ukryć, że najnowsze dzieło amerykańskiej artystki "The Greater Wings", wiąże się z także z przykrym doświadczeniem i poczuciem osobistej straty. Jednak jak podkreśla Julie Byrne: "Większość pomysłów pochodziło z życia, naszego wspólnego życia, a nie ze śmierci czy żalu". Wspomniane przez mnie wcześniej szkielety kompozycji opracowane przez duet Byrne/Littmann, po trwającym pół roku zwieszeniu prac nad albumem, wrzucił na warsztat Alex Somers (współpracował z Sigur Ros czy Julianną  Barwick). W ten sposób powstał ciekawy album, stworzony w oparciu o skromne i niezbyt rzucające się w uszy aranżacje. A to nieco żwawiej odezwie się gitara, to partia skrzypiec rozpisana przez Jake'a Falby podkreśli szczególny moment, to znów dadzą o sobie znać struny harfy lub chórek w osobie Nadii Hulett - z takich właśnie drobin stworzono to eteryczne wydawnictwo. 

Trudno tutaj wyróżnić jakiś pojedynczy utwór, wybrać tylko jeden znaczący fragment - cudownie rozmarzony "Summer's End" brzmi tak, jakby mieniły się w nim przezroczyste kryształy, okruchy końca lata. Najbardziej intymny, a zarazem delikatny, wydaje się być wieńczący całość "Death Is The Diamond". W "Conversation Is A Flowstate" nieco bardziej wyeksponowano głos Julie Byrne. Jej zamglona barwa przypomniała mi tu i ówdzie ton brytyjskiej nieco mniej znanej wokalistki Chloe March (intrygująca płyta "Nights Bright Days"). W tekstach przewija się tematyka żałoby po odejściu przyjaciela: "Nazwij mój smutek, żeby pozwolić mu śpiewać", ale nie jest to dojmujący czy przygnębiający żal, tylko ciepły strumień pokrzepiających w gruncie rzeczy wspomnień; po części też rodzaj prywatnych wyznań: "Ta noc, w starym hotelu, kiedy uczyłam się ciebie na pamięć...", rozpisana na dziesięć odsłon próba pożegnania. W tej perspektywie płyta "The Geater Wings" jest również gustowną pamiątką, "świadectwem chwil, które wydarzyły się między nami" - jak trafnie podsumowała ten krążek Julie Byrne.

(nota 8/10)

 


Wspomniałem w tekście postać brytyjskiej wokalistki Chloe March, powróćmy zatem choć na chwilę do jej opublikowanej kilka lat temu płyty "Nights Bright Days".



Trzeba przyznać, że Anhoni powoli odzyskuje dawną dobrą formę, co udowadnia wydana wczoraj płyta "My Back Was A Bridge For You To Cross".



Blonde Redhead nowym singlem zatytułowanym "Snowman" (był kiedyś taki polski zespół o tej nazwie), zapowiada płytę "Sit Down For Dinner", premiera 29 września.



Cudownie rozmarzony Sam Burton nie może się doczekać wydania albumu "Dear Departed", który ukaże się 14 lipca, a więc już za tydzień. Oto jeden z singli promujących to wydawnictwo.



Thala to niemiecka artystka rezydująca w Berlinie, wczoraj ukazała się jej płyta "In Theory Depression". Wybrałem z niej taką oto kompozycję.



Wczoraj ukazała się płyta brytyjskiej grupy Unloved zatytułowana "Killing Eve'r - Ode To The Lovers". Oto jeden z ciekawszych utworów.



Całkiem możliwe, że to właśnie do tej kompozycji - "Go Zero Sutie Pt.2" - w ostatnich dniach wracam najczęściej. Promuje ona wydawnictwo "Go Zero", brytyjskiej grupy, o jakże dźwięcznej nazwie - The Holy Family, które ukaże się 21 lipca. Nie mogę się doczekać. Znakomite nagranie!!



Skoro na kortach Wimbledonu grają pomimo deszczu, to i w dzisiejszej odsłonie bloga musi znaleźć się jakiś londyński akcent. Wczoraj ukazała się płyta "Rain Before Seven" (przypadek?), brytyjskiej grupy Penguin Cafe. Wybrałem dla Was temat otwierający to wydawnictwo, czyli... "Welcome to London".



W kąciku improwizowanym zajrzymy na najnowszą płytę Matthew Halsalla zatytułowaną "An Ever Changing View", premiera 8 września.



Na zakończenie dzisiejszej odsłony przeniesiemy się do Izraela, skąd pochodzi Jimi Prasad Orchestra. Wczoraj ukazała się ich nowa płyta - "Help With Your Heart", która tak się rozpoczyna.






sobota, 1 lipca 2023

ASCETIC - "ASCETIC" (Audio Cave) "Metafizyczna asceza"

 

    "(...) naszych wspomnień i naszej cierpliwie gromadzonej wiedzy, naszych trosk i wysiłków teraz jawiących się jako próżne, choć może wcale takie nie były; tej nieskończonej liczby obrazów, które przeszły przed naszymi oczami, i słów usłyszanych przez nasze uszy, biernie albo z uwagą, beztroskich śmiechów i wybuchów radości, momentów pełnego szczęścia i tych niespokojnych, rozpaczy i optymizmu, a także tego ciągłego tykania towarzyszącego nam od urodzenia". (Javier Marias)

"Tak było w dzieciństwie: wychodziłeś z domu i były tylko kształty i kolory. To dorośli mieli wszystko jakoś ponazywane, żeby się nie pogubić w życiu. Dobre i złe miejsca. Cudze i własne. Z całą tą historią, zdarzeniami, z pułapkami i ocaleniem, granicami i najazdami, ucieczkami, nędzą i bogactwem. Spaprany krajobraz". (Andrzej Stasiuk)



Szkoda, że o wydanej całkiem niedawno płycie polskiego kwartetu Ascetic - "Ascetic" znajdziemy tak niewiele wzmianek. Album ten z pewnością wyróżnia się na tle tego, co w ostatnim czasie wydarzyło się w przestrzeni nie tylko krajowej muzyki improwizowanej. Może dzieje się tak dlatego, że muzyka zawarta na tym wydawnictwie jest specyficzna, potrzebuje spokoju i namysłu, wymaga chwili zatrzymania się, gdyż sama w konsekwencji przynosi ów namysł i spokój. Nie znajdziemy pośród tych dziesięciu kompozycji wypełniających krążek "Ascetic" porywających popisów pianisty, gwałtownych zmian stylistycznych, świadomego przekraczania wszelkich możliwych granic, czy ekstrawaganckich poczynań saksofonu. Zamiast tego formacja reprezentująca ziemię wrocławską proponuje zwarte, przemyślane i spójne kompozycje, starannie dobrane tony, rozpięte na pięciolinii odczuć oraz prostego i długimi fragmentami wyrafinowanego grania.

To, co przy pobieżnym kontakcie wydaje się być łatwe i proste, często niesie wraz sobą niemały wysiłek i trud, a każda pomyłka widoczna jest w takim układzie tym bardziej, im bardziej próbujemy ją zamaskować. Cisza obnaża wszelkie niedoskonałości, drobne braki, minimalne niedociągnięcia czy odstępstwa - panowie Mateusz Rybicki (saksofon), Tomasz Kaczmarek (fortepian), Dariusz Dżugan/Ju Ghan (kontrabas), Jan Słowiński (perkusja), musieli przekonać się o tym nieraz, kiedy, w pocie czoła, opracowywali kolejne kompozycje zawarte na ich niedawno opublikowanym debiutanckim krążku. Kwartet Ascetic zawiązał się w 2019 roku, na skutek inicjatywy klarnecisty i saksofonisty Mateusza Rybickiego. Ten ostatni jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Konrada Lipińskiego we Wrocławiu. Powołując do życia nowy skład zapragnął zmienić środowisko swobodnej improwizacji i free jazzu na rzecz poszukiwania prostoty, głębi i duchowości. To również Rybicki jest autorem większości zgrabnych tematów, które wypełniły krążek "Ascetic". Nazwa kwartetu, jak i tytuł płyty, sugerują, że artyści narzucili sobie pewne ograniczenia, w ramach których poruszali się, dodajmy bardzo sprawnie, tworząc następne barwne odsłony tego godnego polecania wydawnictwa.

W niektórych momentach gra wrocławskiej czwórki przypomniała mi dokonania Yuri Honing Acoustic Quartet (płyty: "True", Goldbrun", "Bluebeard"), recenzowanego na łamach bloga - podobny spokój, łagodność i cierpliwość towarzysząca rozwijaniu kolejnych motywów. Podobne szanowanie frazy i czasu, poszukiwanie muzycznego porozumienia. W innych fragmentach, jak chociażby w najlepszym, moim zdaniem, "Polish Song", pojawiły się skojarzenia z płytami szefa wytwórni Gondwana Records - Matthew Halsalla. Swoją drogą szkoda, że tak  udany album polskiego kolektywu nie ukazał się właśnie w tej wytwórni, z pewnością na to zasługuje. 
Od pierwszych minut płyty "Ascetic" zwraca na siebie uwagę świetna współpraca, czucie i zrozumienie na linii saksofonista-pianista, co zwykle stanowi o sile tego typu wydawnictw. Ten drugi - Tomasz Kaczmarek, również absolwent Akademii Muzycznej we Wrocławiu - doskonale prowadzi grę, wyczuwa tempo, frazę, jak w dobrym otwarciu "No Eye Has Seen", czy w nostalgicznym "Eternity", gdzie starannie dawkowane dźwięki zdają się szukać właściwej drogi, odpowiedniego kolorytu. 

Przy okazji zawieszonego gdzieś na krawędzi światów "Cross of Reality", przypomniała mi się płyta Shinaya Fukumori Trio "For 2 Akis", recenzowana jakiś czas temu na łamach bloga. Takich tropów stylistycznych można podać więcej: Eberhard Weber, Rain Sultanov, dawny Bobo Stenson, przedstawiciele jazzowej krainy łagodności. Warto podkreślić filmowość niektórych tematów, jakby zostały wyciągnięte ze ścieżki dźwiękowej do obrazu Tarkowskiego czy Kieślowskiego. Szczególnie gra pianisty pełna znaków zapytania, pogłębionych momentów refleksji, zatroskania, mówiąc krótko "polskiego saudade", zabrała moje skojarzenia w kierunku prac Zbigniewa Preisnera z okresu "Dekalogu". "Drobiazgowa dbałość o wyczucie przestrzeni, koloru i faktury scenografii, staranna kontrola (...), oraz wykorzystanie kluczowych ujęć, wizualnie intensywnych momentów przypominających fotografię z ich zagęszczeniem akcji i znaczeń" - napisano przed laty, charakteryzując twórczość Krzysztofa Kieślowskiego. Niemal dokładnie to samo mógłbym powiedzieć o muzyce kwartetu Ascetic. Brawo!

(nota 8/10) 



Dziś nieco bardziej jazzowa odsłona bloga, do płyt z muzyką alternatywną wrócimy w przyszłym tygodniu. Zaczniemy od wizyty w Danii, skąd pochodzi kontrabasista Richard Andersson, który niedawno, z pomocą gitarzysty Hilmara Jenssona i perkusisty Mathiasa Hemstocka, opublikował album "Undo".



Brytyjska grupa Modern Nature - recenzowałem dwa poprzednie albumu na łamach bloga - na 29 września zapowiedziała premierę najnowszego krążka zatytułowanego "No Fixed Point In Space", który ukaże się w oficynie Bella Union.



Saksofonista Alabaster DePlume 8 września opublikuje płytę "Come With Fierce Grace", podczas prac na tym wydawnictwem w studiu pojawiło się sporo znajomych artystów, wśród nich była chociażby basistka Rozi Plain (This Is The Kit), czy perkusista Tom Skinner.



 Tak, jak obiecałem, wracam do albumu amerykańskiej multiinstrumentalistki Meshelli Ndegeocelli, oto kolejny fragment z płyty "The Omnichord Real Book".



Szkocki perkusista Richard Galssby niedawno opublikował płytę "Travels", obok artysty wystąpili: Matthew Kilner na saksofonie, Pete Johnstone - fortepian, Ewan Hastie - kontrabas.



Szwedzki, cóż, że ze Szwecji, kwintet Organ Donor, z Isaakiem Hedtjamem na klarnecie i saksofonie, prosto z wiosennej płyty "Malplace".



Zajrzymy na niedawno wydaną płytę brytyjskiego gitarzysty Harry'ego Christelisa - "Nature Child/Challenge The Adult", który wystąpił u boku trębacza Christosa Stylianidesa, basisty Andrei Di Biase i perkusisty Dave'a Storeya.



Na zakończenie dwie grupy, a także spora niespodzianka. Oto jedna z moich ulubionych brytyjskich formacji Slowly Rolling Camera - recenzowałem ich poprzednią znakomitą płytę - 11 sierpnia, czyli jeszcze przed moimi urodzinami, opublikuje album zatytułowany "Flow". Oto singiel promujący to wydawnictwo.



 A to cudeńko znajdziecie oczywiście na poprzednim bardzo udanym wydawnictwie Slowly Rolling Camera zatytułowanym "Where The Streets Leed".



Wspominałem w tekście o wytwórni Gondwana Records, tak się złożyło, że wczoraj ukazała się najnowsza płyta amerykańskiego kwartetu Phi-Psonics, dowodzonego przez basistę Setha Ford-Younga, zatytułowana "Octava". Wybrałem taką oto kompozycję.