czwartek, 27 grudnia 2018

CHRISTOPHER ALI SOLIDARITY QUARTET - "TO THOSE WHO CALLED BEFORE US" (Jazz Och Solidaritet) "Samum wiejący nad Geteborgiem"

Jak możemy wyczytać tu i ówdzie, Samum to: "gwałtowny, suchy i gorący, południowy wiatr wiejący głównie na pustyniach Afryki Północnej (...) wywołujący burze pyłowe i piaskowe". Nie mam najmniejszego pojęcia o tym, czy kiedykolwiek przywędrował on aż nad basen morza Bałtyckiego. Zadałem sobie trud i przeszukałem pod tym kątem przepastne zasoby internetu, jednak żadnej interesującej wzmianki o tym niecodziennym, bądź co bądź, zjawisku nie znalazłem.

Co nie zmienia faktu, że wpływy afrykańskiej estetyki wyraźnie są obecne na debiutanckim krążku kwartetu saksofonisty Christophera Ali Thorena, który został nagrany właśnie w Geteborgu. Przy okazji tego debiutu rynek muzyczny powitał także nową wytwórnię - Jazz Och Solidaritet - powołaną do życia przez lidera tej formacji.

Na albumie "To Those Who Called Before Us" bez trudu odnajdziemy, wspominane przez szwedzkiego saksofonistę w trakcie jednego z wywiadów, inspiracje twórczością Coltrane'a i Hendrixa, Pharoaha Sandersa z okresu "Jewel of Thought". Całkiem blisko stąd do stylistyki kojarzonej z albumem "Moa Anbessa" - Getatchew Merkuria & The Ex, jak i do elementów związanych z muzyką Afryki (Egipt, Etiopia, Maroko). Soczysty afrobeat miesza się tutaj z Ethio-jazzem i free-jazzem, od czasu do czasu pojawiają się inteligentnie wplecione wątki jazz-rocka, przyprawione domieszką psychodelii i muzułmańskiego mistycyzmu.
Christopher Ali Thoren nie ukrywa swojego zaangażowania, zarówno politycznego, jak i religijnego. Solidarność występująca w nazwie kwartetu oraz wytwórni, to nie tylko empatia, ale i obrona tego, co inne, poszanowanie odmienności, różnorodności poglądów, zapatrywań, wierzeń. Owe zaangażowanie obecne jest również w muzyce szwedzkiego kwartetu. Kilka kompozycji pulsuje tanecznym rytmem, dynamiką i energią.
Pośród tych dziesięciu nagrań nie brakuje również fragmentów przepełnionych skandynawską melancholią czy bliskowschodnią zadumą ("To Those Who Come Next"). Wydatnie przyczyniło się do tego użycie egzotycznego instrumentu, jakim jest ud ("Guzel Asik"). Na tym instrumencie oraz na gitarach zagrał Filip Bagewitz. Oprócz niego składu formacji dopełnili: Alfred Lorinius (bas) i Anton Davidsson Noren (perkusja).

Wprawdzie wiatr Samum występuje głównie od kwietnia do czerwca, a w jego trakcie: "temperatura wzrasta do ok. 50 stopni Celsujsza", ale muzyki kwartetu Solidarity można słuchać przez cały rok.  Mam nadzieję, że nieco ogrzejecie się przy tych dźwiękach w zimowy czas, a w Nowy Rok wejdziecie tanecznym krokiem, czego serdecznie Wam życzę.

(nota 7.5/10)




   

środa, 12 grudnia 2018

RAIN SULTANOV & ISFAR SARABSKI - "CYCLE" (Ozella Music) "W gotyckim kościele Odkupiciela"

  Dziś złożymy wizytę w wytwórni, która powinna być już znana, przynajmniej bardziej wnikliwym czytelnikom tego bloga. Mamy do tego wyśmienitą okazję, ponieważ jakiś czas temu nakładem oficyny Ozella Music ukazała się bardzo intrygująca płyta. Duet, kolejnego naszego dobrego znajomego - azerskiego saksofonisty Raina Sultanova, z nieco mniej znanym pianistą Isfarem Sarabskim, który na ich wspólnym albumie zatytułowanym "Cycle" zagrał na organach oraz na fortepianie.

Połączenie dźwięku saksofonu z tonami wydawanymi przez kościelne organy nie pojawia się zbyt często na wydawnictwach płytowych. Do głowy przychodzą mi dwa takie krążki. Pierwszy z nich to album "Aftenland" - Jana Garbarka i Kjella Johnsena, nagrany w kościele świętego Engelbrekta w Sztokholmie i wydany przez oficynę ECM w 1980 roku. Drugi krążek, bliższy autorowi tego wpisu zarówno estetycznie, jak i czasowo, to album "Rain On The Window", Johna Surmana i Howarda Moody, nagrany w kościele Ullern, w Oslo, i wydany w 2006 roku również przez ECM. W mojej pamięci na długo pozostaną takie prześliczne miniatury jak: "Stained Glass" czy "Dark Reeds".

Tak się złożyło, że o saksofoniście Rainie Sultanovie wspominałem już na łamach tego bloga przy okazji jego poprzedniego wydawnictwa "Inspired By Nature" (TUTAJ ). W swoich rodzinnych stronach to znany artysta - założyciel i dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Jazzowego w Baku, autor publikacji na temat historii jazzu i muzyki improwizowanej w Azerbejdżanie. Pierwszy saksofon sopranowy Sultanov kupił w wieku 17 lat. Na poziomie edukacji muzycznej sporo zawdzięcza swoim braciom, którzy przynosili do domu płyty winylowe, więc młody Rain słuchał Michaela Breckera, Weather Report, a potem próbował grać te ich utwory, które wpadły mu w ucho. Oprócz tego kontynuował naukę gry na klarnecie, a wśród istotnych, żeby nie powiedzieć, kluczowych punktów na mapie swojego rozwoju artystycznego wymienia spotkanie z nieżyjącym już wirtuozem trąbki Kenny Wheelerem.

W czasach sowieckiej Rosji jazz był zakazany i cenzurowany nie tylko w Baku. Subtelną, aczkolwiek odczuwalną odwilż w tej materii przyniosły lata 60-te ubiegłego wieku, kiedy to pierwszym sekretarzem został Leonid Breżniew. Ważnym momentem dla recepcji kultury azerskiej - która nadal dla większości Europejczyków jest kompletnie nieznana, lub w najlepszym wypadku czymś egzotycznym - było wspólne wykonanie piosenki "What Will You Say". Oto w 1995 roku, podczas Festiwalu Muzyki Sakralnej we Francji, na scenie pojawił się Jeff Buckley, który wykonał tę piosenkę wspólnie z azerskim piosenkarzem Mughamem Alim Qasimovem.

O Isfarze Sarabskim z całą pewnością można powiedzieć, że to kolejny po Shahinie Novraslim (wystąpił u boku Raina Sultanova na albumie "Inspired By Nature") młody zdolny azerski pianista. To właśnie on w 2009 roku na festiwalu w Montreux wygrał konkurs pianistyczny, miał wtedy zaledwie 19 lat. Niedługo później otrzymał stypendium i podjął naukę na prestiżowym Barklee College of Music. Razem z Makarem Novikovem (bas) oraz Aleksandrem Mashinem (perkusja) tworzą trio jazzowe.

 Tytuł albumu "Cycle" Rain Sultanov zaczerpnął od koncepcji Rudolfa Steinera, który podzielił ludzkie życie na cykle obejmujące siedem lat. Twórca antropozofii (wiedza o "człowieku kosmicznym" przeciwstawiana antropologii) uważał, że dusza ludzka jest elementem, który łączy świat duchowy i ziemski. Wspominam o tym dlatego, że ów element transcendencji jest obecny w muzyce azerskich artystów. Saksofon w tym specyficznym duecie symbolizuje pierwiastek ludzki - uczucia, emocje, stany mentalne. Organy w tym układzie tworzą malownicze (majestatyczne) tło. Od czasu do czasu pojawiają się również tony fortepianu (szkoda, że nie częściej), a w kompozycji "Orison" możemy usłyszeć kobiecy głosy - to Medina Sultanov dała próbkę swoich możliwości.
Wprawdzie nagrań dokonano w gotyckim kościele Odkupiciela w Baku, ale oddanie czy zachowanie elementu sakralnego, nie było tutaj ani celem, ani w żadnym momencie płyty nie stało się czymś dominującym. Rain Sultanov i jego przyjaciel skupili się na zachowaniu i pogłębieniu specyficznej atmosfery, azerski saksofonista unikał niepotrzebnych popisów, zbędnej w takim układzie wirtuozerii. Jego długimi fragmentami bardzo urokliwa gra pełna jest nostalgii, smutku, muzycznej zadumy, zawiera również etniczne pierwiastki. "Dźwięk jest falą, która przedstawia nastrój danej osoby" - utrzymuje Sultanov i wymownie potwierdza to kolejnymi kompozycjami zawartymi na albumie "Cycle". I tak oto sfera sacrum miesza z profanum, elementy kultury Wschodu przenikają kulturę Zachodu.

(nota 7.5/10)



   


   




A na deser przepiękna kompozycja - "On the Trail of Shrivan's Gazelles", z poprzedniej płyty Raina Sultanova zatytułowanej "Inspired by Nature", przy fortepianie zasiadł Shahin Novrasli. Wyjątkowo urokliwy temat, do którego wielokrotnie wracałem (dla niecierpliwych - czyżby i tacy zaglądali na tego bloga? - od 4 min. 47 sek).







 

piątek, 7 grudnia 2018

BEN WENDEL - "THE SEASONS" (Motema) "Spal żółte kalendarze..."

    Ostanie godziny roku to czas rozmaitych podsumowań. Niczym grzyby po gwałtownej ulewie wynurzają się z internetowej gleby kolejne zestawienia najciekawszych płyt, które ujrzały światło dzienne w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy (ciekawe, że wśród pierwszych tegorocznych podsumowań bardzo wysoko można znaleźć albumy podpisane przez śpiewające panie). W cyklu wydawniczym grudzień oraz styczeń (jak i miesiące wakacyjne) stanowią specyficzny okres, kiedy to pojawia się zdecydowanie najmniej nowości płytowych. Stąd pewnie, w ramach tego bloga, najbliższe tygodnie lub dni (bo nie wiem jeszcze, jaka będzie częstotliwość ukazywania się kolejnych wpisów), wypełnione zostaną efektami nadrabiania przeze mnie rozmaitych (mam nadzieję, że intrygujących) zaległości płytowych, niż świeżych, gorących i ekscytujących premier (oczywiście niczego nie wykluczam, bo wszystkiego przewidzieć nie sposób, a niespodzianki zawsze są mile widziane).

W tym kontekście muszę przyznać, że album "The Seasons" - Bena Wendela, ukazał się stosunkowo niedawno, choć w dłonie raczej już nie parzy (chyba że fanów disco polo). Krążek ten w specyficzny sposób podsumowuje również nie tylko ostatnie 12 miesięcy - zawiera bowiem 12 kompozycji, z których każda została zatytułowana jak kolejne miesiące roku. Pomysł na ten album powstał w głowie kanadyjskiego saksofonisty dużo wcześniej. Oto w 2015 roku, a dokładniej mówiąc, co miesiąc, w serwisie YT ukazywały się kolejne nagrania Bena Wendela oraz zaproszonego do współpracy gościa. Wybór poszczególnych artystów nie był przypadkowy. Wendelowi zależało na tym, żeby wystąpić u boku ważnego dla siebie muzyka. Na sesjach nagraniowych pojawili się więc między innymi: Joshua Redman, Eric Harland, Shai Maestro, Mark Turner, Julian Lage, Jeff Ballard, Ambrose Akinmusire. Wrzucając drobny kamyczek do ogródka Bena Wendela, musiałbym dodać w tym miejscu, że nagrał kompozycje z artystami, którzy byli akurat dostępni i wyrazili na to zgodę. Jakoś nie chce mi się wierzyć w to, że rezydujący obecnie w Nowym Yorku saksofonista, nie chciałby zagrać na jednej sesji z nieco starszymi mistrzami altu czy barytonu, lub wirtuozami klawiatury.

Ben Wendel to urodzony w Vancouver, a mieszkający obecnie na Brooklynie, kanadyjski saksofonista, kompozytor, producent i adiunkt na wydziale jazzu. Był nominowany do nagrody Grammy, współpracował i grał nie tylko na trasach koncertowych z Tigranem Hamasyanem, Antonio Sanchezem. Fanom filmu może być znany jako autor kompozycji do obrazu w reżyserii Johna Krasińskiego - "Brief Interviews With Hideous Men", na podstawie opowiadań Davida Fostera Wallace'a.  Zdobył kilka prestiżowych nagród i cennych wyróżnień, w tym nagrodę ASCAP Jazz Composer. Nagrał kilkanaście płyt, pod własnym szyldem lub z grupą Kneebody.

Na albumie "The Seasons" na fortepianie zagrał Aaron Parks, na gitarze Gilad Hekselman, na basie Matt Brewer, a na perkusji Eric Harland. Inspiracji do tego wydawnictwa Wendel szukał również w twórczości Piotra Czajkowskiego. Mówiąc dokładniej, kanadyjski saksofonista wprost odwołuje się do cyklu "Pory roku", z 1876 roku, gdzie każda kompozycja została napisana z okazji innego miesiąca. W przypadku albumu Wendela utwór "April" został dodatkowo zainspirowany standardem "I'll Remember April".
Trzeba przyznać, że płyty "The Seasons" słucha się z rosnącą ciekawością, i nie jest to stracone blisko 80 minut. Poszczególne kompozycje różnią się od siebie nastrojem, tempem akcji oraz paletą użytych barw. Post-bop i modern jazz podają tu rękę jazzowej klasyce, kompozycje wykraczają poza ramy tego, co utarte i zwyczajowe. Warto zwrócić uwagę na pianistę - Aarona Parksa, którego gra - raz pełna liryzmu, to znów przepełniona swobodą, dynamiką i różnorodnością - stanowi wartość dodaną dla wielu z tych kompozycji. Od samego początku tego wydawnictwa - "January" - nie sposób nie wyczuć, że Parks świetnie rozumiał się z kanadyjskim saksofonistą, a i pozostali artyści z sekcji rytmicznej dali o sobie znać w znaczący sposób.

(nota 7-7.5/10)








A na deser, lub na tak zwaną drugą nóżkę, dziś gorąca, a jakże, nowość z krajowego podwórka, co tym bardziej mnie cieszy, również z tego powodu, że całkiem blisko jest autorowi tego wpisu i do krainy muzycznej, jak i krainy geograficznej, z której to pochodzą niektórzy artyści wchodzący w skład tej grupy. A mam tu na myśli formacje - JAVVA - powołaną do życia całkiem niedawno przez muzyków takich grup jak: Hokei, Xenony, Alameda 2, 3, 4 i 5, T'ien Lai, Helatone, Duży Jack, Tropy, Contemporary Noise Quintet, Something Like Elvis. Jak możemy przeczytać na ich stronie: "Javva to zespół taneczny zrodzony z bitu, gitar i namiętnych mikropsychoz". Nagranie tygodnia, czyli coś dla "tańczących inaczej".













niedziela, 2 grudnia 2018

ROSE DROLL - "YOUR DOG" (Father/Daughter Records) "Nie taki easy listening, jak się wydaje"

 W planach i zamierzeniach miał to być wpis dotyczący najnowszej płyt My Brightest Diamond -"A Million And One". Niestety album ten nie zrobił na mnie aż tak pozytywnego wrażenia. Mówiąc krótko i wprost, rozczarował autora tego bloga do tego stopnia, że próba nakreślenia jego pobieżnej charakterystyki, niechybnie skończyłaby się krytyką. Wspominałem już nieraz, że nie mam zamiaru pastwić się nad artystami - a tym samym marnować Wasz cenny czas - którzy miewają lepsze i gorsze dni, dobre i całkiem kiepskie okresy. Nie chcę tylko wytykać ich błędów i potknięć, utyskiwać na pogłębiającą się twórczą indolencję, poświęcać kolejne strony bloga na wpisy w stylu: "Posłuchajcie, jakie to jest beznadziejne wydawnictwo... koszmar niejedno ma imię". Znacznie lepiej będzie, jeśli przedstawię w tym miejscu coś wartościowego, mniej znanego, co raczej nie przyozdobi się w piórka efemerycznej sławy, i nie zdobędzie zbyt szerokiej popularności.

Pewnie taki los spotka najnowszą, a zarazem debiutancką (tak zwany oficjalny debiut) płytę "Your Dog" - Rose Droll - choć wcześniej własnym sumptem artystka wydała epkę "Photograph" oraz "This Bee Wants a Cigarette" (2017). Mógłbym powiedzieć, że Rose Droll to multiinstrumentalistka, ale nie wiem tego na pewno (i nie przypuszczam, że by tak właśnie było), gdyż o tej artystce, pochodzącej z San Francisco w ogóle niewiele wiadomo. Jednak na swojej stronie Amerykanka chwali się - a za nią powtarzają to nieliczni recenzenci, którzy dotarli do krążka "Your Dog", i na których  ten album zrobił spore wrażenie - że podczas realizacji nagrań zagrała na każdym instrumencie, począwszy od gitary i fortepianu, przez sekcję rytmiczną, a na dzwoneczkach skończywszy. Droll miała się czym zajmować, bo na tej płycie nie brakuje instrumentów, jak i zaproszonych do współpracy gości. Nie brakuje tutaj również pomysłów - swoboda estetycznych skojarzeń, łączenie estetyk, ciekawe aranżacje, inwencja twórcza. Wszystko to znalazło swoje potwierdzenie w zapisie kolejnych ścieżek. Rose Droll w inteligentny sposób flirtuje z muzyczną przeszłością, czerpie różne elementy z poszczególnych gatunków i zestawia je obok siebie. Na wydawnictwie "Your Dog" usłyszymy moment rapowanej wokalizy ("Hush), sample, repetycje, nawiązania do easy listeningu, indie-folkową melodykę, ale przede wszystkim zgrabnie skomponowane piosenki, wystawiające świadectwo o możliwościach amerykańskiej artystki. Bywa świeżo, lekko, przyjemnie, i co ważne przy okazji oficjalnego debiutu - rozpoznawalnie. A to z pewnością dobrze rokuje na przyszłość.

(nota 7/10)