niedziela, 24 września 2017

VALPARAISO - "Broken Homeland" (Zamora Label) "Z Pablo Nerudą dookoła Valparaiso"




  Dziś proponuję odległą podróż, albo całą serię niespiesznych wędrówek, ponieważ miejscem docelowym, a zarazem punktem, z którego będziemy wyruszać na następne wycieczki jest miasto, Valparaiso, port w Chile nad Oceanem Spokojnym. Ów port jest również miejscem poniekąd symbolicznym - gdyż oprowadzać po nim, a także zabierać z niego w kolejne trasy, będą znakomici artyści, wokalistki i wokaliści, którzy wspomogli głosem nagrania na debiutanckiej płycie francuskiego zespołu Valparaiso. W skład zespołu wchodzą Herve i Thierry Mazurel (kiedyś współtworzyli grupę Jack the Ripper), Mathieu Tex - gitara, Adrien Rodrigue - skrzypce i wibrafon, Thomas Belhom perkusja. Artyści, którzy przyjęli zaproszenie do współpracy nad albumem "Broken Homeland" to: Howard Gelb (ten sam!), Phoebe Killdeer (Nouvelle Vague), Rosemary Standley (Moriarty), Shannon Wright (Crowsdell), Marc A. Huyghens (Joy), Josh Haden (Spain), Christine Ott, John Parish, Julia Lanoe, Frederic D. Oberland, Dominique A (którego tak dawno już nie słyszałem, a którego dokonania bardzo sobie cenię). Przyznacie sami, że lista artystów zaproszonych do współpracy robi wrażenie. Słuchając kolejnych kompozycji zawartych na płycie "Broken Homeland", przypomniałem sobie albumy znakomitego kompozytora i producenta,  nieodżałowanego Hectora Zazou. Lista zaproszonych gości, chociażby na jego kultowej płycie "Sahara Blue", prezentuje się równie imponująco - Lisa Gerrard, Brendan Perry, Ryuichi Sakamoto, Bill Laswell, Annelli Dreckner (Bel Canto), John Cale, Gerard Depardieu, David Sylvian... Ach, jak bardzo brakuje  obecnie na rynku muzycznych takich płyt, takich udanych kolaboracji.

    Nazwa zespołu Valparaiso powstała w wyniku inspiracji zdjęciami Sergio Larraina, oraz filmem Jorisa Ivensa i Chrisa Markera, (do obejrzenia na YT). Zdjęcia Sergio Larraina z  Valparaiso zapoczątkowały podróż fotografa ze wspaniałym poetą Pablo Nerudą w 1957 roku.



                                                 Sergio Larrain  fot.internet







 Muzycznie, i jak nietrudno się domyśleć po składzie zaproszonych gości, mamy tu do czynienia z indie-folkiem, americaną. Album rozpoczyna utwór "Rising Tides", czyli bardzo urokliwa indie-folkowa ballada, wykonana w wyjątkowo smakowitym duecie przez Phoebe Killdeer i Howarda Gelba (Killdeer i Gelb zaśpiewali jeszcze w dwóch piosenkach). I właściwie nie ma się tu nad czym rozwodzić, gdyż cała płyta utrzymana jest w podobnym refleksyjnym nastroju, i świetnie wyprodukowana przez Johna Parisha. Słuchacz obdarowany zostaje spokojnym przestrzennym graniem, które równie dobrze można znaleźć na krążkach Howarda Gelba - czasem zostaje wyeksponowana gitara, jak w "The Allure of Della Rae" (rockowy riff),  innym razem fortepian, czasem pojawi się bluesowa tonacja, innym razem przykują uwagę rozmyte jazzowe akordy. Głównymi bohaterami są jednak wokaliści zaproszeni do udziału w sesji nagraniowej, ich charakterystyczne głosy oraz barwne niekiedy opowieści. Moim ulubionym utworem jest tytułowa kompozycja "Broken Homeland" , której jedynie końcowy fragment (niestety) zamieszczam poniżej. Słuchając tych trzynastu kompozycji bez trudu można przenieść się w miejscu oraz w czasie, odmierzać kolejne niespieszne kroki na wąskich uliczkach Valparaiso, po śladach które zostawili za sobą Sergio Larrain i Pablo Neruda sześćdziesiąt lat temu.
(nota 7.5/10)
                                                     

                                                           " Wobec ciebie nie jestem zazdrosny,
                                                              Przyjdź z mężczyzną za plecami. 
                                                              przyjdź mając ich stu we włosach, 
                                                              przyjdź z tysiącem ich od piersi do stóp, 
                                                              przyjdź jak rzeka pełna topielców, 
                                                              na spotkanie ze wściekłym morzem, 
                                                              wieczną pianą i burzą, 
                                                              Przynieś ich wszystkich tam, gdzie czekam: 
                                                              zawsze będziemy sami, 
                                                              zawsze będziemy ty i ja, 
                                                              sami na ziemi, 
                                                              aby rozpocząć życie"

                                                                 Pablo Neruda "Zawsze"  
                         













piątek, 15 września 2017

HARRIET TUBMAN - "ARAMINTA" (Sunnyside Records) "W drodze do wolności"






 
7 marca 2015 roku prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama przemawiał na uroczystości 50 -tej rocznicy "Krwawej Niedzieli", w mieście Selma, przy wjeździe na most Edmunda Pettusa. Pięćdziesiąt lat wcześniej przez ten właśnie most usiłowali przejść uczestnicy pokojowej demonstracji, domagający się równych praw wyborczych dla wszystkich obywateli. Ich przemarsz został brutalnie zatrzymany przez policję, która użyła pałek oraz gazu łzawiącego. W czasie rocznicowych uroczystości Obama podkreślił, że Selma to miejsce, które symbolizuje odważnych charakter Ameryki. Wspominał, że w trakcie pokojowych marszów wiele osób potępiło protestujących, nazywając ich komunistami, seksualnie i moralnie zdegenerowanymi. "Chcę podziękować każdej osobie, która przeszła przez most w "krwawą niedzielę". Nie musieliście, a zrobiliście to. 600 osób przeszło do historii. Szliśmy w pokoju i ciszy. Nikt nie mówił słowa. Pobito nas. Użyto gazu łzawiącego, niektórych pozostawiono krwawiących na moście" - powiedział tego dnia Barack Obama.

Wspominam o tym wydarzeniu, i o tym przemówieniu, dlatego, że jedna z kompozycji zawartych na ostatniej płycie formacji Harriet Tubman nosi tytuł "President Obama's Speech at the Selma Bridge". Harrriet Tubman to trio jazzowe, jazz-rockowe, w którego skład wchodzą: Brendon Ross - gitara, Melvin Gibbs - bas, JT Lewis - perkusja. Na koncie mają cztery długogrające płyty. Nazwa Harriet Tubman pochodzi od imienia i nazwiska słynnej abolicjonistki, która w 1849 roku uciekła z niewoli, a potem sama poprowadziła do wolności kilkudziesięciu niewolników przez tak zwaną Underground Railroad (umowna nazwa szlaku ucieczki, czy sieci przerzutowej, dla zbiegłych amerykańskich niewolników). Tak się złożyło, że w ostatnich dniach kończę znakomitą książkę, która dotyczy właśnie tej kwestii, Colson Whitehead - "Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki"(nagroda Pulitzera 2017), i którą gorąco polecam czytelnikom tego bloga.

  Mogę również polecić album "Araminta", na którym gościnnie wystąpił legendarny trębacz Wadada Leo Smith. Muzycznie mamy tu do czynienia z jazzem oraz różnymi jego odmianami (modern, jazz-rock, fussion). Artyści nie stronią od elektronicznych dodatków, w kolejnych odsłonach płyty pojawiają się rozmaite efekty, pogłosy, sample. Bez trudu można tu również odnaleźć nawiązania do twórczości Milesa Davisa, z tak zwanego "okresu elektrycznego" . Trąbka i gitara, podkreślona rozmaitymi efektami, przez długi czas toczą barwny dialog i kreują sugestywne przestrzenie. Sekcja rytmiczna potrafi zagrać rockowo i ciężko, jak w utworze  "Taken", żeby po chwili odmierzać skoczne takty, w rytm bossa novy - ""Blacktal Fractal" - i tworzyć tło dla popisów trąbki mistrza Wadada Leo Smitha. Wspomniana już przeze mnie kompozycja "President Obama's Speech at The Selma Bridge", to z kolei freejazzowe wcielenie  amerykańskiej formacji.

    Platon łączył pojęcie wolności z ideą istnienia dobra. Immanuel Kant wskazywał na ścisły związek  wolności ze światem wartości etycznych. Dla Georga Wilhelma Friedricha Hegla wolność z jednej strony oznaczała uświadomioną konieczność i cel ludzkich dziejów, z drugiej strony zdolność do samookreślenia - "Jestem zaś wolny, gdy jestem u samego siebie". Egzystencjaliści, jak chociażby Jean Paul Sartre, utrzymywali, że człowiek jest: "skazany na wolność". Można by w skrócie powiedzieć, że ile wyobrażeń wolności, tyle różnych muzycznych wcieleń. Artyści związani z formacją Harriet Tubman każdym kolejnym dźwiękiem zdają się podkreślać, że wolność niejedno ma imię, a droga do niej to zadanie, cel i nieustający proces. O czym również wspominał Barack Obama przy moście Edmunda Pettusa, podczas uroczystości obchodów 50-tej rocznicy "Krwawej Niedzieli".
 Utwór "the Spiral Path..." rozpoczyna ostatnią płytę Harriet Tubman.
(nota 7/10)






piątek, 8 września 2017

SHAHIN NOVRASLI - "EMANATION" (Jazz Village) "A miało być o The National.."





   Poniższy wpis miał być o najnowszej płycie The National - "Sleep Well Beast". Z ostatnimi albumami tej amerykańskiej formacji jest trochę tak, jak z kołchoźnikiem. W dużym skrócie można powiedzieć, że gra albo nie gra, ewentualnie można zrobić ciszej, kiedy coś nazbyt uwiera uszy, lub głośniej, kiedy nóżka bezwiednie odmierza kolejne takty. Szczerze mówiąc, sam nie wiem  - na tym w dużej mierze polega problem - co musieliby zagrać The National, żeby mnie czymś naprawdę zaskoczyć. Macie racje twierdząc, że czasem poprawność i przewidywalność bywa o wiele bardziej pożądana, niż nadmierna ekstrawagancja czy lawina technicznych fajerwerków. Choć muszę również przyznać, że "Sleep Well Beast" słuchało się całkiem, i owszem, nie powiem, przyjemnie, przynajmniej do pewnego momentu. Jaki to był moment, sprawdźcie sami.
  Cały album, jak to album The National, posiada odrobinę dołów ( tym razem udało się uniknąć niebezpiecznych mielizn czy groźnych trzęsawisk) oraz kilka górek (bez wyraźnego M. Everestu), które łatwo wpadają w ucho. Jednak już dziś wiem, że nie będę wracał do tego krążka z uporem maniaka, choć przecież lubię ten zespół. Może to swoiste zmęczenie materiału - tyle razy wcześniej słyszałem podobne przebiegi melodyczne, identyczne nuty (nic na to nie poradzę, że akurat takie refleksje cisną się na moje usta, fani The National wybaczcie). Albo... albo to wina pogody za oknem - kiedy kreślę te słowa, deszcz stuka o mój parapet, w rytm perkusji utworu "Day I die", zespołu The National rzecz prosta. Rozpadało się, to prawda. Tak to już czasem bywa, że trzeba znaleźć jakiegoś winowajcę. Jesień w tym roku zaczęła się tak nagle, że większość z nas nie zdążyła nawet pożegnać lata. Jeśli nie The National, to co? - słusznie zapytacie.

   W tak zwanym międzyczasie dotarłem do płyty pochodzącej z zupełnie innego bieguna muzycznego, która ukazała się w tym roku, a której zawartość zaintrygowała mnie do tego stopnia, że postanowiłem poświęcić jej kilka słów na łamach tego bloga. Jednym z jej głównych bohaterów jest nasz dobry znajomy - Shahin Novrasli - o którym wspomniałem już, i to całkiem niedawno, przy okazji wpisu dotyczącego albumu "Inspired by nature" Raina Sultanova. Tym razem azerski pianista zaprosił do współpracy muzyków z zachodu Europy. Na basie zagrał James Cammack, na perkusji Erekle Koiva, na bębnach Andre Ceccarelli, a w dwóch utworach na wiolonczeli Didier Lockwood.
Jedno nie ulega wątpliwości - Shahin Novrasli ma bardzo szybkie palce, i co się z tym czasem wiąże, wyborną technikę. Jednak samą techniką, czy jej lepszą lub gorszą prezentacją, trudno wypełnić intrygujący album. A krążek "Emanation" jest intrygujący - zwraca na siebie uwagę znakomitą pulsacją, płynnością poszczególnych fraz, zmiennością nastrojów (od afrykańskich rytmów, aż po wschodnią melancholię). Basista i perkusiści długimi fragmentami wykonują dużo dobrej roboty. Chociażby tak, jak w bardzo udanej kompozycji "Jungle", którą właśnie rozpoczyna soczysty, energetyczny puls basu. Narracja fortepianu doskonale dostosowuje się do tempa podawanego przez sekcję rytmiczną. Uderzenia pianisty są punktowe, Novrasli gra krótko i robi płytkie oddechy. Azerski artysta lubi zagęszczać fakturę dźwiękową, a także zmieniać tempo w obrębie frazy.
   Wiele z kompozycji zawartych na krążku "Emanation" zaczyna się od tonów basu, który jest równoprawnym partnerem dla partii  fortepianu. Basista nie chowa się, nie pozostaje w tle, ale wzmacnia kolejne akordy, podkreśla następne tony pianisty, odsłania inny wymiar. I jeśli kogoś chciałbym szczególnie wyróżnić, to właśnie... basistę - Jamesa Cammacka. Cammack to postać dobrze znana w świecie jazzu, chociażby z legendarnego Ahmad Jamal Trio. Z kolei Ahmad Jamal  to obecny mentor Novrasliego, który postanowił pomóc azerskiemu pianiście w wejściu na europejski, szczególnie zaś francuski rynek muzyczny. Płyta "Emanation" była nagrywana na przełomie kwietnia i maja ubiegłego roku w studiu Sextan, w Malakoff, na północy Francji. Słychać na tym albumie i odwołania do tradycji jazzowej, ale również egzotyczne wschodnie harmonie, jak w utworze "Saga", subtelnie wplecione w muzyczną tkankę. W kompozycji "Ancient Paralell" oprócz bogactwa perkusjonaliów pojawia się tradycyjny folkowy zaśpiew.  Na wkładce do płyty znajdziemy również podziękowania za okazaną pomoc, które Shahin Novrasli skierował pod adresem maestra Jamala. Czyżby 87-letni Ahmad Jamal odnalazł w azerskim artyście swojego następcę?
(nota 7.5/10)




piątek, 1 września 2017

SIV JAKOBSEN - "THE NORDIC MELLOW" (The Nordic Mellow Records) "Norweskie smuteczki"





Siv Jakobsen to urodzona w Asker, norweska autorka tekstów i wokalistka, absolwentka prestiżowego Berklee College of Music w Bostonie. Ameryka wywarła i wciąż wywiera na artystkę spory wpływ. Jej debiutancki duży krążek, zatytułowany "The Nordic Mellow", zaczął powstawać tuż po jej powrocie do Oslo z Brooklynu (mieszkała przy Metropolitan Avenue). Wakacje ubiegłego roku spędziła w Londynie, gdzie przy wydatnej pomocy Matta Ingrama i Dana Coxa, w studiu "Urchin", nagrywała cały materiał.
   Jak podkreśla w jednym z wywiadów, każda z jej nowych piosenek zawiera lub też powstała na skutek jakiejś frustracji. Jakobsen twierdzi, że w piosenkach, które tworzy, znaczniej łatwiej przychodzi jej wyśpiewanie pewnych słów, niż gdyby miała ich użyć, wypowiadając je prosto w twarz. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że na płycie "The Nordic Mellow" artystka właśnie kieruje owe słowa prosto w twarz, czy też mówiąc dokładniej, prosto do ucha słuchacza. W czym niewątpliwie pomogła realizacja płyty, z mocno wyeksponowanym głosem wokalistki, położonym w niektórych kompozycjach blisko mikrofonu, na pierwszym planie. Ten zabieg oraz specyficzna barwa głosu sprawia, że odbiorca od pierwszych nut "To Leave You" uzyskuje z norweską wokalistką intymny kontakt. Pomagają w tym również poszczególne instrumenty, użyte oszczędnie i w odpowiednim momencie. Większość kompozycji debiutanckiej płyty to utwory stworzone w oparciu o głos i gitarę, od czasu do czasu pojawia się perkusja, bas i subtelna orkiestracja. Na poziomie muzycznym to indie-folk, w którym można odnaleźć nawiązania do twórczości Johni Mitchell czy Damiena Rice. Ten ostatni wymieniony przeze mnie twórca jest, obok Ane Brun i Laury Marling, ulubionym artystą Siv Jakobsen.

   Chyba najbardziej klasycznie folkowym, a zarazem energetycznym utworem na debiutanckiej płycie jest kompozycja "Shallow Digger". To utwór, który swoją dynamiką i energią zaskoczył również samą artystkę. Ciekawe perkusjonalia zbudowały tutaj dodatkowe napięcie, choć do mojego pełnego szczęścia zabrakło jeszcze nieco więcej swobody, improwizacyjnego rozwinięcia. Pozostała, znakomita większość albumu "The Nordic Mellow", jest o wiele bardziej stonowana. To właściwie i w dużej mierze bardzo udane, gitarowe, trzy, czterominutowe ballady, zawierające - jak w sekretnym pamiętniku - wspomnienia, refleksje, wrażenia, czy intymne zwierzenia, wyśpiewane charakterystycznym i zapadającym w pamięć głosem Siv. ("Your silence reeks of cheating, reeks of her, I can sense her in your mouth, on my neck...").
  Kompozycja "Crazy", z leniwie rozwijające się zwrotką, pokazuje możliwości wokalne Jakobsen. Zgodnie z tytułem płyty, debiutancki krążek to "nordycka kraina łagodności". Moją ulubioną piosenką jest "We are not in love", bo to właśnie przy okazji wielokrotnego odsłuchiwania tego utworu pojawiły się ciarki na moim ciele, które zwykle są całkiem niezłym barometrem. Wydany pod koniec sierpnia album kilka miesięcy wcześniej promował bardzo urokliwy singiel "Like I Used To".  "The Nordic Mellow" to bardzo udany debiut fonograficzny norweskiej wokalistki - nie licząc wcześniejszej epki "The Lingering"(2015) - z którym naprawdę warto bliżej się zapoznać.
(nota 7.5/10)