sobota, 28 maja 2022

JUST MUSTARD - "HEART UNDER" (Partisan Records) "Stopnie zanurzenia"

 

      O ich udanym debiucie zatytułowanym "Wednesday" napisałem kilka słów dokładnie cztery lata temu - 7 maja 2018 roku. Wystawiłem tej płycie bardzo pochlebną notę (8), odnajdując w muzyce irlandzkiego kwintetu ślady stylu grania, który na początku lat 90-tych przeżywał swój dobry czas. Przy tej okazji przywołałem nazwy takich grup jak: Swallow, My Bloody Valentine i Cranes. Mówiąc krótko, chwaliłem. I dziś również zamierzam chwalić, gdyż jest za co. Przede wszystkim za konsekwencję i postawienie na rozwój, a nie tylko smętne odcinanie kuponów od udanej, choć wciąż skromnej, przeszłości. Także za umiejętne czerpanie z bogatej alt-rockowej tradycji oraz przetwarzanie jej dla własnych potrzeb. Za inteligencję muzyczną i wrażliwość, która wciąż jest kształtowana. To właśnie dzięki temu najnowsza propozycja "Heart Under" nie tylko utrzymuje poziom bardzo dobrego debiutu, ale jest również poważnym krokiem naprzód.

Debiutancki krążek "Wednesday" emanował brzmieniową surowością. Młodzi artyści podczas pierwszych prób raczej nie przykładają zbyt wielkiej wagi do technicznych szczegółów. Tym razem grupa spędziła znacznie więcej czasu w studiu Attica Studios w Donegal, a za produkcję odpowiedzialny był David Wrench, znany ze współpracy z Jamie XX, FKA TWIGS czy FRANK OCEAN, co zresztą słychać. W przypadku wielu zespołów proces komponowania zaczyna się od kilku połączonych ze sobą nut. Dla artystów skupionych pod szyldem Just Mustard, punktem wyjścia jest zwykle pojedynczy ton, barwa dźwięku i długość jego trwania, stąd ta deklarowana przy różnych okazjach chęć do eksperymentowania z różnymi efektami. A potem... Potem pojawia się Katie Ball (wokalistka) i prezentuje swoje teksty. W tej perspektywie proces tworzenia kolejnych ścieżek przypomina w dużej mierze to, jak zazwyczaj funkcjonują muzycy elektroniczni. Kiedy David Noonan (gitara) i Mete Kalyoncuoglu (gitara) mówią o tworzeniu piosenek, posługują się metaforą kolorów - "Duży, ciepły, fioletowy dźwięk". Ich metodologia działania opiera się o pętle, powtórzenia czy wykorzystanie prostych struktur. "To trochę jak zabawa samplami" - mówi David Noonan. Dlatego nie może zbytnio dziwić sposób, w jaki przy okazji najnowszego wydawnictwa zostały użyte partie gitar. Te ostatnie na płycie "Heart Under" odzywają się tylko w określonych momentach, i w charakterystycznej manierze, uzupełniając elektroniczne tło. Raz jest to pocieranie smyczkiem o struny, jak w bardzo udanym otwarciu "23", w innym fragmencie mamy do czynienia ze ścianą przesterowanych akordów, przywołujących skojarzenia z gatunkiem shoegaze, w kolejnych miejscach pojawia się upiorne wycie, drapieżne jazgoty czy psychodeliczna zawiesina. Warto w tym miejscu dodać, że to właśnie te tak różne gitarowe akcenty, budujące nastrój, dozujące napięcie, zawiadujące tempem, zrobiły na krążku "Heart Under" mnóstwo dobrej roboty. Muzycy z miejscowości Dundalk hołdują zasadzie minimalizmu. Jednak, jak na dość oszczędne zmiany tonacji, sposoby wykorzystania poszczególnych instrumentów, całkiem sporo się dzieje. W przypadku irlandzkiego kwintetu kłania się także triphopowe myślenie o dźwięku, które, w tym wypadku, dość swobodnie czerpie z post-punka i shoegaze'u. Nadal, jak to było przy okazji udanego debiutu, styl śpiewania Katie Ball może kojarzyć się z tym, co przed laty robiła Alison Show, wokalistka Cranes. Echo melodyki tego ostatniego chyba najbardziej wyczuwalne jest w utworze "I Am You", który pełnił rolę singla promocyjnego. W "Seed" odnajdziemy drobne zmiany w podziale rytmicznym, napotkamy tam moment zatrzymania, który przeobraża się w krzyk gitar i ekspresję podwyższonej wokalizy. Dla odmiany "Blue Chalk" emanuje spokojem i głębią zanurzenia, pracująca w tle i odzywająca się sukcesywnie jakaś złowroga maszyneria, przewija się właściwie niemal przez wszystkie odsłony tej płyty. "Early" ma w sobie coś z dawnych, bardzo dawnych, nagrań  The Cure, pewnie również za sprawą nieco wysuniętego do przodu basu pomyślałem o albumie "The Top", czy "The Head On The Door". Wspólny występ Just Mustard u boku The Cure w Dublinie (2019), oraz dużo ciepłych słów Roberta Smitha pod adresem Irlandczyków, do czegoś zobowiązują. Całość wieńczy łagodny i wyciszony "River", poprzetykany mrocznymi oddechami strun i mocno wycofaną partią wokalną. "Na albumie wciąż był smutek i smutek, czułam się, jakbym pływała pod wodą" - wspomniała Katie Ball. Warto zanurzyć się w tych dźwiękach, gdyż to jeden z najlepszych "gitarowych" albumów tego roku.

(nota 8/10)

 


Przed nami urokliwy singiel promujący płytę Haunted Summer - "Camera", która ukaże się 21 czerwca. Haunted Summer to duet, żony i męża, czyli Bridgette Moody i John Seasons.



Muzyk ze Szwecji ukrywający się pod nazwą Astrel K oraz fragment jego najnowszej płyty zatytułowanej "Flickering I".



15 lipca ukaże się płyta "Thyrsis Of Etna" australijskiego artysty ukrywającego się pod szyldem Miszczyk, to wydawnictwo zapowiada singiel, w którym gościnnie pojawiła się Laetitia Sadier.



Niegdyś recenzowana przeze mnie grupa BDRMM przypomina o sobie piosenką "Three".



Wspominałem niedawno, że wytwórnia Blue Note znów przeżywa dobry czas. Nie wiem dokładnie, czym to jest spowodowane. Może zmienił się dyrektor muzyczny albo zatrudniono kogoś, kto całkiem nieźle wyczuwa puls współczesnej muzyki improwizowanej. Najnowsza propozycja z tej oficyny, to płyta południowoafrykańskiego pianisty Nduduzo Makhathaniego zatytułowana "In The Spirit Of NTU".



W ostatnich dniach często wracałem do albumu Cecila McBee - "Music From The Source" (1979). Oprócz znakomitego basisty usłyszymy na nim Chico Freemana (saksofon), Denisa Moormana (fortepian), Joe Garchera (trąbka), Steve'a McCalla (perkusja).





Na koniec fragment najnowszej dopiero co wydanej płyty -"Origin", której autorem jest pianista młodego pokolenia Joey Alexander. U jego boku wystąpili Larry Grenadier na basie oraz Kendrick Scott na perkusji.





sobota, 21 maja 2022

PROJECT GEMINI - "CHILDREN OF SCORPIO" (Mr Bongo) "Brudny Harry i jego dzieci"

 

    "Wiem, o czym myślisz, śmieciu: "Wystrzelił sześć razy czy tylko pięć?". Szczerze mówiąc, straciłem rachubę w całej tej zabawie. Ale, zakładając że to magnum 44, najpotężniejszy pistolet na świecie, może elegancko odstrzelić ci łeb... Musisz zadać sobie pytanie: "Czy mam dziś szczęście". Masz, śmieciu?". Pewnie większość z Was kojarzy ten subtelny monolog, który pada z ust Brudnego Harry'ego, głównego bohatera filmu o tym samym tytule. Jak pamiętamy, w tę postać wcielił się Clint Eastwood, rozpoczynając tym samym całą późniejszą serię filmów. Premiera tego obrazu, opowiadającego o próbie schwytania szaleńca, który przybrał pseudonim "Skorpion", i strzelał z dachów budynków miasta San Francisco do przypadkowych przechodniów, miała miejsce tuż przed Wigilią, 23 grudnia 1971 roku.



Z umiłowania do tego filmu, jak i do muzyki przełomu lat 60/70, powstała grupa Project Gemini, pod którą to nazwą ukrywa się przede wszystkim jeden twórca, muzyk, producent i dziennikarz - Paul Osborne. To właśnie on kilka lat temu, przesłuchując stare albumy ze swojej bogatej winylowej kolekcji, zapragnął stworzyć coś, co brzmieniem przywoływałoby ducha dawno minionej epoki. Obok ścieżki dźwiękowej Lalo Schifrina do wspomnianego powyżej "Brudnego Harry'ego", Osborne zainspirował się muzyką Ennio Morricone wykorzystaną w filmie "Vergogna Schifos" (1969), kompozycjami Luisa Bacalova z płyty "The Summertime Killer" (1973), czy Marka Fry'a - "Dreaming With Alice" (1972). W tym kontekście warto również wspomnieć o dawnych piosenkach spółki Gainsbourg/Vannier, barokowym popie, czy zakurzonych utworach utrzymanych  w gatunku acid-folk i psycho-funk.

Zanim powstał krążek "The Children Of Scorpio", Paul Osborne opublikował dwa single, nawiązujące do tej samej retro stylistyki, korzystając z pomocy oficyny Delights Records. Wspominam o tym dlatego, że szef tej wytwórni został zaproszony na późniejszą sesję nagraniową, i zagrał na instrumentach klawiszowych między innymi w psychodelicznej odsłonie "Path Through The Forest". Oprócz niego, w analogowym studiu należącym do Paula Isherwooda (produkcja, bas, członek grupy The Soundcarries, których płytę "Wilds" recenzowałem na początku tego roku), pojawili się: Kid Victrola, odpowiedzialny za teksty piosenek, gitarzysta francuskiej formacji Gloria, multiinstrumentalista Shuzin (perkusja), oraz gitarzysta Little Barrie Cadogan. W tym składzie panowie bez trudu wyczarowali charakterystyczne brzmienie, które nie tylko bezpośrednio nawiązuje, ale też w niczym nie ustępuje temu, jak grano ponad pół wieku wstecz. Płytę rozpoczyna tytułowa kompozycja, i od razu przenosi nas prosto na ulice chociażby dawnego San Francisco. W dalszej części tego wydawnictwa napotkamy bardzo urokliwe fragmenty, jak: "Scorpio's Garden", czy mój ulubiony "June" (świetna linia melodyczna), oraz psychodeliczny powiew obecny w "Plan Your Escape", "Burried In The Woods". W odróżnieniu od wielu tego typu retro produkcji czy vintage'owych zapożyczeń, które przypominają lepiej lub gorzej przetworzone cytaty, w kilku fragmentach albumu pojawia się całkiem przyzwoita wokaliza. To właśnie dzięki niej te gotowe do wykorzystania w filmach ścieżki zyskały na znaczeniu. Kompozycje stworzone w oparciu o proste motywy, przykuwają uwagę także starannością wykonania i dbałością o szczegóły - analogowy sprzęt studia Garden's End zrobił swoje. To, co popycha ten album i nadaje mu dodatkowej dynamiki, to również krótki czas trwania poszczególnych odsłon. Na szczęście żaden z artystów zaproszonych na sesje nagraniowe nie wpadł na pomysł, żeby niepotrzebnie przeciągnąć jakiś moment lub uwypuklić jeden z elementów subtelnej aranżacyjnej tkanki. Po prostu, te utwory wypełnione są po brzegi treścią.

  (nota 7.5/10)

 

 

  

W tytule dzisiejszego wpisu padła nazwa oficyny Mr Bongo Rec., o której wspomniałem już przy okazji innych recenzji. Dla zainteresowanych tym tematem dodatkowe kilka słów o tym labelu. Wszystko zaczęło się w 1989 roku od... niewielkiego sklepiku...



Przyznam, że chętnie sięgnąłem do płyt, które Paul Osborne wskazał jak główne inspiracje, i o których wspomniałem w powyższym wpisie. Oto jedna z nich - Ennio Morricone - "Vergogna Schifosi".



Do podobnej retro stylistyki nawiązuje w swoich kompozycjach belgijski twórca Boris Maurussane, który właśnie opublikował najnowszą płytę "Social Kaleidoscope".



Najnowsza, dopiero co wydana, płyta Porridge Radio - "Wasterslide, Diving Board, Ladder To Sky" nieco mnie rozczarowała. Zabrakło mi odrobinę więcej tej emocjonalnej wokalizy Dany Margolin, którą lubię.



Phantom Handshakes to duet Federica Tassano i Matt Sklar z Nowego Yorku, który dopiero stawia swoje pierwsze kroki.



Kolejny zgrabny i eteryczny duecik, połączenie sił wokalistki Lau Nau (Laura Naukkarinen) oraz tria Sontag Shogun, w kompozycji "On Perceiving Time". Śliczności... prześliczności... cudowności...



Tytułowy utwór z ostatniej płyty Grant-Lee Phillipsa - "All That You Can Dream" uzupełni listę dzisiejszych dodatków.



W kąciku improwizowanym przeniesiemy się do Australii, bowiem z Adelajdy pochodzi kolektyw, który przybrał nazwę The Shaolin Afronauts, czerpią z jazzu przełomu lat 60/70, inspirują się afrobeatem. Oto fragment z ich płyty "Dust/Salt Flat Muscle".









sobota, 14 maja 2022

ODED TZUR - "ISABELA" (ECM) "W cieniu rozkwitających rag"

 

    "Dawno nie było płyty z jazzowej krainy łagodności" - napisała, i to całkiem niedawno, w prywatnej do mnie wiadomości pani Anna, którą z tego miejsca pozdrawiam. Słuszne spostrzeżenie. Na swoje usprawiedliwienie mam prosty fakt, że jakoś do tej pory nie znalazłem żadnego interesującego wydawnictwa, które nawiązując do tego "gatunku", na dłużej przykułoby moją uwagę. I oto, jak na zamówienie, pewnie nie tylko pani Anny, w piątek, w dodatku trzynastego, ukazała się bardzo udana płyta izraelskiego saksofonisty Odeda Tzura. Kompozycje zawarte na tym albumie można swobodnie wrzucić do worka z napisem "jazzowa kraina łagodności", gdyż tempo ich akcji jest niespieszne, a muzycy dobrze wiedzą, co oznacza "granie ciszą".

   Choć, to nie cisza, ani tym bardziej nie "łagodność", jest głównym tematem, czy ideą wokół której skupiło się myślenie artystów podczas prac nad poszczególnymi utworami. Oded Tzur zainspirował się bowiem bogatą tradycją klasycznych indyjskich rag, które to postanowił zderzyć ze światem muzyki improwizowanej oraz z wątkami amerykańskiego korzennego bluesa. Jak możemy wyczytać tu i ówdzie, raga jest modelem melodycznym, typem melodii i tonu, " o charakterystycznym wyrazie emocjonalnym, stanowiącym podstawę do improwizacji muzycznej". Klasycznie pojęta raga zwykle rozpoczyna się czymś w rodzaju preludium, zwanym "alapem". I w ten właśnie sposób rozpoczynają się także kompozycje zawarte na płycie "Isabela". Oto na początku utworów pojawia się drobny zaśpiew saksofonu, często bez udziału przedstawicieli sekcji rytmicznej. Mamy tu również do czynienie z powtarzaniem pewnych fraz, spokojnym rozwijaniem tematów i wątków. Ich rozbudowa dokonuje się przez swobodną improwizację. Przypomina to ruch po okręgu, lub dokładniej rzecz ujmując, ruch spiralny, wspinanie się na coraz wyższe kręgi wtajemniczenia (przy tej okazji przypomniała mi się wspaniała płyta Augusti Fernadez Trio - "Aurora"). Na uwagę zasługuje świetna gra pianisty, pełna subtelności, doskonale zbilansowana. Za klawiaturą fortepianu zasiadł Nitai Hershkovits (warto zapamiętać to nazwisko), izraelski muzyk, wcześniej związany z Avishai Cohenem. Pewnie niektórych czytelników ucieszy fakt, że ojciec Hershkovitsa jest Polakiem. Nitai rozpoczął swoją przygodę muzyczną w wieku dwunastu lat od klarnetu. Dopiero trzy lata później odkrył dla siebie fortepian, zaczął pobierać lekcję gry na tym instrumencie u Amity Golano i Yuvala Cohena. Jak sam podkreślał, pociągało go granie nie w sposób typowo pianistyczny, ale bardziej w stylu saksofonisty. Jego partner z kwartetu Oded Tzur, to nowojorski saksofonista, pedagog, kompozytor. Studiował jazz i muzykę klasyczną na uniwersytecie w Rotterdamie. Opracował indywidualną technikę gry na saksofonie, dzięki której może zaprezentować mikrotonowe niuanse. W 2011 roku przeniósł się do Nowego Yorku, gdzie założył swój pierwszy kwartet z Shai Maestro. Dwie pierwsze płyty jako lider wydał w oficynie Enja Records. Przyciągnęły one uwagę szefa ECM-u Manfreda Eichera, który zaproponował podpisanie kontraktu. I tak, kolejne wydawnictwo "Here Be Dragons" (2020), ukazało się nakładem monachijskiej oficyny.

 Oded Tzur lubi w swojej twórczości przekraczać granice, zderzać zarówno rozmaite punkty widzenia, jak i tradycje. Stąd na albumie "Isabela" ukłony w stronę tradycyjnej muzyki indyjskiej. Jednak w tym kontekście wspomniana wcześniej idea ragi nie jest jasno i precyzyjnie wytyczonym kierunkiem, tylko punktem wyjścia, czymś na kształt platformy porozumienia. Te pięć kompozycji zarejestrowane w prestiżowym studio Auditorio Stelio Molo w Lugano, we wrześniu 2021 roku, pokazują możliwości drzemiące w amerykańskim kwartecie. Gra całej czwórki - Petro Klampanis (kontrabas), Johnathan Blake (perkusja) - szczególnie zaś saksofonisty i pianisty, długimi fragmentami przypomina proces malowania. Te drobne pętle barwnych dźwięków, te plamy ozdobników, to konsekwentne poszukiwanie brzmienia, głębi, budowanie muzycznego krajobrazu, przekraczanie granicy pomiędzy kompozycją, a improwizacją, te niespieszne dialogi, również z samym sobą, pełne wyrafinowania, wystawiają świadectwo o poziomie muzyków. Trzeba przyznać, że Oded Tzur i jego kompani wyjątkowo dobrze odnaleźli się w tej stylistyce.

(nota 7.5-8/10)

 


W dodatku do dania głównego uzupełnienie przedstawionego powyżej tematu. Jedna z moich ulubionych kompozycji Pharoaha Sandersa - "Soledad", pochodząca z płyty "Journey To The One", wydanej w 1979 roku. Ilekroć słyszę to wejście saksofonu maestra Sandersa, tylekroć po moich plecach przebiegają ciarki.



 Fragment płyty kolektywu Tone Of Voice Orchestra, pośród wokalistek znajdziemy również Polkę - Anię Rybacką. Niedawno opublikowany album nosi tytuł "Tone Of Voice Orchestra".



Majamisty Trio, czyli grupa z Serbii, trio kierowana przez Maję Alvanovic (fortepian), z Ervinem Maliną na basie, Lav Korvacem na perkusji, z gościnnym udziałem Anety George i Ulricha Drechslera, i fragment płyty "Wind Rose".



Mary Halvorson - gitara, Adam O'Farrill - trąbka, Jacob Garchik - puzon, Patricia Bernnan - wibrafon, Nick dunston - bas, Tomas Fujiwara - perkusja, i odsłona właśnie wydanej płyty "Amaryllis".



"Saharian Dance Hall", to wpadająca w ucho odsłona płyty "Perspective", opublikowanej 30 kwietnia przez włoskiego saksofonistę Vittorio De Angelis.



Skoro dziś w głównej mierze prezentuję fragmenty płyt jazzowych, tradycyjny kącik musi zmienić nazwę na "piosenkowy". A w nim utwór z najnowszej płyty grupy Monophonics zatytułowanej "Sage Motel".






sobota, 7 maja 2022

BABY FIRE - "GRACE" (Off Records) "Vox Femina, Vox Populi"

 

    W tym tygodniu, i w tej odsłonie bloga, postawiłem na śpiewające i grające panie. Z tego powodu poniżej znajdziecie sporo piosenek i płyt, których autorkami, jak i wykonawcami, są kobiety. Najchętniej recenzowaną płytą w ostatnich dniach, oczywiście w damskiej kategorii, wydaje się być album żeńskiego kwartetu Warpaint zatytułowany "Radiate Like This". Znajdziemy na nim nieco mniej dźwięków gitar, niż to dawniej bywało, chociażby na omawianym przeze mnie kilka lat temu krążku - "Heads Up". Tym razem znacznie większą rolę odegrała produkcja, za którą był odpowiedzialny Sam Petts-Davies. Pisanie o najnowszej płycie Warpaint wydaje się być oczywistością, szczególnie, kiedy w sieci możemy znaleźć mnóstwo podobnych do siebie notek. Dlatego odejdziemy na moment od alternatywnego mainstreamu i zajrzymy do Brukseli. Właśnie stamtąd pochodzi Dominique Van Cappelen -Waldock, która wraz z Lucille Beavais (klawisze, gitara) i Cecile Gonay (skrzypce, chórki, perkusja), tworzą żeńskie trio Baby Fire. Przed tygodniem ukazała się ich najnowsza propozycja "Grace".



Dominique Van Cappelen -Waldock to belgijska wokalistka, autorka tekstów i kompozycji. Po rozwodzie rodziców przeniosła się z Brukseli do Londynu, gdzie dorastała pod czujnym okiem dziadków. To właśnie tam zaczęła tworzyć pierwsze kompozycje. Początkowo podzieliła się nimi tylko z Ronniem Jamesem Dio (grupa Rainbow), a ten zachęcił ją do publikacji tych nagrań. W ten sposób w 2014 roku światło dzienne ujrzał album "The Red Robe", przy okazji którego pojawiły się porównania do Carli Bozulich, Patti Smith, Kim Gordon czy Siouxie And the Banshees. Również w Londynie Dominique poznała członków punkowej grupy Crass, z którymi nawiązała nić przyjaźni. Wśród nich była Eve Libertine - to ona, obok innych zacnych gości, pojawiła się na ostatniej płycie tria Baby Fire; zaśpiewała w utworze "Love", obok G.W. Soka, znanego z formacji Oiseaux-Tempete. Oprócz nich usłyszymy także Leatitię Sherif oraz Mike'a Moyę (zespół Godspeed You! Black Emperor). 

Muzyka Baby Fire niesie wraz sobą prostotę i brud punkowych gitar, drapieżność oraz energię, ale również folkowe i chóralne zaśpiewy, zanurzone w mrocznych, ponurych scenografiach. Skromne aranżacje uzupełniają zazwyczaj dwie wokalizy - podstawowa i chór. Dominique Waldock lubi śpiewać wysokim głosem, wykorzystując długie dźwięki, jak w otwierającym całość "A Spell'. Przy okazji odsłuchiwania tego utworu warto mieć się na baczności, i lepiej nie powtarzać za wokalistką poszczególnych zwrotów, gdyż tekst zawiera frazy autentycznych zaklęć. Kolejna piosenka - "Fleur" - przypomina osobliwe połączenie melodyki dawnych pieśni Nicka Cave'a, z utworami zapomnianej dziś Siouxie And The Banshees. Monotonna praca gitar i perkusji, prosty chwytliwy refren, w zupełności wystarczają, żeby przyciągnąć uwagę słuchacza. W znakomitym "This Is A Love Song", belgijskie trio pozostawiło uczucie sporego niedosytu, głównie za sprawą krótkiego czasu trwania - tylko dwie minuty. W tytułowej i jednej z najlepszych odsłon - "Grace", usłyszymy wspomnianego wcześniej Mike'a Moyę. Leniwe tempo tej kompozycji, akcenty skrzypiec oraz gitar, przywołują skojarzenia z gatunkiem slowcore. Przy tej okazji mogą przypomnieć się nostalgiczne pieśni grupy Codeine, co nie jest najgorszym tropem, bowiem Dominique Waldock ma na koncie współpracę z Dougiem Scharinem (członek Codeine), kiedy ten pracował nad solowym albumem. Mroczny i niepokojący "Sing In Brightness" brzmi jak ścieżka dźwiękowa do pogańskiej mszy. Z kolei w świetnym "Prayer", mimo iż zabrakło tonów przesterowanych gitar, skrzypce bas i chóralne zaśpiewy w tle, dobrze wykonały powierzone im zadanie. W odróżnieniu od nowoczesnej i dość charakterystycznej produkcji najnowszego albumu Warpaint, brzmienie płyty "Grace" jest surowe i poniekąd naturalne, stoi za nim Pierre Vervloes znany ze współpracy z grupą dEUS. Dominique Van Cappelen-Waldock wspiera wszelkie przejawy kultury feministycznej. Dlatego też promocji najnowszej płyty Baby Fire, jak i jej solowego albumu "Fleur Feu: A Fire Ceremony", który ukaże się 27 maja, będzie towarzyszyła wystawa prac kobiet-artystek - fotografia, rysunek, malarstwo, rzeźba, moda, itd.

(nota 7/10)

 


Zanim dodatki, pojawi się zapowiedź najważniejszego festiwalu muzycznego, przynajmniej w Europie, mowa o Primavera Sound, który jak zwykle odbędzie się w Barcelonie. Niegdyś kwietniowe spotkania artystów z całego świata, tym razem przeniosły się na dwa pierwsze weekendy czerwca. Kto wystąpi? Wielu naszych  dobrych  znajomych. Warto rzucić okiem na całkiem zgrabną reklamę głównego Line-Up.



W nawiązaniu do dzisiejszego tematu drobna podróż w przeszłość. Szwedzki, zapomniany i bardzo słabo znany, kwartet Audrey, który tworzyły Victoria, Anna, Emilelie, Rebecka, z ich najlepszej płyty "Visible Forms".



Kolejna i bardziej aktualna, bo dopiero stawiająca swoje pierwsze kroki, szwedzka grupa Hater, z dopiero co opublikowanej płyty "Sincere"; z Caroline Landahl jako wokalistką i autorką tekstów.



Następna śpiewająca pani to Dama Scout, która w ten sposób promuje swój niedawno wydany album zatytułowany "Gen Wo Lai/ (Come With Me)".



 Przeniesiemy się do niemieckiego miasta Bremen, skąd pochodzi grupa Attic Frost. Mam nieodparte wrażenie, że ich najnowsza płyta - "A New Kind Of Hopelessness" - przypadłaby do gustu Tomkowi Beksińskiemu. Bardzo urokliwe flirtowanie z zimnofalową przeszłością.



Fani grupy Afghan Whigs już mogą zacierać ręce, na wrzesień przewidziana jest publikacja  najnowszego wydawnictwa "I'll Make You See God", które promuje taki oto singiel.



W kąciku improwizowanym zajrzymy do katalogu wytwórni Constellation Records, oto ukazała się nowa płyta sekstetu Jofultalk - "Familiar Science".