sobota, 27 stycznia 2024

JAN BANG - "READING THE AIR" (Punkt Editions) "Sztuka, która zatrzymuje"

 

    Pewnie niektórzy z Was pamiętają zespół Bel Canto. Na przełomie lat 80/90 -tych nagrali kilka nieźle przyjętych albumów, a potem słuch o nich zaginął. W naszym kraju ich płyty promował niegdyś Tomasz Beksiński, który w niedzielnym "wieczorze płytowym" jako pierwszy zaprezentował obszerne fragmenty płyty "Birds Of Passage". W norweskiej grupie śpiewała wtedy Anneli Drecker, której głos był jednym z ulubionych kobiecych głosów mojego dzieciństwa. Później skandynawska wokalistka próbowała swoich solowych sił, pojawiła się jako zaproszony gość na albumie "Sahara Blue" nieodżałowanego Hectora Zazou, współpracowała z grupą Royksopp i Simonem Raymondem, ozdobiła wokalizą piosenki zawarte na wydawnictwie "Grace" - Ketila Bjornstada, gdzie towarzyszył jej również nasz dzisiejszy bohater Jan Bang. Ten ostatni jakiś czas temu zaprosił ją do zaśpiewania w kilku utworach jego autorstwa, które zamieścił na wydanej parę dni temu płycie "Reading The Air".



Sylwetkę Jana Banga prezentowałem już na łamach tego bloga. Przypomnę tylko, że to norweski muzyk, producent, a ostatnio także wykładowca na uniwersytecie w Agder, twórca festiwalu "Punkt". Współpracował między innymi z: Mortenem Harketem, Arildem Andersenem, Nilsem Petterem Molvaerem, Dhaferem Youssefem, Arve Henriksenem, Jonem Hasselem, Tigranem Hamasyanem (wspaniała, recenzowana przeze mnie płyta "Atmospheres"), czy Erikiem Honore, z którym zaczął nagrywać już pod koniec lat osiemdziesiątych. Wymieniłem wszystkie te nazwiska nie bez powodu, gdyż wielu z tych artystów pojawiło się na opublikowanej przed tygodniem płycie "Reading The Air". Tytuł nawiązuje do japońskiego określenia, które można przetłumaczyć jako: "rozumienie kogoś lub czegoś bez pomocy słów". Nazwa tego wydawnictwa wydaje się bardzo adekwatna, bo zebrani w studiu muzycy, współpracujący ze sobą od lat przy okazji różnych projektów, świetnie się rozumieją, czego kolejnym potwierdzeniem jest prezentowane dziś wydawnictwo.

"W ciągu kilku ostatnich lat wróciłem do gry na pianinie, które stało sobie spokojnie w moim salonie. Nagle zacząłem na nim grać, i tak powstały wszystkie nowe kompozycje" - wyjaśnił Jan Bang. To swoisty powrót do ulubionego instrumentu dzieciństwa norweskiego twórcy. "Każdego dnia po szkole biegłem do domu, żeby na pianinie odkrywać nowe kolory, struktury harmoniczne oraz melodie". W wieku dwudziestu lat o wiele bardziej zainteresowała go praca z syntezatorami i samplerami (szczególnie upodobał sobie wtedy sampler AKAI Remix 16). Album "Reading The Air", to nie tylko powrót do klawiatury fortepianu, i obecność zaprzyjaźnionych artystów w studiu nagraniowym, ale również powrót do śpiewania po niemal dwudziestopięcioletniej przerwie.

 Przy okazji najnowszego wydawnictwa w warstwie wokalnej Jana Banga skutecznie wsparły wspomniana wcześniej Anneli Drecker, Benedikte Klow czy Simin Tander. Oprócz nich na gitarze zagrał nasz dobry znajomy Eivind Aarset, na trąbce Arve Henriksen, w tkance aranżacyjnej pojawił się dość egzotyczny instrument duduk (armeński instrument ludowy), w rękach Canberka Ulasa. Całość udanie i z wyczuciem zmiksował oraz wyprodukował wierny przyjaciel Erik Honore.



Przy okazji zawartości muzycznej albumu widać wyraźnie, że Jan Bang konsekwentnie porusza się tropem Davida Sylviana, panowie w zbliżony sposób wyrażają swoje myśli, czy to na poziomie pojedynczego akordu, czy sposobu prowadzenia wokalizy. Na płycie "Reading The Air" dominuje typowy dla norweskiego twórcy melancholijny nastrój, tempo poszczególnych odsłon jest niespieszne, dzięki czemu każdy instrument miał czas i miejsce, żeby swobodnie wybrzmieć. Piosenka otwierająca album "Nameless", wykonana w duecie z Anneli Drecker, została napisana na potrzeby projektu Buggie Wesseltofa na rzecz greckiego obozu dla uchodźców. "Delia" - to jedyny w tym zestawieniu cover, w oryginale autorem tej kompozycji był Henry Belafonte (płyta "Mark Twain And The Other Favourites"). W kompozycji "Winter Sings" i "Nameless" usłyszymy wspomniany wcześniej duduk, nieco bardziej ambientowy charakter, a zarazem typowy dla wcześniejszych prac Banga, ma utwór "War Paint". Cały materiał nastrojem przypomina niedawno prezentowaną na łamach bloga płytę Exit North, czyli poczynania Steve'a Jansensa i Thomasa Feinera.

 Wszystkie kompozycje zostały otulone miękką kołderką elektroniki, ich autor nie mógł sobie odmówić tej przyjemności, żeby nie skorzystać z dobrodziejstw współczesnej techniki. Jednak uczynił to z dużą starannością i wyczuciem, gdyż w przypadku wydawnictwa "Reading The Air" podstawowym złożeniem było stworzenie specyficznej atmosfery, a nie kojarzące się także z twórczością Banga eksperymentowanie dźwiękiem. W jednym z wywiadów norweski producent przywołał pewien estetyczny podział, który przypadł mu do gustu. Wyróżnił sztukę, która ma mniejsze znaczenie na poziomie osobistym oraz  taką: "która cię zatrzymuje". Jak zwykle sami zdecydujecie, czy płyta "Reading The Air" zatrzyma Was na dłużej.

(nota 7.5/10)

 


Rzadko mam okazję, żeby przesłuchać z Wami jakieś stare nagranie. Może warto pomyśleć o założeniu specjalnego kącika. Muzyka to również wspomnienia, lepsze lub gorsze, dotyczące chwil, miejsc, osób, zapachów, kolorów itd. Przy okazji tej pełnej uroku piosenki przypomniałem sobie wieczór, kasetę magnetofonową AKAI, pocałunki dziewczyny, którą właściwie mogę serdecznie pozdrowić.



Najbardziej komentowana piątkowa premiera należy oczywiście do grupy The Smile, która wczoraj opublikowała udany album "Wall Of Eyes" (zewsząd sypią się noty typu 9 i 10). Oto mój ulubiony fragment.



Jane Weaver to brytyjska wokalistka, która na początku kwietnia, dokładnie mówiąc piątego dnia tego miesiąca, opublikuje najnowszy album zatytułowany "Love In Constant Spectacle".



Przywoływany przed tygodniem francuski zespół Isaac Delusion, i kolejny udany singiel z wydanej wczoraj płyty "Lost And Found".



Troszkę więcej niepokornych dźwięków, duet Or Best Offer, czyli Schmidhauser (głos i gitara) oraz Brian Culligan (perkusja), fragment z wydanej wczoraj płyty "Center", wytwórnia Ba Da Bing.



Jedna z moich ulubionych piosenek ostatnich dni należy do grupy Tapir!, która wczoraj opublikowała najnowsze wydawnictwo zatytułowane "The Pilgrim, Their God And The King Of My Decrepit Mountain". Znajdziecie na nim sporo ciekawych aranżacyjnych pomysłów.



Założyciel i dawny pianista w grupie Bad Plus - Ethan Iverson, kilka dni temu wydał nowy album "Technically Acceptable", na perkusji Kush Abadey, Thomas Morgan na basie. I taki oto popowy klasyk.



Przeniesiemy się do Belgii, skąd pochodzi pianista Joost Swart, który wraz z Bjornem Walingiem (perkusja) i Jesse Koolhaasem (syntezatory, produkcja) plus kilku zaproszonych do studia gości, wydali wczoraj płytę zatytułowaną po prostu "Swart Waling Koolhaas".



Jedni czekają na nową płytę Moor Mother, inni, w tym moja skromna osoba, odlicza dni do premiery płyty Ethnic Heritage Ensemble - "Open Me,  Higher Conscoiusness Of Sound And Spirit". Oto wyborny fragment z tego wydawnictwa!! Premiera 8 marca.






sobota, 20 stycznia 2024

ELLIOTT ARMEN - "TURBULENCE" (Sony Music) "Niedaleko pada jabłko od jabłoni"

 

    Zaryzykuję stwierdzenie, obarczone małym marginesem błędu, żeby chyba każdy z szanownych Czytelników tego bloga kojarzy, mniej lub bardziej, postać Yanna Pierre'a Tiersena - francuski muzyk, multiinstrumentalista i kompozytor, także ścieżek filmowych, chociażby do tak udanych obrazów jak: "Amelia", czy "Goodbye, Lenin!". Jednak mało kto zorientowany jest w biografii bretońskiego artysty na tyle, żeby wiedzieć o tym, iż od dwóch dekad, z drobnym okładem, posiada syna, który również próbuje swoich sił w muzyce. Mam tu na myśli głównego bohatera dzisiejszego wpisu Elliotta Armena. Ten ostatni w ubiegłym roku opublikował debiutancką płytę zatytułowaną "Helium Balloons". A miniony styczniowy piątek przyniósł kolejne, na marginesie dodam, bardzo udane jego wydawnictwo "Turbulence".




Sami przyznacie, że wybornie brzmi ta kompozycja. Po prostu cudnie!! Ileż w niej lekkości, delikatności, ileż przestrzeni, jakby sam Neil Halstead pomagał w aranżacji jej drugiej części. Jeśli nie osobiście, to przynajmniej jako duch wciąż obecny w studiu nagraniowym Black Bay Studio, które lider grupy Slowdive często odwiedza. Budynek studia położony jest tuż nad brzegiem morza, na szkockiej wyspie Isla Of Lewis. Właścicielem obiektu oraz inżynierem dźwięku jest Peter Fletcher, i to właśnie za jego sprawą nagrania zebrane na płycie "Turbulence" nabrały dodatkowej głębi, gdyż był ich producentem.

"Artyści przyjeżdżają tutaj, żeby uciec - wyjaśnia Peter Fletcher. - Coś magicznego zwykle wydarza się trzeciego dnia pobytu, kiedy zespół lub artysta całkowicie odcina się od świata zewnętrznego. Miejsce to (okolice Black Bay Studio) skłania do cieszenia się przyrodą, więc kiedy nie nagrywasz i nie piszesz, wędrujesz po wzgórzach lub pływasz".

Można powiedzieć, że Elliott Armen ma słabość do studiów nagraniowych, które położone są na wyspach. Utwory zawarte na debiutanckiej płycie "Helium Balloons" zostały zarejestrowane na wyspie Ouessant, gdzie jego ojciec Yann Tiersen ma własne studio. Wydaje się, że dwudziestotrzyletni artysta właśnie po ojcu odziedziczył specyficzne i rozpoznawalne podejście do kompozycji, które charakteryzuje typowy dla rodziny Tiersenów minimalizm, prostota, lekkość  i melodyjność pojedynczych fraz oraz poszczególnych  tematów. Elliott Armen od dziecka nasiąkał muzyką - jeszcze w okresie niemowlęcym rodzice chętnie zakładali na jego głowę słuchawki, a pierwszą ulubioną piosenką, którą często i namiętnie słuchał, był utwór Elliota Smitha - "Waltz #1". Ta słabość do podobnych brzmień pozostała w nim do dziś. Pośród ważnych czy inspirujących artystów Armen wymienia Sufjana Stevensa, Andy Shaufa, ja ze swej strony polecałbym młodemu Bretończykowi  - bo może zajrzy przypadkiem do tego bloga - drugi w dorobku album Denisona Witmera, twórczość S.Careya, Damiana Rice, Fiona Regana itd.

Po ukończeniu szkoły średniej Armen wybrał się w podróż, zwiedził Europę, od czasu do czasu zatrzymywał się, żeby podjąć pracę w gospodarstwach ekologicznych. Zebrane w trakcie wycieczki wrażenia zawarł na debiutanckim krążku "Helium Balloons". Później była trasa koncertowa, występy u boku Dominique A, JJ Johansona czy Floriana Marcheta. W lutym ubiegłego roku syn znanego kompozytora wsiadł na prom w rodzinnej miejscowości Saint Malo, autobusem dotarł do Stornoway, głównego miasta szkockiej wyspy Lewis, a potem wyruszył na bardzo długi podzielony na odcinki spacer. W ten sposób pokonał dwieście kilometrów, podziwiając okoliczne krajobrazy, śpiąc w namiocie, i układając utwory, które wypełniły jego drugi w dorobku album "Turbulence".



"Chciałem zrobić coś, co naprawdę lubię, co zapadnie we mnie jeszcze przed nagraniem (...). Spędziłem dwanaście dni pośród wspaniałych krajobrazów (...). Ta płyta to podróż przez żałobę, miłość i samotność. To tłumaczenie krajobrazów ziemi celtyckiej. I hymn pochwalny na cześć melancholii, jako sprawcy radości".

Nic dodać, nic ująć. Rzeczywiście pełne uroku piosenki zebrane na albumie "Turbulence" ociekają nutami nostalgii oraz melancholii, jednak w efekcie nie przynoszą przygnębienia, jeśli już to skłaniają do niespiesznego zamyślenia. Większość z nich zaczyna się od drobnych akordów gitary i fortepianu, rozwija się leniwie, a czasem przeobraża się w coś mocniejszego, podniosłego, dzięki wykorzystaniu tonów gitar elektrycznych i orkiestracji. To subtelne odejście od kruchego intymnego indie-folku, tak typowego dla ulubionych twórców Elliotta Armena, jest znakiem rozpoznawczym tego wydawnictwa. Dzięki temu, że nie są to kolejne smętne pieśni, rozpisane w typowy sposób na gitarę i głos, album zaprasza słuchacza do jego odkrywania i budzi ciekawość. 

Sporo dobrego do tej płyty wniosły pomysły wspomnianego już wcześniej producenta oraz inżyniera dźwięku Petera Fletchera. Żeby dostrzec te subtelne różnice w podejściu do materii dźwiękowej, wystarczy przesłuchać z uwagą poprzedni album artysty "Helium Balloons". Te nagrania dzieli raptem kilka, może kilkanaście miesięcy, a krok, który przy tej okazji uczynił Elliott Armen, jest nie do przeoczenia.

(nota 8/10)


 

Waszą ulubioną sekcję "Dodatki..." otworzy inna, wciąż mało znana francuska grupa Isaac Delusion, która 26 stycznia opublikuje album "Lost And Found".



Pozostaniemy w nastroju zbliżonym do tego, który możemy odnaleźć w kompozycjach Yanna Tiersena, francuska formacja Bada-Bada z nowego singla.



Amerykańska grupa Cookie Tongue, niegdyś z dzielnicy Brooklyn, obecnie Nowy Orlean oraz ich "Jupiter Rising". Oto znakomity singiel !!




Laura Lee (bas), Mark Speer (gitara), Donald Johnson (perkusja) - tworzą sympatyczne trio Khruangbin, 5 kwietnia ukaże się ich album "A La Sava".




Z Houston (stan Teksas), wrócimy na Brooklyn, gdzie można spotkać artystę rodem z Ekwadoru, który przyjął pseudonim Helado Negro. Oto najnowsza i śliczna piosenka z płyty "Phasor", która ukaże się 9 lutego.




Kanada, miasto Montreal, kwartet jazzowy Bellbird, oraz fragment z ich ostatniej płyty zatytułowanej "Root In Tandem".



Pod nazwą Cosmic Analog Ensemble ukrywa się artysta z Beirutu - Charif Megarbane, wczoraj ukazała się jego płyta zatytułowana "Les Grandes Vacances".





 Nat Birchall to saksofonista świetnie znany Czytelnikom tego bloga, 22 marca ukaże się jego nowa płyta "New World", którą zapowiada ta kompozycja 


sobota, 13 stycznia 2024

RUBBER TEA - "FROM A FADING WORLD" (Tonzone Records) "Niemiecki art-rock"

 

     Wydaje się, że jeszcze poczekamy kilka, może kilkanaście dni, na pierwszy duży wysyp nowych atrakcyjnych płyt. Premiera albumu, który będzie naszym dzisiejszym bohaterem, miała miejsce w grudniu ubiegłego roku, więc nie jest to wiekowe wydawnictwo. Przyznam szczerze, że wychowałem się w pewnym sensie także na płytach art-rockowych z przełomu lat 60/70 - tych, i nadal mam  do nich spory sentyment. Współczesne młode zespoły jako kierunek artystycznych działań bardzo rzadko wybierają ten nurt. Powodów można znaleźć kilka. Pierwszy z nich dotyczy biegłości opanowania instrumentu. Żeby sprawnie poruszać się w tej estetyce, trzeba po prostu umieć grać na gitarze, basie, saksofonie, organach, w stopniu bardzo zaawansowanym. Kompozycje art-rockowe - pewnie każdy z nas choć jedną taką w życiu słyszał - mają to do siebie, że są mniej lub bardziej rozbudowane. W wielu wypadkach łączą w sobie kilka spójnych części, które czasem trwania znacznie wykraczają poza tradycyjny radiowy singiel. Takie "piosenki" ciężko się promuje, wkład pracy jest całkiem spory - godziny prób, konsultacji, zmian i dogrywek - a potencjalna nagroda mglista i symboliczna. Może nią być zadowolenie, podziw i podziękowania garstki dziennikarzy oraz zorientowanych w temacie fanów, którzy kupią takie wydawnictwo, a potem będą na tyle uprzejmi i wdzięczni, że pojawią się również na koncercie.



Pomimo tych utrudnień czy niedogodności, gdzieś w okolicach 2017 roku, w niemieckim mieście Brema, powstał zespół o dźwięcznej nazwie Rubber Tea. Młodzi muzycy byli zafascynowani art-rockowym graniem sprzed pięćdziesięciu lat, takimi zespołami jak: King Crimson, Procol Harum, Genesis, Yes, Caravan, Camel itd. Nic więc dziwnego, że w ich pierwszych  kompozycjach można było odnaleźć mnóstwo nawiązań do klasycznych pozycji wyżej wymienianych grup. Debiutanckie dzieło niemieckiej formacji zatytułowane "Infusion" ukazało się w 2020 roku. Zdobiła je bardzo atrakcyjna okładka, autorstwa Davida Erzmanna, który oprócz zdolności plastycznych jest również całkiem sprawnym basistą.

 Utwory zawarte na tym albumie były dość zachowawcze jak na obecne możliwości grupy. Może wynikało to z potrzeby zgrania, odbycia jeszcze większej ilości prób, zdania sobie sprawy z potencjału i wytyczenia nowego kierunku rozwoju. Na uwagę zasługiwała wokalistka grupy Vanessa Gross (ciekawe, czy zna majora Grossa, bohatera polskiego filmu sensacyjnego), która oprócz śpiewu gra również całkiem nieźle na saksofonie oraz flecie. Sami przyznacie, że to wciąż rzadko spotykana sytuacja dawniej czy obecnie, żeby art-rockowy zespół prowadzony był przez kobiecy głos. Przy okazji płyty "From A Fading World" urokliwa wokalistka bohaterką swoich opowieści uczyniła Emily, która próbuje ostrzec znajomych przed zagrożeniem, jakie stanowi zbliżająca się burza piaskowa. Na okładce postać Emily symbolizuje niewielki czerwony samolot umieszczony w rogu.



Muzyka zawarta na drugim w dorobku albumie Rubber Tea niczym specjalnym nie zaskakuje słuchaczy pamiętających chociażby wczesne dokonania King Crimson czy Yes, chyba jedynie faktem, że młody niemiecki zespół nie ogląda się na współczesne mody i trendy, gra tak sprawnie i porusza się tak swobodnie w różnych płaszczyznach rockowego rzemiosła. Kompozycje zawarte na płycie "From A Fading World" mienią się bogactwem barw, o które postarały się poszczególne instrumenty wykorzystane w aranżacjach:  saksofon, flet, organy vintage, gitary akustyczne i elektryczne oraz całe mnóstwo instrumentów perkusyjnych, za które odpowiadali zaproszeni do studia dodatkowi goście.

Twórcami aranżacji był wspomniany wcześniej grafik i basista David Erzmann oraz Lennart Hinz, klawiszowiec i wokalista grupy. Trzeba przyznać, że panowie całkiem dobrze odmierzyli proporcje pomiędzy twardym rdzeniem kompozycji, a elementami swobodnej improwizacji (jazz-rock), wykorzystując w kolejnych odsłonach zmiany tempa oraz płynne przejścia, wyznaczające odcinki nakreślonej przez Vanessę Gross historii. Warto zwrócić uwagę także na lekkość tych kompozycji, niewiele w nich tak charakterystycznego prog-rockowego ciosania kołków na coraz bardziej umęczonych głowach słuchaczy. Warto odkrywać to wydawnictwo.

(nota 7.5/10)

 


Mój ulubiony utwór tego tygodnia należy do gitarzysty i wokalisty Micah Dailey'a, który wraz ze znajomymi ukrywa się pod szyldem Flower Festival. Album "Age", z którego pochodzi ta wspaniała piosenka, ukaże się 26 stycznia. Podczas rejestracji nagrań w studiu znalazł się również nasz dobry znajomy z wcześniejszych wpisów na tym blogu - Nicholas Krgovich. Cudeńko!!



Druga piosenka, która w ostatnich dniach mocno wpadła w moje uszy również należy do dawnych znajomych, mam tu na myśli grupę Arms And Sleepers, którzy 1 marca opublikują album zatytułowany "What Tomorrow Brings".



Immaterial Possession to zespół z Gruzji, który jakiś czas temu opublikował drugie w dorobku wydawnictwo zatytułowane "Mercy Of The Crane Folk".



Laetitia Sadier (Stereolab) właśnie ujawniła swój drugi singiel z płyty "Rooting For Love", której premiera będzie miała miejsce 23 lutego.



Swiss Portrait to grupa z Edynburga, założona przez Michaela Kay Terence'a, kilka dni temu opublikowała nowy całkiem udany singiel.



Kolejna wokalistka w dzisiejszym zestawieniu - to Jenn Champion z miasta Seattle, fragment pochodzi z jej ostatniego albumu "The Last Night Of Sadness".



Wczoraj ukazała się najnowsza płyta Billy Ryder Jonesa zatytułowana "Iechyd Da", oto fragment pochodzący z tego wydawnictwa.



Założyciel Snarky Puppy, zdobywca nagrody Grammy - Michael League, oraz pianista Bill Laurance, ze wspólnej wydanej jakiś czas temu płyty "Where You Wish You Were".



Na koniec dzisiejszej odsłony zajrzymy na niedawno wydaną płytę kanadyjskiego pianisty Bernie Senensky - "Moment To Moment".




sobota, 6 stycznia 2024

PER TEXAS JOHANSSON - "DEN SAMSTA LOSNINGEN AV ALLA" (Moserobie Music Production) "Dmuchający pielęgniarz"

 

   "Ich rozmowy, nawet ta, były raczej interludiami niż poważnymi wymianami zdań. Dreszcz ekscytacji wynikał po części z tego, że łącząca ich emocjonalna więź pozostała krucha. Podniecało ich bycie dla siebie obcymi ludźmi, a później udawanie, że nimi są. Jednak świat istniejący za przesuwanymi oknami - były spaczone i nie otwierały się - wpychał ich do środka. (...) Prowadzenie melodii szło mu całkiem dobrze; ona akompaniowała mu, łagodnie grając lewą ręką bas Albertiego. Kiedy przeszli razem w wyższy rejestr, przechyliła się w prawo i oparła o Rolanda. Odprężył się nieco, gdy o mało nie pogubiła się w pułapce nut zostawionej przez złośliwego Mozarta. Ale ta część wydawała się trwać wieki i czarne kropki, które sygnalizowały powtórzenie, stały się w końcu karą, powtórzonym wyrokiem więzienia. Nie mógł znieść tego napięcia. Piekły go oczy. Część zakończyła się ostatnim akordem, który utrzymał o ćwierćnutę za długo" - "Lekcje" - Ian McEwan




   Nowy sezon na blogu przywitałem cytatem ze wspaniałej, jednej z najlepszych, przynajmniej w ostatnich miesiącach i moim skromnym zdaniem, powieści "Lekcje", brytyjskiego pisarza, laureata prestiżowej Nagrody Bookera, Iana McEwana. Oczywiście polecam lekturę nie tylko tej powieści - kronika życia, romans, współczesna istotna historia oraz ta prywatna, intymna, rozwijana krok po kroku, na barwnym świetnie uchwyconym tle, i piękna melodia dobrze wyważonego słowa, mądrego słowa - tego chyba wciąż niezbyt dobrze znanego twórcy w sympatyczny zimowy czas. 

Ktoś zerkając na tytuł dzisiejszego wpisu mógłby pomyśleć, że znajdą się w nim jakieś nawiązania do niepokojącego kina - które w ostatnich latach jakoś w dużej mierze przestało mnie niepokoić - bo nie trudno sobie wyobrazić cykl filmowy o podobnie brzmiących nagłówkach: "Dmuchający pielęgniarz i przebudzenie mocy", "Dmuchający pielęgniarz na wakacjach",  "Dmuchający pielęgniarz na drodze gniewu", "Powrót dmuchającego pielęgniarza", "Dmuchający pielęgniarz na tropach Yeti", czy "Ostatnia noc dmuchającego pielęgniarza" itd. Wszystko to możemy zawdzięczać temu, że nasz główny bohater Per Texas Johansson, to dyplomowany pielęgniarz, który przez długi czas próbował łączyć grę na instrumentach dętych drewnianych, z pracą w szpitalu. 

Po ukończeniu Konserwatorium Muzycznego w Sztokholmie (klasa saksofonu i klarnetu), Per Johansson zaczął przewijać się przez różne składy, pojawiał się także jako muzyk sesyjny w studiach nagraniowych, w ten sposób wyrabiał sobie markę oraz styl. Podróż do Afryki (Tanzania) zmieniła jego sposób postrzegania świata. Po powrocie do kraju podjął pracę jak pielęgniarz w szpitalu w Huddine, gdzie miał stały etat aż do roku 2016. Swoją pasję muzyczną rozwijał po godzinach i w dni wolne od obowiązków zawodowych. Kiedy propozycji wspólnego muzykowania zaczęło pojawiać się coraz więcej, porzucił medyczny fartuch oraz czepek i skupił się na twórczości artystycznej. Swój przydomek "texas" zawdzięcza dzieciństwu, które częściowo spędził w Austin (stan Teksas).




Per Johansson pozostaje aktywnym muzykiem, w jego solowym dorobku nie znajdziemy zbyt wiele płyt, ale jego nazwisko przewija się przez mnóstwo nie tylko skandynawskich jazzowych wydawnictw. Szwedzki saksofonista grał w triach, kwintetach, septetach, podpisał listę obecności na albumie Fire! Orchestra. Z tych ostatnich poczynań warto odnotować płytę "All This This Here", gdzie zagrał u boku Barry Guy'a i Augusti Fernandeza.

Album "Den Samsta Losningen Av Alla" nagrywano w listopadzie 2022 roku, w sztokholmskim studiu "Atlantic", a wydano jesienią rok później. Tym razem Per Johansson zebrał większy skład, głównie zaprzyjaźnionych muzyków. Johan Lindstrom, znany z opisywanego na łamach bloga Tonbruket, zagrał na gitarze hawajskiej, który to instrument bardzo rzadko pojawia się w przestrzeni muzyki improwizowanej (szkoda), a basista formacji Koma Saxo - Petter Eldh wziął do ręki kontrabas. Przy fortepianie zasiadł Johan Graelen, którego wkład w to wydawnictwo nieco lepiej można usłyszeć w świetnej kompozycji zatytułowanej "En Sarskild Varld". W poszczególnych aranżacjach odnotować warto skrzypce, wibrafon oraz zestaw perkusyjny Konrada Agnesa (zespół Rite Of Passage). Bohater naszej odsłony nie ograniczył się tylko do gry na saksofonie, wykorzystał również obój, róg angielski, klarnet basowy i kontrabasowy, a także fagot.

Refleksyjny łagodny początek przypomina ilustrację do filmu, szwedzka grupa drobnymi motywami umiejętnie potrafi kreować nastrój oraz przestrzeń, co potwierdza dyskretny udział w tym nagraniu perkusjonaliów. "Sent I Livet" - to zupełnie inny fragment tego albumu, przyciągający słuchacza sprężystym basem i dobrą dynamiką, podkreśloną akordami fortepianu. Nawiązania do tradycji spirtual jazzu usłyszymy także w kolejnej kompozycji "Var Ar Musiken", gdzie fortepian i kontrabas zgrabnie napędzają poczynania grupy. W tym wypadku mamy znacznie więcej niepokoju i mroku, który w "Den Sista Isen" przeradza się w eksploracje pogranicza jawy i snu. Nieco słabiej na tym dynamicznym tle wypadają leniwie snujące się "Star Radsla oraz "Somnabul".

(nota 7.5/10)

 



Pozostaniemy na gościnnej szwedzkiej ziemi, Rebecka Tornqvist oraz Per Texas Johansson ze specjalnej sesji nagraniowej "The Stockholm Kaza Session", do której doszło pod koniec 1996 roku.



Skandynawskich nastrojów ciąg dalszy, bowiem kwintet Cobra Kraft pochodzi z Norwegii, całkiem niedawno opublikował album zatytułowany "The Baptism Of Pedro del Zorro".



Perkusista z miasta Nowy York - Rintato Mikami oraz fragment jego ostatniej płyty "First Fish", na basie Bar Filipowicz, Henry Plotnick (fortepian), David Truilo (saksofon), Omri Bar Giora (gitara).



Amerykański trębacz Ron Horton z wydanej w połowie grudnia płyty "A Prayer For Andrew", Frank Kimbrough (fortepian), Marty Ehrlich (saksofon), John O'Gallagher (saksofon).




Niedawno opublikowana reedycja albumu z 1967 roku - "Emerges", kwartetu saksofonisty D.B. Shriera, z Tyronem Brownem na basie, Mike Michaels (fortepian), William Roye (perkusja).



Asha Wells, której piosenkę "Bonjour Tristesse" tak bardzo pochwaliłem, niedawno opublikowała nowy całkiem udany singiel.



Z Edynburga pochodzi gitarzysta i wokalista - Neil Scott Pennycook, który wraz z grupą przyjaciół stworzył zespół o nazwie Meursault. Ich ostatni album ukazał się jakiś czas temu i nosi tytuł "Meursault". Oto mój ulubiony utwór.



Szwedzka, cóż, że ze Szwecji, grupa Flen niedawno wydała płytę zatytułowaną "Valkomment Till", przy okazji rejestracji nagrań w studiu gościnnie pojawił się... Per Texas Johansson.