sobota, 18 maja 2024

BETH GIBBONS - "LIVES OUTGROWN" (Domino Rec.) "Zdążyła przed sześćdziesiątką"

 

      Beth Gibbons nosi w sobie jakiś bliżej nieokreślony ładunek smutku oraz niepokoju. Być może jej twórczość artystyczna jest wciąż na nowo podejmowaną próbą zamknięcia tych emocji w nieco bardziej czytelne ramy. Źródeł regularnie powracających stanów melancholii pewnie należałoby poszukać w dzieciństwie. Jedną z przyczyn może stanowić rozwód jej rodziców; ojciec zostawił matkę z trójką córek samą, gdzieś na środku farmy w Exeter (hrabstwo Devon). Późniejszego przyjaciela i współzałożyciela grupy Portishead - Geoffa Barrowa, spotkała na korytarzu Urzędu Pracy, gdzie w grupie ludzi spokojnie czekała na swoją kolej. Kilka tygodni później do nowo powstałego duetu dołączył najstarszy w składzie Adrian Ultey, gitarzysta sesyjny, szukający w tamtym okresie własnej ścieżki rozwoju. Żadne z nich, wtedy, na początku złotych lat dziewięćdziesiątych, nie przypuszczało, że ich debiutancki album zatytułowany "Dummy", (1994), odniesie aż taki, także komercyjny, sukces. Płyta pokryła się potrójną platyną, zdobyła nagrodę Mercury Music Prize, przy okazji raz jeszcze zdefiniowała formułę, którą krytycy określili mianem "Bristol Sound".

Pierwsze pomysły, które później przerodziły się w kompozycje zawarte na albumie "Dummy", Gibbons i Barrow zarejestrowali w... kuchni należącej do Neneh Cherry. Moje pierwsze spotkanie z muzyką grupy Portishead wypadło w sobotni popołudniowy czas (mniej więcej o tej samej porze, o której zwykle publikuję nowe odsłony bloga). Pamiętam dokładnie, że tuż przed piosenką brytyjskiej formacji, w radiowym eterze pojawiła się świetna kompozycja nieodżałowanej grupy Morphine - "You Look Like Rain" (amerykańska załoga wkrótce miała pokazać światu swój klasyk "Cure For Pain", takie właśnie były często wspominane przeze mnie złote lata 90-te), a chwilę później rozbrzmiały pierwsze niezapomniane takty jednej z najpiękniejszych pieśni Portishead, mam tu na myśli oczywiście utwór "Roads", który otworzył nie tylko w moim umyśle drzwi do zupełnie innego wymiaru.



Spoglądając na niezbyt spiesznie rozwijaną karierę Beth Gibbons można pokusić się o żartobliwe stwierdzenie, że :"zdążyła przed sześćdziesiątką"... opublikować swój pierwszy, tak naprawdę, solowy album. Tuż po zawieszeniu działalności grupy Portishead, ostatnia płyta "Third" ukazała się w 2008 roku, Gibbons nie próbowała jakoś szczególnie zaistnieć w przestrzeni muzyki popularnej. Jeszcze w 2002 roku z Paulem Webberem (Rustin Man, członek zespołu Talk Talk) wydała krążek zatytułowany "Out Of Season". Pojawiała się jako gość w studio, kiedy kultowy dla mnie zespół O.Rang rejestrował kompozycje zamieszczone później na płycie "Herd Of Instinct". Można również odnotować jej  obecność podczas sesji nagraniowej albumu "Randez Vous" - Jane Birkin. Gibbons napisała ścieżkę dźwiękowa do francuskiego filmu "L'Annulaire" (2005). Wypada także podkreślić polski trop jej artystycznych poczynań, czyli wykonanie "Symphony No.3" Henryka Góreckiego, z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach ( w tamtym okresie specjalnie uczyła się naszego ojczystego języka). W ubiegłym roku znalazła nieco czasu, żeby nagrać kilka coverów Joy Division i Davida Bowie z afgańską formacją Miraculous Love Kids.

Prace nad solowym albumem, który ostatecznie przybrał tytuł "Lives Outgrown" rozpoczęły się już dekadę temu. Artystka zaprosiła do współpracy producenta Jamesa Forda (grupa Simian Mobile Disco) oraz dawnego perkusistę zespołu Talk Talk - Lee Harrisa. Kolejne kompozycje nagrywano w stodole, na farmie Beth Gibbons, oraz w studiu State Of Art w Bristolu. Podczas rejestracji nagrań wykorzystano wiekowe struny do gitary, na strunach od fortepianu grano łyżeczkami, za bęben posłużyło także kartonowe pudełko, w chórkach utworu "Vaporous Floating On A Moment" zaśpiewały dzieci Gibbons, a na altówce zagrał Raven Bush (siostrzeniec Kate Bush).



"Tymi podłymi ulicami kroczyć musi człowiek, który sam w sobie nie jest ani podły, ani zbrukany, ani też zlękniony" - napisał przed laty Raymond Chandler. Beth Gibbons wydaje się być jednak zlękniona, pełna rozmaitych obaw. Najnowszy album "Lives Outgrown" pokazuje, że autorka muzyki oraz warstwy tekstowej zdała sobie sprawę z kruchości życia i nieuchronności pewnych jego etapów. W ostatnich latach brytyjska wokalistka z żalem pożegnała bliskich oraz przyjaciół. "To był czas pożegnań, z rodziną, z przyjaciółmi, nawet z tym, kim byłam wcześniej". Nie wypominając specjalnie metryki, nasza dzisiejsza główna bohaterka znalazła się w wieku, kiedy raczej dokonuje się prób rozmaitych podsumowań tego, co za nami, niż z napięciem oczekuje ekscytujących zdarzeń, które dopiero mają nadejść. W śmierci, w rozstaniach, w kolejnych zaskakujących niekiedy odejściach, nie ma niczego ekscytującego, jest tylko potęgujący się smutek, żal, dojmujące poczucie straty. Pustka, którą trudno czymkolwiek wypełnić.

Taka również jest zawartość muzyczna albumu "Lives Outgrown", którego stonowane brzmienie zbliża się tu i ówdzie do rzadko oglądanych w wydaniu Gibbons folkowych pejzaży. Zaproszeni do studia artyści korzystali z bogactwa instrumentów oszczędnie i z rozmysłem - bas, wiolonczela, flety, skrzypce, cymbały, tuby, saksofony, klarnet, wirujące w powietrzu rury itd. - jakby mieli w pamięci zdanie zaczerpnięte ze świetnej prozy Johna Cheevera: "Sztuka to zwycięstwo nad chaosem, osiągnąć je zaś możemy tylko na drodze ostrożnego wyboru" (książka tego autora - "Wizja świata").

Z dawnej trip-hopowej tradycji, której brytyjska artystka była przecież współautorką, nie pozostało nic. "Wszystko, co znajome, zostało celowo wykluczone na etapie produkcji" - oświadczył Lee Harris. Zamiast sampli mamy zmodyfikowane elektronicznie brzmienie saksofonów, w miejsce miarowych oddechów perkusji, otrzymaliśmy w ciekawy sposób zrealizowane bębny, które stanowią coś w rodzaju znaku rozpoznawczego tego wydawnictwa. Młodzi adepci trudnej sztuki aranżacji powinni brać przykład z kolejnych odsłon tej płyty. 

Jej początek "Tell Me Who You Are Today" - brzmi jak folkowa celtycka ballada. W dalszych częściach jest podobnie. Przy okazji "Burden Of Life" mogą przypomnieć się tęskne pieśni Nicka Cave'a,  "Oceans" zapamiętamy z urokliwie poprowadzonych linii wokalnych, mój ulubiony "Rewind" ma w sobie nieco kurzu i brudu, który skojarzyć można z nagraniami Toma Waitsa. Większość kompozycji stanowi przykład na to, że Gibbons śpiewa niżej, poniekąd głębiej, niż robiła to przed laty, na albumach zespołu Portishead. Jej wokaliza rozpięta jest na pograniczu intymnych zwierzeń oraz egzystencjalnych refleksji. "Reading Out" przykuwa uwagę akcentami instrumentów dętych. Na tak rozrysowanym barwnym tle, choć odrobinę i celowo wyblakłym, niczym fotografie znalezione na kartach starego albumu, frazy Beth Gibbons w stylu: "Wszystko, co mamy, jest tu i teraz", nabierają dodatkowej mocy.

(nota 8/10)

 


Strefę dodatków rozpoczną debiutanci z Brooklynu, czyli trio, które przybrało nazwę Margaux, 7 czerwca opublikuje album zatytułowany "Inside The Marble".



W minionych dniach znów dał o sobie znać zespół Efterklang. Pojawił się kolejny singiel, który zapowiada wrześniową premierę nowego albumu zatytułowanego "Things We Have In Cammon".



Z Montrealu pochodzi duet Bibi Club, czyli wokalistka Adele Trottier i  gitarzysta Nicalas Basque. Przed tygodniem wydali nową płytę "Feu De Garde".



Wspominałem niedawno o amerykańskiej scenie niezależnej, o formacji Rodan, czy grupie Shellac. Tak się złożyło, że kilka dni temu zmarł jej lider Steve Albini, który nie doczekał premiery nowego wydawnictwa zespołu - "To All Trains", które ukazało się wczoraj.



Przeniesiemy się do Finlandii, miasto Helsinki, z którego pochodzi grupa Cats Of Transnistria, przed tygodniem opublikowali nowy singiel.



Oisin Leech, Steve Gunn, Tony Garnier i Roisin McGrory oraz urokliwy fragment prosto z płyty tego pierwszego artysty zatytułowanej "Cold Sea".



Kessoncoda to duet, który tworzą klawiszowiec Filip Sowa oraz perkusista Thomas Sunney, gościnnie w nagraniach pojawia się także głos naszej dobrej znajomej Caoilfhionn Rose. Premiera albumu zatytułowanego "Outerstate" 7 czerwca.



Wokalistka i pianistka Ann O'Aro pochodzi z wyspy Reunion położonej na Oceanie Spokojnym. Oto fragment z jej najnowszego wydanego kilka tygodni temu albumu "Bleu".




Jeremiah Cymerman to klarnecista z Nowego Yorku, który przed tygodniem opublikował album zatytułowany "Body of Light". Oto zdecydowanie najlepszy fragment tego wydawnictwa.





sobota, 11 maja 2024

WINGED WHEEL - "BIG HOTEL" (12XU Rec.) "Nocne słuchanie"

 

     "A w środku nocy, kiedy i my nie mamy w sobie wiele życia, nie mogą się już bronić przed tym, co się o nich pisze, do jakiej wykorzystuje narracji, jakiej poddaje analizie lub w jakim celu się na ich temat spekuluje, tak samo jak bezbronni są umarli, bardziej bezbronni po śmierci niż za życia i w dodatku dużo dłużej, bo krótkie i podłe ludzkie życie trwa nieskończenie krócej niż czas, który przychodzi po nim".

Wprawdzie Javier Marias w cytacie zamieszczonym powyżej wspominał o książkach, ale nie mogłem oprzeć się pokusie i nie wykorzystać jego skrzydlatych słów w recenzji płyty, której słuchałem w ostatnich dniach - krążek ukazał się 3 maja - głównie w nocny czas. Kolejne sesje celowo rozpoczynałem gdzieś w okolicach godziny dwudziestej trzeciej, korzystając, jak to mam w zwyczaju czynić, z dobrodziejstw funkcji Dolby Atmos, żeby mieć pełny obraz zawartości albumu zatytułowanego "Big Hortel". Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że ów tytuł nic Wam nie powie, podobnie jak nazwa grupy Winged Wheel, ale słuchanie ich kompozycji pozostawcie sobie właśnie na późne godziny z wolna dopalającego się dnia. To właśnie wtedy, najlepiej przy pomocy słuchawek, można w pełni docenić bogactwo i złożoność wykorzystanych faktur, spróbować uchwycić wszelkie możliwe niuanse oraz drobiazgi, które wyłaniają się raz po raz z gęstej długimi momentami i mrocznej narracji, niczym strzygi lub upiory, choć ich zamierzeniem czy głównym celem z pewnością nie było wywołanie strachu albo przerażenia, tylko subtelne wprowadzanie w muzyczną ekstazę bądź zachwyt.



"Supergrupa" Winged Wheel - jak określił to jeden z dziennikarzy, narodziła się przypadkiem. Oto dnia pewnego basista Cory Plump poprosił perkusistę Freda Thomasa, żeby ten przesłał kilka próbek perkusyjnych, które zamierzał wykorzystać. Do tak powstałego duetu szybko dołączył gitarzysta Matthew J. Rolin i wokalistka Whitney Johnson. To był smętny czas pandemii, więc współpraca przebiegała głównie w trybie korespondencyjnym. Tak powstał całkiem udany debiutancki album "No Island" (2022), który przyciągnął uwagę nielicznych recenzentów. Artyści na co dzień zasilali szeregi kilku mniej znanych zespołów, więc szumne określenie "supergrupa", przynajmniej z naszej europejskiej perspektywy, jest mocno przesadzone. Któż z Was, nawet tych świetnie zorientowanych w przestrzeni muzyki alternatywnej, słyszał kiedyś o takich formacjach jak: Matchess, Spray Point, Expensive Shit, Rolin Duo, Idle Ray, Tyrek itd.

Przy okazji powstawania kompozycji wykorzystanych na drugim albumie zatytułowanym "Big Hotel", do grupy dołączyli Lonnie Slack (zespół Water Damage), i  Steve Shelley (Sonic Youth). Całkiem dojrzali już panowie i pani zjawili się w mieście Kingston (stan Nowy York), gdzie w lokalnym studiu, po trudnym czasie izolacji, w końcu mogli się spotkać. Oczywiście muzycy znali się już wcześniej, mijali się podczas wspólnych tras koncertowych, grając na jednej scenie w trakcie trwania tych samych festiwali. W sumie zarejestrowano kilka godzin soczystego materiału. Wybrano z niego najlepsze kąski, nad którymi zaczęto pracować.



 Od samego początku, czyli od znakomitego otwarcia "Demonstrebly False" słychać i czuć, że grupa świetnie się rozumie. Amerykańscy artyści lubią zabawę dźwiękiem, z łatwością tworzą nasycone po brzegi krajobrazy, chętnie uciekają w stronę eksperymentu, ale też dobrze potrafią uchwycić granicę pomiędzy swobodą, a dyscypliną. Ta ostatnia wyraża się w pracy sekcji rytmicznej, odmierzającej miarowo i skrupulatnie kolejne takty, i mającej w pamięci dokonania krautrockowych formacji. Z shoegazowej tradycji ( My Bloody Valentine) amerykańska załoga chętnie czerpie mocne podmuchy gitar, które odpowiednio zagęszczone nadają poszczególnym odsłonom psychodelicznego charakteru. Nad wszystkim unosi się eteryczny głos wokalistki - Whitney Johnson, który momentami rozmywa się niczym barwna plama, żeby w innym miejscu ulec podwojeniu i prowadzić dwie równoległe narracje, jak w bardzo udanym "Grief In The Garden". 

Przy okazji transowego "Smudged Textile" przypomniały mi się dawne pieśni Stereolab, a "Soft Hands" mocno nawiązał do psychodelicznych kompozycji zespołu Yo La Tengo. "Short Acting" to jeszcze inna odmiana psychodelii, pokazująca, jak wiele potrafi grupa Winged Wheel, bawiąc się rozmaitymi konwencjami, czy wykorzystując różne sposoby operowania dźwiękiem. To, co charakteryzuje ten świetny album, wyraża się również w nieustającej ciekawości, jaka towarzyszy odbiorcy, zadającemu sobie pytanie: "Co tym razem się wydarzy?". Poszczególne stylistyki - post-punk, no wave, psychodelia, sheogaze, stoner rock itd. - pojawiają się tu i rozmywają niczym znaki drogowe w trakcie samochodowej wyprawy. Przed uruchomieniem silnika, warto dobrze zapiąć pasy i mocno chwycić się kierownicy, amerykańska maszyna ma swoją moc. Album "Big Hotel" to, póki co, największa niespodzianka tej wiosny.

(nota 8/10)

 


Pozostaniemy w stolicy stanu Nowy York, skąd pochodzi trio Antietam, które przed tygodniem, w dniu 3 maja, opublikowało najnowszą epkę zatytułowaną "Pitch & Yaw".



Przeniesiemy do Kanady, miasto Toronto, gdzie działa grupa Beams, która przed tygodniem opublikowała płytę "Requiem For A Planet".


Wokalista z Dublina - Conor O'Brien - to artysta, który ukrywa się pod nazwą Villagers. Wczoraj ukazała się jego szósta w dorobku płyta zatytułowana "That Golden Time".



Po wielu latach milczenia odezwał się zespół z Michigan, mam tu na myśli grupę Mahogany, która przypomniała o sobie w ostatnich dniach nowym singlem.



W podobnej stylistyce do formacji Mahogany porusza się szwedzki - cóż, że ze Szwecji - zespół Principe Valiente, który przed tygodniem wydał płytę "In This Light".  Wspominałem już dziś o podróży samochodem, dlatego musiałem wybrać taki fragment.



W dniu wczorajszym brytyjska wokalistka Keeley Forsyth, opublikowała nowy album zatytułowany "The Hollow", z gościnnym udziałem Colina Stetsona. 



Z Richmond w stanie Kalifornia pochodzi wokalista Chris Cohen, który na 7 lipca zapowiedział premierę nowej płyty zatytułowanej "Paint A Room".


Moje oczy w najbliższych dniach będą zwrócone na korty Foro Italico położone w Rzymie, dlatego przydałby się włoski akcent. Tak się złożyło, że wokalista i gitarzysta Alessandro Alessandroni pochodzi z Rzymu (również tam zmarł), niedawno ukazała się winylowa reedycja jego płyty zatytułowanej "Ritmo Dell' Industrai N.2". Z tego wydawnictwa wybrałem taki oto fragment.



Prezentowałem już kiedyś singiel grupy Caoilfhionn Rose, pora na nieco większy zestaw nagrań. Specjalna sesja "Constellation Live Session" zawiera aż pięć nowych kompozycji grupy, które znajdą się na albumie "Constellation". Premiera całej płyty 24 maja.








sobota, 4 maja 2024

BABEHOVEN - "WATER'S HERE IN YOU" (Double Double Whammy Rec.) "Rysuję puste miejsca"

 

    Całkiem miło jest towarzyszyć artystom od samego początku ich kariery. Ten ostatni zwykle zawiera w sobie pewien potencjał, mniejszy lub większy, który przybiera bliżej nieokreślony kształt. Jakże często twórcy sami nie wiedzą, którą z wielu możliwych dróg powinni wybrać - wszak błądzić jest rzeczą ludzką i bywa to bardzo pouczające. Znacznie mniej kształcące bywa stanie w miejscu, albo przystanięcie na rozdrożu. Pół biedy, jeśli to wspomniane powyżej rozdroże jest na tyle atrakcyjne, że przy okazji twórca może wyrażać jakąś część własnych myśli, pragnień czy wyobrażeń, zjednując grono odbiorców. 
Wydaje mi się, że tak właśnie było na początku działalności amerykańskiej grupy Babehoven, która w embrionalnej fazie rozwoju funkcjonowała jak trio. Sympatyczny damsko-męski tercecik wydawał singla za singlem, na dokładkę dołożył epkę, ale niestety nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród tak wielu podobnych do siebie indie-rockowych formacji. Ten stan rzeczy trwał mniej więcej cztery długie lata, od 2018 do 2022 roku. Dwa lata temu wokalistka i autorka tekstów Maya Bon spotkała na skrzyżowaniu dróg gitarzystę i producenta Ryana Alberta. Po kilku owocnych dialogach opuściła wyżej wspomniane grono znajomych oraz niezbyt atrakcyjne, jak się okazało, rozdroże, i dziarskim krokiem ruszyła ku nowej przygodzie, już u boku nowego towarzysza. Tak powstały duet szybko opublikował debiutancki krążek "Light Moving Time", a dwa lata później, dokładnie mówiąc w ubiegłym tygodniu, w sklepach pojawiła się druga płyta zatytułowana "Water's Here In You".



Tytułowa woda zwykle symbolizuje oczyszczenia, wejście w nowy etap życia. Chyba, że mamy do czynienia z jej mrocznym odpowiednikiem, nieprzyjemnymi odmętami. W przypadku tekstów May Bon, w których motyw wody sukcesywnie się przewija, chodziło raczej o uspokojenie emocji, które przynoszą wraz z sobą łagodne oddechy fal. Ów tytuł został zaczerpnięty z fragmentu utworu "My Best Friend Needs"; piosenka powstała tuż po wypadku samochodowym przyjaciela grupy i to właśnie jemu została zadedykowana.

Niby z pozoru nic się nie zmieniło w graniu formacji Babehoven, choć zmieniło się tak wiele. Zamiast trzech osób w składzie mamy tylko dwie, a muzyka duetu brzmi pełniej i głębiej niż kiedykolwiek. Wszystko za sprawą subtelnej produkcji Ryana Alberta, który w umiejętny sposób odmierzył odpowiednie proporcje tonów gitary, syntezatorów i miękkiej elektroniki. W centrum zdarzeń znajduje się urokliwy dziewczęcy głos May Bon. Amerykańska wokalistka jest coraz bardziej świadoma tego, czym dysponuje, i w jaki sposób powinna tym się posługiwać, żeby uzyskać zamierzony efekt. Potrafi więc umiejętnie stopniować napięcie, podkreślać wybrane frazy, przyspieszać oraz zwalniać, zagęszczać narrację. 

W niektórych fragmentach płyty "Water's Here In You" mogą przypomnieć się dawne pieśni Krisitn Hersh ( w tych dniach obchodzimy trzydziestolecie wydania jej albumu "Hips And Makers", stąd w sklepach reedycja tego wydawnictwa), kompozycje Hand Habbits czy piosenki Daughter, w innych odsłonach pojawia się skojarzenie z początkiem działalności innego amerykańskiego duetu Memoryhouse, z okresu, kiedy jeszcze ich nagrania były pełne młodzieńczej swobody. Później wpadli w łapska producenta, podsuniętego im przez szefów wytwórni płytowej, i cała witalności grupy w mgnieniu oka wyparowała.



Nie będę ukrywał, że do płyty duetu Babehoven zwabiły mnie recenzje - gdyż wciąż mam w zwyczaju je czytać - pochodzące z trzech różnych źródeł, na które natknąłem się w ostatnich dniach. Dziennikarze zgodnie pochwalili zwartości krążka, potwierdzając to wysokimi notami. Recenzent "Rolling Stone" zauważył, że niewielu artystów potrafi napisać tak melancholijny przebój jak May Bon i Ryan Albert. Kolejny autor notki prasowej słusznie podkreślił, że piosenki Babehoven niepostrzeżenie owijają się wokół słuchacza, ale przy okazji wytknął nieprzejrzystość tekstów. Ich autorka sama przyznaje, że w metodologii tworzenia warstwy lirycznej często posługuje się swobodnymi skojarzeniami. Stąd w niektórych momentach trudno doszukać się określonego znaczenia czy dodatkowej głębi. "Rysuję puste miejsca, które potem staram się wypełnić treścią". 

Piosenka "Lightness Is Loud" została zainspirowana książką "The Three-Body Problem" - Cixin Liu, "Rocket" zawdzięcza swoje brzmienie sposobie aranżacji wykorzystanemu w piosence Taylor Swift "Teardrops On My Guitar". Najdłuższy na płycie "Ella's From Somwhere" stanowi wyraz hołdu dla przyjaciółki Elli O'Connor Williams, znanej pod pseudonimem "Squirrel Flower". Świeża wiosenna płyta.

(nota 7.5/10)

  


W sekcji "Dodatki" na dobry początek inny duet, Ben.J. Heal (niegdyś grupa Coaxis) oraz tajwańska wokalistka Fulya, czyli The Lost Letters, oraz fragment ich debiutanckiej płyty "The Lost Letter", która ukazała się kilka dni temu.



Kolejna amerykańska grupa ma nieco szerszy, bo czteroosobowy skład, nazywa się Cathedral Bells, pochodzi z Okland i 21 czerwca opublikuje nową epkę. Póki co możemy cieszyć się takim oto singlem.



Zespół Somesurprises pochodzi ze Seattle, pod koniec kwietnia ukazał się ich album zatytułowany "Perseids". Oto mój ulubiony fragment.



Kartka z kalendarza, bo w majowy czas mamy dwie szczególne rocznice. Trzydzieści pięć lat temu ukazała się jedna z najważniejszych płyt lat 80-tych, The Cure - "Disintegration", o czym wspomina także artykuł w ostatnim numerze "Polityki". W ten niezwykły sposób rozpoczyna się ten wspaniały album.



10 maja 1994 roku ukazała się inna, mniej znana, w porównaniu do dzieła grupy The Cure, choć ważna dla pewnego pokolenia i, jak podkreślają krytycy, rozwoju gatunku płyta, mam na myśli krążek "Diary" - Sunny Day Real Estate. Z tej okazji w sklepach pojawił się album zatytułowany "Diary  - Live At The London Bridge Studio". A jak rozpoczynał się krążek "Diary"? Właśnie tak.



Przed nami nowe nagrania wokalistek. Z Birmingham pochodzi Rosie Tee, która w ubiegłym tygodniu opublikowała album zatytułowany "Night Creature".



Znakomite recenzje w prasie branżowej zbiera wydana wczoraj płyta amerykańskiej wokalistki Jessici Pratt - "Here In The Pitch". Wybrałem taką śliczną kompozycję.



W kąciku improwizowanym fragment płyty, która miała pojawić się już jakiś czas temu, więc nadrabiamy zaległości. Nasz dobry znajomy Yuri Honing Acoustic Quartet oraz kompozycja z jego ostatniego albumu - "Heaven On My Mind".



Pokaz Trio to, jak sama nazwa wskazuje, trójka muzyków, którzy pochodzą z Ukrainy. Kilka tygodni temu opublikowali album zatytułowany "Voices". Oto mój ulubiony fragment.



Wczoraj ukazała się najnowsza płyta amerykańskiego kolektywu Sun Atlas - "Return To The Spirit", prezentowałem już jeden singiel z tego wydawnictwa, pora na kolejny.