sobota, 24 lutego 2024

MILDFIRE - "KIDS IN TRAFFIC" (Sinnbus Records) "Norweska fantazja"

 

   Któż z Was, drodzy stali czytelnicy oraz Wy, napływowi goście, którzy sporadycznie tutaj zaglądacie w ramach niejasnych poszukiwań, kojarzy nazwisko Einara Straya? Otóż to! Pewnie norweski artysta nieco bardziej rozpoznawalny jest w swojej ojczyźnie. Choć, bez przesady. Raczej bywa kojarzony w wąskich kręgach fanów muzyki alternatywnej albo pośród tych, którzy po prostu każdego dnia mijają się z nim na chodniku, czy przejściu dla pieszych, kiedy to krążą po przedmieściach Oslo niczym swobodne elektrony. Myślę, że warto zapamiętać to imię i nazwisko. Einar Stray przygodę z mniej lub bardziej uporządkowanymi dźwiękami rozpoczął pod koniec 2006 roku, kiedy na stronie MYSPACE zamieścił kilka własnych piosenek, nagranych w przytulnym wnętrzu sypialni. Jakiś czas później skompletował pierwszy skład i pod szyldem Einar Stray Orchestra ruszył w długą trasę koncertową. Debiutancki album zatytułowany "Chiaroscuro" norweska załoga opublikowała w 2011 roku. Trzy lata później światło dzienne ujrzało kolejne wydawnictwo  -"Politricks", dostrzeżone również przez brytyjskich krytyków. Ci ostatni utyskiwali odrobinę na nadmiar wrażeń - od przybytku głowa nieraz boli -  których tam i tu dostarczyło im dzieło skandynawskich muzyków, stylistycznie rozpięte pomiędzy alt-popem, rockiem, folkiem, postrockiem, wykorzystujące elementy muzyki klasycznej oraz ludowej. Tak to czasem bywa, szczególnie, kiedy autor kompozycji cierpi na rodzaj twórczego ADHD. 

Einar Stray przewinął się przez wiele personalnych składów, i twórczych kolaboracji, próbował również rozwijać solową karierę, jako DJ Dogenikt, z którym to projektem koncertował w klubach rozsianych niemal po całym świecie. W chwilach przerwy od egzotycznych wojaży prowadził audycje radiowe, przy okazji dzielił się własnym głosem podczas nagrywania kolejnych dubbingów. Kiedy nieco zwolnił i odrobinę odetchnął, niejako na gruzach formacji Einar Stray Orchestra postanowił założyć nową grupę Mildfire. Tak się złożyło, że w dniu wczorajszym ukazała się debiutancka płyta tego zespołu zatytułowana "Kids In Traffic".



Wybornie brzmi ta kompozycja, prawda? I mogę Was zapewnić, że z każdym kolejnym przesłuchaniem przykleja się mocniej i zapad w pamięć bardziej. Niektóre piosenki tak już mają. Zresztą, mam nadzieję, że wkrótce sami się o tym przekonacie. I tak oto, zupełnie niepostrzeżenie wybrzmiał jeden z moich ulubionych utworów ostatniego tygodnia, żeby nie powiedzieć, godzin. Choć tych dobrych, i bardzo udanych piosenek, w dzisiejszej odsłonie bloga pojawi się całkiem sporo. 

Einar Stray nie byłby sobą, gdyby nagle porzucił dawne przyzwyczajenia i przestał w charakterystyczny dla siebie sposób łączyć i swobodnie przeplatać elementy z pogranicza różnych, niekiedy bardzo odległych, estetyk. Trzeba jednak przyznać, że to, co uwierało przed laty niektórych brytyjskich dziennikarzy, czyli ten radosny, momentami pewnie zbyt swobodny, stylistyczny koktajl, tym razem scalono w dość sztywne ramy, dzięki czemu album "Kids In Traffic" jest najbardziej spójnym materiałem w całym dorobku skandynawskiego artysty.



Wczoraj opublikowany album bardzo udanie otwiera kompozycja "Climbing". To znakomite nagranie może i powinno przypominać dawne, a zarazem te najlepsze, momenty grupy Efterklang. Podobna odrobinę nostalgiczna melodyka, która przewija się także w dalszych częściach płyty. W podobny sposób wykorzystano instrumenty kojarzone z przestrzenią muzyki klasycznej - fortepian, skrzypce, wiolonczela ( Ofelia Ossum, również grupa Team Me), i podobna dyskretna obecność miękkiej elektroniki oraz powtarzanie krótkich fraz tekstu, autorem którego był Einar Stray. W dalszej części tego wydawnictwo pozostaniemy w tym samym intrygującym nurcie. 

"Persona Non Grata" skojarzył mi się z twórczością Lonely Deer.  Warto wspomnieć, że tak naprawdę cały ten materiał składa się z połączenia trzech epek; dwie z nich wydano jesienią ubiegłego roku, a ostatnia pokazała się miesiąc temu. "Shirin" oraz "Drinking Salt Water" to znów wycieczka w kierunku rejonów, po których przed laty tak sprawnie poruszał się Efterklang, czy w jakimś sensie także Radiohead. "How To Be An Astronaut" stanowi swobodne połączenie trzech odsłon. Przez melancholijne otwarcie zgrabnie przeprowadzają nas tony fortepianu, skrzypiec i wiolonczeli. Drugi fragment emanuje rockową energią, którą podkreślają akcenty instrumentów dętych. To właśnie tutaj w pełni ujawnił się talent kompozytorski Einara Straya, który tym razem odnalazł w sobie nieco więcej spokoju oraz konsekwencji. Na tym bardzo udanym zestawie nagrań, jakim jest "Kids In Traffic", znajdziemy także drobne mielizny. Nie przekonał mnie niezbyt udany "Never Change" (dołączony także jako dodatkowy bonus), czy nieco mdły "Oak Floor". Co nie zmienia faktu, że to bardzo dobra płyta, którą gorącą Wam polecam.

(nota 8/10)

  


Jak zwykle sporo dziś intrygujących nowości, singli, zapowiedzi, oraz fragmentów niedawno wydanych płyt. Zaczniemy jednak od przeszłości, choć nagranie to, w tej oczyszczonej wersji ukazało się kilka dni temu. Pewnie nieco lepiej zorientowani w temacie shoegaze'u, jak przez mgłę kojarzą grupę Ozean, która funkcjonowała na początku złotych lat dziewięćdziesiątych, z Lisą Monet Baer jako wokalistką. Właśnie przypomnieli o sobie dawnym nieco zapomnianym materiałem, który z tego, co widzę na ich stronie bandcamp, szybko się sprzedał. I bardzo dobrze!



Kolejne nagranie również pochodzi z przeszłości. Szwedzka grupa The Blind Terry, czyli wokalistka Kristina Bergstrom oraz koledzy, zarejestrowali te piosenki w latach 2007-2009, i kilka dni temu opublikowali raz jeszcze.




I ponownie gitarowe brzmienia, grupę Whitelands prezentowałem całkiem niedawno, oto kolejny miły dla ucha fragment z ich ostatniej, wydanej wczoraj, płyty "Night Bound Eyes Are Blind To The Day".




Niemieckie miasto Augsburg, a w nim grupa The BV"s, którzy grają jak Brytyjczycy, o czym możecie przekonać się, słuchając ich niedawno wydanej płyty "Taking Pictures Of Taking Pictures".



Kolejny ulubiony utwór ostatnich dni, Jessica Pratt i świetny singiel z jej płyty "Here In The Pitch", która ukaże się 3 marca nakładem oficyny City Slang Records.




Nasi znajomi z Paryża, grupa En Attendant Ana, jakiś czas temu recenzowałem ich płytę, kilka dni temu przypomnieli o sobie nowym singlem.



Następna pełna uroku piosenka, gdyż jedną już prezentowałem, grupy Khruangbin zapowiadająca pojawienie się albumu "A La Sala", premiera 5 kwietnia, czyli tuż przed rozpoczęciem turnieju na kortach Monte Carlo.




Znany i wiele razy wykorzystywany temat, tym razem w bardzo gustownym wydaniu The Gary Urwin Jazz Orchestra, płyta "Flying Colors" ukazała się pod koniec stycznia.



I ponownie znajomi z recenzji na tym blogu, Steve Gunn i David Moor, którzy próbowali przenieść kompozycje zawarte na albumie "Let The Moon Be A Planet", w warunki londyńskiego koncertu. Oto, co z tego wyszło.




Do Serbii zaglądamy bardzo rzadko, jest ku temu okazja, bowiem grupa EYOT, kilkanaście dni temu opublikowała dwupłytowe wydawnictwo zatytułowane "Quindecennial".






sobota, 17 lutego 2024

JOHN SURMAN - "WORDS UNSPOKEN" (ECM) "Pomiędzy słowami"

 

      Monachijska wytwórnia ECM nie próżnowała od początku tego roku. Przez te pierwsze kilka tygodni zdążyła opublikować pare albumów. Pośród nich znalazła się płyta izraelskiego pianisty Nitaia Herskovitsa - "Call On The Old Wise", czy krążek znakomitego amerykańskiego pianisty Vijaya Iyera - "Compassion". Nowy sezon wydawniczy niemiecka oficyna powitała wspólnym albumem trębacza Arve Henriksena oraz holenderskiego pianisty Harmena Fraanje - "Touch Of Time". Bardzo sobie cenie tych dwóch artystów, jednak na ich wspólnym wydawnictwie ewidentnie czegoś zabrakło. Ci z nas nieco rozczarowani tym krążkiem zawsze, i na otarcie łez, mogą sięgnąć po płytę "Down Deep " - tria Rejiseger/Fraanje/Syla lub album zatytułowany "And The Comes The Night" - Eilertsen/Fraanje/Stronen. Ten ostatni muzyk, dyplomowany i uznany perkusista, dziś jeszcze powróci w innym zestawieniu. Tak bowiem się złożyło, że w dniu wczorajszym nakładem oficyny ECM ukazało się kolejne nowe wydawnictwo, tym razem sygnowane nazwiskiem znakomitego saksofonisty Johna Surmana, noszące wymowny tytuł "Words Unspoken".



Oprócz wspomnianego wyżej saksofonisty i świetnego perkusisty Thomasa Stronena, listę obecności w legendarnym studiu Rainbow (Oslo), dopełnił najmłodszy w tym zestawieniu personalnym trzydziestojednoletni gitarzysta z Londynu - Rob Luft, oraz trzydzieści siedem lat starszy wibrafonista Rob Waring. Można więc zaryzykować twierdzenie, że jest to płyta artystów reprezentujących cztery różne pokolenia muzyków. Najstarszy w tym gronie jest oczywiście John Surman. Z jego twórczością zetknąłem się dość późno. Pierwszym jego albumem, który wysłuchałem, była płyta "Rain On The Window", wydana przez oficynę ECM w 2006 roku. Kompozycje na niej zawarte wyrosły z refleksyjnych dialogów brytyjskiego saksofonisty z Howardem Moody, który w kościele Ullen Kirke zasiadł za klawiaturą organów. 

John Surman skończy w tym roku osiemdziesiąt lat, album "Words Unspoken" może więc stanowić w pewnym sensie skromne podsumowanie jego dotychczasowej bogatej artystycznej działalności. Pierwsze kroki w muzycznej krainie Surman stawiał przy pomocy klarnetu, po który to instrument również obecnie chętnie sięga. Było to spowodowane czy wymuszone faktem, że w latach jego młodości w London College Of Music nie było klasy saksofonu. Jego kilka pierwszych płyt wciąż pozostaje do odkrycia. Świat improwizowanych dźwięków nieco głośniej usłyszał o brytyjskim saksofoniście dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy to John Surman podpisał kontrakt z wytwórnią ECM. Wcześniej powołał do życia skład trzech saksofonistów, eksperymentował z elektronicznymi formułami, żeby później zwrócić się nieco bardziej w stronę swobodnej improwizacji - grupa Brass Project. W dalszej części kariery odkrywał dla siebie brzmienie syntezatorów, grał w kwartecie z Johnem Taylorem, występował w duecie obok ówczesnej partnerki Karin Krog, uskuteczniał barwne dialogi ze wspomnianymi już dzisiaj organami kościelnymi, chórami oraz kwartetem smyczkowym. Amerykańskiego wibrafonistę  Roba Waringa spotkał podczas nagrywania poprzedniego wspólnego albumu "Invisible Threads".



Jeśli chodzi o wczoraj opublikowaną płytę "Words Unspoken" warto także wspomnieć o perkusiście. Thomas Stronen to uznana marka nie tylko w świecie skandynawskiego jazzu. Wystarczy wspomnieć, że ten rozchwytywany muzyk ma już na swoim koncie ponad siedemdziesiąt wydawnictw płytowych. Ze wspomnianym już dzisiaj Arve Henriksenem przed laty powołali do życia zacną grupę Food, oprócz tego grał w zespole Time Is A Blind Guide, w duecie Hum Crash. "Improwizacja jest jak język, dla którego masz słowa, wystarczy je ułożyć w odpowiedniej kolejności, żeby nadać im znaczenie" - oświadczył przy okazji wywiadu.

John Surman zebrał muzyków reprezentujących różne pokolenia w Rainbow Studio, jednak nie dał im szczególnych wskazówek dotyczących tego, jak ma wyglądać współpraca. "Przedstawiłem muzykom jedynie kilka pomysłów i bez dyskusji na temat tego, kto zagra jaki element i jaki kształt przybiorą melodie. Próbowaliśmy złożyć poszczególne elementy w całość, słuchając siebie wzajemnie i reagując" Stąd sporo kompozycji zawartych na "Words Unspoken" ma nieco bardziej otwarty, czy też swobodny charakter. Kwartet dowodzony przez Surmana często posługuje się barwnymi plamami, unika gotowych tematów czy motywów, stawia na intuicje lub współodczuwanie, dzięki czemu kompozycji zebranych na ostatnim wydawnictwie bardzo dobrze się słucha. Długimi fragmentami to materiał do wielokrotnego odkrywania. 

Te najlepsze, przynajmniej moje ulubione, utwory Surmana zwykle niosą ze sobą pogłębione stany refleksji i zadumy, inny sposób odmierzania czasu: "Pebble Dance", znakomity, wręcz wybitny (!!!) w tej estetyce "Words Unspoken", poruszający "Around The Edges". Przy okazji "Precipice" mogą przypomnieć się dawne płyty Jana Garbarka. W "Gravioli" nieco bardziej dał o sobie znać gitarzysta Rob Luft, niestety najsłabsze ogniwo w tym zestawieniu personalnym.

"Zawsze fascynowało mnie słuchanie od ludzi o tak wielu różnych obrazach i przesłaniach, jakie w ich wyobraźni może wywołać każda kompozycja" - John Surman.

(nota 7.5/10)

 


Pozostaniemy w podobnym nastroju, przed Wami harfistka, o której wspominałem już jakiś czas temu - Alina Bzhezhinska oraz towarzyszący jej saksofonista Tony Kofi.



Sporo albumów ukazało się w miniony piątek, w związku z tym jest też sporo rozczarowań. Do tego wciąż powiększającego się grona należy z pewnością William Doyle, który opublikowanym wczoraj krążkiem "Springs Eternal" pokazuje, że nadal nie wrócił do świetnej formy z okresu recenzowanej przeze mnie płyty "Your Wilderness Revisited". Nie przekonała mnie także najnowsza propozycja San Fermin - "Arms", czy Grandaddy - "Blu Wav", moje nieco zmęczone wrażeniami powieki opadły same podczas obcowania z "Should I Stay Or..." - Nouvelle Vague. Dlatego posłuchamy fragmentu najnowszej propozycji Laurenta Bardainne, który skorzystał ze wsparcia grupy Tigre D'eau Douce, i w ten sposób zapowiada nowy album "Eden Beach Club".



Nasz dobry znajomy z kilku wpisów na tym blogu Michael Nau, kilka dni temu podzielił się ze światem całkiem zgrabną sesją. Przed Wami trzydzieści pięć minut dobrej muzyki.



Kolejni nasi znajomi mieszkają w Paryżu, choć pochodzą z Iranu, duet 9T Antiope 12 kwietnia opublikuje album zatytułowany "Horror Vaculi.



W celu złagodzenia brzmienia przeniesiemy się do Szwecji, cóż, że ze Szwecji - Kadiha Komstedt i Johan Angergard tworzą duet Club 8. Oto ich najnowszy singiel.

 


I znów Francja, odrobina paryskiej psychodelii, grupa Empty Full Space oraz fragment otwierający ich album "From The Limbo", premiera 20 marca.



 Pozostaniemy w Europie, piękne szwajcarskie miasto Lozanna, skąd pochodzi trio, które przyjęło nazwę Maril Wubslin, oto utwór zapowiadający ich najnowszą płytę "Faire Ca", która ukaże się 1 marca.



Ulubione miasto Javiera Mariasa czyli Madryt, reprezentuje grupa o dźwięcznej nazwie Tutupatu, kilka dni temu opublikowali płytę "IV", która tak udanie się rozpoczyna.






sobota, 10 lutego 2024

THE AMAZING - "PIGGIES" "Spacer w chmurach"

 

     I tak oto zupełnie niespodziewanie, przynajmniej dla skromnego, rzecz jasna, autora tego bloga kilka dni temu, dni temu kilka, ukazała się nowa płyta szwedzkiego zespołu The Amazing. Przyznam, że przegapiłem pojawienie się singla, z dwumiesięcznym wyprzedzeniem zapowiadającego lutową premierę wydawnictwa, które przybrało niezbyt szczęśliwą (szczególnie dla przeglądarek) nazwę "PIGGIES" -  wystarczy wygooglać połączenie wszystkich tych trzech słów The Amazing Piggies; trafnych wyników jest niezbyt wiele, recenzji jeszcze mniej. Może gdybym częściej zaglądał na Facebooka, gdzie subskrybuje wieści nie tylko od tej skandynawskiej grupy, nie byłbym tak zaskoczony. Niespodzianka jest tym milsza, że najnowsze dzieło Christofera Gunrupa (wokalista, autor wszystkich kompozycji) oraz jego kolegów jest udane, i z każdym przesłuchaniem zyskuje na wartości. Trzeba jednak podkreślić, że wytwórnia Fashionpolice Records (nigdy o niej nie słyszałem), nie zrobiła wiele, żeby chociaż w minimalnym stopniu wypromować to wydawnictwo zacnego jednak szwedzkiego zespołu. Może zupełnie niepotrzebnie się czepiam, a cała akcja marketingowa dopiero się rozpocznie, kiedy stopnieją ostatnie śniegi w okolicach Malmo - szczerze w to wątpię.



Sympatycy zespołu The Amazing świetnie wiedzą, że znakiem rozpoznawczym najlepszych kompozycji szwedzkiej formacji bywa nostalgiczny nastrój lub oniryczna atmosfera - tworzona w oparciu o brzmienie gitar (znany Reine Fiske, którego sylwetkę nieraz już przybliżałem) oraz subtelnie prowadzoną wokalizę Christofera Gunrupa. Przy okazji recenzji wcześniejszych płyt zespołu porównywałem barwę jego głosu do tembru Marka Kozelka. Warto zaznaczyć, że głos szwedzkiego wokalisty ma zdecydowanie więcej głębi, łagodności, szlachetnej gładkości, w większym stopniu zjednuje przychylność oraz uwagę odbiorcy. Ten głos potrafi wiele i wyjątkowo dobrze odnajduje się w tej estetyce. 

Z dokładnym określeniem tej ostatniej recenzenci zwykle mają problemy - z pewnością nie jest ani psychodeliczny rock, jak uważają co niektórzy, ani tym bardziej progresywna jego odmiana, czy kolejna współczesna hybryda jaką stanowi neofolk. Te najbardziej udane, a zarazem zapamiętane i wielokrotnie odtwarzane, nie tylko przeze mnie, piosenki grupy The Amazing, można określić mianem dream artrocka. Marzycielski melancholijny nastrój w połączeniu ze skromnymi, ale celnymi aranżacjami, oraz rozbudowane niekiedy partie gitar - tak w dużym skrócie prezentuje się charakterystyczne dla poczynań skandynawskiej grupy modus operandi. Choć równie często, jeśli nie częściej, ekipa dowodzona przez Gunrupa rozmyślnie flirtuje z indie-popem i tworzy proste zgrabne piosenki.

Przy okazji wcześniejszych recenzji wspomniałem, że poczynania grupy The Amazing przypominają stanie w rozkroku, jedna noga tutaj, druga tam, jakby członkowie tej formacji nie mogli się zdecydować i nagrać całego albumu tylko w stylu pop lub dołożyć większych starań i stworzyć pełne artrockowych zachwytów dzieło sztuki. Dziś myślę, że przez ten osobliwy i wyraźny kontrast pomiędzy indie-popem a artrockiem, wspaniałe pieśni utrzymane w tej drugiej stylistyce są jeszcze bardziej widoczne. Doprawdy trudno je pominąć, niemal na każdej z ostatnich płyt zespołu można znaleźć kilka takich wyjątkowych kompozycji. Przeważnie rozwijają się powoli, jak powolne bywają nieraz opowieści dojrzałych artystów, którzy nie w energetycznym przekazie szukają siły, tylko w głębi zanurzenia w rozwijaną niespiesznie historię. Takie kompozycje czasem trwania zwykle przekraczają sześć minut i właśnie te momenty z twórczości wciąż chyba niezbyt dobrze znanego w naszym kraju The Amazing cenię sobie najbardziej.




Pięć długich lat przyszło nam czekać na album zatytułowany "Piggies". Gitarzysta grupy Reine Fiske (znany również z Dugen, Fire! Orchestra, Landberk, Morte Macabre, Paatos, Motorpsycho, Elephant9 itd.) zajął się w tym czasie produkcją, chociażby płyt grupy Melody's Echo Chamber. Może dzięki doświadczeniu zebranemu w tej dość trudnej materii, najnowsza propozycja The Amazing brzmi tak gładko. Pewnie niektórym z Was moje słowa mogą wydać się dziwne, ale musiałem przyzwyczaić się do tej płyty. Odrobinę przestawić myślenie, które trochę odwykło od obcowania z prostym gitarowym graniem. Mówiąc krótko, musiałem posłuchać tych ośmiu spójnych piosenek raz, drugi, trzeci, żeby za czwartym razem już niemal w pełni poczuć to, co udało się szwedzkiej formacji osiągnąć. 

Najsłabsze w tym zestawieniu wydaje się być otwarcie "Streetfighter", które moim zdaniem niczego wielkiego nie obiecuje, ani zbyt wiele po sobie nie zostawia, ale od czegoś trzeba było zacząć. W kolejnym "Antichrist" znajdziemy już charakterystyczne dla dokonań grupy nostalgiczne frazy gitar oraz urokliwy głos, który tak płynnie potrafi połączyć ze sobą poszczególne takty. Na singla promującego to wydawnictwo chyba wybrałbym "I Think I Found A Way" - zwiewna melodyka, której wielu artystów mogłoby Szwedom pozazdrościć, potencjał przeboju, pomimo melancholii wyraźnie obecnej w zaśpiewach wokalisty. "Cinnamon" i "Figurehead" przywołują nastrój kompozycji Marka Kozelka czy grupy Red House Painters, do którego twórczości Christofer Gunrup chętnie się odwołuje. Podobnie jak do płyt zespołu The Cure - w utworze "Last Stand", partia basu przypomniała mi klasyk The Cure - "Picuteres Of You". W jednym z wywiadów Christofer Gunrup oświadczył, że kompozycja "Plainsong" - The Cure to:" najlepsza piosenka otwierająca jakikolwiek album w historii". Przyznam szczerze, że jest w tym zdaniu sporo racji. Jak to nieraz bywa, najlepsze danie szwedzka formacja zostawiła na sam koniec. Mowa tu o wyjątkowo subtelnej odsłonie zatytułowanej "Through The Cracks". Wszystko tutaj się zgadza w sposób nadzwyczajny i głos wokalisty, i nastrój, również praca gitar, które odzywają się, i to jak!, w drugiej części tego znakomitego utworu. Jeśli poczujecie te dźwięki na skórze, będzie to wyraźny znak, że możecie raz jeszcze zacząć słuchać całej płyty.

(nota 7.5-8/10)

 


Przyjemne ciarki pojawiły się na ciele, to dobry znak. Przy okazji "Through The Cracks" tak właśnie powinno być. Wybornie brzmi to nagranie - niespieszna pierwsza część i znakomite gitarowe rozwinięcie wiodące nas do szczęśliwego końca. Sugerujące, żeby wielokrotnie  powracać do tej odsłony albumu "Piggies". W zaistniałej sytuacji nie widzę innego wyjścia, jak po raz kolejny udać się na spacer w takim oto sympatycznym towarzystwie.



Spróbuje podtrzymać ten oniryczny nastrój, i przedstawię wam artystkę z Teksasu - Haley Conlin, która przybrała pseudonim Dottie.



I  jeszcze raz Dottie, tym razem na gościnnych występach w Londynie, skąd pochodzi grupa Whitelands, która 23 lutego opublikuje album zatytułowany "Night-Bound Eyes Are Blind To The Day".



I znów lotem błyskawicy pokonamy spory akwen wodny, trafimy do miasta Filadelfia, żeby posłuchać fragmentu płyty "Wesley" grupy Delsea Drive.



Kolejny szybki lot zabierze Was do Indonezji, miasto Jakarta oraz pełna uroku kompozycja z płyty "Gushing" formacji Crayola Eyes.



Oficyna 4AD wczoraj opublikowała bardzo udany album zatytułowany "Phasor", autorstwa Helado Negro, wybrałem dla was taki oto fragment.



Podobnie jak najnowsza płyta Helado Negro, znakomite recenzje zbiera  - tyle, że we francuskiej prasie - ostatni album Cabane (belgijski artysta Thomas Jean Henri), który przy wsparciu wokalistów Sama Gendersa oraz znanej z recenzji na tym blogu Kate Stables, pod koniec stycznia opublikował wydawnictwo zatytułowane "Brulee".



Zajrzymy na moment do katalogu oficyny Bongo Records, przywoływany już niegdyś przeze mnie Project Gemini (pod nazwą ukrywa się Paul Osborne), 5 kwietnia opublikuje najnowszy album zatytułowany "Colours & Light". Oto kompozycja z tej płyty.



Pod koniec stycznia ukazała się nowa płyta amerykańskiego perkusisty Vinnie Sperrazzy zatytułowana "Sunday", z gościnnym udziałem kilku muzyków, na saksofonie Loren Stillman.



Przed Wami znakomite nagranie! Na dobry początek ok. 6 minut 30 sekund wokalnego wstępu, w roli głównej Marianne Svasek, a potem jego kilkunastominutowe sugestywne rozwinięcie, w wykonaniu trzech saksofonistów, trębacza, puzonisty, wibrafonisty, klarnecisty, pianisty, skrzypka i dwóch perkusistów. Mało? W tym zestawieniu personalnym nie mogło również zabraknąć basu, a zgrał na nim Vilhelm Bromander, którego nazwiskiem sygnowano wydawnictwo zatytułowane "In This Forever Unfolding Moment". 






sobota, 3 lutego 2024

TOPOGRAPHIES - "INTERIOR SPRING" (Entries Records) "Nutki dla dziadersów"

 

     W tej odsłonie bloga kolejna porcja skocznych nut przeznaczonych głównie dla "dziadersów". Celowo użyłem słowa "kolejna", gdyż nie wydaje mi się, żeby płyta Jana Banga, zaprezentowana w ubiegłym tygodniu, trafiła do gustu przedstawicieli najmłodszego pokolenia maniaków płytowych. Dzisiaj muzyki słucha się zupełnie inaczej niż miało to miejsce jeszcze kilkanaście lat temu. Przede wszystkim obcujemy ze streamingiem, my starsi nieco od tych odrobinę młodszych od nas, i mniej doświadczonych w słuchaniu tego, co należy, warto, a czasem nawet trzeba koniecznie przesłuchać. Dodatkowym utrudnieniem jest niedobry nawyk młodego odbiorcy, utrwalany i powielany, który jakże często przewija czy niefrasobliwie przerzuca w błyskawicznym tempie kolejne utwory, nie czekając na ich rozwiniecie oraz epilog, a co tu mówić o przestrzeni całej płyty. Mądrzy ludzie powiadają, że przyszło nam żyć w "kulturze wyczerpania", "upozorowania" lub " kulturze natychmiastowości", jeśli więc taka kompozycja nie przekona wiecznie spragnionego nowości młodzieńca po pierwszej minucie, z każdą kolejną upływającą sekundą jej szansa na potencjalny sukces nieubłaganie maleje. Ten swoisty deficyt należytej uwagi, czy uzyskania odpowiedniego stanu skupienia, widać na każdym kroku, nawet w recenzjach poszczególnych wydawnictw. To następny czytelny aż nadto osobliwy znak naszych  czasów. 

Przy okazji obcowania z płytą Topographies - "Interior Spring" aż tak wytężać uwagi na szczęście nie potrzeba. Jednak skojarzenia z "dziaderskimi" nutkami mogą pojawić się prędzej lub później, zwłaszcza u tych, którzy nie wzrastali obcując z podobnie brzmiącymi albumami. Debiutancką płytę amerykańskiego tria Topographies zaprezentowałem tuż po jej premierze, czyli już jakiś czas temu. Zwabiły mnie do niej dobrze znane i nieźle podane dźwięki oraz nazwisko Graya Tolhursta, który rzeczywiście okazał się być synem Laurence'a Tolhrusta, perkusisty The Cure.



Obecnie taką muzykę, jak ta zawarta w kolejnych  odsłonach albumu "Interior Spring", można określić mianem post-punku, dark wave, czy mówiąc bardziej ogólnie emo-rock. Za ojca chrzestnego tej ostatniej stylistyki uważa się Roberta Smitha (The Cure). W kolejnych utworach najnowszej płyty grupy Topograpihes słychać, tam i tu, bezpośrednie nawiązania do wczesnych płyt The Cure - "Seventeen Seconds", "Faith". Wyraźnie podkreślona emocjonalna wokaliza Tolhursta może tu i ówdzie przypominać warstwę wokalną zawartą na albumie "Medusa" formacji Clan Of Xymox. W utworze "Red-Balck Sun" trio z miasta San Francisco najbardziej zbliżyło się do innego klasyka z "dziaderskiej epoki", mam tu na myśli zespół The Danse Society i wydawnictwo "Heaven Is Waiting".

 Jak sami widzicie, nie tylko w skojarzeniach cofamy się o dobre czterdzieści lat wstecz. Przyznam, że jako wciąż żywy i w miarę energiczny przedstawiciel "dziadersów" (mam nadzieję, że nie pochlebiam sobie zbytnio), z przyjemnością wysłuchałem raz i drugi, tej udanej propozycji. Chłopcy z Kalifornii całkiem sprawnie poruszają się po szlakach, które w młodości wytyczyli ich ojcowie. W tych dokonaniach nie widać pozy, zadęcia czy sztuczności. Justin Oronos, Jermie Ruest i Gray Tolhurst po prostu dobrze czują się, wyrażając własne lęki, żale i pragnienia - nieraz podobne do tego, co przed laty odczuwali ich rodzice - w ten właśnie sposób.

(nota 7/10)


 


Co w dodatkach? Nowości, nowości, nowości... Zaczniemy od Szwecji, cóż, że ze Szwecji - grupa Den Der Hale i opublikowany w dniu wczorajszym album "Pastoral Light". Najlepszy utwór znalazłem dla siebie na samym końcu tego wydawnictwa.



Zespół z Australii, który obecnie znalazł dla siebie przystań za naszą zachodnią granicą, mianowicie w Berlinie - czyli The Dharma Chain i najnowszy singiel z płyty "Nowhere", która wkrótce się ukaże.



Dream-popowa grupa założona 16 lat temu w Londynie - czyli Still Corners, piątego kwietnia opublikuje nowe wydawnictwo zatytułowane "Dream Talk".



Dawno nie zaglądaliśmy do katalogu oficyny Bella Union, to właśnie nakładem tej wytwórni 23 lutego pojawi się płyta grupy Colouring zatytułowana "Love To You, Mate".



Przed nami Kanada, miasto Montreal, a w nim grupa Corridor, która nakładem oficyny Sub Pop 26 kwietnia opublikuje płytę "Mimi".



Lyder Roed to norweski trębacz, który przy dużym wsparciu zaprzyjaźnionych muzyków oraz wokalnej pomocy Sofie Tollefsbol jakiś czas temu wydał taki zgrabny singiel.



  Po raz kolejny udamy się do Australii, skąd pochodzi kolektyw, który przyjął nazwę Sons Of Zuka. W dniu wczorajszym ukazała się ich płyta zatytułowana "Endless".




We Jazz Records to fajnie rozwijająca się oficyna, której siedziba ulokowana została w Helsinkach. Wczoraj jej nakładem ukazał się płyta "Is This Water" szwajcarskiego tria DIVR, z Philippem Edenem grającym na fortepianie.



 
Makaya McCraven (perkusja), Marquis Hill (trąbka), Jeff Parker (gitara), Deryl Jones (bas), Greg Spero (fortepian), czyli The Chicago Experiment oraz fragment koncertowy z ich ostatniej płyty "Revisited".