sobota, 24 sierpnia 2019

MODERN NATURE - "HOW TO LIVE" (Bella Union) "Jak grać, panie premierze..."

      Po udanej epce, która niepostrzeżenie wyłoniła się z oparów płytowej mgły i po intrygującym singlu promującym drugie pełniejsze i debiutanckie wydawnictwo, miałem przeczucie (owszem, czasem miewam), że może to być dobry materiał. Od życzeniowego myślenia do jego urzeczywistnienia czy spełnienia wiedzie niekiedy wyboista i długa droga. Jednak muzycy skupieni wokół formacji Modern Nature tym razem stanęli na wysokości zadania, wypełniając album "How To Live" dziesięcioma równymi kompozycjami.

Pomysł na zespół i jego brzmienie początkowo zrodził się w głowie dwóch artystów: Jacka Coopera oraz Willa Younga. W zamierzeniach panowie chcieli znaleźć połączenie brzemienia, z jednej strony nawiązującego do twórczości Briana Eno z okresu współpracy z Harmonia 76, zaś z drugiej do Fairport Convention. Co z tych  planów wynikło, posłuchacie i ocenicie sami.
   Nazwę Modren Nature zaczerpnęli z dziennika, czy pamiętnika ogrodowego Dereka Jarmana. Ten znany reżyser ("Caravaggio", "Wittgenstien", czy twórca teledysków, chociażby "It's a Sin" - Pet Shop Boys) pod koniec życia zamieszkał w nadmorskiej miejscowości Dungeness (Kent). Jego dom i ogród ,"Prospect Cottage", usytuowany został pomiędzy morzem... a... elektrownią atomową. I to osobliwe pogranicze natury (łąka, ogród, pola) oraz kultury (cywilizacja, także z jej industrialnymi akcentami), zainspirowało Jacka Coopera.
Angielski muzyk wcześniej dokładał sił i starań, żeby utrzymać przy życiu grupę Mazes (założona w 2009 w Manchesterze, grali indie-rocka, porównywani byli do Pavement czy Sebodah, czyli zacnie) oraz formację Ultimate Painting (powstali w 2014 roku i nagrali trzy albumy). Jego wyżej wspomniany kolega - Will Young - wchodził w skład zespołu Beak (u boku Billy Fulllera i Geoffa Barrowa z  Portishead), a pod pseudonimem Moon Gangs w roku ubiegłym wydał płytę "Earth Loop", eksplorując ambientowe terytorium. Do składu Modern Nature szybko dołączyli: Rupert Gillett (wiolonczela), Aaron Neveu (perkusja) oraz Jeff Tobias (saksofon, udzielający się również w jazzowym składzie Sunwatchers).

Na debiutanckim krążku "How To Live", który ukazał się wczoraj, indie-folkowa melodyka miesza się z krautrockową czy transową rytmiką. Przy tej okazji w prasie branżowej pojawiło się określenie - "Krautfolk". Już sam początek - czyli dwie pierwsze kompozycje - zwiastują, a także dobrze oddają charakter całego wydawnictwa. Rzewne i spokojne tony wiolonczeli - "Bloom" - przechodzą łagodnie w transowy "Footsteps" (odrobinę w stylu Can, podobnie jak utwór "Nature"), który w finale dopełniają swobodne podmuchy saksofonu. Znając wcześniejsze dokonania obydwu panów, można w dużym uproszczeniu powiedzieć, że melodyka pochodzi od Jacka Coopera, a motoryka, transowy wymiar kompozycji, to sprawka Willa Younga.
"Większość sekwencji akordów powtarza się w tych utworach(...). Zacząłem myśleć o graniu lub układaniu akordów, tak jak McCoy Tyner robi to na fortepianie" - powiedział w jednym z wywiadów Jack Cooper. W tej perspektywie po raz kolejny pojawia się trop filmowy, gdyż jak przyznają sami artyści, na początkowym etapie podeszli do komponowania całości albumu, jak do tworzenia filmu lub spektaklu. Stąd między innymi owe powtarzanie pewnych motywów, dźwięków, sekwencji akordów oraz wrażenie prostoty, oszczędności czy wyrafinowanego minimalizmu. Większość nagrań została zarejestrowana na żywo, na taśmie, w gościnnym wnętrzu Gizzard Studios. Założył je Ed Deegan w 2002 roku, skupiając myślenie wokół analogowych technik rejestracji. Sprzęt, którym dysponuje pochodzi z końcówki lat 50-tych i początku 70-tych. Stół mikserski to... Mikser Alice Stancoil z lat 70-tych. Można odwiedzić stronę studia i sprawdzić, co skrywa się za jego drzwiami, przy okazji słuchając krążka "How To Live".


(nota 7.5-8/10)







niedziela, 18 sierpnia 2019

IKEBE SHAKEDOWN - "KINGS LEFT BEHIND" (Colemine Records) "Przejażdżka Mini Cooper Coupe"

  Alter, Bourl, Chiarito, Schmidt, Buckley, Colby, Nirenberg - to nie lista polityków, poszukiwanych czy skazańców, tylko stały skład septetu, który przyjął wdzięczną nazwę Ikebe Shakedown. Perkusja, perkusja, bas, gitara, saksofon, trąbka, puzon - to w kolejności instrumenty, na których panowie grają. A co grają? - zapyta słusznie ktoś z Was. Jak oświadczył w jednym z wywiadów puzonista Nadar Nirenberg, grają: "Cinematic instrumental soul", czyli coś w rodzaju filmowej muzyki soul.

  Razu pewnego, lat kilka temu, cała urocza siódemka spotkała się w Brad College - wcześniej mijając się w drzwiach, na schodach, korytarzach i dziedzińcu - tak, że owo spotkanie dla przyszłości całej grupy, z perspektywy czasu, okazało się być znaczące. Kilka osób już wcześniej udzielało się w innej formacji, zanim porzuciło ją na dobre i zasiliło skład Ikebe Shakedown. Połączyło ich upodobanie do muzyki lat 70-tych, również słabość do ścieżek dźwiękowych filmów z tego okresu, jak i fascynacja twórczością Curtisa Mayfielda czy Isaaka Hayesa.

Debiutowali w 2011 roku, nakładem oficyny Ubiquity (label założony w 1999 roku przez Michaela McFadina i Jody McFadin). Trzy lata później ta sama wytwórnia wydała znacznie lepiej przyjęty przez krytyków album "Stone By Stone". Rok 2017 przyniósł wraz z sobą wzbogacenie brzmienia, album: "The Way Home", i nowy kontrakt podpisany z wytwórnią Colemine Records (założona w 2007 roku i prowadzona przez Terry Cole'a).
Sympatyczny kolektyw wychodzi od afrobeatu i łączy z nim elementy muzyki lat 70-tych, przeplatając wszystko domieszką soulu, czy afrofunku. Kompozycje nowojorskiej załogi charakteryzują się krótkimi, zgrabnymi, zapadającymi w pamięć tematami-motywami, bardzo dobrym groovem, nic więc dziwnego, że utwór "Sakonsa" wykorzystano w reklamie Mini Cooper's R58 Coupe. Album "Kings Left Behind" nagrano w studiu saksofonisty - Michalea Buckleya, w Hive Mind Recording, które mieście się na Brooklynie. Dzięki temu zespół miał większą swobodę oraz więcej uwagi poświęcił brzmieniu poszczególnych kompozycji. Zgodnie z obowiązującą, szczególnie w tym środowisku, modą całość zarejestrowano na taśmie, wykorzystując analogowe techniki rejestracji. Płyta powinna spodobać się fanom takich formacji jak: The Budos Band, Antibalas, The Souljazz Orchestra itd.


(nota 7/10)





 

sobota, 10 sierpnia 2019

JAKOB DINESEN - "KEYS & STRINGS (Stunt Records) "Jazzowa kraina łagodności"

   Na początek, po przerwie wakacyjnej, kilka dobrych wiadomości dla fanów Bon Ivera. Nie bez powodu użyłem określenia "kilka", bo wreszcie jest czego słuchać na najnowszym albumie "i, i", którego wersja cyfrowa ukazała się kilka dni temu, ze sporym wyprzedzeniem w stosunku do fizycznego nośnika. Te kilka dobrych wiadomości, to kilka piosenek: "Faith", Naem", "We", "Salem", bo to właśnie do tych utworów wracam najczęściej. Starzy fani, pamiętający pierwsze dokonania Justina Vernona, z pewnością znajdą coś dla siebie. Choć...nie jest przecież aż tak rewelacyjnie. Amerykański twórca stanął najwyraźniej w rozkroku i ponownie niezbyt dyskretnie przemycił kilka rozwiązań w stylu, które tak bardzo dominowały na jego ostatnim albumie. Ten swoisty rozstaj dróg jest chyba znakiem rozpoznawczym najnowszych dokonań Vernona - z jednej strony nie potrafi on jednoznacznie przekreślić dawnej przeszłości, z drugiej zaś eksperymentalne wczoraj i studyjne zabaweczki wciąż mrugają do niego zalotnym okiem.

Ostatnie dni spędziłem w towarzystwie zupełnie innej gatunkowo płyty, a właściwie dwóch fizycznych nośników. Co łączy to wydawnictwo z dawnymi dokonaniami Bon Ivera? Pewna doza nienachalnej elegancji, ale też łagodność i wyrafinowanie, intymna więź, którą artyści zdają się budować ze słuchaczem od pierwszych niespiesznych taktów. Mam tu na myśli album "Keys & Strings" wydany nakładem Stunt Records. Na okładce płyty widnieje twarz Jakoba Dinesena, autora większości kompozycji. Dinesen to duński saksofonista bardzo dobrze znany w swoim ojczystym kraju (u nas znacznie mniej). Nie mogło być inaczej, skoro dwie jego płyty: "Everything Will Be All Right" oraz "Unity", osiągnęły status albumu roku w Danii. 51-letni artysta jest absolwentem Berklee School of Music oraz konserwatorium w Rytmisku. Wierni fani Dinesena maja co robić, gdyż pełna dyskografia, obejmująca również albumy, na których duński saksofonista pojawił się jako gość, liczy sobie kilkadziesiąt tytułów. Dinesen grał między innymi u boku Tony Allena, Paula Motiana, Steve'a Swallowa czy Jakoba Bro.
Tym razem na swoim podwójnym wydawnictwie skorzystał z pomocy Orkiestry Filharmonii Tajlandzkiej i kilku zacnych  artystów. Wśród nich znalazł się jeden z moich  ulubionych skandynawskich pianistów - CARSTEN DAHL. Co ciekawe duński wirtuoz fortepianu zaczynał od... perkusji, na której zaczął grać w wieku 9 lat, a pięć lat później uczestniczył już w sesjach nagraniowych jako muzyk sesyjny. W wieku 19 lat wstąpił do konserwatorium, a dwa lata później porzucił perkusję na rzecz fortepianu. W pamięci szczególnie zapadły mi jego płyty nagrane z Arildem Andersenem: "Until the Rainbow", "Moon Water", "Space Is The Place", a także jako Carsten Dahl Trio: "Minor Meeting", "Humilites", które ostatnio odkurzyłem.

Trzeba przyznać, ze zaproszenie do współpracy Carstena Dahla było strzałem w dziesiątkę. To właśnie ten pianista, jak mało który rozumie, co to jest "granie ciszą", szukanie harmonii, swobodne wybrzmiewanie akordów, pogłębianie tematów, troszkę w stylu Erika Satie - niespieszna fraza, gustowne ornamenty - czemu artyści dali wyraz na wydawnictwie "Keys & Strings".
Kolejnym wartym odnotowania muzykiem, który pojawił się na tym albumie, był Nikolai Torp Larsen - 46 letni producent i klawiszowiec. Od 1996 roku rezyduje w Londynie (prowadzi tu studio nagraniowe założone w 2013 roku, "Squat Sound"), gdzie współpracował między innymi z Martinem Terefe i Paulem Epworthem, który poprosił go o pomoc przy okazji tworzenia "Skyfall" Adele. To właśnie dzięki Larsenowi i charakterystycznym orkiestracją niektóre kompozycje na albumie "Keys & Strings" nabrały filmowego charakteru. Całość długimi fragmentami brzmi trochę jak ścieżka dźwiękowa do czarno-białego filmu. Z drugiej strony jednak kilka kompozycji chciałbym usłyszeć tylko w wykonaniu klasycznego jazzowego tria.

Album nagrywano pomiędzy styczniem 2016, a listopadem 2018 roku, pod czujnym okiem producenta Kaeva Gliemanna. Dwa fizyczne krążki zawierają blisko 90 minut muzyki - 16 kompozycji, w tym trzy standardy, które bardzo dobrze wpisują się zarówno nastrojem, jak i charakterem, w całość, której autorem jest duński saksofonista. Przez lata Jakob Dinesen wypracował swój własny rozpoznawalny styl - łagodność i liryzm, poetyckość i lekkość frazy, z dala od awangardowych rozwiązań czy free jazzowych powiewów, raczej sugestywne pogłębianie tematu, niż jego swobodne eksplorowanie. Poprzedni, tak dobrze przyjęty przez krytyków album duńskiego saksofonisty - "Yasmin" - dedykowany był żonie twórcy. Tym razem dwie kompozycje znalazły swoich adresatów, "Hugso" i "Smuk" poświęcone są zmarłemu basiście Hugo Rasmussenowi oraz Nicolai Munch-Hansenowi.

(nota 7.5-8/10)