"Dryas" - to roślina, która w języku polskim znajduje swój odpowiednik jako: "Dębik ośmiopłatkowy". Można ją spotkać w górach stanów Kolorado, Idaho, Oregonu, tundrze oraz na Islandii. W naszym kraju występuje jedynie w Tatrach, ponieważ bardzo lubi surowy klimat. Kwitnie tylko od czerwca do lipca. Nazwa pochodzi od kształtu liści, które podobne są do liści dębu. Właśnie od tej egzotycznej rośliny wziął się tytuł najnowszej, drugiej w niezbyt bogatym dorobku, płyty szkockiej wokalistki Faith Eliott. Przy pomocy tego określenia autorka kompozycji chciała podkreślić metaforę wytrwałości, odporności czy swoistego hartu ducha, które to cechy przydają się w surowym środowisku współczesnego świata.
Faith Eliott poznałem przypadkiem, odsłuchując udany i zrecenzowany niegdyś przeze mnie na łamach tego bloga album grupy Fair Mothers - "Monochrome". Zastanawiałem się, jakie to dwie wokalistki zostały zaproszone jako goście specjalni do studia, w trakcie trwania sesji nagraniowych. Jedną z nich okazała się być bohaterka dzisiejszego wpisu.
Pochodzi z Minneapolis, ale będąc nastolatką przeniosła się do Szkocji. Już jako dziewczynka próbowała swoich sił w chórach. Stąd jej gładkie górne rejestry, upodobanie do długich dźwięków. Za młodu słuchała głównie nagrań Placebo i Manic Street Preachers, (aktualnie zafascynowała się pieśniami Richarda Dawsona). Później odkryła uroki gry na gitarze akustycznej. Od samego początku była zdeterminowana, żeby wszystko robić samodzielnie, ale jej wiedza na temat rejestracji i produkcji nagrań była znikoma. Obecnie posiłkuje się bogatszym doświadczeniem zaprzyjaźnionych artystek.
"Ludzie często romantyzują proces artystyczny. Bardzo rzadko doświadczasz tego legendarnego momentu, kiedy przychodzi ci do głowy pomysł, bierzesz długopis i wychodzi z niego idealna całość. Znacznie częściej napisanie piosenki może być prawdziwą harówką i zająć całe wieki" - oświadczyła Faith Eliott.
Te zawarte na wydanym wczoraj albumie "Dryas" zaczęły powstawać jako szkice pięć la temu. Całość materiału nagrano w studiu The Big Shed w Perthshire. Mógłbym powiedzieć, że zebrał się tam żeński skład, gdyby nie jeden męski rodzynek - Paul Northcott, zagrał na flecie. Wśród zaproszonych do studia gości znajdziemy także polski akcent - przy klawiaturze fortepianu zasiadała Katarzyna Wiktorska.
Album "Dryas" całkiem udanie łączy wątki pieśni folkowych z elementami dream-popu i elektroniki. Najbardziej przykuwają uwagę rozbudowane aranżacje - oczywiście w tych najlepszych fragmentach - za którymi stoi przyjaciółka autorki kompozycji, skrzypaczka Robyn Ann Dawson, znana ze składu grupy Meursault. Szkoda tylko, że nie zechciano w ten sposób ozdobić większości utworów. Z tego powodu w finalnym efekcie wyszedł album dość nierówny, z kilkoma poważnymi mieliznami, gdzie ewidentnie zabrakło pomysłów - banalny "Company Car", czy przewidywalny, inspirowany historią "Potwora z Rawenny" - "Thys Creatur".
Większość kompozycji rozpoczyna się od dźwięków gitary akustycznej oraz głosu Faith Eliott. Jeśli w dalszej części nie dochodzą do tego tandemu pozostałe instrumenty, utwory wypadają płasko, blado i dość przeciętnie. Dobrze w tym indie-folkowym otoczeniu odnalazła się barwa głosu wokalistki, która już przed laty przypadła mi do gustu. Jednak śpiewających pań, w towarzystwie akompaniamentu gitary akustycznej, jest całkiem sporo, i ciężko wyróżnić się na ich tle pocierając palcami metalowe lub nylonowe struny, przy okazji smętnie zawodząc. Nie twierdzę, że każda odsłona płyty "Dryas" powinna zawierać rozbuchane, filmowe aranżacje. Czasem chodzi po prostu o detale, o drobne niuanse... Jak chociażby klarnet, delikatnie muskane blaszki perkusji, w sugestywnym, poetyckim "Egg, Mountain, Montana". Tytuł "Cursed & Ancient Memes" nie jest przypadkowy. Autorka od dawna inspiruje się historią starożytną i średniowiecza, często zderza jej wątki lub umieszcza w nieco bardziej współczesnym, poetyckim kontekście. "Moi rodzice są historykami, więc ta figuratywna, folklorystyczna estetyka, jest wpisana w sposób, w jaki patrzę na rzeczy".
Możliwości Faith Eliott są spore, choć cały problem polega na tym, żeby umiejętnie i w pełni je urzeczywistnić. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Może przy okazji następnego wydawnictwa będzie dużo lepiej. Oby!
(nota 7/10)
Skoro padła nazwa grupy Fair Mothers, musi zabrzmieć ta wspaniała kompozycja, szczególnie w drugiej jej magicznej części, kiedy pojawia się kobiecy głos. Cudo!!
Floryda i zespół Autumn's Grey Solace, mój ulubiony fragment z płyty "The Dark Sapce", w specjalnej radiowej wersji.
Cóż, że ze Szwecji, coś dla fanów avant-popu, duet z miasta Lund - Sally Shapiro. Fragment pochodzi z wczoraj wydanej płyty "Ready To Live A Lie".
Cóż, że ze Szwecji odsłona druga. Zajrzymy na niedawno wydaną płytę wokalisty Jay Jay Johansona, żeby posłuchać tytułowego fragmentu "Backstage".
Przeniesiemy się do Grecji, skąd pochodzi grupa Sugar For The Pill (nazwa pochodzi od piosenki grupy Slowdive). Przed tygodniem ukazała się płyta "Sugar For The Pill - Luv", która tak urokliwie się kończy.
W ostatnich oraz najbliższych dniach moje oczy będą zwrócone na paryskie korty. Warto więc mieć pod ręką jakiś francuski akcent. Tak się złożyło, że przed tygodniem ukazał się album Almy Elste - "Welcoming The Maze", która rezyduje w Paryżu.
Wczoraj ukazało się sporo nowych płyt: Matt Berninger (wokalista The National) opublikował drugi solowy album "Get Sunk", grupa Moonrisers - "Hers & Exciting", Alan Sparhawk - "With Trampled By Turtles", chwalony przez krytyków zespół Caroline - "Caroline 2" (jakiś czas temu zaprezentowałem znakomity singiel z tego wydawnictwa), oraz formacja Swans - "Birthing". Tymczasem przeniesiemy się do Reykjaviku, żeby posłuchać fragmentu niedawno opublikowanej epki - "Let It Burn" - grupy Virgin Orchestra.
Steven Brown (Tuxedomoon) gościł już jako solista na łamach bloga. Tym razem towarzyszy mu John Herndon (Tortoise), oraz pozostali koledzy. Materiał opublikowany kilkanaście dni temu nosi tytuł Coffin Prick - "Loose Enchantment". Najbardziej z tego zestawu przypadła mi to gustu ta kompozycja.
MISS TYGODNIA - żal mi takich wybornych piosenek, w których wszystko się zgadza, subtelne brzmienie, smaczna aranżacja, dobry tekst, wyraz ogólny... Prawdopodobnie przepadną bez echa, i mało kto do nich dotrze, ponieważ nikt im nie da szansy. Nie pojawią się w popularnych rozgłośniach radiowych (są jeszcze takie?), albo na streamingowych playlistach, itd. Postanowiłem więc, że ocalę od zapomnienia ten wybory fragment, który przy okazji otwiera niezły album zatytułowany "Natural Light", artysty z miasta Vancouver - Dana Mangana. Przespacerujcie się z tą pieśnią pod rękę, ramię w ramię, u boku, wieczorową porą, w słońcu i w deszczu, przez kilka dni.
KĄCIK IMPROWIZOWANY - rozpocznie kolektyw z USA, prezentowany już nieraz The Budos Band, który szczególnie upodobał sobie gatunek afro-beat, czemu daje wyraz na kolejnych płytach. Ta ostatnia ukazała się wczoraj, nosi krótki tytuł "VII".
Skoro moduł Sztucznej Inteligencji przed tygodniem utrzymywał, że na moim blogu można znaleźć również nagrania polskich artystów,(wyjątkowo rzadko), odrobinę nagnę zasady i zaprezentuję świetny fragment płyty "Horizons Of Events", polskiej grupy MORE EXPERIENCE.