W jednej z nielicznych recenzji, które można napotkać, płyty "The Foel Tower" brytyjskiej formacji QUADE, dziennikarz użył niegdyś modnego określenia "Dekonstrukcja", i odniósł je do gatunku post-rocka. W filozofii to pojęcie wiąże się z pracami Jacquesa Derridy, który zaczął posługiwać się nim w latach sześćdziesiątych. Odnosił je do prób interpretacji tekstu, jako sposobu podkreślania przeciwstawnych ujęć. Twórcy szeroko pojętej kultury popularnej przyswoili je znacznie później, umieszczając ów termin w różnych możliwych kontekstach. Mieliśmy więc do czynienia, z dekonstrukcją tego lub tamtego, choć w wielu wypadkach nic szczególnego się nie wydarzało. Ot, po raz kolejny ktoś postanowił użyć popularnego, czy dobrze brzmiącego słowa. Trafnie próbował je przybliżyć krytyk literacki J.Hillis Muller - "Dekonstrukcja nie jest demontażem struktury tekstu, ale udowodnieniem, że już od samego początku była zdemontowana. Jego pozornie solidny fundament nie jest twardą skałą, lecz rzadkim powietrzem". Warto zapamiętać, że dekonstrukcja to także szukanie ukrytych założeń, momentów pęknięć tekstu, niespójności, wieloznaczności, itd.
Jeśli chodzi o przypadek angielskiego dziennikarza, to muszę przyznać, że ze swoją metaforą trafił całkiem dobrze. Grupa Quade rzeczywiście używa elementów kojarzonych z estetyką post-rocka, ale próbuje umieścić je w nowym kontekście. Ich metodologia działania opiera się na posługiwaniu skrajnościami. Tworzą w ten sposób "klasę kontrastu" - "głośno/cicho", "głęboko/płytko", "szeroko /wąsko", "szybko/wolno" itd. Jakby tego nie interpretować, w ostatecznym rozrachunku i tak liczy się głównie efekt końcowy. A ten, w przypadku płyty "The Foel Tower", okazał się bardzo intrygujący.
Formacja Quade to również ten przypadek, kiedy czwórka chłopaków, którzy znali się w dzieciństwie, spotyka się raz jeszcze po latach. Tyle, że efekty tego spotkania tym razem są bardzo wymowne. Nazwa QUADE po raz pierwszy pojawiła się, kiedy młodzieńcy podziwiali uroki południowej Francji, z perspektywy foteli mknącego niczym strzała białego Forda Escorta. "To był dość obskurny i dziki wypad kampingowy" - wspominał wokalista Barney Matthews.
Charakterystyczna przestrzeń i konkretne miejsce czasem wywiera wpływ na twórczość artystyczną. Wspominałem o tym przy okazji postaci Annie Hogan, kiedy przywołałem pojęcie "Genius loci". W przypadku najnowszego wydawnictwa grupy QUADE, była to malowniczo położna walijska dolina - Elan Valley. To właśnie tam znajdziemy Foel Tower, rodzaj zabytkowej wieży, zakończonej metalową kopułą, połączonej z mostem/zaporą - Garreg Ddu. Specjalny zbiornik, pompy oraz układ rur, rozprowadzają wodę po całej okolicy.
Podstawą do rozpoczęcia prac nad nowym albumem były nagrania terenowe dokonane przez perkusistę Leo Fini. W dalszej kolejności pojawiły się pierwsze drobne motywy muzyczne, które zostały systematycznie rozwijane, również na zasadzie swobodnej improwizacji, szczególnie jeśli chodzi o partie skrzypiec. Od samego początku obcowania z tym materiałem warto zwrócić uwagę na świadomość celu i konsekwencję, z jaką muzycy tworzą następne partie kompozycji. To ostatnie słowo bywa nadużywane we wszelkiej maści recenzjach. Jednak jeśli chodzi o przypadek grupy QUADE, jest w pełni uprawnione, gdyż brytyjski zespół bardziej tworzy pełnowymiarowe kompozycje niż rockowe utwory.
Od samego początku płyty "The Foel Tower" mogą przypomnieć się dokonania wspaniałego niegdyś zespołu Bark Psychosis, na którego twórczość chętnie powołują się członkowie formacji QUADE. Pozostałe inspiracje to: Fridge, Slint, Movietone czy Bill Callahan. W tym przypadku chodzi głównie o realizacje brzmienia zestawu perkusyjnego. W muzyce grupy z Bristolu znajdziemy sporo celowych zatrzymań, wymownych przystanków, ale też mocniejszych akcentów oraz grania ciszą. Ciężko znaleźć drugi taki zespół, który nawiązując do post-rockowej estetyki tak chętnie wykorzystywałby pauzę. Tam, gdzie inni artyści odkręcają pokrętła gitarowych wzmacniaczy, tam członkowie QUADE z rozmysłem zwolnili tempo, powściągnęli emocje, co pokazuje także fragment zatytułowany "See Unit", przy okazji ulubiony utwór wokalisty. Mamy tutaj do czynienia z minimalizmem na poziomie aranżacji. Muzycy celowo używają mniej środków stylistycznych, żeby, jak podkreślają, łatwiej nad mini zapanować, a tym samym poświęcić każdemu z nich większą uwagę. Dzięki takiemu podejściu każda sekunda na albumie "The Foel Tower" zyskuje na znaczeniu.
Można bez przeszkód powiedzieć, że panowie z Bristolu wyspecjalizowali się w graniu ciszą. Widać całkiem wyraźnie, że nie obawiają się braku dominujących dźwięków, konkretnego motywu. Dlatego tak chętnie wstrzymują oddech, albo robią głębokiego zanurzenie. Z drugiej strony potrafią cierpliwie budować, a potem podtrzymywać napięcie, co słychać w znakomitym "Nannerth Ganol" (tytuł odnosi się do miejsca, gdzie nagrywano kolejne kompozycje).Przy okazji tej wymownej odsłony mogą pojawić się skojarzenia, z obrazami filmowymi lub fragmentami twórczości grupy M83, którzy z kilku prostych dźwięków potrafili wyczarowywać podobną atmosferę.
Na płycie "The Foel Tower" napotkamy także naleciałości folkowe, wyraźnie obecne w "Canada Geese", głównie za sprawą wspomnianej już wcześniej improwizowanej partii skrzypiec. Trzeba przyznać, że płyta "The Foel Tower", jest ciekawszą i dojrzalszą propozycją niż debiutancki krążek zatytułowany "Nacre" (2023), nieco bardziej osadzony w post-rockowych ramach, choć także bardzo swobodnie potraktowanych.
(nota 7.5-8/10)
Na dobry początek naszej wyliczanki ostrzeżenie,... żeby uważać na lizaki. Belgijska grupa DRUUGG i energetyczny fragment z niedawno opublikowanej płyty "LOST".
Pozostaniemy w obrębie jamy ustnej. W Oksfordzie możemy spotkać członków formacji Low Island, którzy kilka dni temu opublikowali nowy singiel.
Po wielu latach przerwy przypomniała o sobie duńska formacja Lampshade, która kilka dni temu opublikowała nowy singiel.
Wczoraj ukazała się zapowiadana przeze mnie płyta Matta Maltese, zatytułowana "HERS". Wyszedł z tego całkiem przyjemny album.
Przed nami strefa coverów. Cztery dni temu nasz dobry znajomy saksofonista - Joseph Shabason i także znajoma wokalistka Dawn Richard, opublikowali nową wspólną piosenkę, którą fani muzyki powinni rozpoznać.
Francuska grupa ASTRID oraz wokalista Sylvain Chauveau także spróbowali swoich sił w repertuarze innych artystów, głównie śpiewających pań - Niny Simone, Nancy Cinatry, Beth Gibbons, Kate Bush, Lany Del Ray, itd. Tak powstał album "Cover Songs". który ukaże się 18 lipca. Oto singiel promujący to wydawnictwo.
Kolejni znajomi to prezentowany już niegdyś duet z miasta Taos (stan Nowy Meksyk) - Tan Cologne. 20 czerwca ukaże się ich nowy album zatytułowany "Unknown Beyond". Oto singiel promujący to wydawnictwo.
MISS TYGODNIA - podejdzie do nas tanecznym krokiem, należy do Luke'a Lalonde oraz jego kanadyjskiego zespołu Born Ruffians, który w ten sposób zapowiada nowy album "Beauty's Pride", premiera 6 czerwca.
KĄCIK IMPROWIZOWANY - rozpocznie przedstawiciel londyńskiej sceny jazzowej, czyli międzynarodowy kolektyw Ebi Soda oraz ich nowy singiel, który zapowiada album "Frank Dean And Andrew", premiera 19 września.
Wczoraj ukazała się ciekawa płyta "Silentropia", do której będę jeszcze powracał, fińskiego kwartetu, reprezentującego miasto Helsinki, czyli Symbiocene.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz