Tuż po opublikowaniu znakomitego albumu "Wait For Me", z radością zaprosiłem grupę SNOWPOET do grona tych najbardziej ulubionych artystów. Przyjąłem ich w tym ekskluzywnym klubie ciepło i serdecznie. I spokojnie wyczekiwałem na wieści o kolejnych nagraniach brytyjskiej formacji. Na płycie wydanej w 2021 roku wszystko się zgadzało w rzadko spotykany sposób. Na uwagę zasługiwało bardzo oryginalne połączenie elementów muzyki pop, indie-folku oraz jazzu. W pamięci pozostały rozbudowane warstwy wokalne - słowo mówione, recytacja, zabawy dźwiękiem, chórek, jazzowe ornamenty, itd. Członkom całej grupy - nie tylko, jak chcieliby niektórzy źle poinformowani recenzenci, duetowi Chris Hyson/Lauren Kinsella - udało się wybornie odmierzyć wszelkie proporcje, i nie zagubić przy tym świetnego brzmienia oraz lekkości melodii. Gdybym doświadczenie związane ze słuchaniem poprzedniej płyty Snowpoet miał przenieść na grunt malarstwa, powiedziałbym, że w twórczości Lauren Kinselli i jej kolegów, odnalazłem swobodę obrazów Jacksona Pollocka, abstrakcję Kandinsky'ego, subtelność kreski Renoira, spokój bijący z dzieł Edwarda Hoppera, szczegółowość Brierley'a i kolorystykę Andre Hemera. Przesadziłem? Jeśli tak, to tylko odrobinę.
W tym kontekście aż prosi się, żeby zadać pytanie: co znalazłem na wydanym wczoraj albumie zatytułowanym "Heartstrings"?. Zanim padnie odpowiedź, powróćmy na chwilę do krążka "Wait For Me".
Wydaje mi się, że przede wszystkim dotarła do mnie osobliwa powściągliwość. Bez obaw. Nadal jest to grupa SNOWPOET. I wszystko, co się kojarzy z ich kompozycjami, wciąż można w mniejszym lub większym stopniu w nich odnaleźć. Innymi słowy, chcę przez to powiedzieć, że twardy rdzeń twórczość został zachowany. Jednak te proporcje różnych składników, które tak świetnie udało się odmierzyć przy okazji poprzedniego wydawnictwa, tym razem zostały nieco zaburzone.
Na albumie "Heartsrtings" jest dużo mniej wyjścia poza, szukania nieoczywistych rozwiązań, ciekawych dróg, pójścia na przekór lub pod prąd, prób zerwania z rozmaitymi przyzwyczajeniami. Dużo mniej jest urozmaiconych linii wokalnych Lauren Kinselli, rozwijania bogatego wachlarza jej możliwości, co stało się znakiem rozpoznawczym wielokrotnie nagradzanej i wyróżnianej wokalistki. To trochę tak, jakby szef wytwórni Edition Records - Dave Stapleton (przy okazji reprezentant grupy Slowly Rolling Camera), w trakcie prywatnej rozmowy zasugerował jej - w co oczywiście nie wierzę - "Lauren, skarbie, zaśpiewaj to zwyczajnie. Bez tych wszystkich udziwnień, ok?".
Członkowie formacji podkreślają, że tym razem skupili się na brzemieniu. I pewnie z tej przyczyny poniekąd stracili z oczu pozostałe tak istotne elementy ich kompozycji. "Chcieliśmy uchwycić moment, żeby stworzyć coś, co wydaje się prawdziwe, niefiltrowane i żywe" - oznajmił Chris Hyson. Stąd mniej tutaj studyjnych dodatków, zmysłowych drobiazgów pieczołowicie doklejanych na kolejnych etapach produkcji, owej charakterystycznej dla poczynań brytyjskiej piątki płynności gatunkowej.
Wcześniej tworzyli fragment po fragmencie, dużo w tym było żmudnej dłubaniny przy stole mikserskim. Tym razem postawiono na wzajemną interakcję członków grupy, długie rozmowy, wspólne improwizacje. I zrozum tu recenzenta. Nieraz - zdaję sobie z tego sprawę - narzekałem, chociażby, że Justin Vernon (Bon Iver) zaplątał się w studyjne kable czy inne techniczne zabawki, i nie potrafił się z tego żmijowiska przewodów oraz elektroniki wydostać. A teraz wspominam, że brakuje mi tych "egzotycznych" studyjnych przypraw, przy okazji nagrań SNOWPOET. Nieładnie, panie Karolu. Nieładnie.
Prawda jest również taka, że ci nieliczni najlepsi artyści tworzą własną rozpoznawalną muzyczną przestrzeń, z którą potem bywają kojarzeni. Dla Justina Vernona tym idealnym - moim zdaniem - estetycznym środowiskiem były indie-folkowe nostalgiczne pieśni, z początkowego okresu działalności grupy Bon Iver. Kiedy na późniejszych wydawnictwach wyraźnie zabrakło melodii oraz pomysłów, amerykański muzyk próbował zapchać powstałą w ten sposób dziurę elektronicznymi dodatkami, (że niby taki on nowoczesny). Przy tej okazji kanciasta forma zaczęła przerastać nad treścią. Studyjne dodatki, oczywiście o wiele bardziej subtelne, w wydaniu Snowpoet, ubogacały aranżacje, podkreślały ciekawie poprowadzone linie wokalne. Dlatego muszę pokusić się o stwierdzenie, że jeśli nowy album "Heartstrings" nie jest krokiem wstecz, to z pewnością nie stanowi wyraźnego kroku naprzód.
W składzie brytyjskiej formacji znajduje się saksofonista Josh Arcoleo. Można było zdecydowanie lepiej i pełniej wykorzystać jego obecność na pokładzie studia. Ta ostatnia niestety ograniczyła się do cierpliwego asystowania, do drobnych akcentów, czy nieśmiałych saksofonowych szeptów. Oczywiście nie twierdzę, że płyta "Heartstrings" jest złym lub słabym wydawnictwem. Nie ulega wątpliwości, że powstał intrygujący, przynajmniej fragmentami, dość różnorodny, jak na obecne możliwości grupy, album, który momentami niebezpiecznie, takie mam wrażenie, zbliża się do strefy "alternatywnego środka". Całkiem możliwe, że jest to płyta, od której warto rozpocząć przygodę z twórczością Snowpoet. Upływający czas pokaże, jaka jest jego rzeczywista wartość. Póki co...
Oddajmy głos "Sztucznej Inteligencji", którą zapytałem, co sądzi na temat grupy Snowpoet.
"SNOWPOET to zespół dla słuchaczy ceniących muzykę pełną emocji, artystycznej odwagi i poetyckiego wyrazu. Ich twórczość to podróż przez różnorodne style muzyczne, zawsze z naciskiem na głębie i autentyczność. Jeśli lubisz artystyczne podejście do muzyki z elementami jazzu, elektroniki i folku, SNOWPOET z pewnością Cię zainteresuje".
(nota 7.5/10)
Przyznam, że ciekawość mnie zżerała i zapytałem "Sztucznej Inteligencji", co sądzi na temat bloga "Muzyczny Świat KK". Odpowiedź mnie... oczarowała. Chyba nawet się zarumieniłem... Zdaje się, że moduł AI uwielbia prawić komplementy, których przez fałszywą skromność nie przytoczę. Muszę jednak dodać jedno sprostowanie do trafnego opisu tej strony. Raczej nie recenzuję tutaj polskich płyt i nie prezentuję polskich artystów. Tych ostatnich można znaleźć w wielu różnych miejscach.
Tak się złożyło, że wczoraj inna ulubiona niegdyś grupa opublikowała nowe wydawnictwo. Mam tu na myśli STEREOLAB oraz krążek zatytułowany "Instant Holograms In Metal Film". Wydaje się, że stary, dobry styl został zachowany. Chyba nikt nie oczekiwał po tym albumie niczego innego.
W ostatnich dniach nowym ślicznym singlem podzielił się nasz dobry znajomy mieszkaniec belgijskiego Hasselt, czyli Joachim Lieberss, ukrywający się pod szyldem The Haunted Youth.
Z miasta Los Angeles pochodzi grupa, a właściwie jednoosobowy projekt muzyczny, który przyjął nazwę N8NOFACE. Kilka dni temu ukazał się nowy singiel.
W Melbourne znajdziemy mieszaną czwórkę przyjaciół, którzy postanowili stworzyć zespół. Nazwa już jest - FADE EVARE. Pierwszy singiel również już się ukazał.
Francusko-belgijska grupa BED jest jedną z moich ulubionych. Szczególnie cenię sobie ich dwie pierwsze płyty, o czym napisałem niegdyś na blogu. Międzynarodową grupę BED tworzą: argentyński basista Sol Astolfi, wokalista z Chile i gitarzysta z Niemiec. Wczoraj ukazał się album zatytułowany "Everything Hurts". Oto mój ulubiony fragment.
Również w Berlinie znajdziemy członków grupy Twins. I także wczoraj ukazała się ich najnowsza propozycja zatytułowana "Healing Dreams".
Cóż, że ze Szwecji, w podwójnej sile - dobrze nam znany wokalista Christian Kjellvander oraz jego rodaczka Vilma, we wspólnym urokliwym singlu.
Pojawił się kolejny fragment z epki "Promigna", prezentowanego już przeze mnie zespołu Sherpa The Tiger, która w całości ukaże się 13 czerwca.
MISS TYGODNIA - to prawdziwe cudeńko(!!!), które odkryłem, ku własnej uciesze, kilka dni temu. Odliczam dni i godziny do publikacji całej płyty, zatytułowanej "DESERT WINDOW". Jej autorką jest brytyjska wokalistka LUCY GOOCH, i będzie to jej debiut płytowy (wcześniej były tylko single i epka). Premiera tego eterycznego albumu 6 czerwca. MAGIA!!
KĄCIK IMPROWIZOWANY - rozpocznie fragment z wcześniej zapowiadanej przeze mnie płyty - "TRACES" - kolektywu COSMIC EAR, dowodzonego przez Matsa Gustafssona. Premiera albumu miała miejsce wczoraj.
Na koniec zajrzymy na nową płytę "Accidental Tourists" niemieckiego pianisty Markusa Burgera, stworzoną przy pomocy perkusisty - Petera Erskine'a, basisty Boba Magnussona, saksofonisty Jana Von Klewitza, i mikrofonów Microtech oraz DPA. Oto moja ulubiona kompozycja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz