I tak oto, dla niektórych zupełnie niepostrzeżenie zmieniła się data w kalendarzu. Dla tych, którzy wciąż jeszcze pląsają, chociażby na coraz bardziej wytartym parkiecie, w kolorze orzech włoski, tonącego z wolna w odmętach morskiej bryzy statku wycieczkowego, pragnę dodać, że zmiana jest znacząca, gdyż nie powitaliśmy jedynie nowego dnia, tygodnia, czy miesiąca, ale Nowy Rok. Sezon wydawniczy jest w okresie prenatalnym, więc póki co w kwestii atrakcyjnych nowości płytowych będziemy musieli spoglądać wstecz, na schyłek roku poprzedniego. Zapowiedzi nowych oczekiwanych wydawnictw, świeżych piosenek, cieplutkich singli, jak najbardziej będą pojawiać się w tradycyjnej rubryce. Witam więc oficjalnie stałych Czytelników i napływowych Gości nieśmiało rozglądających się na tym blogu. Wszystkim dziękuję za obecność, cierpliwość oraz listy, te nieco bardziej publiczne oraz te prywatne - przy tej okazji pozdrawiam ciepło panią Agnieszkę i panią Martynę (propozycje z jazzowej krainy łagodności nadal będą się pojawiać w miarę systematycznie). W dalszej części dzisiejszej odsłony bloga warto zwrócić uwagę na bardzo atrakcyjne single, nie tylko ten, od którego od kilku dni nie potrafię się uwolnić, a który ukrył się pod tradycyjnym hasłem: "kompozycja tygodnia". Pojawią się dwie ciekawe płyty długogrające, jedna na dobry początek, a druga na równie udane zwieńczenie naszego spotkania.
Rozpoczniemy od prezentacji sylwetki brytyjskiego wokalisty i gitarzysty Jacka Cheshire'a. Jego album zatytułowany "Interloper" ukazał się pod koniec listopada, i jak przypuszczam, nie znalazł się w żadnym popularnym podsumowaniu na czołowych miejscach (zakładając, że w ogóle tam zagościł). Co nie oznacza, że nie warto się z nim zapoznać. Album zawiera całkiem równy i spójny materiał, który można umieścić w szufladce z etykietę "psychodeliczny pop". Dodatkowym wabikiem dla niektórych słuchaczy mogą być nazwiska dwóch artystów, uczestniczących w sesji nagraniowej. Mam tu na myśli Jona Scotta (perkusistę Gogo Penguin i Mulatu Astatke) oraz Shuta Shinody (Hot Chip, Anna Meredtih, Ghostpoet).
Początki Jacka Cheshire'a to jednak solowe zmagania się z nieraz wyjątkowo oporną materią dźwiękową. Brytyjczyk debiutował w 2007 roku, albumem "Allow It To Come On", nagranym w domowym zaciszu, przy pomocy pożyczonego sprzętu i mikrofonów. Potem nasz dzisiejszy bohater nawiązał kilka sympatycznych i trwałych relacji, które postanowił wykorzystać, poszerzając skład swojego zespołu. Pierwszą płytą zarejestrowaną przy dużym współudziale przyjaciół była "Long Mind Hotel". Od samego początku artystycznej działalności, twórcę urodzonego w angielskim mieście Bath interesowało alt-popowe brzmienie oraz pogranicze jawy i snu.
"Czasem, kiedy jestem w połowie drogi pomiędzy snem, a świadomością, czuję, że mam kontakt z różnymi momentami mojego życia, z różnymi wersjami siebie". Nic tylko pozazdrościć. Pewnie dlatego w tekstach poszczególnych fragmentów, również tej ostatniej płyty, znajdziemy sporo wątków związanych z tematami ucieczki, izolacji, zmiany perspektywy, odmiennych stanów świadomości itd.
Autor "Intlerlopera" tak określił główną problematykę ostatniego wydawnictwa: "Tematy ucieczki i dysocjacji pośród rozkładu społecznego". Brzmi dość poważnie, prawda? Czasem czytając autorskie opisy płyt, odnoszę wrażenie, jakbym znów znalazł się w czytelni wydziału humanistycznego.
Jack Cheshire chętnie poszukuje inspiracji w lekturze. Jego wcześniejszy album "Fractal Future Plays", był mocno inspirowany książką, którą przed wieloma laty lubiłem - "Rzeźnia numer pięć" - Kurta Vonneguta. A nieco wcześniej pozostawał pod ogromnym wrażeniem wartościowej prozy Davida Fostera Wallace'a.
"Chcę znaleźć się w chmurze, zahipnotyzowany(...). Po prostu położyć się, ciepły podmuch zapomnienia (...). Tam, gdzie nie można mnie znaleźć" - śpiewa w piosence "Valium". Ten utwór powstał już trzy lata temu, w 2021 roku, i promował wydawnictwo "Interolper" jako singiel.
"Pamiętam, jak ktoś kiedyś opisał mi "Valium" jako: "darmową kartę do wyjścia z więzienia", i nigdy do końca nie pozbyłem się tego wrażenia. To ciekawy sposób na oderwanie się od mojego niespokojnego ja" - dodał w jednym z wywiadów Jack Cheshire.
Album bardzo udanie rozpoczyna "Transmigration"(znów motyw przemieszczania się), który to fragment pokazuje jednocześnie, z czym mamy do czynienia. Ciekawie zaprojektowana faktura brzmienia, kluczowe dla tego wydawnictwa przeciągnięte i rozmyte tony syntezatorów, drobne elektroniczne dodatki. Miękka psychodeliczna kołdra, specyficzny trans, ale, co warte podkreślenia, nie podany wprost, tylko przewijający się gdzieś na drugim planie, obecny w tle kolejnych odsłon.
Nieco w stylu dokonań grupy Stereolab brzmi początkowy fragment "Fall Out, Fall In", gdzie wykorzystano chórek. W przebiegu całej płyty widać wyraźnie, że Jack Cheshire pamięta o dodatkowych warstwach wokalnych i potrafi je w umiejętny sposób podkreślić. Jeden z nielicznych recenzentów, który dotarł do tego wydawnictwa napisał, że na płycie "Interloper": "Lou Reed spotyka Stereolab". Coś jest na rzeczy. Krautpopowy trop przynosi wraz z sobą "Voices Above Me", przyjemnie zaaranżowany został "Heavy Rotation". Znajdziemy też dwie całkiem udane instrumentalne próby, skoczny "Silent Dancer" oraz intrygujący "Maps".
Również w jesienny czas ukazała się w ubiegłym roku płyta "Sounds Like A Places", przedstawianej już przeze mnie kanadyjskiej formacji Capitol. W tej urokliwej kompozycji brzmią troszkę jak stary dobry Breathless.
Pozostaniemy za Oceanem Atlantyckim. W świąteczny czas, zaledwie kilka dni temu, grupa The Postmarks, której dwie płyty wciąż mam w swojej kolekcji, zupełnie nieoczekiwanie podzieliła się z fanami nową piosenką, odgrzebaną z archiwum.
W stylu dawnych przebojów zespołu The Postmarks brzmi nowy singiel Anny Wappel i jej brytyjskiego zespołu Friedberg, który znajdziecie na płycie "Hardcour Workout Queen".
Wybornie brzmi piosenka, którą znalazłem na całkiem udanej płycie "A Bird Shaped Shadow", Dave'a Veltraino (z Chicago); ze znajomych artystów w składzie jego grupy znajdziemy między innymi Roba Frye (saksofon, flet) oraz Daniela Villarreala (perkusja).
Cofniemy się do roku 1971 roku, kiedy większości z nas nie było na świecie, ani nawet w mglistych planach, zespół America wydał album zatytułowany "America", skąd pochodzi cudowny "A Horse With No Name". Usłyszałem go całkiem niedawno podczas oglądania świetnego "The Grand Tour" (odcinek w Szkocji), i bardzo się do mnie przekleił.
Pozostaniemy w podobnym nastroju. Myślę, że autorom "The Grand Tour" (którzy w krakowskim sklepie zakupili sporo płyt - znak czasów, Brytyjczycy kupują płyty w Krakowie), przypadłby do gust fiński zespół Astral Baazar. Oto fragment z ich wydanej jesienią płyty "Hypnosis Of The 12 Degree".
Kolejny psychodeliczny trop przeniesie nas na płytę "Crying In 9", kwintetu z Brooklynu, który przybrał nazwę Vague Plot.
"KOMPOZYCJA TYGODNIA" - tym razem należy do artysty z miasta Los Angeles, Lukasa Franka, który ukrywa się pod nazwą Storefront Church. W ubiegłym roku (2024) opublikował bardzo udany album zatytułowany "INK & OIL", który znakomita większość recenzentów po prostu przegapiła (choć w jednym podsumowaniu zajął zaszczytne pierwsze miejsce). Pod numerem czwartym ukryła się prawdziwa perła. Mam tu na myśli wyborną kompozycję "King Of The Lobby", do której wciąż wracam. CUDO!!! CUDO!!!
(Ps. To drugi długogrający album Lukasa Franka, a już młody artysta zdołał nawiązać ciekawe relacje. W marcu pojawił się jego singiel z Laetitą Sadier (Stereolab), zatytułowany "La Langue Bleue", jakiś czas wcześniej wspólne nagranie z Circuit Des Yeux, czy piosenka "Words" z gościnnym udziałem Phoebe Bridgers).
Skoro rozpocząłem temat płyty "INK & OIL" - Storefront Church, nie mamy innego wyjścia, jak tylko posłuchać jej w całości. Z albumem wiąże się rodzinna legenda. W latach 90-tych stryjeczny dziadek Franka - Roger - oskarżony o dezercję odsiadywał pięcioletni wyrok w celi, z której pewnego dnia zniknął, pozostawiając po sobie tylko... pomarańczę. Jego żywego lub martwego ciała nigdy nie odnaleziono. Na płycie "INK & OIL" art-rock przeplata się swobodnie z fragmentami artystycznego popu, wszystko zaś zostało zanurzone w bujnych orkiestracjach. Kolejnymi inspiracjami podczas tworzenia poszczególnych kompozycji były piosenki Briana Wilsona, film "Zwierciadło" - A.Tarkowskiego oraz mocno przereklamowana, moim zdaniem, proza Karla Ove Knausgarda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz