sobota, 25 stycznia 2025

TUNNG - "LOVE YOU ALL OVER AGAIN" (Full Time Hobby) "Zamknięcie kręgu czyli zielony kosmos"

 

     Postać Mike'a Lindsaya gościła już na łamach bloga i to całkiem niedawno. Kilka miesięcy temu recenzowałem jego solowy i całkiem udany album zatytułowany "Supershapes Volume 1", przy okazji wyraziłem nadzieję, że wkrótce ukaże się część druga. Przypomniałem wtedy, że brytyjski muzyk i producent jest bardzo zapracowanym artystą; działał w grupie Low Roar, z Laurą Marling współtworzy ciepło przyjęty zarówno przez odbiorców, jak i recenzentów, duet Lump. Pomagał w produkcji płyty Anny B Savage - "Iniflux" (jej nowa propozycja ukazała się wczoraj), naszego dobrego znajomego Williama Doyle'a - "Spring Eternal" (choć nie było to udane wydawnictwo), oraz kolejnej znajomej Dany Gavanski - "Late Slap". Oprócz tego ponad dwie dekady temu zdążył jeszcze założyć grupę Tunng. I to właśnie ta ostatnia formacja w dniu wczorajszym opublikowała ósmą, jeśli dobrze policzyłem, w dyskografii płytę - "Love You All Over Again". To wydawnictwo ukazał się niemal dokładnie dwadzieścia lat po udanym debiucie grupy - "Mother's Daughters And Other Song". Mamy więc coś w rodzaju wcale nie tak drobnej i okrągłej rocznicy.





Wspomniałem o tym nie bez przyczyny, bowiem Mike Lindsay tworząc kompozycje zawarte na wczoraj wydanym albumie, rozmyślnie sięgnął do dwóch pierwszych płyt zespołu Tunng. Chciał sprawdzić, jak wtedy brzmiały ich piosenki, przy okazji przypomnieć sobie sposób, w jaki powstawały. Debiutanckie dzieło nagrywano w studiu mieszczącym się we wschodniej części Londynu. Jako pierwszy na twórczości Tunng poznał się, przywoływany już nieraz na łamach bloga, Gilles Peterson, który umieścił ich nagranie na singlu promocyjnym. Ósmy album formacji "Love You All Over Again", stanowi ciekawą próbę powrotu do tej radości i swobody tworzenia, która towarzyszyła pierwszym kompozycjom brytyjskiego zespołu.

"Powróciłem do dwóch pierwszych albumów tylko po to, żeby posłuchać, w jaki sposób łączyliśmy wtedy gatunki (...). Na przestrzeni lat brzmienie Tunng zmieniało się, ale u jego podstaw zawsze leżało to, co Sam (Gendel) i ja stworzyliśmy na pierwszym albumie" - oświadczył Mike Lindsay.

Brzmienie zespołu rzeczywiście systematycznie przeobrażało się z płyty na płytę. Żeby zamknąć je w rozpoznawalnych ramach, dziennikarze stworzyli etykietę -  "Folktronica". "Wszyscy wciąż tu jesteśmy, dwadzieścia splątanych skrzydeł śpiących na dębie" - śpiewa Sam Gendel na nowej płycie, w odsłonie która nosi tytuł "Didn't Know Why". I tak oto sześcioosobowa załoga powraca po pięciu latach przerwy, które minęły od wydania poprzedniego krążka "Dead Club".






I ponownie możemy usłyszeć sporo ciekawie zaaranżowanych piosenek. Bazą większości z nich jest brzmienie gitary akustycznej - od czegoś trzeba rozpocząć nudne próby - do którego dołączają syntezatory, miękka elektronika, modyfikowana na różne sposoby, i tak typowa dla wszelkich poczynań zespołu. Charakterystyczne bywają również melodie, które mogą przypomnieć utwory islandzkich czy skandynawskich formacji, takie jak - Mum lub wczesny Efterklang. Z kolei miękka elektroniczna tkanka może budzić skojarzenia z dawnymi dokonaniami grup, które przed laty wydawały swoje albumy w oficynie Morr Music. Czasem odezwie się fortepian, to znów instrumenty dęte drewniane podkreślą jakiś motyw, przedzielą wątek przywoływany przez głos Sama Gendela oraz jego towarzyszki i chórzystki Becky Jacobs, którzy po raz kolejny deklarują: "Wysyłamy naszą radość niczym małe latawce". 

Te piosenki rzeczywiście niosą radosny, niekiedy tajemniczy lub egzotyczny przekaz. W tekstach dominuje swobodna gra wyobraźni, magia i surrealizm podają sobie dłoń w onirycznej atmosferze. Pojawia się również coś na kształt rymowanki dla dzieci. Odnajdziemy w nich także postać Jenny, stały punkt programu, przewijający się przez wiele albumów grupy Tunng. Tym razem uśmiecha się do nas w odsłonie zatytułowanej "Didn't Know Why". "Jenny powiedziała, że nie chce wracać do domu, krzyknęła w kierunku nieba, połknęła telefon, swój samochód, telewizor i spaliła sobie włosy".

 W "Levitate A Little" muzycy odmalowują obraz "dwudziestu kruków w piwnicy, które jedzą chipsy i popijają piwo". Kompozycja "Drifting Memory Station" została nazwana na część DMS, maszyny wyprodukowanej przez Soma Laboratories, której funkcja polega na przearanżowaniu pętli dźwiękowej i tworzeniu rytmu. W finałowym "Coat Hangers", oprócz repetycji gitar znajdziemy fragmenty rozmów zespołu zarejestrowanych w garderobie podczas tras koncertowych.

(nota 7/10)


 


W dzisiejszej odsłonie dodatków nieco więcej kobiecych głosów i jedna wspaniała płyta na sam koniec. Radosną wyliczankę rozpocznie brytyjska dream-popowa grupa Tokyo Tea Room, która wczoraj opublikowała album zatytułowany "No Rush".




Karolina i Johan tworzą szwedzki duet, który przybrał nazwę Club 8, nowy sezon wydawniczy przywitali nowym singlem.




Kathryn Mohr reprezentuje stan Kalifornia, w dniu wczorajszym ukazała się jej nowa płyta zatytułowana "Waiting Room".




W dzielnicy Brooklyn mieszka kolejna wokalistka Melissa Mary Ahern, przed tygodniem ukazała się jej  płyta "Kerosene".




Cóż, że ze Szwecji, czyli Sofia Hardig i miasto Sztokholm, oraz fragment z najnowszego albumu - "Lighthouse Of Glass", który ukaże się 11 kwietnia.




Wnikliwi Czytelnicy pewnie zauważyli, że od kilku tygodni w blogowych dodatkach pojawia się jakaś reedycja płytowa. Nie twierdzę, że tak będzie co tydzień, czas pokaże. Tym razem padło na mało znaną francuską grupę - Freluquets (bądź Les Freluquets), ich album "La Debauche" ukazał się w 1990 roku, został wznowiony przed tygodniem, i zawiera chociażby taki urokliwy przebój.



Niemcy reprezentują Donna i Gunther Jenssen, którzy tworzą grupę Donna Regina. 17 stycznia opublikowali album "Lazing Away", zamyka go znany przebój Leo Ferre - "Avec Le Temps".




Wielu artystów próbowało zmierzyć się ze wspaniałą kompozycją "Avec Le Temps", z różnym dodajmy skutkiem. Jedną z moich ulubionych wersji wykonał na koncercie Bertrand Cantat, niegdyś znany całkiem nieźle także w naszym kraju wokalista grupy Noir Desir.





Na koniec zostawiłem zdecydowanie najlepszą rzecz w dzisiejszym zestawieniu. KOMPOZYCJA TYGODNIA, "Płyta tygodnia", "Album miesiąca" (prawdopodobnie), ale przede wszystkim "Reedycja miesiąca", gdyż płyta niemieckiego kwartetu GREEN COSMOS - "Abendmusiken" ukazała się po raz pierwszy w 1983 roku, a jej wznowienie pojawiało się wczoraj również na bandcampie. Aż trudno uwierzyć, że do tej pory jakoś do niej nie dotarłem, podczas moich rozlicznych poszukiwań, chociażby przez przypadek. Jak to się stało, że tak wyjątkowy materiał uchował się przez tak długi czas, że wzmianki o nim nie pojawiały się na stronach dla kolekcjonerów? 

Wydaje się, że w 1983 roku album "Abendmusiken" trafił pod niewiele strzech, nie tylko z powodu niezbyt dużego nakładu, ale również z tej przyczyny, że w tamtym okresie była już moda na zupełnie inne granie, niż to, które prezentował kwartet GREEN COSMOS, nawiązujący w brzmieniu do spiritualjazzu czy noir jazz. Niemiecką załogę tworzyli Michael Boxberger - saksofony, Ulrich Franke - bass, Benny During - fortepian i Alfred Franke - perkusja, kalimba. Pikanterii dodaje fakt, że panowie nagrali tylko jedną płytę, saksofonista Michael Boxberger występował również w innym równie słabo znanym jazzowym składzie Four Drops (Only). Wspaniały materiał do wielokrotnego odtwarzania. Wprawdzie tytuł albumu sugeruje, że to muzyka na koniec roku, ale my właśnie od niego rozpoczniemy nowy, oby udany, sezon wydawniczy. Tak wspaniale kończy się to wydawnictwo. CUDO!!




 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz