O ich udanym debiucie zatytułowanym "Wednesday" napisałem kilka słów dokładnie cztery lata temu - 7 maja 2018 roku. Wystawiłem tej płycie bardzo pochlebną notę (8), odnajdując w muzyce irlandzkiego kwintetu ślady stylu grania, który na początku lat 90-tych przeżywał swój dobry czas. Przy tej okazji przywołałem nazwy takich grup jak: Swallow, My Bloody Valentine i Cranes. Mówiąc krótko, chwaliłem. I dziś również zamierzam chwalić, gdyż jest za co. Przede wszystkim za konsekwencję i postawienie na rozwój, a nie tylko smętne odcinanie kuponów od udanej, choć wciąż skromnej, przeszłości. Także za umiejętne czerpanie z bogatej alt-rockowej tradycji oraz przetwarzanie jej dla własnych potrzeb. Za inteligencję muzyczną i wrażliwość, która wciąż jest kształtowana. To właśnie dzięki temu najnowsza propozycja "Heart Under" nie tylko utrzymuje poziom bardzo dobrego debiutu, ale jest również poważnym krokiem naprzód.
Debiutancki krążek "Wednesday" emanował brzmieniową surowością. Młodzi artyści podczas pierwszych prób raczej nie przykładają zbyt wielkiej wagi do technicznych szczegółów. Tym razem grupa spędziła znacznie więcej czasu w studiu Attica Studios w Donegal, a za produkcję odpowiedzialny był David Wrench, znany ze współpracy z Jamie XX, FKA TWIGS czy FRANK OCEAN, co zresztą słychać. W przypadku wielu zespołów proces komponowania zaczyna się od kilku połączonych ze sobą nut. Dla artystów skupionych pod szyldem Just Mustard, punktem wyjścia jest zwykle pojedynczy ton, barwa dźwięku i długość jego trwania, stąd ta deklarowana przy różnych okazjach chęć do eksperymentowania z różnymi efektami. A potem... Potem pojawia się Katie Ball (wokalistka) i prezentuje swoje teksty. W tej perspektywie proces tworzenia kolejnych ścieżek przypomina w dużej mierze to, jak zazwyczaj funkcjonują muzycy elektroniczni. Kiedy David Noonan (gitara) i Mete Kalyoncuoglu (gitara) mówią o tworzeniu piosenek, posługują się metaforą kolorów - "Duży, ciepły, fioletowy dźwięk". Ich metodologia działania opiera się o pętle, powtórzenia czy wykorzystanie prostych struktur. "To trochę jak zabawa samplami" - mówi David Noonan. Dlatego nie może zbytnio dziwić sposób, w jaki przy okazji najnowszego wydawnictwa zostały użyte partie gitar. Te ostatnie na płycie "Heart Under" odzywają się tylko w określonych momentach, i w charakterystycznej manierze, uzupełniając elektroniczne tło. Raz jest to pocieranie smyczkiem o struny, jak w bardzo udanym otwarciu "23", w innym fragmencie mamy do czynienia ze ścianą przesterowanych akordów, przywołujących skojarzenia z gatunkiem shoegaze, w kolejnych miejscach pojawia się upiorne wycie, drapieżne jazgoty czy psychodeliczna zawiesina. Warto w tym miejscu dodać, że to właśnie te tak różne gitarowe akcenty, budujące nastrój, dozujące napięcie, zawiadujące tempem, zrobiły na krążku "Heart Under" mnóstwo dobrej roboty. Muzycy z miejscowości Dundalk hołdują zasadzie minimalizmu. Jednak, jak na dość oszczędne zmiany tonacji, sposoby wykorzystania poszczególnych instrumentów, całkiem sporo się dzieje. W przypadku irlandzkiego kwintetu kłania się także triphopowe myślenie o dźwięku, które, w tym wypadku, dość swobodnie czerpie z post-punka i shoegaze'u. Nadal, jak to było przy okazji udanego debiutu, styl śpiewania Katie Ball może kojarzyć się z tym, co przed laty robiła Alison Show, wokalistka Cranes. Echo melodyki tego ostatniego chyba najbardziej wyczuwalne jest w utworze "I Am You", który pełnił rolę singla promocyjnego. W "Seed" odnajdziemy drobne zmiany w podziale rytmicznym, napotkamy tam moment zatrzymania, który przeobraża się w krzyk gitar i ekspresję podwyższonej wokalizy. Dla odmiany "Blue Chalk" emanuje spokojem i głębią zanurzenia, pracująca w tle i odzywająca się sukcesywnie jakaś złowroga maszyneria, przewija się właściwie niemal przez wszystkie odsłony tej płyty. "Early" ma w sobie coś z dawnych, bardzo dawnych, nagrań The Cure, pewnie również za sprawą nieco wysuniętego do przodu basu pomyślałem o albumie "The Top", czy "The Head On The Door". Wspólny występ Just Mustard u boku The Cure w Dublinie (2019), oraz dużo ciepłych słów Roberta Smitha pod adresem Irlandczyków, do czegoś zobowiązują. Całość wieńczy łagodny i wyciszony "River", poprzetykany mrocznymi oddechami strun i mocno wycofaną partią wokalną. "Na albumie wciąż był smutek i smutek, czułam się, jakbym pływała pod wodą" - wspomniała Katie Ball. Warto zanurzyć się w tych dźwiękach, gdyż to jeden z najlepszych "gitarowych" albumów tego roku.
(nota 8/10)
Przed nami urokliwy singiel promujący płytę Haunted Summer - "Camera", która ukaże się 21 czerwca. Haunted Summer to duet, żony i męża, czyli Bridgette Moody i John Seasons.
Muzyk ze Szwecji ukrywający się pod nazwą Astrel K oraz fragment jego najnowszej płyty zatytułowanej "Flickering I".
15 lipca ukaże się płyta "Thyrsis Of Etna" australijskiego artysty ukrywającego się pod szyldem Miszczyk, to wydawnictwo zapowiada singiel, w którym gościnnie pojawiła się Laetitia Sadier.
Niegdyś recenzowana przeze mnie grupa BDRMM przypomina o sobie piosenką "Three".
Wspominałem niedawno, że wytwórnia Blue Note znów przeżywa dobry czas. Nie wiem dokładnie, czym to jest spowodowane. Może zmienił się dyrektor muzyczny albo zatrudniono kogoś, kto całkiem nieźle wyczuwa puls współczesnej muzyki improwizowanej. Najnowsza propozycja z tej oficyny, to płyta południowoafrykańskiego pianisty Nduduzo Makhathaniego zatytułowana "In The Spirit Of NTU".
W ostatnich dniach często wracałem do albumu Cecila McBee - "Music From The Source" (1979). Oprócz znakomitego basisty usłyszymy na nim Chico Freemana (saksofon), Denisa Moormana (fortepian), Joe Garchera (trąbka), Steve'a McCalla (perkusja).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz