sobota, 29 marca 2025

MESS ESQUE - "JAY MARIE, COMFORT ME" (Drag City) "Dzienniki pisane snami"

 

  Ileż to razy, szczególnie w ostatnich latach, prezentowałem podobną historię. Dwa oddalone od siebie miasta - w odległości około 1415 km - czyli Brisbane oraz Melbourne, dwa komputery, sieć internetowa. Po jednej stronie łączy wokalistka Helen Franzmann, która wcześniej próbowała rozwijać solową karierę, funkcjonując na scenie muzycznej pod nazwą McKisko, dzielnie rozgrzewała publiczność przed występami Bon Iver, Jose Gonzalesa. Po drugiej stronie, o wiele bardziej znany w tym personalnym zestawieniu - Mick Turner, gitarzysta grupy The Dirty Three, Tren Brother, współpracował także z Cat Power, Willem Oldhamem i Billem Callahanem. Zanim do tej wymiany myśli, pragnień oraz wyobrażeń doszło, pojawiła się potrzeba znalezienia wokalistki, którą Mick Turner zadeklarował wśród swoich znajomych. Jeden z nich - właściciel studia nagraniowego Nick Huggins, oświadczył, że zna kogoś takiego i polecił Helenę Franzmann. I tak oto, gdzieś w okolicach 2019 roku, gitarzysta i wokalistka nawiązali pierwszy kontakt.




   Helen Franzmann dorastała na australijskiej farmie, pośród pięciorga rodzeństwa. Ze starych winylowych płyt docierały do niej skoczne tony folku oraz soulu. W wolnych chwilach tworzyła poezję, uczyła się grać na pianinie. Później zainteresował ją śpiew klasyczny. Chcąc kontynuować naukę takiej wokalizy wybrała się w daleką podróż do Londynu. Jednak będąc już na miejscu, pewnego dnia porzuciła ten pomysł, wszystko za sprawą kupna gitary i uczestnictwa w kilku rockowych koncertach. Ważnym punktem w jej metodologii pracy jest dziennik snów, w którym artystka od dłuższego czasu zapisuje fragmenty marzeń sennych, przynajmniej te z nich, które zdołała zapamiętać. Ma to później bezpośrednie przełożenie na teksty oraz nastrój poszczególnych kompozycji. Z tego powodu Australijka kładzie się bardzo wcześnie spać, nastawia budzik, żeby otworzyć oczy gdzieś w okolicach godziny drugiej w nocy. Po czym skrupulatnie zapisuje swoje senne wrażenia.

Po nawiązaniu owocnej, jak się później okazało, znajomości z Mickiem Turnerem, w 2021 roku pojawił się zestaw debiutanckich nagrań, który nosił tytuł , jakżeby inaczej - "Dream#12", a jakiś czas po nim światło dzienne ujrzał kolejny zbiór piosenek "Mess Esque". W międzyczasie duet spotkał się ze sobą twarzą w twarz, wystąpił wspólnie na kilku koncertach, między innymi pojawił się na deskach sceny Rising Festival w Melbourne.




Podczas prac nad trzecim albumem zatytułowanym "Jay Marie, Comfort Me" (tytuł nawiązuje do smutnego wydarzenia, śmierci siostry Franzmann, która niespodziewanie zmarła... w trakcie snu), przez studio nagraniowe przewinęło się kilku artystów, którzy wcześniej zasilali szeregi duetu Mass Esque podczas koncertów. Mam tu na myśli Keeley Young, Kishore Ryan, na wiolonczeli zagrała Stephanie Arnold, a na perkusji Bree Van Reyk oraz Jim White, kolejny członek grupy The Dirty Three, który niedawno również opublikował swój nowy materiał nagrany w duecie.

Prezentowałem fragmenty z poprzedniej płyty Mess Esque, przy okazji odrobinę utyskując, że spoglądający głównie na siebie recenzenci, przegapili to udane wydawnictwo. Zachwycony oryginalnym brzmieniem zaprezentowałem również rozkoszny singiel "Liminal Space", zwiastujący najnowsze dzieło duetu - "Jay Marie, Comfort Me". Przyznam szczerze, że nie przypuszczałem, że cała płyta może brzmieć w ten sposób. Coś jakby niefrasobliwą i swobodną rejestrację w manierze lo-fi, zderzyć ze studyjną sterylnością i czystością, albo uchwycić ich wspólne bardzo żywotne i wydajne pograniczne. Dzięki temu tak wiele na wydanym wczoraj albumie świeżego powietrza, sporo przestrzeni pomiędzy instrumentami. 

Te ostatnie niekoniecznie chcą grać dokładnie w punkt, gitary celowo przeciągają frazę, od czasu do czasu skrobią lub trzeszczą, jakby sugerowały, że za chwilę porzucą ciasny rygor sztywnych taktów i podążą zupełnie w innym kierunku. Zwraca na siebie uwagę również świetna realizacja perkusji, która czuwa nad nieco chropowatym czy szorstkim dialogiem gitar i basu. Proste, fragmentami wręcz dziecięce, dźwięki organów kontrastują z gładkością odrobinę dziewczęcej wokalizy Helen Franzmann. Ten głos, zgodnie z duchem tej płyty, raz rozbrzmiewa nieco dalej, to znów podchodzi bliżej do słuchacza ( postanowiono wykorzystać część warstwy wokalnej zarejestrowanej w domowych warunkach). Wszystko to zdaje się funkcjonować w ramach specyficznej logiki snów, obecnej także w tekstach, i przejść pomiędzy kolejnymi ich poziomami. Parafrazując słowa Franka Underwooda, głównego bohatera z serialu "House Of Cards", mógłbym napisać: "Realizacja, realizacja, realizacja!".

Fragmentami może przypomnieć się nastrój wspólnej piosenki - "Let Me Get There" - Kurta Ville'a i Hope Sandoval & The Warm Invention, szczególnie w odsłonie "Light Showroom". Ta sama niespieszność frazy, podobnie leniwe i pełne magii wykonanie. Praca gitar musi budzić skojarzenia z dokonaniami grupy The Dirty Three, skoro na pokładzie studia nagraniowego znalazł się ich gitarzysta. Jednak to nieco wymuszona analogia. Gdybym nie znał dokładnie składu australijskiego duetu, tropy mogłyby być zupełnie inne.

Sukces albumu Mess Esque - "Jay Marie, Comfort Me" polega przede wszystkim na tym, że sympatycznej parze oraz zaproszonym do studia gościom, udało się wyczarować bardzo oryginalne brzmienie. Jeśli więc mam zestawiać te wyborne piosenki z czymkolwiek innym, to raczej z poprzednimi nagraniami tandemu Franzmann / Turner. Wsuwasz ten krążek do odtwarza, rozpoczyna się odtwarzanie, i od pierwszych chwil wiesz z całą pewnością, że nie jest to nasza, polska, krajowa produkcja. 

Przyznam, że mam słabość właśnie do takiego brzmienia, do tego sposobu realizacji, może dlatego tak bardzo chwalę album Mess Esque, i stąd moja nie ukrywam spora ekscytacja tym materiałem. Pośród ośmiu spójnych, utrzymanych na podobnym poziomie, kompozycji, znalazł się również jeden "przebój" - swoista "MISS TYGODNIA" (a nawet miesiąca lub kwartału) - który szczególnie chciałbym wyróżnić. Mam tu na myśli rozkoszny "CROW'S ASH TREE". Dzisiejsze spotkanie celowo rozpocząłem przypominając piosenkę z poprzedniej płyty Mess Esque. W tym symbolicznym zderzeniu  z utworem, który zabrzmi na koniec, chyba całkiem wyraźnie widać, że australijski duet wykonał spory krok na przód. Znakomity album!

(nota 8-8.5/10)

 



Dużym sentymentem darzę czeską, mało znaną, zapomnianą obecnie grupę The Naked Souls. A szczególnie trwałe miejsce w mojej pamięci, ma i mieć będzie, prześliczne nagranie "Sleep". Poznałem je wiele lat temu, oglądając i nagrywając na taśmę VHS cotygodniowe niedzielne wydanie alternatywnego programu MTV - "120 Minutes" ( jak wiem, dzięki prywatnej korespondencji od Was, nie jestem jedyny, który wychował się na tej audycji). Tak się złożyło, że wczoraj ukazała się oczyszczona reedycja ich debiutanckiej płyty zatytułowanej "Reverb From The Depths" (1990), który otwiera ten cudny utwór!!




W podobnym nastroju utrzymane są kompozycje londyńskiej załogi, która przyjęła nazwę Deary. Oto ich najnowszy singiel.




Kolejne spotkanie z naszym dobrym znajomym. Matt Maltese i jego jeszcze ciepły singiel, który zapowiada najnowszy album zatytułowany "HERS" - premiera 16 maja.




Wczoraj, w oficynie Secretly Canadian, ukazała się nowa epka zatytułowana "Living Legend", amerykańskiego artysty - Loren Kramara.




Przed Wami bardzo udana płyta, którą warto odsłuchać w całości. Grupa z Waszyngtonu - czyli LAKE - oraz cały wydany niedawno krążek "BUCOLIC GONE". W kategorii "avant-pop" to jedna z najciekawszych propozycji tego roku.




Wczoraj ukazała się zapowiadana przeze mnie całkiem udana płyta Destroyer - "Dan's Boogie". Mój ulubiony fragment z tego wydawnictwa zaprezentowałem przed tygodniem. Pora na kolejny.




Również w dniu wczorajszym ukazał się album paryskiej grupy Helen Island, pod nazwą ukrywa się producent Leopold Colin, krążek zatytułowano - "Silence Is Priceless". Oto mój ulubiony fragment.




MISS TYGODNIA - a właściwie wice-miss, gdyż tytuł "Królowej miesiąca" należy do kompozycji "Crow's Ash Tree", grupy Mess Esque - to wiosenna piosenka zespołu Carwyn Ellis & Rio 18, (przez studio nagraniowe podczas rejestracji albumu przewinęło się piętnastu artystów), która zwiastuje nadejście płyty "Fontana Rosa", premiera 23 maja.




"KĄCIK IMPROWIZOWANY" - zajrzymy do katalogu oficyny Gondwana Records, gdzie wczoraj pojawiła się nowa płyta grupy Vega Trails - "Sierra Trakcs".



sobota, 22 marca 2025

AMIR BRESLER - "TIDE AND TIME" (Raw Tapete Records) "METALE ZIEM RZADKICH"

 

    Płytę dzisiejszego głównego bohatera  - Amira Breslera - miałem przedstawić trzy tygodnie temu, czyli tuż po jej premierze. Jednak cierpliwie czekałem, aż pojawi się kolejne wydawnictwo, związane w pewien sposób z albumem "Tide And Time". Mam tu na myśli krążek Cinema Royal - "Cinema Royal", który ukazał się siedem dni temu. Podpisali się pod nim producent Rejoicer (Yuvi Havkin) i pianista Nitai Hershkovits oraz zaproszeni do studia goście, którzy wzięli do ręki trąbkę, saksofon, zagrali na puzonie i cymbałach. Ta wyżej wspomniana dwójka muzyków pojawiła się również w studiu, kiedy perkusista z Izraela - Amir Bresler - tworzył w pocie czoła kolejne odsłony udanego albumu "Tide And Time". Wydawnictwo "Cinema Royal" ma nieco inny charakter, próbuje łączyć przystępność muzyki ilustracyjnej, filmowej z przestrzenią ambientu oraz jazzu. Zostało zainspirowane obrazami Felleniego, twórczością Nino Roty, Ennia Morricone i Emahay Tzeque (etiopska pianistka).





   W świecie muzyki improwizowanej całkiem często możemy napotkać zwyczaj, żeby album sygnować imieniem oraz nazwiskiem perkusisty. Chociaż to nie on jest głównym i jedynym twórcą kompozycji. Te raczej powstawały na styku myśli, dyskusji i kompromisów wszystkich czterech artystów uczestniczących w dialogu.

"Kiedy pracujesz sam, cały proces, od pomysłu do miksu, wykonuje jeden umysł, co zwykle skutkuje wyborem znajomych ścieżek i nieświadomymi skłonnościami, żeby wykorzystać stare sprawdzone wzorce. Praca w zespole jest przyjemniejsza, ponieważ wszystko kręci wokół tarcia, sprzeciwu, dopóki tego wszyscy nie poczują, nieprzewidywanych zwrotów w miejsca, do których nie zawędrowałbyś w pojedynkę, rekompensując w ten sposób ślepe punkty poszczególnych członków i łącząc gusta wszystkich w nową artystyczną jakość" - tyle Nitai Hershkovits.

Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy tym artyście. Ten urodzony w 1988 roku muzyk (wspólnota pokolenia to nić łącząca ten kwartet), przygodę z dźwiękami rozpoczął w wieku dwunastu lat, od zmagania się z nad wyraz opornym klarnetem. Dopiero po trzech latach przysunął nieco bardziej krzesło i zasiadł przed klawiaturą fortepianu. Studiował naukę gry na tym instrumencie u Yuvala Cohena. Kilka razy otrzymał prestiżowe stypendium, bywał nagradzany i wyróżniany. Debiutancki album zatytułowany "Duende" (2012), nagrany u boku basisty Avishai Cohena, opublikował w oficynie Blue Note Rec. Ważnym punktem na mapie jego rozwoju artystycznego była przeprowadzka do Nowego Yorku w 2016 roku, i poznanie przedstawicieli lokalnej sceny improwizowanej. W tym samym roku zarejestrował płytę "I Asked You A Question", z producentem i kompozytorem Yuvalem Havkinem, który przybrał pseudonim Rojoicer. Dwa lata temu Hershkovits doczekał się upragnionego debiutu w oficynie ECM, mam tu na myśli krążek - "Call On The Old Wise", za który otrzymał nagrodę stowarzyszenia niemieckich krytyków. W połowie Marokańczyk, także o polskich korzeniach, właściwie nie ukończył żadnej szkoły muzycznej. Studiował muzykę klasyczną, a lekcję gry na fortepianie pobierał pod okiem kolejnych mistrzów. Zachwycony dziennikarz reprezentujący BBC Music, określił jego grę jako "prawdziwy cud".




Jego towarzysz w tym muzycznym dialogu, urodzony w 1985 roku Rejoicer, zaczynał od funku i hiphopu, porzuciwszy męczące jego zdaniem lekcje nauki gry na fortepianie. W 2000 roku założył wytwórnie Raw Tapete. Obecnie dzieli swój cenny czas pomiędzy Los Angeles a Sayvonem, gdzie produkuje, współtworzy kolejne wydawnictwa muzyczne. Po godzinach gra w zespołach: Playdead, Buttering Trio i Apifera, wraz z Nitai Hershkovitsem i Amirem Breslerem.

Ten ostatni urodził w 1989 roku, studiował w Thelma Yellin National High School Of Arts. Po ukończeniu nauki sporo koncertował z różnymi artystami, zbierając w ten sposób cenne doświadczenie w przestrzeni rocka, popu, a nawet ozdobił ścieżką perkusyjną musical. Później dołączył jako trzon sekcji rytmicznej do koncertowego składu Avishai Cohena. Grał z Shai Maestro, Markiem Turnerem, ale także z popowym artystą Kutimanem. Na jego debiutanckim krążku zatytułowanym "House Of Arches" pojawił się znany z wpisów na tym blogu trębacz Sefi Zisling, oraz wspomniany dzisiaj producent Rejoicer.

Można bez przeszkód powiedzieć, że najnowsze wydawnictwo Breslera stanowi efekt artystycznych poczynań trójki przyjaciół. To bardzo ważny element w świecie muzyki improwizowanej - czucie gry, współodczuwanie emocji oraz intencji, mówiąc krótko podstawa każdego udanego związku, czyli zrozumienie. Słychać to od pierwszych tonów albumu "Tide And Time". Pełne uroku poetyckie delikatne otwarcie - "Song For Leon" przynosi grę pianisty pełną lekkości i swobody, nad całością czuwa aktywna perkusja. Amir Bresler zrobił całkiem sporo, żeby nie zostać tylko biernym obserwatorem, oddzielającym z nudów kolejne granice taktów. Cała sekcja rytmiczna wraz z kontrabasistą Giladem Abro  - pochodzącym z  Kapsztadu i urodzonym 1981 roku - (tylko w ostatniej odsłonie "A Fortunate Road" na tym instrumencie zagrał Barak Mori), jest pełnoprawnym uczestnikiem dialogu. Szczególnie słychać to w kompozycji "Wewe", która opiera się na wyraźnie zaakcentowanym groovie. Przy okazji wywiadu Amir Bresler wspomniał, że jego praca nad utworami zwykle zaczyna się od znalezienia rozpoznawalnego i napędzającego całość elementu rytmicznego. Czasem ów charakterystyczny motyw przynosi wraz z sobą gra pianisty, jak w odrobinę bluesowym "Pick One", czy radośnie swingującym i zamykającym całość "Granny's Chair".

Na albumie "Tide And Time" nie znajdziemy zbyt wiele klasycznie podanych i rozwijanych tematów. Tutaj liczy się zbudowanie specyficznego nastroju, głębia zanurzenia, jak w pełnym barw "Line Down", gdzie pianista buduje opowieść wykorzystując sekwencje tonów, mieniące się harmonijne drobiny. Sporo w tej grze szlachetnej prostoty, celowego unikania gwałtownych zakrętów, omijania eksperymentalnych ścieżek. Nie ma tutaj odkrywania klawiatury fortepianu na nowo. Chyba najbardziej klasycznie, w tym ciekawym zestawieniu, jaki stanowi album "Tide And Time", zabrzmiał przedostatni na liście - "Promise To Keep", z niespiesznie rozwijaną prostą melodyką. 

Wysłuchałem tej płyty raz i drugi - chętnie i przy najbliższej okazji posłucham trzeci oraz czwarty - oczywiście z dużą przyjemnością. I było to trochę tak, jakbym obcował z indie-popowymi piosenkami, nie tylko za sprawą podobnego czasu trwania tych kompozycji. Pomyślałem sobie, że chciałbym poznać także nieco dłuższe, pełnowymiarowe wypowiedzi muzyczne sympatycznego kwartetu. Kto wie, być może następnym razem.

(nota 7.5/10) 





Padła nazwa projektu Cinema Royal, za którym to szyldem ukrywa się Rejoicer, pianista Nitai Hershkovits oraz zaproszeni do studia gościa, warto, żeby zabrzmiał przykład muzyczny z tego wydawnictwa.
 



Dziś nieco więcej muzyki improwizowanej, więc niejako odwrócimy kolejność blogowych zdarzeń. Na dobry początek wizyta w Londynie, skąd pochodzi trębacz Poppy Daniels, który 11 kwietnia opublikuje album zatytułowany "Keep On Going".




Wycieczka do Paryża przyniesie wraz z sobą spotkanie z producentem Hugo Corbinem, który przed tygodniem opublikował płytę zatytułowaną "Room To Dream".




Miasto Oklahoma (stan Kalifornia) i saksofonista Cole Pulice, który 9 maja opublikuje nowe wydawnictwo zatytułowane "Land's End Eternal".




W dniu wczorajszym ukazała się płyta brytyjskiej grupy Gnod And White Hills zatytułowana "Drop Out III". Wybrałem z niej taki oto fragment.




W minionych dniach, zgodnie z obietnicą wyborczą odtajniono akta dotyczące zabójstwa prezydenta Kennedy'ego (oraz jego brata Roberta). Szczerze przyznam, że nie spodziewam się w związku tym żadnych nowych rewelacji. Tymczasem w dniu wczorajszym belgijski zespół Ciao Kennedy opublikował nowe wydawnictwo zatytułowane "Solarium". Wybrałem z niego taką oto kompozycję.




Cross Record to dobrze znany stałym Czytelnikom zespół - recenzowałem ich album "Wabi-Sabi" - z Emily Cross jako wokalistką (występuje również w Shearwater). Wczoraj ukazał ich nowy album zatytułowany "Crush Me".




Świetne recenzje w prasie branżowej zbiera wydany wczoraj album - "For Melancholy Brunettes (And Sad Women)" - amerykańskiej grupy Japanese Breakfast. Wybrałem z niego taki fragment.





Kolejna premiera przed nami. Grupa z Los Angeles, która przybrała nazwę Dutch Interior wczoraj wydała całkiem udaną płytę - "Moneyball". Wybrałem z niej pełną uroku kompozycję.





MISS TYGODNIA - tym razem w wieczorowym wdzianku. Formacja Destroyer, oczywiście z gościnnym udziałem saksofonisty Josepha Shabasona, i fragment zapowiadający album "Dan's Boogie", który ukaże się w przyszłym tygodniu.







sobota, 15 marca 2025

MOREISH IDOLS - "ALL IN THE GAME" (Speedy Wunderground/Pias rec.) "Nieśmiałe sugestie"

 

     Rozpocznę od końca - czyli od najważniejszego początku. Producent - a więc osoba, której rola, szczególnie w naszym kraju, bywa zwykle pomijana. To często od niego zależy kształt kompozycji, począwszy od wizji pojedynczego utworu, przez skalę zastosowanych środków i rozwiązań, aż po finalne brzmienie całej płyty. Dobrze jeśli ten przy okazji jest również fachowcem od masteringu - potrafi wydobyć rozmaite dźwiękowe niuanse, dodać takie, a nie inne barwy, nadać specyficznego charakteru. W trudnym zawodzie producenta głównie spełniają się mężczyźni. To prawda. Warto w tym miejscu napomknąć nazwisko Haby Kadry (pojawiała się na łamach bloga kilka razy) - nie tyle producentki, co specjalistki od masteringu właśnie, która ma już ugruntowaną pozycję w tej szczególnej branży, i mnóstwo ważnych albumów na koncie. 

Producentem debiutanckiej płyty "All In The Game" formacji MOREISH IDOLS jest Dan Carey (Daniel De Mussenden Carey) - rozpoznawalny i znany w środowisku mistrz konsolety, właściciel studia położonego w południowej części Londynu oraz wytwórni Speedy Wunderground. W jego dorobku znajdziemy cztery nominacje do nagrody Mercury Music Prize, za produkcje albumów Kae Tempest i Nicka Mulveya (2014 rok) oraz pięć lat później, za produkcje płyty Black Midi i Fontaines DC. W bogatym CV Anglika widnieje także współpraca z: Foals, Goat Girl, Squid, Grimes, Caroline Polachek, Bat For Lashes, Lianna Lahavas. 





Dan Carey ostatnio wrzucił na warsztat nagrania swoich podopiecznych z formacji MOREISH IDOLS, gdyż tak można powiedzieć o zespole, z którego członkami podpisał kontrakt płytowy. Efekty wymiany myśli, spostrzeżeń oraz doświadczeń są bardzo owocne. Wystarczy posłuchać kilku pierwszych singli - nagranych przed laty w sypialni Toma Wilsona Keletta - zespołu MOREISH IDOLS, a potem  zderzyć je z nagraniami zawartymi na wydanym przed tygodniem debiucie - "All In The Game". Po owocach ich poznacie.

Oczywiście to nie zawsze funkcjonuje w tak prosty sposób. Czasem wizja producenta jest zbyt schematyczna, zbyt nachalna albo przesadnie typowa, w stosunku do jego wcześniejszych poczynań - jakby gra toczyła się głównie o to, żeby odcisnąć wymowne producenckie piętno. Cała sztuka polega na tym, żeby wydobyć z artystów - o ile w ogóle to możliwe - coś indywidualnego; odkryć charakterystyczny język, znaleźć niepowtarzalny rys czy rozpoznawalny idiom.

Początkowy duet Jodi Lily (gitara/śpiew) oraz Tom Wilson Kellet (gitara/syntezator/śpiew), w krótkim czasie zdołał pokonać sporą drogę. Na trasie niespiesznej wędrówki ważnym punktem było zaproszenie do składu basisty i perkusisty oraz saksofonisty Dylana Humphreya. I tak oto północna część Anglii (skąd pochodzą gitarzysta i perkusista) połączyła siły z południowymi rejonami Wysp Brytyjskich (stąd wywodzą się pozostali członkowie), a miejscem ich pierwszego spotkania były korytarze uniwersytetu w Falmouth.

"Kładziemy nacisk na bezpośredniość dźwięku. Nagrywaliśmy całość od razu na taśmę, więc wiele przygotowań polegało na tym upewnieniu się, że to, co wychodziło, była prawie w stanie zmiksowanym (...) Lubimy używać kontrastujących dźwięków. Staramy się również zostawiać nagrania w stanie, w którym faktycznie możemy je potem zagrać na żywo".




Po przesłuchaniu całej płyty "All In The Game" widać całkiem wyraźnie wspomnianą wcześniej rękę producenta. Dan Carey zrobił wiele - choć z niczym nie przesadził - żeby brzmienie albumu zyskało na atrakcyjności. W tkance aranżacyjnej znajdziemy klarnet i saksofon, gitarę akustyczną i altówkę. W niektórych fragmentach, jak chociażby w mocno wyróżniającym się "Acid", czy "Dream Pixel", napotkamy partię przybrudzonego brzmienia gitar, w stylu ulubionej przez członków grupy MOREISH IDOLS, kultowej w wąskich kręgach, kapeli - Pavement. Niekiedy praca gitar może przypominać charakterystyczne odmierzanie taktów znane z utworów Radiohead. Z kolej dźwięki klarnetu oraz saksofonu przypomniały mi recenzowany na łamach bloga brytyjski zespół - MUCK SPREADER (płyta "Abysmal"). Zróżnicowane tempo, jak i dynamika, sprawia, że płyty "All In The Game" słucha się z rosnącą ciekawością.

Świetny "Railyway" - jest jednym ze starszych utworów, który doczekał się wielu wersji. Jego pierwotny tytuł brzmiał "Railway Graveyard", został zainspirowany katastrofa kolejową w Boliwii.
Wspomniany wcześniej "Acid" oraz "Slouch" to efekty radosnej i owocnej jamowej sesji. Ponoć najdłużej prace trwały nad tytułowym nagraniem  - "All In The Game". 

"Po wysłuchaniu całego albumu po raz pierwszy zdaliśmy sobie sprawę, że powinniśmy wykorzystać nasz ostatni dzień w studiu, żeby zagrać "Pale Bule Dot" ponownie, tym razem w nieco bardziej zrelaksowanym akustycznym stylu".

 Kończący płytę "Time's Wasting" stanowi jakby drugą część udanego otwarcia "Ambergrin", który wokaliście MOREISH IDOLS przypomniał nagrania grupy Wilco. I tak oto koło tego albumu się zamyka.

Na koniec warto wspomnieć o kilku ważnych inspiracjach w trakcie prac nad tym debiutem. Należą do nich płyty: Natural Information Society, Talking Heads czy mojego ulubionego niegdyś Broken Social Scene - "You Forgot It In People". Co ciekawe, słuchając kolejnych odsłon wydanego przed tygodniem debiutu można odnieść wrażenie, że obcujemy z przedstawicielami amerykańskiej lub kanadyjskiej sceny niezależnej, a nie z dziełem mieszkańców Wysp Brytyjskich.

Na przykładzie udanego wydawnictwa "All In The Game" widać, że gatunek dla członków grupy to tylko nieśmiała sugestia, a nie trwała wytyczna, czy ślepa uliczka bez możliwości manewru. Tutaj ruch odbywa się swobodnie i w wielu kierunkach.

(nota 7.5/10)


 


Pozostaniemy na Wyspach Brytyjskich, z miasta Dover pochodzi grupa Black Market Karma, która 6 czerwca opublikuje nowy album zatytułowany "Mellowmarker".




Skoczymy za ocean, gdzie w mieście, które lubi deszcz, czyli Seattle, rezyduje grupa Deep See Driver. Pod koniec lutego ukazała się ich płyta "Billboard Heart". Najbardziej przypadła mi do gustu ta piosenka.




Zmienimy lokalizację, wybierając się do Los Angeles, skąd pochodzi formacja Powder Pink & Sweet, która kilka dni temu opublikowała nowy singiel.




Nawiązując do dzisiejszego wątku producentów, dodam nieśmiało, że następną piosenkę wyprodukował duet Brad Cook(współpracował chociażby z  Bon Iver) oraz bardziej rozpoznawalny w tym tandemie Josh Kaufman. Wspólnie pomogli islandzkiej wokalistce Arny Marget, która niedawno wydała album "I Miss, I Do". Oto mój ulubiony fragment. 




Szybki powrót do Europy przyniesie wraz z sobą przystanek w Oslo. Wokalista grupy Airbag- Bjorn Riis, 11 kwietnia opublikuje nowy solowy album zatytułowany "Filmbulvinter". Póki co możemy posłuchać singla promującego to wydawnictwo.




Pod koniec lutego brytyjski duet Rattle, opublikował album zatytułowany "Encircle". Wybrałem z niego taki oto fragment.




W dniu wczorajszym grupa Throwing Muses opublikowała nowy album "Moonlight Concenssion". Nadarza się okazja, żeby przypomnieć sobie stare przeboje zespołu. Chociażby ten z albumu "The Real Ramona" (1991 rok).




MISS TYGODNIA - tym razem w stroju shoegazeowym. Panowie i pani rozstawią instrumenty, przebiorą się i... Piosenka pochodzi z niedawno wydanego albumu "Four Portraits Of The Same Ugly House", irlandzkiej (miasto Cork) grupy Pebbledash.




W "Kąciku improwizowanym" - cały album, wydany przed tygodniem "Deep Jazz Awaking - Spiritual Jazz vol.1/Astral Jazz". Wydawnictwo zawiera dwadzieścia sześć kompozycji, więc każdy powinien znaleźć tutaj coś dla siebie.


sobota, 8 marca 2025

MONDE UFO - "FLAMINGO TOWER" (Fire Records) "Piosenka jest dobra na wszystko"

 

   ile pamięć mnie nie zawodzi, zaprezentowałem już niegdyś nagrania amerykańskiej grupy Monde UFO. Zdaje się, że było to przy okazji wznowienia ich wydawnictwa zatytułowanego "7171", które w tamtej rozszerzonej wersji zostało wzbogacone o nagrania demo oraz kompozycje zamieszczone na wcześniej wydanej i niezbyt dobrze wypromowanej epce. Formacja z miasta Los Angeles nie należy do tych, której twórczość jakoś szczególnie byłaby komentowana w prasie branżowej. Wzmianki o ich działalności, czy to wydawniczej czy to koncertowej, raczej można znaleźć jedynie na nielicznych blogach tematycznych prowadzonych przez niezależnych pasjonatów, którzy nie zwracają szczególnej uwagi na obowiązujące mody oraz style. Dokładne określenie tego ostatniego wydaje się być nieco problematyczne, jeśli chodzi o grupę Monde UFO, czego potwierdzeniem są niezbyt udane próby zamknięcia ich dokonań w konkretnej i ciasnej szufladce.





Przy tego typu okazjach pojawiają się porównania do zespołu Yo La Tengo (bardzo wątpliwe) - "Jakby piosenki Yo La Tengo połączyć z muzyką improwizowaną", lub do płyt zespołu Spaceman 3 - "Spaceman 3 spotyka "Vanishing Twin" (ta druga formacja to znacznie lepszy trop). W próbach uchwycenia estetyki Monde UFO można napotkać również takie nazwy jak: Broadcast, Beck, Bark Psychosis, neopsychodelia, bedroom-pop, french-pop, czy nawet thai-pop. Kto bogatemu zabroni...

Trudno zaprzeczyć, że ten czytelny popowy zarys w kompozycjach Monde UFO jest nieobecny. W jądrze ich piosenek zawsze znajdziemy mniej lub bardziej zaakcentowaną zgrabną melodię. Na poprzednich wydawnictwach, chociażby "Vandalized Statue To Be Replace With Shrine", często przybierała ona kształt zwiewnej samby lub bossa novy, celowo przełamanej, odrobinę zdekonstruowanej lub przyprawionej psychodelicznym sosem. W tym kontekście określenie psycho-pop charakteryzujące poczynania Amerykanów wydaje się być najbliższe prawdy.





"Bossa nova/Samba - to pierwsza muzyka, którą kiedykolwiek zaśpiewałem, przy której się nie wzdrygnąłem i która przykuła moją uwagę" - oświadczył wokalista i współzałożyciel grupy Ray Monde. Jako nastolatek lubił posłuchać płyt The Velvet Underground, The Clash i Sonic Youth, na późniejszym etapie odkrył albumy Sun Ra i Johna Lurie. Bez cienia przesady można powiedzieć, że echa twórczości wszystkich wymienionych powyżej artystów znajdziemy na wydawnictwach Monde UFO. 

Nieśmiałe początki i pierwsze muzyczne kroki Ray Monde zabierają nas do magazynu mieszczącego się przy 7th Street w Los Angeles, gdzie artysta ćwiczył używając starych organów kościelnych, automatu perkusyjnego, a uzyskane w ten sposób dźwięki rejestrował na kasetach magnetofonowych. Później nawiązał relacje z Krisem Chau (urodzonym w Hanolulu na Hawajach), saksofoniście i klawiszowcu, po godzinach także artyście malarzu. Zbliżył ich do siebie podobny gust muzyczny i skłonność do eksperymentowania. Do duetu z czasem dołączyli Karen Haug i Brian Bartus.

Duet Monde/Chau robi wiele, żeby przyciągnąć uwagę bardziej świadomego i zaprawionego w alternatywnym boju słuchacza. Ci nieco mniej przygotowani do obcowania z tego typu twórczością z pewnością pokręcą nosem. Ani to klasyczny pop - niby słychać melodie, ale całość brzmi jakoś dziwacznie. Ani to nie jest jazz, bo improwizowanych części jest zbyt mało. Partie swobodnej improwizacji pełnią tu raczej rolę ozdobników lub stanowią coś w rodzaju kontrastu dla ogólnie przyjętego schematu. Jeśli chodzi o te ostatnie, to moim zdaniem tych swobodnych  wypowiedzi saksofonu czy gitary tym razem mogłoby być odrobinę więcej.

Przy okazji płyty "Flamingo Tower" nie wykorzystano typowej dla wcześniejszych poczynań grupy melodyki "Bossa nova/ Samba", choć jeden znaczący tytuł wypada odnotować - "Samba 9". W "Sunset Etertainment" mamy coś na kształt próby stworzenia chwytliwego indie-popowego singla, okraszonego czy też "przełamanego" typową dla twórczości Monde UFO solówką. Świetny "Old Toon Pollution" - to kolejna niby prosta piosenka "zakwaszona" celowo gdzieś od środka. "Ave Tascam" brzmieniem przypomina nagranie dokonane przypadkowo podczas próby. W trakcie odsłony "Mortificanto" mogą przypomnieć się dobre momenty mojej niegdyś ulubionej formacji SKELETONS, z okresu albumów "Money" czy "People". Całą płytę "Falmingo Tower" wieńczy udanie najbardziej psychodeliczny w tym zestawieniu "Psalm 3".

(nota 7.5/10)

  


Zgodnie z tytułem wpisu w dalszej jego części pojawi się sporo dobrych piosenek, naturalnie w mniejszym lub większym alternatywnym przebraniu. Postaram się również zachęcić Was do przesłuchania w całości trzech, moim zdaniem, udanych płyt. Rozpoczniemy jednak od spotkania z młodzieżą z Londynu, którzy przyjemnie szarpią struny gitar. Formacja przybrała niezbyt wyszukaną nazwę SONIC ANGEL, a tym udanym singlem zapowiada nadejście epki zatytułowanej "10K", premiera 20 marca.



  
Przed nami wizyta na duńskiej ziemi. Niedawno wspominałem o grupie The Raveonettes, a tu proszę, kilka dni temu ukazał się nowy singiel grupy.





Pierwszy album w dzisiejszym zestawieniu "Dodatków...", który warto posłuchać w całości, należy do brytyjskiej grupy z miasta Sheffield - PALE BLUE EYES - "NEW PLACE". Wydawnictwo ukazało się wczoraj i bardzo przyjemnie mnie zaskoczyło. W ten sposób się kończy.




Cóż, że ze Szwecji... duet prosto ze Sztokholmu - Claudia Jonas i Gustav Jenne Forsa, czyli ART LONGO oraz ich jeszcze ciepły singiel.




Język francuski zaprowadził nas prosto do... Francji oraz na niedawno wydany album JEANA ELLIOTA SENIORA - "Hautes Roches".




Bardzo przypadła mi do gustu piosenka zaśpiewana w przyjacielskim duecie Nathaniel Ratelief i Gregory Alan Isakov (ten drugi gościł już na łamach bloga) zatytułowana "Flowers". Tak to się kiedyś robiło, zgrabna melodia, gitarowa solówka... i już! I dziękuję bardzo, zapraszam do ponownego przesłuchania. Przy tej okazji - "Dzień Kobiet" - pragnę gorąco pozdrowić piękne Panie i podziękować za obecność stałym Czytelniczkom.




Zalecam również błyskawiczne dotarcie do udanego albumu Alabaster DePlume - " A Blade Because A Blade Is Whole".  Na zachętę zaproponuję taki oto singiel, który promował to opublikowane w dniu wczorajszym wydawnictwo.




"MISSS TYGODNIA" - artysta o brytyjsko-kanadyjskim paszporcie - MATT MALTESE i prześliczna pieśń - "Always Some MF", w której zasłuchuję się od paru dni. Przyznam, że odczuwam dojmujący niedosyt takich właśnie urokliwych piosenek, ze zwiewną linią melodyczną, smacznie zaaranżowanych, ładnie podanych. Zróbcie głośniej i zaproście do tańca partnerki! Ps. W teledysku udział wzięła sympatia artysty, a cała płyta zatytułowana "HERS" ukaże się 16 maja. Poczekamy. (Cudo!!).




"KĄCIK IMPROWIZOWANY" - niezwykle poruszająco brzmi w tej kompozycji nasz dobry znajomy, saksofonista sopranowy Yuval Cohen, który wraz ze swoim kwartetem płytą zatytułowaną "Winter Poems", opublikowaną na początku lutego, zadebiutował w katalogu oficyny ECM.




Kolejna rekomendacja całej płyty, której premierę jakiś czas temu zapowiadałem. Amerykański pianista Steve Okoński oraz jego trio, z wydanego przed tygodniem albumu "Entrance Music".




sobota, 1 marca 2025

ALL SEEING DOLLS - "PARALLEL" (A Records) "Rekonwalescencja"

 

    I wyszła z tego bardzo dobra płyta. Na tym właściwie mógłbym zakończyć moją dzisiejszą wypowiedź. Byłoby krótko - nawet bardzo - lakonicznie, owszem, i na temat, bo w podsumowaniu padło jednak słowo "płyta". A gdybym jednak miał pokusić się o rozwinięcie mojej zasygnalizowanej na samym wstępie myśli, wspomniałbym również, że za nazwą "ALL SEEING DOLLS" ukrywa się duet Allison Dot ( pełne brzmienie to Dorothy Elliot Allison) oraz Anton Newcombe. Choć przy okazji rejestrowania kolejnych kompozycji , w studiu pojawili się gitarzysta Hakon Adalsteisson i perkusista Ori Rennerta.  Wkład pracy tych dwóch artystów warty jest podkreślenia. Zwykle pomija się milczeniem obecność muzyków sesyjnych. Wszystko obnaża się później podczas koncertów, kiedy na scenie zamiast kwintetu, występuje duet, a słuchacze łapią się na tym, że czegoś w brzmieniu znanego na pamięć utworu ewidentnie brakuje.




Z pewnością nie zabrakło pomysłów Dot Allison, która na domowej kanapie i z gitarą akustyczną w ręku, cierpliwie tworzyła twarde rdzenie większości tych kompozycji. Później za pomocą światłowodu przesłała próbki dźwiękowe z Edynburga do Berlina, gdzie przy komputerze czekał na kolejne porcje mniej lub bardziej uporządkowanych nut Anton Newcombe (lider formacji The Brian Jonestown Masacre). To on rozwijał te pomysły, wymyślał poszczególne aranżacje, tworząc specyficzną i zapadającą w pamięć od pierwszych taktów atmosferę wydawnictwa "Parallel". Niektóre odsłony momentami przypominają dawne fragmenty grupy Spiritualized, pomieszane z melodyką spod znaku Blonde Redhead, podkreślone dodatkowo tu i ówdzie podmuchami shoegazeowych gitar. Trzeba przyznać, że świetnie w tym otoczeniu odnalazł się głos Dot Allison. Jej bardzo delikatna, niemal przezroczysta barwa, pewnie nie każdemu przypadnie do gustu, ale to dzięki niej niektóre fragmenty tej płyty nabrały onirycznego wymiaru.




Pewnie niektórzy z Czytelników kojarzą postać Dorothy Elliot Allison, która powróciła do działalności artystycznej po przerwie macierzyńskiej. Zaczynała jako wokalistka grupy One Dove na początku lat dziewięćdziesiątych. Później mieszkanka Edynburga współpracowała z grupą Massive Attack, Arab Strap, ze Scottem Walkerem, Paulem Wellerem, Mickiem Harvey. Jej solowy debiut przypadł na 1999 rok i nosił tytuł "Afterglow". 

Towarzysz z duetu All Seeing Dolls (zdaniem autorów tego wydawnictwa lalki znają wszystkie tajemnice dziewczęcych pokojów, stąd taka nazwa) - Anton Newcombe, ma za sobą bardzo trudny okres. Niedawno przeszedł operację na otwartym sercu, po niej obowiązkowe kilka miesięcy rekonwalescencji. Zmuszony został do siedzącego trybu życia, żadnych koncertów, żadnych nadmiernych ekscytacji, wolne chwile spędzał oglądając seriale; chociażby "Narcos".

"Tuż przed tym wszystkim myślałem, że jestem młodym pięćdziesięciosześciolatkiem, a nie pięćdziesięciosześciolatkiem w stylu mojego dziadka. A potem pomyślałem - wow! Mogę nie przeżyć kolejnych pięciu lat. Kto wie...".

Te pierwsze próby powrotu do muzyki były bardzo trudne - palce odwykły od dziwnie twardych strun gitary, a głos: "drżał od nieużywania".  Tak sobie pomyślałem, że może właśnie dlatego zawartość muzyczna albumu "Parallel", niesie wraz z sobą pewną wyczuwalną od pierwszych chwil delikatność. Stanowi coś w rodzaju łagodnego balsamu zarówno dla duszy, jak i dla ciała umęczonego zmaganiami powrotu do równowagi. 

Wydaje się, że niemal wszystko już zagrano, a przynajmniej bardzo dużo. Nie twierdzę, że album All Seeing Dolls zaskakuje osobliwymi rozwiązaniami, nic bardziej mylnego. Raczej intryguje, że z prostych  w gruncie rzeczy dźwięków, które gdzieś już kiedyś słyszeliśmy, i niezbyt wyszukanych rozwiązań, udało się wyczarować nową jakość. Czyli siła, jak to nieraz bywa, tkwi w prostocie. Najwyraźniej coś w tej przestrzeni psychodeliczno-shoegazeowej można jeszcze odkryć, co udowadniają kolejne odsłony płyty "Parallel".

(nota 7.5-8/10) 


 


Sporo płyt ukazało się w ostatnich dniach i godzinach, w związku z tym musiało pojawić się sporo rozczarowań. Póki co, moje największe rozczarowanie dotyczy albumu "Echolalia" - grupy Echolalia. Jakiś czas temu zachwycony zaprezentowałem znakomity singiel "Odd Energy", który promował to wydawnictwo. Jednak w zestawieniu z nim cały album brzmi, jakby nagrała go zupełnie inna formacja. Tak już niestety nieraz bywa. Kto wie, może niemałe grono osób, usłyszawszy ten świetny utwór, zakupiło album w przedsprzedaży. Chciałbym zobaczyć ich miny po pierwszym przesłuchaniu całości. 
Na otarcie łez i dobry początek przeniesiemy się do Szwecji. Cóż, że ze Szwecji... Grupa Kallsup, z gitarzystą Edwinem Karolczakiem, podzieliła się nowym udanym singlem.





Skoro Skandynawia to norweska wokalistka Jenny Hval i jej zapowiedź płyty "Iris Silver Mist", która ukaże się 2 maja nakładem oficyny 4AD.



 
Miasto Los Angeles, a w nim wokalistka, która ukrywa się pod nazwą Magana, niedawno ukazała się jej epka zatytułowana "Bed News".




Raz jeszcze Los Angeles, zespół Venamoris, który kilka dni temu wydał płytę "To Cross Or To Burn", i mój ulubiony fragment.




Starsi fani pewnie pamiętają grupę Doves, która lata świetności ma już dawno poza sobą. Wczoraj opublikowali nowy, całkiem przyzwoity, jak na ich aktualne możliwości, album - "Constellation For The Lonley". Na dłużej zatrzymał mnie ten fragment. 




Andy Bell, były gitarzysta zespołów Ride i Oasis, wczoraj wydał nową płytę - "Pinball  Wanderer" -  na której gościnnie pojawiła się także nasza dzisiejsza bohaterka Dot Allison. Posłuchamy jednak nieco innego fragmentu.




"KĄCIK IMPROWIZOWANY" - rozpocznie trębacz Mathias Eick, który przed tygodniem opublikował album zatytułowany "Lullaby".





Kolejny trębacz rezyduje na Wyspach Brytyjskich, Yazz Ahmed, wczoraj wydał płytę zatytułowaną "A Paradise In The Hold", wybrałem tytułowa kompozycję.




Multiinstrumentalista z Calgary - Jairus Sharif również w dniu wczorajszym opublikował album "Basis Of Unity".