Do płyty "Bones And Structure" zwabiło mnie nazwisko Dustina Laurenzi, amerykańskiego saksofonisty i kompozytora. Jego postać pojawiła się całkiem niedawno, kiedy recenzowałem na łamach bloga bardzo udany album "A Better Ghost". Reprezentujący scenę chicagowską muzyk przewinął się przez kilka składów, grał nie tylko u boku Jeremy Cunninghama i Paula Bryana, z którymi nagrał wyżej wymienioną płytę, ale również z Jeffem Parkerem, Makayą McCravanem, Marqiusem Hillem, uczestniczył w trasie koncertowej Justina Vernona (Bon Iver). Autor znakomitego krążka "For Emma Forever Ago" był tak miły, że pozwolił mu skorzystać ze swojego studia April Base Studios, gdzie Dustin Laurenzi zarejestrował nagrania wydane pod szyldem tria Twin Talk. W jego skład oprócz saksofonisty wchodzą: perkusista Andrew Green oraz basistka i wokalistka Katie Ernst. Ta ostatnia prywatnie jest partnerką życiową Dustina, nic więc dziwnego, że to właśnie z nią stworzył duet Edith Judith (nawa pochodzi od ich psa).
Album "Bones And Structure" to kolejne dziecko, które rodziło się czasie pandemicznej izolacji. Kompozycje powstawały w zaciszu domowego ogniska, początkowo rejestrowane były na komputerze i przesyłane w postaci plików. Laurenzi warstwa po warstwie tworzył ramy poszczególnych fragmentów, a Katie Ernst wypełniała je tekstami oraz liniami melodycznymi. Ernst swoją przygodę muzyczną zaczynała od szkolnego chóru. Później ukończyła studia jazzowe w Eastman School Of Music w Rochester. Grając na basie dopełniała listy obecności wielu grup, jak chociażby zespołu Jasona Morana, gdzie także udzielała się wokalnie. Z klarnecistą Jamesem Falzone stworzyła duet, czego efektem była płyta "Wayfaring". Całkiem niedawno wydała także solowy album "Little Words", zainspirowana poezją Dorothy Parker. Obecnie jest dyrektorem zespołu jazzowego Wheaton College i wykłada na Byron Creek Music Academy. Celowo podkreślam to jazzowe zaplecze Katie Ernst, gdyż płyta duetu Edith Judtih - "Bones And Structure", raczej nie wpisuje się w szeroki obszar muzyki improwizowanej. Zdecydowanie bardziej stanowi próbę wyjścia z dobrze znanej jazzowej strefy komfortu i podążania w kierunku indie-popowych rejonów. Gatunek na tym wydawnictwie nie jest czymś z góry narzuconym, redefiniuje się na bieżąco przy okazji kolejnych odsłon. To, co od razu zwraca na siebie uwagę w piosenkach duetu Laurenzi/Ernst , to specyficzne miękkie brzmienie oraz coś, co dla potrzeb tego wpisu określiłbym jako "nieliniową melodyką".
Ernst w swoich melodiach lubi zastosować drobne zwroty, wykorzystać momenty odbicia czy kontrapunkty. Próbuje zaskoczyć słuchacza nieoczywistością skojarzeń, nietypowymi rozwiązaniami czy połączeniami, co w indie-popowym środowisku nie zdarza się często. W takich utworach jak "Carry" czy "Hot Lava" przypomina dawne dokonania grupy Snowpoet. Znacznie mniej tutaj finezji, głębi przestrzeni, tej specyficznej dla poczynań Irlandczyków gładkości, którą mogliśmy odnaleźć na tak chwalonej przeze mnie płycie "Wait For Me". W muzyce Edith Judith napotkamy więcej myślenia o płaszczyźnie, geometrii utworu, tytułowej strukturze, co może budzić skojarzenia z estetyką kubizmu. Barwa głosu Katie Ernst przypomina nieco ton Lauren Kinselli, jednak Amerykanka bywa delikatniejsza, subtelniejsza i nie stosuje aż tylu środków ekspresji. Zważywszy na fakt, że ulubionym i podstawowym instrumentem Dustina Laurenzi jest saksofon, nieco może dziwić stopień jego wykorzystania na krążku duetu Edith Judith. Prędzej znajdziemy oszczędny, ale jednak, solowy popis gitary elektrycznej, jak chociażby w "Bridge", niż jakikolwiek dłuższy pokaz możliwości Laurenziego. Wygląda na to, że wyrozumiały mężczyzna starał się zbytnio nie przeszkadzać swojej partnerce w tym muzycznym dialogu. Dobrze, że zastosowano dodatkowe linie wokalne, pojawiły się chórki, a także drugi męski głos, w świetnie zaaranżowanym "Flesh & Bone". Warto też podkreślić pracę sekcji rytmicznej, szczególnie instrumentów perkusyjnych, o które zadbał zaproszony do współpracy Ben Lumsdaine. Płyta do odkrywania.
(nota 7/10)
Miniony tydzień zdominowały u mnie dwa utwory, do których wracałem najczęściej. Jeden z nich to oczywiście, w kontekście ostatnich wydarzeń, nowy utwór The Cure, o którym nieco później. Drugi natomiast to urocza, cudna, niezwykła piosenka Meg Baird, która promuje album "Furling". Ten ukaże się 27 stycznia 2023 roku nakładem znanej nam dobrze oficyny Drag City.
Wpadający w ucho fragment albumu "Love Factory" grupy Metronomy, tutaj z gościnnym udziałem Katy J Pearson.
Kolejna nasza dobra znajoma, recenzowana na łamach tego bloga, Siv Jakobsen przypomina o sobie singlem, promując w ten sposób najnowszy album "Gardening", który ukaże się 20 stycznia.
W "kąciku weterana" najwyższy czas na The Cure... Spokojnie... bez pośpiechu... bez nerwowych ruchów, poczekamy... cierpliwie... zobaczymy, co przyniesie czas... może najbliższe dni, albo tygodnie, których do końca roku nie pozostało już tak wiele. W pierwszych planach płyta "Songs Of A Lost World" miała ukazać się we wrześniu, ale ten mamy już za sobą. Zespół jest w trasie koncertowej i pokazuje zaskakująco dobrą formę. Z pewnością Robert Smith i jego świta niczego i nikomu nie musi udowadniać. A fakt, że przy okazji występów właśnie w Polsce odsłania kolejne nowe piosenki, z pewnością należy odnotować, od kilku dni krzyczą o tym zachodnie portale.
The Cure to przede wszystkim sfera pogłębionych emocji (również tych prywatnych, intymnych)... to podeszwa buta przyciśnięta do krtani, to krew, gorąca krew, wypełniająca żyły, to plamy na dywanie i tęsknota za "zdradzieckim pocałunkiem", dłoń kogoś bliskiego mocno zaciśnięta, "pocztówka udanej niedzieli", i ciarki na plecach, ... I jeśli te emocje są żywo obecne w warstwie muzycznej, w warstwie tekstowej, The Cure nie ma sobie równych w tej estetyce. Od kilku dni nie mogę się uwolnić od tej niezwykłej kompozycji, a kiedy w 6 minucie i 23 sekundzie Robert Smith zaczyna śpiewać, czuję to, co poczułem po raz pierwszy... tyle lat temu... Zresztą posłuchajcie sami. Emocje ponoć potrafią się udzielić...
Pozostaniemy w kręgu zimnej fali, 4 listopada szwedzka grupa The Secret French Postcards opublikuje płytę "Life Got Claws". Oto dobre narzędzie promujące to wydawnictwo.
Znany ze składów The Smile czy Sons Of Kemet, Tom Skinner również 4 listopada wyda swoją najnowszą płytę "Voices Of Bishara".
Bardzo rzadko możemy posłuchać artystów z Gwatemali, a właśnie stamtąd pochodzi wiolonczelistka Mabe Fratti, która swój niedawno wydany album "Se Ve Desde Aqui" nagrywała w studiach Meksyku oraz Rotterdamu.
Dawno nie słyszałem J. Petera Schwalma, a wy? Jest do tego okazji, bowiem całkiem niedawno wystąpił on u boku szwajcarskiego gitarzysty Stehpana Thelena. Panowie wspólnie opublikowali album "Transneptunian Planets". Oprócz nich w studiu pojawili się: nasz dobry znajomy, gitarzysta Eivind Aarset, Tim Harries zagrał na basie, oraz Manuel Pasquinelli, który zasiadł za zestawem perkusyjnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz