sobota, 1 października 2022

MERMONTE - "VARIATION" (Room Records) "Francuski pocałunek"

 

    Dziś odwiedzimy miasto leżące w regionie Bretania, gdzie mieści się całkiem spory i prężny ośrodek uniwersytecki, który zgodnie z żywiołem młodości rozkwita po zapadnięciu zmroku. Z Muzeum Sztuk Pięknych wolnym krokiem przejdziemy obok futurystycznego budynku Champs Libre, żeby pomoczyć nogi w basenie św. Jerzego, a tuż po lampce wina, którym uraczy nas jedna z lokalnych knajpek, spróbujemy poczuć się jak król i królowa zwiedzając Pałac Parlamentu Bretanii (odnowiony po pożarze w 1994 roku). Na koniec dnia, nieco zmęczeni, przycupniemy na ławeczce, chociażby z ostatnim numerem tygodnika "Polityka", gdzie znajdziemy artykuł dotyczący holenderskiego pisarza Marieke Lucasa Rijnevelda (wspominałem o nim na łamach bloga), i będziemy wdychać zapach róż rosnących w parku Thabor. Przy tej okazji, już po lekturze, możemy tez posłuchać zespołu Mermonte, który właśnie z miasta Rennes pochodzi, i jest tam popularny tak, że mógłby zostać jego barwną wizytówką.

  W epoce moich rodziców rozpowszechniły się kolorowe pocztówki dźwiękowe, nagrywane na płytach winylowych, z myślą o kimś bliskim lub o sobie samym. Nie wiem dokładnie, o kim lub o czym myślał Ghislain Fracapane, lider francuskiej formacji, czy nawet, w pewnym momencie działalności, kolektywu. Wiem za to, że rejestrując poszczególne nagrania zamieszczone na płycie "Variation", początkowo miał zamiar stworzyć coś na kształt ścieżki dźwiękowej do filmu. Stąd trzy instrumentalne utwory oznaczone cyframi 1,2,3 oraz tytułem "Variation". Tworząc te krótkie fragmenty Fracapane inspirował się filmami Johna Carpentera oraz dokonaniami przywoływanego już na łamach bloga Lalo Schifrina. Jednak, kiedy do jego głowy zaczęły wpadać kolejne pomysły, tym razem już na piosenki, szybko porzucił koncepcję stworzenia soundtracka. A, że jest sprawnym kompozytorem, udowodnił to dekadę temu, debiutując albumem zatytułowanym "Mermonte". Płyta zwierała osiem piosenek, nagranych w szerokim składzie, z Pierrem Marais na perkusji, śpiewającą Astrid Radigue, z Charlotte Merand na skrzypcach i Jeanne Lugue na wiolonczeli. To, co zwracało uwagę na tym albumie, oprócz szerokości składu oraz idącego za tym bogactwa wykorzystanych instrumentów, można określić jako smukłość i lekkość linii melodycznych. Coś jakby subtelne połączenie fragmentów pieśni Efterklang, z delikatnością najlepszych utworów dawnego Sufiana Stevensa. Ghislain Fracapane oraz jego koledzy i koleżanki z zespołu dość sprawnie poruszali się po obrzeżach alternatywnego popu/rocka/folku, w żadnym z tych gatunków nie zapuszczając korzeni. To było również siłą ich pierwszych nagrań - swoboda i wyobraźnia, własny styl, kameralny rozmach, słyszalna w kolejnych  odsłonach płyty radość wspólnego grania. 

Lider i wokalista Mermonte nazywa siebie dyktatorem, i nie jest to tylko kurtuazja czy potwierdzenie posiadania dystansu do własnej osoby. Zawiadując tak duża grupą ludzi, trzeba umiejętnie odnaleźć się w ogniu sporów i gorących niekiedy dyskusji, czasem należy podjąć męską decyzję i wskazać właściwy kierunek, inaczej nigdy nie ruszy się z miejsca. Fracapane podkreśla, że melodia leżąca w sercu niemal każdego utworu, zawsze będzie miała dla niego podstawowe znaczenie, tym samym, zawsze będzie ciągnęło artystę w stronę muzyki popularnej. Nie oznacza to bynajmniej, że jego utwory będą brzmiały płasko i wtórnie, na podobieństwo tych, które zwykle pławią się w bagnie przeciętnej listy przebojów. Kto wie, może w ten sposób należy odczytywać zawartość najnowszej propozycji grupy Mermonte - "Variation", jako próbę zainteresowania nieco szerszej publiczności swoją twórczością.  Mamy tu bowiem do czynienia z przejściem od akustycznego grania, usytuowanego gdzieś na obrzeżach szeroko pojętej alternatywy, do nieco bardziej bezpiecznego indie-rockowego mainstreamu, z wyeksponowanym brzmieniem basu oraz gitar. W tym kontekście przypomina się płyta formacji The Notwist - "Neon Golden", która nagle i zupełnie nieoczekiwanie, przede wszystkim dla jej twórców, zyskała ogromną popularność. Płycie "Variation" aż tak dużego sukcesu nie wróżę, co nie znaczy, że jest to zły album. Dominują na nim żywe, energetyczne utwory, utrzymane w duchu dawnych piosenek Arcade Fire, niepozbawione melodycznego wdzięku (francuski pocałunek), jak chociażby świetny "Consume", który powstał już cztery lata temu, tuż po domknięciu listy nagrań zamieszczonych na płycie "Mouvement". Podobnie brzmi "It Won't Last Long", z aktywnym basem i nawiązaniem do postrockowych przestrzeni, szarpany "In Circles", ze zbyt dużą, jak dla mnie, ilością kontrapunktów i przestojów. "Animals" ma w sobie coś z melodyki Broadcast czy wczesnych dokonań Stereolab, a jedyny zaśpiewany w języku francuskim  - ot, paradoks - "Rythme Interdit" wieńczy piosenkową część dzieła. Mój ulubiony, od samego początku, "Underwater", wykonany w duecie, opowiada o dyskryminacji płciowej. Autorka tekstu Eleonora James (wcześniej grała w Bumpkin Island), chciała w nim zawrzeć refleksje dotyczące bycia kobietą w zdominowanym przez mężczyzn świecie. Jeden z recenzentów określił przed laty muzykę grupy Mermonte mianem "akrobatycznego popu", próbując jakoś uchwycić ową gatunkową różnorodność i to beztroskie ślizganie się po rozmaitych  stylistykach. Przy okazji krążka "Variation" tych swobodnych akrobacji, salt i piruetów, tego umiejętnego ślizgania się i brzmieniowego dobrobytu odrobinę zabrakło. Mamy za to dużo więcej, niż kiedyś, skomasowanej w krótkich odcinkach czasu życiodajnej energii.

(nota 7.5/10)

 


W dodatkach do dania głównego przeniesiemy się do pewnego domu oraz ogrodu, który niegdyś wypełniała muzyka grupy Mermonte. Przy tej okazji zespół będzie tak dla nas miły, że wykona dwie kompozycje ze swojej debiutanckiej płyty.



W dalszej kolejności pojawi się następny francuski akcent, z małym polskim dodatkiem. Duet Fleur Bleu-e pochodzi z Paryża, a tworzą go: Delphine Lewandowski i Vladimir Pechea. Oto ich najnowszy singiel.



Brukselę reprezentuje grupa Under The Reefs Orchestra, która niedawno publikowała płytę "Sakurajima".

Powrócimy również do płyty amerykańskiego żeńskiego duetu Tan Cologne, który swój album "Earth Visions Of Water Spaces" wydał w skandynawskiej oficynie.



Wspominani już niejednokrotnie australijscy weterani z grupy The Church na początek przyszłego roku zapowiedzieli premierę swojej płyty "The Hypnogogue".



Jeden z niegdyś moich ulubionych zespołów - wciąż bardzo bliski, staram się być wiernym muzycznym kochankiem, zbyt łatwo porzucamy dawnych towarzyszy doli i niedoli, zbyt często dajemy się wciągnąć w pułapkę nieustannej pogoni za "nowym", żyjąc w "kulturze natychmiastowości" - czyli grupa Breathless, opublikowała niedawno, po dekadzie milczenia, nowy album zatytułowany - "See Those Colours Fly". Rejestracji nagrań towarzyszyły specyficzne okoliczności, bowiem na trzy dni przed wejściem do studia ich perkusista Tristram Latimer Sayer uczestniczył w groźnym wypadku samochodowym, na skutek którego utrzymywany był w śpiączce farmakologicznej (na szczęście wrócił już do zdrowia), co mogło odbić się na jakości piosenek. Ostatecznie postanowiono wykorzystać automat perkusyjny. Najnowszy album, i to jest miła niespodzianka, wyprodukował KRAMER - ten sam, o którym wspominałem w ubiegłym tygodniu. Dominik Appleton oraz jego koledzy z formacji bardzo sobie chwalą współpracę z amerykańskim producentem. W ich zgodnej opinii, to właśnie dzięki niemu utwory Breathless zyskały znacznie więcej przestrzeni. Płyta "See Those Colours Fly", zawiera nieco bardziej stonowane kompozycje, dużo w nich wieczornego nastroju, łagodności i emocjonalnych opowieści, w porównaniu z poprzednim bardzo udanym krążkiem "Green To Gold". Przede wszystkim, i niestety dla mnie, mniej tutaj brzmienia gitar Gary'ego Mundy, wielka szkoda, za to bardziej wyeksponowano głos Dominika Appletona. Ktoś złośliwy powie, że muzyka Breathless od kilku dekad wciąż jest taka sama, a zespół przez ten czas nie ruszył się z miejsca ani o centymetr. Całkiem możliwe. Tyle, że w tym przypadku to spory atut. Tak czy inaczej, dla fanów grupy to pozycja obowiązkowa. Mój ulubiony utwór? Chyba właśnie ten, który promował to wydawnictwo. 



W kąciku improwizowanym najnowszy album grupy The Bad Plus, Reid Anderson - bas, Dave King - perkusja, Ben Monder - gitary, Chris Speed - saksofon, klarnet.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz