"Nowoczesność" to termin, który dość często pojawia się przy okazji recenzji płytowych, tu i ówdzie czytamy o:"nowoczesnym brzmieniu", "nowoczesnym graniu", "nowoczesnych pomysłach". Znakomita większość dziennikarzy używa tego słowa w pozytywnym kontekście, zderzając "bycie nowoczesnym", z tym, co stare lub tradycyjne, i w dużej mierze znane. Dawniej określenie to wykorzystywano charakteryzując wiek oświecenia i rozumu, dopóki... "płynna ponowoczeność", oraz jej orędownicy, nie wykazała jego uwikłań, ograniczeń i rozmaitych pułapek. Daleki jestem od tego, żeby pokusić się o próbę zdefiniowania, sami przyznacie, dość nieostrego pojęcia. Chodzi mi tu raczej o potoczne rozumienie słowa "nowoczesność". Myślę, że wielu z nas, nałogowych słuchaczy i tropicieli różnych dźwięków, potrafi intuicyjnie wyczuć rozmyty, ale jednak kształt tego, co inteligentnie i swobodnie wykracza poza ramy powszechnie obowiązujących gatunkowych norm. W tym kontekście element transgresji wydaje się być kluczowym, ale sporo też zależy od indywidualnego poczucia artysty, który dla własnych potrzeb, jakże często bezwiednie, kreśli rozmaite linie demarkacyjne.
Na drugim biegunie "bycia nowoczesnym" sytuuje się ostatnia, wydana wczoraj, świetna płyta grupy The Orielles. Warto w tym miejscu dodać, że owa wspomniana przez mnie potrzeba nowoczesności, z pewnością znalazła się na samym końcu listy spraw do załatwienia, przy okazji składania kolejnych wizyt w studiu nagraniowym. Sympatyczne trio z West Yorkshire, które tworzą siostry Esme i Sidonie Hand Halford oraz gitarzysta Henry Carlyle-Wade swoją muzyczną przygodę rozpoczęli dekadę temu. Początkowo tworzyli single, krótkie pojedyncze piosenki, które z uporem maniaka rozsyłali do kolejnych wytwórni płytowych. Pierwsi żywo zareagowali na nie włodarze oficyny Heavenly Recordings, proponując podpisanie kontraktu. Ich debiut przypadł na 2018 rok, nosił tytuł "Silver Dollar Moment" (nazwa pochodziła od klubu w Kanadzie, gdzie koncertowali). Następna płyta "Disco Volador" (2020) przyniosła w konsekwencji pochlebne recenzje krytyków i potwierdziła, że grupa wciąż szuka intrygującego brzmienia. Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że przy okazji najnowszego wydawnictwa - "Tableau" - to brzmienie znalazła.
Znakomita kompozycja, prawda? Od razu zwraca na siebie uwagę brzemieniem, sposobem zrealizowania i wykorzystania perkusji (użyto między innymi korków od butelek, zmodyfikowano je potem i zapętlono - "perkusyjny recycling"), a także subtelną fazą przejścia do czegoś, co można określić, jako strefę remixu, gdzie nieco bardziej zaakcentowano głos wokalistki (jakby dawny Stereolab spotkał Andy Votela). Takich fragmentów na płycie "Tableau" jest całkiem sporo. Możemy w nich odnaleźć cały bogaty wachlarz środków technicznych, które oferuje współczesne studio. Jednak w odróżnieniu od najnowszej płyty grupy Lambchop, brytyjskie trio nie zapomniało, o wspomnianym przeze mnie wcześniej, twardym rdzeniu kompozycji. Warto w tym miejscu dodać, że w roli producenta znów obsadzono Joela Anthony'ego Patchetta, który współpracował z zespołem już podczas nagrywania poprzednich wydawnictw.
Jak wieść gminna niesie, tym razem wszystko zaczęło się od regularnych wizyt w studiu Goyt Mill, kiedy siostry Hand-Halford oraz Henry Carlyle- Wade tworzyli remiksy własnych utworów. To mniej więcej wtedy pojawiła się mglista idea zrobienia czegoś, co zawierałoby mnóstwo barw czy odnośników, i zamieniałoby akustyczne granie, przepuszczone przez elektroniczne dodatki, w nową formułę. "Czas spędzony w studiu, powinien być czasem spędzonym na eksperymentach" - oświadczyła wokalistka i basistka Esme Hand-Halford. Bardzo ważnym elementem studyjnych poczynań była próba zerwania z dawnymi nawykami, kolejnymi uprzedzeniami, pułapkami rutynowego myślenia. Istotne okazało się podjęcie starań, żeby wyjść poza własną strefę komfortu, znaleźć drogę ucieczki od tego, kim się było oraz w jaki sposób funkcjonowało się w przestrzeni estetycznej do tej pory. "Zawsze staramy się uciec - jest tak wiele rzeczy, przed którymi można uciec" - to raz jeszcze Esme.
Sporo nagrań zamieszczonych na albumie "Tableau" zawdzięcza swój żywot długim próbom, nie mniej wywodzi się z radosnych jamów, które rejestrowano, a potem zamieniano w barwne dźwiękowe kolaże. Brytyjskie trio ma również niezłe doświadczenie w kreowaniu muzyki na żywo do filmu, w ich sali prób znajduje się często używany projektor. W tym miejscu powinno pojawić się pojęcie "Goyting". Esme, Sidonie oraz Henry rozumieją przez to tworzone losowo i przekształcane na kolejnych etapach produkcji muzyczne tekstury. To właśnie one są budulcem niektórych kompozycji zamieszczonych na płycie "Tableau". Wiele rzeczy na tym albumie jest efektem swobodnego myślenia, niefrasobliwej momentami gry skojarzeń, a nawet przypadku. Esme Hand Halford wspomina o "automatycznym" sposobie pisania niektórych tekstów, przypomina o dawnych technikach surrealistów. Z kolei jej siostra - Sidonie - zainteresowała się koncepcją zapisu nutowego Wadady Leo Smitha, która uwzględnia także określenia kolorów czy kształtów. Tak zwane "partytury graficzne" stworzyły podwaliny chociażby pod kompozycję "Beam/s", która pierwotnie nosiła tytuł "Brian Emo". W najdłuższym i jednym z najlepszych utworów "Improvisation 001", wykorzystano sekcję smyczkową, dowodzoną przez skrzypaczkę Isabel Baker. Wydaje się, że na każdą drobną ścieżkę tego wydawnictwa zespół miał oddzielny, jakże często intrygujący, pomysł. A fragmentów do zagospodarowania było sporo, bo album liczy sobie aż szesnaście odsłon.
Gdyby pokusić się o próbę nakreślenia, czy też wskazania kierunków stylistycznych, którymi podążają The Orielles przy okazji płyty "Tableau", w efekcie otrzymalibyśmy prawdziwą różę wiatrów: avant-pop, indie-rock, retro-pop, jazz, psychodelia, itd. Takie utwory, jak "Television" czy "To Offer, To Erase" przywołują skojarzenia z dokonaniami ulubionego zespołu sióstr, czyli Sonic Youth. Energetyczny "The Room" pulsuje dubowym rytmem dla "tańczących inaczej". Przebojowy "Instrumental" ma w sobie coś z lekkości piosenek The Pastels, a "Darkened Corners", zaśpiewany na dwa głosy, zapuścił się w rejony kojarzone niegdyś z Yo La Tengo. W cudownym i świetnie brzmiącym "Transmission" trio inspirowało się muzyką grupy Portishead. Członkowie formacji The Orielles chętnie wskazują także inspiracje nie związane z muzyką. Wśród nich znajdziemy chociażby retrospektywę Lee Friedlandera, oglądaną w Berlinie, film "Orfeusz" J. Cocteau, twórczość Jamesa Stanle'ya Brakhage'a (eksperymentalny artysta filmowy), czy egzystencjalizm w wydaniu Sartre'a i Camusa.
Cóż mogę więcej dodać. Chyba jedynie to, żebyście koniecznie przesłuchali płytę "Tableau". I to niejeden raz! Naprawdę warto!
(nota 8/10)
Na początek dodatków zajrzymy do Belgii, skąd pochodzi Joachim Liebens, artysta ukrywający się pod nazwą The Hounted Youth. W listopadzie ukaże się jego płyta zatytułowana "Dawn Of The Freak".
Na dzień czternastego października Rachael Dadd zaplanowała premierę najnowszej płyty "Kaleidoscope". Poniżej fragment z tego wydawnictwa, czyli coś dla fanów popularnej marki telefonów.
Brytyjski artysta i autor tekstów - Gaz Coombes, dla niektórych znany jako gitarzysta zespołu Supergrass, w styczniu 2023 roku opublikuje solową płytę "Turn The Car Around".
Z Walii pochodzi wokalistka Johanna Warren, która wczoraj wydała album "Lesson For Mutants".
Znany z wielu wpisów na tym blogu Joseph Shabason i jego muzyczny kompan Nicholas Krgovich, wczoraj podzielili się ze światem płytą "At Scaramouche". Można to wydawnictwo nabyć również pod postacią dwóch płyt, drugi krążek zawiera recenzowany przeze mnie album "Philadelphia".
I tak dotarliśmy do strefy swobodnej improwizacji. Saksofonistka Camilla George reprezentuje miasto Londyn. W ubiegłym tygodniu opublikowała płytę "Ibio-Ibio", gdzie pośród kilku mężczyzn wystąpił u jej boku mocny żeński skład, z Sheilą Maurice-Greey na trąbce, Rosie Turton na puzonie, a Sarah Tandy uderzała to w białe, to znów w czarne klawisze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz