sobota, 25 października 2025

BRAINWASHER - "39 LIGHTYEARS FROM HEAVEN" (Mothland Rec.) "Mentalny reset"

 

   Zwykle ciepło i z otwartymi ramionami witamy, nie tylko na tym blogu, debiutantów. Czasem warto z uwagą przyglądać się, jak artysta lub zespół stawia swoje pierwsze jeszcze niepewne kroki. Jak się waha i błądzi w gęstwinie możliwości, żeby w końcu odnaleźć - albo nie - wymarzoną dla siebie formę. Nie jest to proste zadanie. To prawda. Niekiedy z upływem lat i z przykrością odkrywamy, że poza udanym debiutem formacja czy twórca nie miał już niczego interesującego do zaproponowania na późniejszym etapie tak zwanej kariery, że jego czas minął szybciej, niż się tego spodziewaliśmy. Miejmy nadzieję, że nie będzie to przypadek amerykańskiego duetu z Oklahomy, który przyjął niezbyt fortunną, moim zdaniem, z pewnością mało oryginalną, nazwę - BRAINWASHER.





Skoro w składzie amerykańskiego duetu mamy znanego perkusistę - Mathhew Duckwortha Kirkseya (gra również w zespole The Flaming Lips), to można spodziewać się, że w ich kompozycjach napotkamy charakterystyczne podziały rytmiczne. BRAINWASHER nie szukają zaskakujących rytmów, ale lubią niektóre utwory oprzeć na tonach basu. Stąd też wyczuwalny tu i ówdzie dobry groove, który czasem stanowi siłę napędową ich kompozycji. Te nieraz posiadają drobne i rozpoznawalne MOTYWY. Jeśli taki uda się stworzyć i odpowiednio wyeksponować, kompozycja z pewnością się obroni, a nieraz nawet wyróżni na tle podobnych do siebie przebiegów. 

W notkach prasowych znajdziemy wzmiankę, że prace nad debiutanckim krążkiem trwały aż dziesięć lat. Całkiem sporo, szmat czasu. Kiedy to zleciało. Nie oznacza to jednak, że ktoś siedział niemal dekadę w studiu nagraniowym, żeby tydzień po tygodniu spróbować zlepić ze sobą różne dźwięki. I to tak, żeby te w finalnym efekcie dały jedną najlepiej spójną całość. Wiadomo, że taki ktoś musiał robić sobie przerwy. To oczywiste. Jeśli nie na czytanie dobrej książki, czy na smaczny posiłek, to chociaż na przesłuchanie nowych płyt, itd. Świat potrafi rozproszyć niejedną, nawet najbardziej skupioną uwagę -  szczególnie ten informacyjny bełkot, który atakuje nas każdego dnia.

Kiedy tak długo czekasz na opublikowanie materiału, istnieje ryzyko, że ten w ostatecznym rozrachunku przyjmie jakąś nazbyt fantazyjną patchworkową formę, i będzie kojarzyć się z pierwszą lepszą na siłę skleconą zbieraniną przypadkowych pomysłów. W wypadku albumu "39 Lightyears From Heaven" udało się uniknąć tej pułapki. Płyta brzmi intrygująco, co najważniejsze dość różnorodnie jak na przyjętą formułę.




To prawda, duet z Oklahomy przygotował przyjemny i całkiem pożywny muzyczny koktajl. Poszczególne odsłony są ciekawe, przyciągają uwagę wymownym nastrojem, raczej  mrocznym, zanurzonym w psychodelicznej mgle. Twórczość  BRAINWASHER nosi ślady różnych stylistyk, które czujne ucho od razu wyłapie. Trzeba przyznać, że w ostatnich latach przyzwyczaili nas do tego młodzi artyści, niekoniecznie wiekiem, również duchem. Przy wielu okazjach wspominałem, że dla nich jest to sytuacja oczywista, niejako zastana, a nie wynik przemyślanych koncepcji estetycznych. Innymi słowy, młodzi, czy też ci nieco tylko od nich starsi, muzycy tworzą tak, jak dziś zwykło się tworzyć. I również dlatego nikt specjalnie się nie zdziwi, że w twórczości amerykańskiego duetu słychać wątki zaczerpnięte z tylu różnych gatunków: new-wave, psychodelii, elementy trip-hopu i trochę eksperymentalnych elektronicznych tonów. 

Dość wyraźnie czuć, że twórcy z Oklahomy we wczesnej młodości nasłuchali się klasycznych dziś płyt czołowych przedstawicieli sceny bristolskiej. A teraz te młodzieńcze fascynacje i doświadczenia próbują przełożyć na własny język muzyczny. W kolejnych aranżacjach zwracają na siebie uwagę także różne, zwykle elektroniczne dodatki, brzmieniowe drobiazgi, które pokazują, w jaki sposób Matthew oraz Tommy myślą o dźwięku.

Jeśli chodzi o tę niezbyt szczęśliwą, przynajmniej dla przeglądarek, nazwę zespołu McKenzie tłumaczy ją w taki sposób: "Chodzi o wypłukiwanie z siebie szumu - z mediów, z cudzych opinii - i pozostawienie tylko tego, co prawdziwe(...). Wszyscy mamy głowy pełne śmieci - chcieliśmy znaleźć muzykę, która działa jak mentalny reset". "Dla mnie brzmienie BRAINWASHER to te szumy i pętle w tle, które tworzą fundament dla większości rzeczy.  A potem budujemy na tym wszystko, co nas pociąga".

(nota 7.5/10)

 
 



Nasi znajomi z Londynu, grupa BABEHEAVEN oraz fragment, który znalazłem na ich niedawno wydanej epce zatytułowanej "Slower Than Sound".





Bardzo ładnie brzmi nowy singiel artystki z Minneapolis, która przyjęła nazwę RUNO PLUM. Ta urocza piosenka zapowiada  album "Patching", premiera 14 listopada.




Przeniesiemy się do amerykańskiego miasteczka New Hope w stanie Pensylwania, żeby posłuchać fragmentu niedawno wydanej płyty - "Best Of" - lokalnego twórcy GENERIFUSA.




Psychodeliczne tony gitar odnajdziemy na ostatniej płycie - "X - AEON", mało znanej formacji z Mediolanu - GIOBIA.




Raz jeszcze Włochy, tym razem miasto Bolonia, a w nim zespół BEBALONCAR, który zapowiada publikację nowej płyty zatytułowanej "Love To Death".





Brzmienie gitar dominuje także na wydanej wczoraj płycie "We Were Just Here", naszych dobrych znajomych (recenzja ich poprzedniego albumu na blogu), z irlandzkiego miasta Dundalk, czyli formacji JUST MUSTARD.




Kolejny nasz dobry znajomy STEVE GUNN z Brooklynu 7 listopada opublikuje nowy album zatytułowany "Daylight, Daylight". Przyznam, że czekam na to wydawnictwo. Póki co można posłuchać takiego oto singla.




MISS TYGODNIA - w tym przypadku to również poważna zachęta, żeby zajrzeć do wydanej w połowie września całkiem udanej płyty - "THE WINDOW" (gdzie znalazłem ten wyborny singiel) - londyńskiego duetu PET DEATHS. A kiedy już zapoznacie się z tym materiałem, warto go zestawić z poprzednim wydawnictwem zespołu "Unhappy Ending" (2022). A potem możecie rozstrzygnąć, która z nich jest ciekawsza.




KĄCIK IMPROWIZOWANY - a w nim garść egzotycznych dźwięków. Przy tego typu produkcjach, jak ta amerykańskiej formacji, naszych dobrych znajomych z Brooklynu - ANTIBALAS - wydanej wczoraj pod tytułem "Hourglass", aż chce się powiedzieć - "Kanał lewy... Kanał prawy...". W ten klasyczny sposób realizuje swoje propozycje oficyna Daptone Records.




KOMPOZYCJA TYGODNIA - należy do duetu Raed Yassin oraz Paed Conca, z Libanu, który gościł już niegdyś na łamach bloga - PRAED ORCHESTRA! - i fragment z wczoraj wydanej płyty "The Dictionary Of Lost Meanings".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz