Pięć lat czekaliśmy - jeśli chodzi o nasz kraj, nie przesadzałbym z tym gorączkowym oczekiwaniem - na nowy, jakby nie patrzeć, piąty w dyskografii album amerykańskiej formacji OTHER LIVES. Poprzednie dzieło zatytułowane "For Their Love" (2020) załogi dowodzonej przez wokalistę Jesse Tabisha, pozostawiło wśród nielicznych fanów - szczególnie tych rozrzuconych po naszym kraju - odrobinę niedosytu. Przy okazji najnowszego wydawnictwa - "VOLUME V" - pojawiły się wypowiedzi w prasie, że ta płyta ma stanowić także swoisty punkt zwrotny w karierze zespołu. "Początek drugiego aktu" - tak dokładnie brzmiało to kluczowe zdanie. Gdzieś w tle wypłynęły sugestie czy swobodne deklaracje dotyczące potrzeby szybszego wydawania kolejnych albumów. Fani rozsiani po całym globie - oraz bardzo mizerna garstka sympatyków Other Lives z naszego regionu - z pewnością czekali na takie słowa.
Jesse Tabish zebrał swoją sympatyczną załogę w dawnym kościele przekształconym na muzeum - "Stillwater History Museum". Przede wszystkim chodziło o specyficzną akustykę tego miejsca, która później przeniosłaby się na brzmienie całej płyty. Już po pierwszym przesłuchaniu albumu - "VOLUME V" - można odnieść wrażenie, że ten niecny plan udało się zrealizować. Brzmienie poszczególnych kompozycji przykuwa uwagę przestrzenią, rozmachem, pełnią. W niektórych momentach nawet mocą oddziaływania. Rozbudowane orkiestrowe aranżacje - smyczki, instrumenty dęte, chórki i pogłosy - od dawna były znakiem rozpoznawczym twórczości OTHER LIVES. W przypadku albumu "VOLUME V" mamy tego zdecydowanie najwięcej. Można wiec bez przeszkód powiedzieć, że najnowsza propozycja jest zarazem tą najbardziej ikoniczną, jeśli chodzi o styl zespołu. Można także pokusić się o kolejne porównanie mówiąc, że wydana wczoraj płyta jest indie-folkową odpowiedzią na jazzowe propozycje Kamasi Washingotna. Ten drugi również lubi i chętnie wykorzystuje orkiestracje na dużą skalę.
Ktoś sceptycznie nastawiony do tego typu propozycji może wytknąć grupie OTHER LIVES pewną schematyczność metodologii działania. Funkcjonowanie w obszarze minimalistycznego trybu - "zwrotka/refren/orkiestracja". Z drugiej strony te kojarzące się z filmowymi muzyczne barwne ilustracje mają swój dyskretny urok, wzbogacają brzmienie, i od samego początku działalności grupy ze stanu Oklahoma były obecne w ich modus operandi. Trudno więc zarzucać Jesse Tabishowi, że sztucznie i niejako na siłę dokleił je na etapie produkcji. Po prostu taki jest jego styl, w ten sposób postrzega własny akt twórczy.
"Staramy się pisać trochę jakby muzykę klasyczną (...). Każdy dźwięk, każde uderzenie perkusji musi mieć jakiś sens" - oświadczył lider grupy, przy okazji gitarzysta oraz wokalista.
Po kolejnych przesłuchaniach najnowszej propozycji "VOLUME V" można dojść do wniosku, że w gruncie rzeczy niewiele na nim zmian, z pewnością tych gwałtownych. Od czasu do czasu znajdziemy dramatyczne tony, owszem, czy drobne momenty kulminacyjne, jednak te są do siebie nieco podobne. W ostatecznym rozrachunku zabrakło większego stopniowania napięcia, nieco szerszej skali różnorodności. W moim odczuciu zabrakło także i być może przede wszystkim klasy kontrastu, która sprawiłaby, że album "VOLUM V" stałby się jeszcze ciekawszą propozycją.
Dobrych momentów nie brakuje, to prawda. Można nawet powiedzieć, że cała ta płyta w dużej mierze składa się z samych tylko dobrych momentów. Trudno zaprzeczyć, że nie jest to spójne wydawnictwo. Ciężko jakoś szczególnie wyróżnić któryś pojedynczy fragment. Po udanym otwarciu "Mystic", kolejne kompozycje "Versailles", "What's It Gonna Take" (znana ze singla), i reszta utrzymuje jego poziom. Bardzo ładnie, wręcz filmowo, zabrzmiał temat "Heading West" czy krótki "Outro". A całość zgrabnie zakończył oparty na taktach gitary akustycznej "The Wake". A jednak i pomimo tego, mam wciąż pewien niedosyt.
(nota 7.5-8/10)
Również wczoraj ukazała się nowa płyta duetu, od mniej więcej sześciu lat, - THE ANTLERS zatytułowana "BLIGHT". Tematycznie skupiona wokół wątków szeroko pojętej ekologii. I także, jak w przypadku propozycji Other Lives, odczuwam po jej przesłuchaniu pewien niedosyt. Chyba jeszcze większy niż przy albumie "Volume V'. The Antlers, to coraz bardziej jednoosobowy projekt Petera Silbermana. Trochę brakuję dźwięków trąbki lub gitary, wkładu nieobecnego już w tym personalnym zestawianiu dawnego członka formacji multiinstrumentalisty Darby'ego Cicci, który odszedł z grupy w 2019 roku. Aż chciałoby się powiedzieć: "Darby, wróć!".
Przed nami wycieczka do Berlina, gdzie działa artysta, który przyjął pseudonim MOSCOMAN, wczoraj ukazała się jego indie-popowa płyta - "CAVIAR". Tradycyjnie wybrałem mój ulubiony fragment.
Przeniesiemy się do Walii, grupa WHY HORSES kilka dni temu opublikowała nową epkę zatytułowaną "YEAH, HI?".
Brooklyn często gości na łamach tego bloga. Tym razem dzielnicę Nowego Yorku reprezentuje zespół HOLY SONS. 31 października ukaże się album zatytułowany "PURITAN THEMES".
Dobrze mieć pod ręką jakiś francuski akcent, tym razem z amerykańską mieszanką. Grupa DELEYAMAN i fragment płyty "The SUDBURY INN".
Raz jeszcze Berlin, a w nim zespół SNAKE ORANGE CAKE, który kilka dni temu podzielił się nowym singlem.
Tylko na tym blogu już dziś znajdziecie zapowiedź płyty z 2026 roku (luty). To wtedy ukaże się album twórcy z miasta Los Angeles - RUSTY SANTOSA, zatytułowany "PSYCHO HORSES".
MISS TYGODNIA - nie samymi nowościami żyje człowiek. W tym tygodniu przesłuchałem kilka starszych płyt. W tym także album HOLGERA CZUKAYA, JAKI LIEBEZEITA, JAHA WOBBELA zatytułowany "FULL CIRCLE". Premiera tego wydawnictwa miała miejsca w 1982 roku. Mój ulubiony fragment? Właśnie ten!
KĄCIK IMPROWIZOWANY - przy tej okazji dotarłem również do płyty wydanej 18 września 1966 roku, amerykańskiego perkusisty CHICO HAMILTONA zatytułowanej "THE DEALER". Wciąż brzmi świetnie.
Na zakończenie fragment płyty "CICERO NIGHTS", której premiera miała miejsce w połowie września tego roku. Amerykański trębacz z miasta Chicago i jego formacja BLUE FARTH SOUND.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz