"(...) łaknęło się jazzu, negro spirituals i rock and rolla. Wszystko, co śpiewane po angielsku otaczał nimb tajemniczego piękna. "Dream", "Love", "Heart", słowa czyste, pozbawione praktycznego zastosowania, wywołujące poczucie nadprzyrodzonego. W sekrecie pokoju oddawało się orgii słuchania w kółko tej samej płyty, dostawało się od tego zawrotów głowy, jak od oszałamiającego narkotyku, ciało ulegało unicestwieniu i otwierał się świat pełen przemocy i miłości(...). Odnajdywało się jeszcze siebie w ciszy wakacji, w dochodzących z zewnątrz wyraźnych odgłosach prowincji, krokach kobiety idącej na zakupy, warkocie przejeżdżającego samochodu, stukaniu młotka dobiegającego z warsztatu spawacza. Godziny mijały na realizacji mikroskopijnych celów, na rozciągniętych w czasie czynnościach; chowanie ubiegłorocznych zadań domowych, robienie porządków w szafie, czytanie powieści, ale tak, żeby jej zbyt szybko nie skończyć (...). Odległość, która dzieli przeszłość od teraźniejszości, mierzy się być może za pomocą światła kładącego się na ziemi między cieniami, prześlizgującego się po twarzach, rysującego fałdy na spódnicy, światła, w którym niezależnie od pory dnia jest blask zachodzącego słońca, nawet na czarnobiałym zdjęciu". "Lata" - Annie Ernaux
Zamiast nieśmiertelnego przeboju grupy Wham - "Last Christmas", którym gdzieś od dnia Święta Zmarłych raczy nas większość supermarketów, wpuszczając przy okazji do klimatyzatorów sztuczny aromat pierników oraz kawy ("A-56"), proponuję wybrać się na podarunkowe łowy w towarzystwie albumu "Last Deacade" autorstwa Benjamina Lacknera. Kto wie, może słuchając tak wysublimowanych dźwięków niepostrzeżenie dojdziemy do stoiska z książkami, żeby włożyć do koszyka znakomite (!!!) "Lata" - Annie Ernaux (moja ulubiona książka tego roku!), lub "Inne życie" - Jodie Chapman, "Żywe morze snów na jawie" - Richarda Flanagana, "Najskrytszą pamięć ludzi" - Mohameda Mbouga Sarra, czy "Społeczeństwo zmęczenia" - Byunga-Chul Hana. Wszak taka muzyka wymaga odpowiedniej literackiej oprawy.
Sądzę, że Benjamin Lackner to postać słabo znana nawet dla tych, którzy na co dzień dość swobodnie poruszają się po krainie muzyki improwizowanej. Jako syn Niemki i Amerykanina urodził się w Berlinie, w 1976 roku. Korzystając z podwójnego obywatelstwa w wieku lat trzynastu wyjechał do Kalifornii, gdzie później rozpoczął studia na California Institute Of The Arts. W dalszej części edukacji muzycznej pobierał lekcję gry na fortepianie u samego Brada Mehldau-a. Zdobywając doświadczenie współpracował z wieloma artystami, chociaźby z Markiem Ribotem, żeby w 2002 roku założyć trio, z Matthieu Chzarencem i Jerome Regardem. Ten ostatni to basita, absolwent Konserwatorium Narodowego w Paryżu, wzięty muzyk sesyjny, pedagog w Konserwatorium Narodowym w Lyonie, przyjaciel i wierny towarzysz, który regularnie pojawia się na wszystkich wydawnictwach Benjamina Lacknera (wspólnie nagrali bodajże sześć albumów). Nie dziwi więc zbytnio fakt, że zjawił się również podczas sesji nagraniowych "Last Decade", które miały miejsce w Studios La Buissonne, w Pernes-Les-Fontaines. Oprócz niego i szefa wytwórni ECM - Manfreda Eichera, który był producentem tego albumu, za zestawem perkusyjnym zasiadł najbardziej rozpoznawalny w tym zestawieniu Manu Katche, a w roli trębacza obsadzono Mathiasa Eicka. Norweski wirtuoz trąbki popularność zdobył zasilając skład Jaga Jazzist, absolwent konserwatorium w Trondheim, trzy lata młodszy od Lacknera, pochodzi z muzycznej rodziny, całkiem nieźle radzi sobie grając także na gitarze, kontrabasie czy wibrafonie.
Dla Benjamina Lacknera płyta "Last Decade" stanowi upragniony debiut w rodzinie ECM-u. Marzył o tym od wielu lat, po raz pierwszy spotkał się z szefem monachijskiej wytwórni w Berlinie w 2015 roku. Cztery lata później odbył wstępną rozmowę z Manu Katchem, który zadeklarował chęć współpracy, natomiast Mathiasa Eicka poznał przy okazji koncertu w Bremie. Tytułowa "Ostatnia dekada" była ważnym i znaczącym okresem w biografii Lacknera - po dwudziestu latach życia w Kalifornii i Nowym Jorku osiadł w Berlinie, gdzie zawarł związek małżeński i został ojcem dwójki dzieci.
Najnowszy album niemieckiego pianisty udanie rozpoczyna kompozycja "Where We Go From Here" - która jest czymś w rodzaju punktu wyjścia, próbą nakreślenia rozmaitych ścieżek dla dalszej wędrówki. Jej główny temat od samego początku został rozpisany na duet fortepianu i trąbki. Podobnie pytanie lata temu postawił na świetnej płycie "What Now?" Kenny Wheeler, kreśląc niezapomniane partie trąbki u boku przyjaciela i pianisty Johna Taylora, z Davem Hollandem grającym na basie, i uskuteczniając cudowne dialogi z saksofonistą Chrisem Potterem. Takich intymnych rozmów pomiędzy pianistą, a trębaczem znajdziemy w historii muzyki improwizowanej bardzo dużo. Jeśli chodzi o niemieckie czy też ecmowskie podwórko, można przypomnieć sobie album "Alba" - Markusa Stockhausena i Floriana Webera, płytę Vijay Iyera i Wadady Leo Smitha - "A Cosmic Rhythm With Each Stroke", czy krążek Enrico Ravy - "Tribe", gdzie w roli pianisty wystąpił Giovanni Guidi.
"Mając waltornistę w zespole, musiałem stworzyć inne partie harmonii na fortepian niż to, do czego jestem przyzwyczajony, i zacząć myśleć o trąbce jako o wiodącym głosie" - stwierdził autor wszystkich kompozycji Benjamin Lackner. Gra norweskiego trębacza Mathiasa Eicka jest miękka i subtelna, odpowiednio zbalansowana, unikająca gwałtownych skrajności, szukająca porozumienia z innymi uczestniczkami muzycznej wymiany zdań. Z pewnością można swobodnie ją porównać do niektórych, szczególnie lirycznych, fragmentów twórczości wspomnianego wcześniej Enrico Ravy czy Kenny Wheelera. Trzeba przyznać, że w wyniku interakcji trębacza i pianisty wyłoniło się sporo dobrego "flow". Ten ostatni stara się unikać pustych przebiegów, płynnie przechodzi z poziomu akompaniamentu, do warstwy improwizacji, świetnie podkreśla i wykańcza poszczególne frazy, z czułością dba o każdą nutę - szkoła Brada Mehldau - ale nie zapomina przy tym o pozostałych członkach kwartetu, gdyż w tym układzie personalnym przede wszystkim liczyło się to, co wspólne. To, co zwykle powstaje na styku dźwięków, co migocze na pograniczu zaplanowanych działań oraz swobodnych skojarzeń, a wszystko w ramach podtrzymania oraz rozwijania obowiązującego w danym momencie nastroju.
Oczywiście warto tu docenić wkład sekcji rytmicznej, tworzenie tego typu narracji wymaga doświadczenia i zrozumienia, empatycznego współodczuwania, pewnie również w jakimś stopniu antycypowania tego, co za chwilę może wydarzyć się w studiu nagraniowym. Gra najstarszego w tym składzie perkusisty Manu Katche sprawiła, że pozostali artyści mieli na czym się oprzeć. Słychać w niej rockowe zaplecze, dawną współpracę muzyka pochodzącego z Wybrzeża Kości Słoniowej ze Stingiem, chociażby przy okazji powstawania płyty "Nothing Like The Sun", czy z Peterem Gabrielem - "So". Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to gra rockowa, bynajmniej, ale jest w niej znacznie więcej dynamiki i energii, oddanej w służbie akcentowania wszelkich subtelności, podkreślania kolejnych lirycznych czy nostalgicznych fraz, niż to zazwyczaj bywa na wydawnictwach sygnowanych logo ECM. Dla ceniących sobie szczegóły dodam na koniec, że kompozycja "Emile" została nazwana na cześć syna Jerome'a Regarda, a tytuł "Camino Cielo" - pochodzi od nazwy pasma górskiego w Kalifornii.
(nota 7.5/10)
W drugiej części odsłony dzisiejszego wpisu pojawi się nieco więcej muzyki improwizowanej. Okres przedświąteczny to taki szczególny czas, gdzie ponoć zwierzęta, a nawet niektórzy ludzie, potrafią przemówić ludzkim głosem, a przeciętny parlamentarzysta, patrzący hipnotycznym wzrokiem w przyciski do głosowania, skłonny jest do pogłębionych stanów zadumy i refleksji nad osobliwością tego, co ukazując się-skrywa. Zajrzymy więc na płytę "Jaiyede Sessions Voume 1" duńskiej załogi London Odense Ensemble.
Niektórych albumów słucha się bardzo przyjemnie również ze względu na świetną realizację dźwięku. Tak było w moim przypadku, kiedy obcowałem z najnowszą i bardzo docenioną przez krytyków płytą "Ghost Song" - Cecil Mclorin Salvant.
Pod koniec listopada norweski pianista Oddgeir Berg, wraz ze swoim trio, dzięki uprzejmości oficyny Ozella Music, wydał swój najnowszy album zatytułowany "While We Wait For Brand New Day".
Duński gitarzysta Jakob Bro oraz amerykański saksofonista Joe Lovano połączyli siły, żeby oddać hołd wybitnemu perkusiście Paulowi Motianowi. Płytę "Once Around The Room" niedawno opublikowała niemiecka wytwórnia ECM.
Dziś odwróciliśmy nieco proporcje, więc pod koniec pojawi się "kącik alternatywny". Zajrzymy na płytę "Before I Saw The Sea" brytyjskiej grupy Me And My Friends, która jak wiele innych ciekawych propozycji ukaże się 27 stycznia przyszłego roku. Cóż to będzie za dzień!
Wasz ulubiony Bingo Club odsłonił kolejny fragment z nadchodzącej płyty "Better Lucky Than Beautiful", której premiera zapowiedziana została na 8 luty.
Na finał, u boku swojego kwintetu, wystąpi belgijska kontrabasistka Lara Rosseel. Oto fragment z jej najnowszego wydawnictwa zatytułowanego "Hert".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz