środa, 26 sierpnia 2020

SIV JAKOBSEN - "A TEMPORARY SOOTHING" (U OK? Rec.) "CHWILOWE UKOJENIE"

     Bardzo lubię barwę głosu Siv Jakobsen. Szczególnie zaś szkliste górne rejestry - coś jakby delikatnie obcierające się o siebie kawałki kryształów. W jej sposobie śpiewania odnajdziemy zarówno sporo dojrzałości, jak i dużo precyzji, pewnie postawionych dźwięków. Choć - co warto dodać - norweska artystka wciąż jest na muzycznym dorobku. Debiutowała w 2015 roku epką zatytułowaną "The Lingering". O jej ciepło przyjętym nie tylko przez krytyków pełnowymiarowym albumie "The Nordic Mellow", napisałem kilka słów na łamach tego bloga. Jakobsen urodziła się w Asker, niedaleko Oslo, i przez długi czas nie interesowała się muzyką. Może o tym zaświadczyć pierwsza zakupiona przez nią płyta długogrająca, którą był ponoć krążek Spice Girls (zaliczyła także koncert tej grupy). Cóż więcej dodać, każdy od czegoś musi zacząć swoją muzyczną przygodę. Dużo ważniejsze w biografii Siv Jakobsen jest to, co działo się później. A później zakupiła bilet lotniczy na podróż do USA, gdzie po wylądowaniu i przeszukaniu bagażów, w miejscowości Boston podjęła naukę na prestiżowej, i wielokrotnie wspominanej na stronach tego bloga, uczelni - Barklee College Of Music. Na drugim roku studiów zaczęła tworzyć pierwsze własne kompozycje. Pośród ważnych inspiracji, które na różnych etapach kształtowały jej gust - obok Spice Girls, ma się rozumieć - wymienia takich twórców jak: Ane Brun, Gregory Alana Isakova, Laurę  Marling. A także dokonania Bena Howarda - o jego ostatniej świetnej płycie wspominałem jakiś czas temu.

Tak się złożyło, że producentem albumu Howarda był Bond... Chris Bond, którego Siv Jakobsen poprosiła o pomoc podczas prac nad ostatnim wydawnictwem. I trzeba przyznać, że brytyjski producent dołożył wszelkich starań, żeby charakterystyczny głos norweskiej wokalistki znalazł dla siebie odpowiednią przestrzeń. O ile na debiutanckim "The Nordic Mellow" dominowało akustyczne brzmienie, o tyle na "A Temporary Soothing" znajdziemy mnóstwo ciekawych aranżacyjnych pomysłów. Dzięki wspólnym wysiłkom Chrisa Bonda oraz odpowiedzialnego za miksy Zacha Hansona (współpracował z Bon Iver, Waxahatchee), otrzymaliśmy do rąk zestaw dwunastu intrygujących indie-folkowych kompozycji. "Piosenki (...) są jak małe kapsuły czasu", potrafią przenieść twórcę do konkretnych momentów z przeszłości. "Pamiętam jak wyglądał wtedy pokój, jaka była pogoda...".
Już pierwsze słowa na płycie "A Temporary Soothing" zdradzają jej intymny charakter. Oto mamy do czynienia z czymś na kształt refleksji, zapisków, fragmentów prywatnego dziennika. "Nocą leżę w łóżku, obawiam się jutrzejszego światła". "Tytuł - "A Temporary Soothing" - powstał, kiedy uprzytomniłam sobie, że tak naprawdę nie można cały czas czuć się szczęśliwym" - zdradziła w jednym z wywiadów Siv Jakobsen. Do tej pory jej twórczość była kojarzona głównie z nordycką zadumą, melancholią, smutkiem, kobiecą delikatnością. Przy okazji drugiego wydawnictwa norweska wokalistka chciała, żeby piosenki zabrzmiały nieco mocniej oraz intensywniej. I takie też jest - jak na możliwości Jakobsen - energetyczne otwarcie albumu, czyli "Fearthe Fear". Potencjał alternatywnego przeboju posiada również "Anywhere Else" - piosenka o niepokoju, ale nie tym paraliżującym, czy wywołującym panikę, ale takim, który systematycznie drąży nas od środka i trzyma w "miękkim uścisku". Moją uwagę przyciągnął również śliczny "From Morning Made To Evening Laid", z bardzo dobrym rozwinięciem w drugiej części. Takich sugestywnych rozwinięć próżno było szukać na poprzednim krążku. Krótki i filmowy temat "Mothercombee" łagodnie i płynnie przechodzi w zamykający całość "I Call It Love". Z kolei "Fraud, Failure" przypomniał mi dawne dokonania Perry Blake'a - partia skrzypiec wykorzystana w tym utworze, przywołała barwny rustykalny pejzaż, chociażby taki, jaki rozciąga się na angielskiej prowincji, w pobliżu miejscowości Devon, gdzie nagrywano ten album. Kompozycja "A Feeling Felt Or Feeling Made" ma coś z estetyki rozwijanej przez Bena Howarda. Trudno dziwić się temu skojarzeniu, skoro tam i tu mamy do czynienia z tym samym producentem. Również ten klimat roztacza wokół siebie indie-popowa i moja ulubiona piosenka "Fight Or Flight". Inspiracją do powstania tego nagrania była fotografia bardzo starej - jak podkreśla Siv Jakobsen - pary leżącej razem w łóżku. Kto wie, być może on i ona, leżąc tak obok siebie, brali właśnie jeden z ostatnich oddechów. "Piosenka rozwinęła się w szersze spojrzenie na to, co znaczy zostać z kimś na zawsze, zdecydować o tym, i być tego pewnym" - oświadczyła Jakobsen. Stąd nie dziwią w tekście takie oto frazy: "To niekończąca się walka lub ucieczka, żeby przegrać, żeby kochać, odejść lub pozostać".
Dobre wiadomości z obozu Siv Jakobsen są takie, że norweska artystka uniknęła tradycyjnej pułapki drugiego albumu. Najnowsze wydawnictwo jest inne, ciekawsze i lepsze od udanego debiutu, pokazuje wyraźnie, że wokalistka wciąż stawia sobie nowe cele, i nadal się rozwija.

(nota 7.5-8/10)








  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz