Przez ostatnie dwa lata brytyjski wokalista (niegdyś Yuck, Hebronix) nie tylko, że nie próżnował, ale był bardzo zajętym człowiekiem. Przede wszystkim sporo koncertował, niemal po całym świecie, w tej podróży zahaczył nawet o naszą umiłowaną ojczyznę, występując w Krakowie na "Ars Cameralis". Z Seymourem Wrightem (saksofon) powołali do życia duet Guo. Oprócz tego skomponował muzykę do filmu, a wystawa jego rysunków (także akwarel), zatytułowana "Un-Erase-Able" miała miejsce w Union Gallery (2019).
Poprzedni album "Minus" Blumberg napisał pod wpływem bardzo silnych emocji. Przeżył rozstanie z bliską osobą do tego stopnia, że wylądował w szpitalu. Najnowsze wydawnictwo "On&On" jest w pewnym sensie kontynuacją pomysłów zapoczątkowanych na poprzedniej płycie. Warstwa liryczna w tym wypadku nie jest aż tak przesiąknięta skrajnymi emocjami. Za to muzyka wciąż hołduje zasadzie, którą w dużym uproszczeniu można by nazwać czymś w rodzaju "dekonstrukcji piosenki". Daniel Blumberg znów z godną pozazdroszczenia lekkością lawiruje pomiędzy różnymi gatunkami. Album powstał jako zapis kilku sesji nagraniowych. Trochę tu eksperymentów, trochę improwizacji i klasycznie rozumianej piosenki. W poszczególnych kompozycjach ponownie znajdziemy dysharmonię, pogranicze ciszy, erupcje perkusjonaliów, polirytmie. "Sidestep Summer" przypomniał mi dokonania Cassandry Wilson z okresu "New Moon Daughter" lub solową płytę Marka Hollisa. "Teethgritter" niesie wraz z sobą swobodę grania na żywo. Powracającym motywem jest utwór "On&On", który pojawia się aż w czterech odsłonach, symbolizując uwikłanie, czy zafiksowanie. Większość z tych utworów brzmi tak, jakby dopiero powstawały, bez żadnego wcześniejszego planu, jakby rodziły się na naszych oczach (i uszach), wraz z kolejnymi taktami, nie mając żadnej gwarancji na to, że za chwilę nie rozpadną się na drobne nieprzystające do siebie kawałki. Poszczególne instrumenty czasem dialogują, czasem dopiero szukają odpowiedniego stroju, konkretnej tonacji, funkcjonując na zasadzie muzycznych "ruchów Browna". Struktura piosenek zdaje się być otwarta, płynna, to rozszerza się, to znów kurczy, podlega rozmaitym fluktuacją, a jedynym jej stałym elementem jest "jakiś początek" oraz koniec. To urokliwy głos Daniela Blumberga kształtuje kolejne opowieści, porządkuje grę wiolonczeli, skrzypiec, gitary, perkusji - sprawia, że instrumenty choć przez moment koncentrują się wokół niego, mówią zgodnym głosem i mają wspólny cel. Na wyróżnieniu zasługuje bardzo dobra produkcja Petera Walsha, który wraz ze Scottem Walkerem maczał palce przy powstawaniu znakomitego debiutu."On&On" nie jest dziełem na miarę poprzedniego wydawnictwa "Minus", co nie zmienia faktu, że słucha się tych nagrań z dużą przyjemnością. Trudno również odmówić brytyjskiemu wokaliście konsekwencji, w tak dla niego ważnym, poszerzaniu czy redefiniowaniu granic własnego artystycznego świata. Moją ulubioną pieśnią od razu stała się cudowna "Bound", najdłuższe nagranie na płycie.
(nota 7.5/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz