sobota, 5 września 2020

HANNAH GEORGAS - "ALL THAT EMOTION" (Dine Alone Records) "Rozczarowania i emocje"

   Jakoś nie mam w tym roku szczęścia do koncertów sygnowanych logo "Ropeadope". Wiosną nieco męczyłem się obcując z koncertowym materiałem Logana Richardsona. Jego poprzednia płyta "Blues People" była znakomita i długo gościła w moim odtwarzaczu. Granie "na żywo" rządzi się swoimi prawami, i dużo w tej delikatnej, wbrew pozorom, materii zależy od realizatora dźwięku, a ten w przypadku krążka "Logan Richardson Live At The Ropeadope Room" ewidentnie się nie popisał. Większość nagrań brzmi szorstko, momentami wręcz jazgotliwie. Poszczególne instrumenty wchodzą na siebie, scena muzyczna traci przejrzystość, może nawet nie tyle co traci, bo niemal od samego początku tego zapisu jej nie miała, po prostu nieprzyjemnie zagęszcza się, a słuchacz wraz z kolejnymi minutami coraz bardziej traci cierpliwość. Pomyślałby kto, że obcuje z bootlegiem, a nie oficjalnym wydawnictwem wytwórni. Jeśli chodzi o krążek Christiana Scotta A Tunde Adjuaha - "Axiom", to realizacja nagrań jest dużo lepsza, niż miało to miejsce przy okazji albumu Richardsona. Jednak nie przekonuje mnie większość z tych kompozycji na tyle że, chciałbym do nich powracać. Najciekawsza wydaje się być "Guinnevere". Rejestracji nagrań dokonano w nowojorskim Blue Note Jazz Club, w stałym składzie, z Eleną Pinderhuges na flecie i Lawrencem Fields przy fortepianie.

Spory opór materiału - co zwykle ma swoje dobre strony, ale nie w tym przypadku - napotkało moje ucho obcując z najnowszym wydawnictwem Tigrana Hamasyana - "The Call Within". Bardzo sobie cenię pianistykę armeńskiego artysty. Niedawno obchodził 33 rocznicę urodzin. Debiutował w 2009 roku albumem "Red Hail", wydanym przez wytwórnię Plus Loin Music. Potem były krążki dla Act Music, ECM oraz Verve Records. Największe wrażenie w jego dyskografii zrobił na mnie album "Atmospheres" (ECM 2016). Dałem temu wyraz, pisząc o nim kilka entuzjastycznych słów na łamach tego bloga. Już sam skład artystów tworzących kompozycje na tym wydawnictwie obiecywał wiele. Obok Hamasyana zagrali tam: Arve Henriksen, Evind Aarset, Jan Bang - czyli nazwiska nie tylko znane niemal wszystkim fanom muzyki improwizowanej, ale i bliskie, które wielokrotnie w różnych konfiguracjach i przy różnych okazjach przewinęły się przez strony tego bloga.
W przypadku najnowszego krążka "The Call Within" Hamasyan próbuje pójść nieco nowocześniejszą ścieżką, niż miało to miejsce na "Atmospheres". W tkance aranżacyjnej pojawiają się więc chórki, głosy, automat perkusyjny, perkusja i bas, a także różne techniczne modyfikacje. Cały album zdaje się być drobnym ukłonem w stronę technicznego grania. Większość kompozycji zaczyna się od punktowych akcji fortepianu, które bardziej służą rytmowi niż warstwie melodycznej. Tej zresztą jest stosunkowo niewiele, brzmi ona, jak brutalnie wyrwana z jednego kontekstu i wrzucona nieco na siłę lub przypadkowo w kolejny. Sporo w tych nagraniach bolesnego z góry narzuconego reżimu. Nie brak zmian tempa w obrębie frazy, do czego przyzwyczaił nas armeński pianista oraz swobodnej improwizacji, ale niebezpiecznie upchanej w sztywne podziały rytmiczne. Za to kompletnie wyparowała gdzieś, tak urzekająca w jego wydaniu metafizyczna głębia, okraszona folklorem z rodzimych stron artysty. Płyta "The Call Within" inspirowana była poezją i kartografią, pianista kolekcjonuje stare egzotyczne mapy. Całość brzmi jak kolejna odsłona nieco nużącej, jak dla mnie, bajki spod szyldu "progresywny jazz". Cóż, estetyczne wybory twórców to nie koncert życzeń, i jakoś trzeba się do nich ustosunkować.
Rozczarowała mnie również najnowsza propozycja Aidana Knighta. Jego poprzednie debiutanckie wydawnictwo  - "Each Other" (2016) - bardzo lubiłem i często wracałem do tego zestawu naprawdę dobrych piosenek, nad którym unosił się duch Jeffa Buckleya. Niby minęło sporo czasu, bo cztery lata to odpowiedni okres, żeby zebrać kilka nowych  pomysłów, ale tym razem nie udało się stworzyć tylu udanych nagrań, i przede wszystkim  zaaranżować ich w intrygujący sposób. Zniknęła gdzieś magia dźwięku, a głos Knighta nie odsłonił się w pełni, i w tym dość przewidywalnym otoczeniu jakby stracił na wartości.
O płycie "Kompromat" I Like Trains lepiej nie wspominać, gdyż jest banalna niczym marzenia nastolatki o nowym chłopaku. Szkoda czasu, szkoda odtwarzacza, szkoda głośników, szkoda słów. Ale dość narzekania... Skoro nadarzyła się okazja, powróćmy na chwilę na mojego ulubionego nagrania z płyty "Each Other". Ależ tutaj wszystko się zgadzało!






Wygląda na to, że ostatnio rozsmakowałem się w kobiecych głosach, ponieważ dziś pojawi się kolejna przedstawicielka żeńskiej indie-popowej sceny. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku Siv Jakobsen, również mogę całkiem szczerze wyznać, że lubię jej barwę głosu - zmysłową, delikatną, kobiecą właśnie. Hannah Georgas to kanadyjska wokalistka mieszkająca w Vancouver. Mam nadzieję, że wybaczy mi, kiedy wspomnę dyskretnie, iż 30 sierpnia skończyła 37 lat, i z tej okazji zrobiła sobie prezent, wydając czwarty w dorobku album zatytułowany "All That Emotion". Płyta w zamierzeniu miała być kontynuacją pomysłów zawartych na poprzednim krążku "For Evelyn", który zaczynał się od słów: 'Budzę się w środku nocy, myśląc: "O Boże, kim ja do cholery jestem", i w warstwie lirycznej traktował o zwątpieniu i egzystencjalnych lękach. W przypadku najnowszego wydawnictwa nie ma aż tylu autobiograficznych refleksji, choć emocji, jak to bywa u śpiewających pań, nie brakuje. Wszak kobiety żyją w świecie emocji, jakże często dla nas mężczyzn niedostępnych. Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby przeciętny osobnik płci męskiej, był w stanie przez chwilę odczuć wszystkie stany emocjonalne, których zwykle doświadczają panie, jego mózg i układ nerwowy mogłyby tego nie wytrzymać.

Płyta "All That Emotion" jest całkiem znośna, powstawała w przeciągu kilku ostatnich lat, w oparciu o producencką pomoc Aarona Dessnera (The National, Big Red Machine), który wyprodukował świetnie przyjęty krążek "Folklore" - Taylor Swift. Początkowo Hannah Georgas przesyłała drogą mailową próbki demo na skrzynkę Dessnera. W końcu ten zaprosił ją do swojego studia - Long Pond Studios - gdzie w trakcie trzech sesji zarejestrowano cały materiał. Najdłużej trwały prace nad utworem "Habits", do którego powstało kilka wersji. "Aaron naprawdę dodał nową głębię i jakość do produkcji". Wokalistka podkreśla dbałość producenta o szczegóły, a także umiejętność tworzenia niezwykłych przestrzeni.
Na płycie znajdziemy jedenaście kompozycji, w dużej mierze wypełnionych urokliwymi melodiami o słodko-gorzkiej wymowie. Trochę tutaj klimatów ciepłych letnich nocy, a trochę jesiennej nostalgii. "Zastanawiam się, czy nadal będziesz mnie kochać, kiedy odkryjesz, że nie jestem taka, jak sądziłeś" -  ot, typowe kobiece rozterki, wplecione w zgrabnie podaną indie-popową stylistykę. Album całkiem nieźle powinien umilić czas oczekiwania na pojawienie się pierwszych poważnych jesiennych premier i kolejnych zaciętych bojów, podczas tegorocznej "pandemicznej" odsłony US Open.
 
(nota 7/10)

 



W kąciku deserowym dziś najnowszy singiel od Steve'a Jansena i jego kompanów. Na wokalu stały współpracownik niezastąpiony Thomas Feiner, Ulf Jansson zagrał na fortepianie, mój imiennik Charles Storm na syntezatorze, Steve Jansen tradycyjnie zasiadł przy zestawie perkusyjnym. Panowie nazwali się Exit North, a singiel nosi tytuł "Let Their Hearts Desire".





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz