piątek, 9 listopada 2018

SCOTT ORR - "WORRIED MIND" (Other Songs Records) "Krótka płyta na długi weekend"

    Większość z nas - tropicieli intrygujących płyt, poszukiwaczy ciekawych dźwięków - bardzo sobie ceni małe niezależne wytwórnie. Jakże często to właśnie w tych niszowych, znanych tylko w wąskich kręgach, labelach ukazują się bardzo wartościowe pozycje,  debiutują młodzi wykonawcy, którzy dopiero później mają szanse wypłynąć na szerokie i niebezpieczne nurty rynku muzycznego (jeśli wcześniej nie utopią się w łyżce wody). I pomyśleć, że wszystko to - my, tropiciele, i oni, wykonawcy - zawdzięczamy zwykle garstce osób, ich wielkiej pasji. Rachunek zysków i strat, kwartalne podsumowanie lub roczny bilans, schodzą tutaj na dalszy plan. W tej perspektywie liczy się przede wszystkim MUZYKA, radość wynikająca z jej prezentowania i odkrywania oraz dzielenia się nią, najlepiej w najprostszy możliwy sposób.

 Dzisiejszy bohater, kanadyjski gitarzysta i wokalista, z pewnością wie, o czym mówię, bowiem sam prowadzi wytwórnię płytową - Other Songs Rec.  A wszystko zaczęło się w zaadaptowanej na potrzeby studia piwnicy, gdzie Scott rejestrował nagrania głównie swoich znajomych. W pierwszym roku działalności oficyny wydał aż dwanaście płyt, co jest całkiem niezłym rezultatem jak na skromne możliwości finansowe. Dopiero później nieco zwolnił tempo, zwracając większą uwagę na jakość wydawanego materiału.

Scott Orr czy to na płaszczyźnie wydawniczej, czy jako autor tekstów i kompozytor,  porusza się w obrębie indie-folku. Słuchając jego wcześniejszych dokonań - "A Long Life" (2013), "Everything" (2016) - można uchwycić, jak kanadyjski artysta dojrzewał nie tylko muzycznie. Pewnie doszedł do jedynie słusznego wniosku, że takich "panów z gitarą" śpiewających folkowe ballady jest dziś całkiem sporo, może nawet zbyt dużo. Żeby przebić się do nieco szerszego grona odbiorców, żeby zostać zauważonym, a w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach zapamiętanym, trzeba mieć coś więcej niż pozostali, coś charakterystycznego, coś własnego, coś rozpoznawalnego.
Takim atutem dzisiejszego bohatera może być, w mojej ocenie, głos - delikatny, dźwięczny, łagodnie wypełniający przestrzeń. Scott Orr potrafi również pisać całkiem zgrabne piosenki. A ostatni album, który ujrzał światło dzienne kilka dni temu, pokazał, że kanadyjski artysta umie te "songi" ciekawie zaaranżować. Na płycie "Worried Mind" od czasu do czasu usłyszymy trzaski i szumy, subtelne i zamierzone niedociągnięcia spod znaku lo-fi. Oprócz samotnej niegdyś i wołającej o pomoc innych instrumentów gitary akustycznej, pojawiają się dźwięki fortepianu i syntezatora, elektroniczne dodatki. Scott Orr czerpie garściami z nostalgii i samotności, śpiewając o lękach, emocjach, bliskości drugiego człowieka. Całość płyty, tak jak i głos głównego bohatera dzisiejszego wpisu, brzmi delikatnie, miękko, pościelowo, i mimo iż żadnych większych zmian na rynku wydawniczym z pewnością nie wywoła, warto jej poświęcić więcej niż pół godzinki. Nie wiem, jak wy, ale ja sympatycznemu Kanadyjczykowi będę się przyglądał.


(nota 7/10)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz