"Człowiek postanawia wymalować świat. Przez lata będzie zaludniał przestrzeń obrazami prowincji, królestw, gór, zatok, okrętów, wysp, ryb, pokoi, instrumentów, gwiazd, koni i ludzi. Na chwilę przed śmiercią odkryje, że ów cierpliwy labirynt linii jest podobny do jego własnej twarzy" - Jorge Luis Borges
Wspominałem już na łamach tego bloga, że jakże często dramatyczne przeżycia - śmierć bliskich, doświadczenia graniczne, tragedie, choroby - są w konsekwencji impulsem dla wszelkiej twórczości artystycznej. Podobnie było w przypadku najnowszej, wydanej kilka dni temu nakładem jakże zacnej oficyny Western Vinyl, płyty Josepha Shabasona zatytułowanej "Anne". Można powiedzieć, że ten album jest poświęcony i dedykowany matce głównego bohatera dzisiejszego wpisu, która zmaga się z chorobą Parkinsona. Jej głos oraz zwierzenia pojawiają się tu i ówdzie, subtelnie wplecione w tkankę kompozycji. Joseph Shabason w solowej odsłonie w intrygujący i urokliwy sposób eksploruje pogranicze ambientu i jazzu, zestawia ze sobą delikatną elektronikę i często poddane modyfikacji (używa przystawki Eventide) brzmienie trąbki i saksofonu.
Kanadyjski artysta jako mały chłopiec uczył się gry na gitarze. Dopiero w wieku 11 lat - jakby telepatycznie odebrawszy frazę pochodzącą z prozy Wiesława Myśliwskiego: "Wybierz saksofon" - wziął do ręki saksofon , zapisał się na lekcję gry na tym instrumencie, a później ukończył studia na University of Toronto. Jednak nie do końca pozostał wierny saksofonowi, w tak zwanym międzyczasie odkrył brzmienie syntezatora Roland JX-3P, a potem założył zespół Diana i zaczął komponować avant-popowe piosenki. Z nową formacją debiutował w 2013 roku płytą: "Perpetual Surrender", a trzy lata później światło dzienne ujrzał album "Familiar Touch", który zawierał dziewięć indie-popowych kompozycji okraszonych całkiem przyjemną wokalizą Carmen Elle. Warto dodać, że Joseph Shabason miał spory wkład w brzmienie grupy Destroyer, pojawił się jako zaproszony gość na płycie "Kaputt" i "Poison Season" oraz na krążku "Lost in the Dream" formacji The War On Drugs. W wywiadzie podkreśla, że przełomową płytą dla jego podejścia do dźwięku oraz sposobu myślenia o kompozycji był album Jona Hassella i Briana Eno - "Fourth World, vol.1: Possible Musics", nagrany w Celestial Sounds Studio (1980), w Nowym Jorku.
W solowej twórczości Jospeha Shabasona, której początek stanowi album "Aytche"(2013), możemy bez trudu odnaleźć nawiązania do dokonań Jona Hassela (trochę tu również dźwięków spod szyldu David Sylvian/Holger Czukay). Kanadyjski artysta lubi korzystać z repetycji, kreuje łagodne pastelowe przestrzenie, a tworząc dźwiękowe struktury, szuka ich pogłębienia - używa w tym celu dodatkowych, innych niż elektroniczne, instrumentów, takich jak: trąbka, saksofon, fortepian, skrzypce, nagrania terenowe (na ostatniej płycie są wśród nich odgłosy ptaków, wody itp.). W charakterystycznym dla siebie stylu - czego kolejnym potwierdzeniem jest album "Anne" - szkicuje odczucia, stany emocjonalne, tworzy krajobrazy wrażeń. Przy wydatnej pomocy zaproszonych do współpracy gości kreśli coś w rodzaju mentalnych map. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podobnie jak ma to miejsce w opiece nad chorym, Joseph Shabason na płycie "Anne" z wyjątkową troską pochylił nad każdym tonem. Szczególnie słychać to w moim ulubionym utworze, którego słucham od kilku dni wciąż i wciąż, a który kończy album - "Treat It Like a Wine Bar". To małe dzieło sztuki...
Ileż tutaj subtelności, delikatności - dźwięki poszczególnych instrumentów wybrzmiewają łagodnie, mają swój czas, miejsce i przestrzeń, którą współtworzą razem z dialogiem. Melodia nie jest tu celem, pojawia się niejako przy okazji, jakby od niechcenia, liczy się nastrój, swoboda działania, radość tworzenia, momenty olśnienia. Coś wyłania się ze szczelin pomiędzy poszczególnymi nutami, coś się otwiera, czas zwalnia biegu, z tła wynurzają się kolejne nieśmiałe kształty i kształtem jest tło...
"A wiatr, wiesz to przecież, jest odgłosem świata, gdy umiera chwila"
(nota 7.5-8/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz