sobota, 27 września 2025

PATRICK WATSON - "UH OH" (Secret City Records) "Poetyka ludzkiego głosu"

 

   Czekałem na nowy album PATRICKA WATSONA. Szczególnie, gdy na kilka tygodni przed premierą płyty "UH OH", jej autor był na tyle uprzejmy, że ujawnił niemal połowę zawartości krążka. Zdecydowanie było się czym karmić, było czego posłuchać. Poziom tych kompozycji był na tyle dobry (trzy znakomite piosenki), że można było dużo sobie obiecywać po drugiej części materiału. Dwa utwory pojawiły się już wcześniej na tym blogu, a jedna otrzymała prestiżowe wyróżnienie MISS TYGODNIA.  Dziś mogę bez przeszkód powiedzieć, że piosenka "The Wandering" wykonana w ducie z Maro, była jedną z najpiękniejszych pieśni minionego lata. Warto wspomnieć, kim jest MARO. To absolwentka prestiżowej uczelni - Berklee College Of Music, w Bostonie. Reprezentowała Portugalię na Konkursie Eurowizji (utwór "Saudade, Saudade).





Mniej więcej sześć lata temu na łamach bloga pojawiła się recenzja płyty dzisiejszego bohatera zatytułowanej "Wave" (2019). Zwróciłem wtedy uwagę na symbolikę "wody" przewijającą się w tekstach piosenek kanadyjskiego wokalisty. Laureat nagrody Canadian Polaris Music Prize przeżywał wtedy niekorzystny okres - stracił matkę, rozstał się z żoną. Emocje, które towarzyszyły tym wydarzeniom przelał na papier, w postaci nut oraz słów. 

Tym razem tuż przez rozpoczęciem prac na albumem "OH UH" Patrick Watson miał poważne problemy z głosem, które trwały trzy miesiące. Nie wiedział, jak zakończy się jego potyczka z kapryśnymi strunami głosowymi i czy zdąży odzyskać pełną gotowość wokalną. Stąd pomysł, żeby zaprosić do współpracy znajomych artystów, którzy byliby także swego rodzaju zabezpieczeniem na wypadek problemów z głosem.

"Dla mnie wydawnictwo "UH OH" stało się całkiem realne, kiedy straciłem głos. Nie wiedziałem wtedy, czy i kiedy znów będę mógł śpiewać. Nowy album przybrał wtedy inną formę: stał się zbiorem kolaboracji z przyjaciółmi i osobami, których śpiew chciałem usłyszeć".




Nie są to powszechnie znani wokaliści, nawet w alternatywnym półświatku - może poza Martą Wainwright czy November Ultra. Jednak to dzięki nim album "UH OH" zyskał dodatkowe barwy. Pojawił się także kontekst kulturowy, w postaci języków: francuskiego, hiszpańskiego czy portugalskiego. Tak sobie pomyślałem - szkoda, że gdzieś w chórkach nie zabrzmiał choć na moment skromny polski akcent. Może następnym razem.

Bohaterem płyty "UH OH" jest z pewnością ludzki głos. To on w różnym stopniu i  w dwóch głównych  postaciach - kobiecej oraz męskiej - opowiada kolejne historie, które stanowią coś w rodzaju krótkich refleksji nad chwilami, kiedy: "coś w naszym życiu przebiega nie tak, jakbyśmy tego chcieli".


Każdy z zaproszonych gości, oprócz barwy głosu, wniósł do tego wydawnictwa własny koloryt, sposób frazowania, odczuwania muzyki, indywidualną wrażliwość. Warto w tym miejscu podkreślić, że wszystkie te głosy pojawiają się na różnych planach, jako główni aktorzy, jako chórki, czy "swoiste duchy", które tylko przez moment wynurzają się z materii dźwiękowej i rozpływają się z nastaniem kolejnej frazy. Ta mieniąca się barwami wokalna wstęga krąży przez cały czas trwania albumu "UH OH" nad głową słuchacza.

Chyba najlepiej słychać ją w utworze "Peter And Wolf". To jeden z najbardziej rozbudowanych aranżacyjnie fragmentów. Mnóstwo tu elektroniki, przekształceń, dodatków, cyfrowych modyfikacji. Pomysł powstał w trakcie spaceru po lesie z partnerką, a rozwinął się w Nowym Orleanie. W nocy Patrick Watson wyruszył na przechadzkę po mieście. "Byłem sam, a potem z oddali nadjechał samochód. To był elegancki pojazd, w którym dudnił bas. Wpatrywałem się w niego jak w ducha. Pomyślałem: "Napiszę tę piosenkę tak, jakby to samochód był wilkiem, a ja Piotrusiem". Podobnie brzmią "Choir In The Waves", gdzie wykorzystano chórek oraz tony trąbki, czy tytułowy "UH OH", z gościnnym występem Charlotte Oleeh, którą Patrick Watson po raz pierwszy spotkał w kawiarni, w której wokalistka pracowała.

Niby pozornie nic nadzwyczajnego nie dzieje się w kolejnych odsłonach płyty, ale tu i ówdzie napotkamy na ciekawą brzmieniową głębię, jakby grała przed nami cała orkiestra, a nie kanadyjski artysta, i dwóch jego wiernych kompanów - Misha Stein i Olivier Fairfield. Te momenty bujnego rozkwitu przywołują skojarzenia z muzyką filmową. Kompozycje Patricka Watsona pojawiały się w serialach - "Chirurdzy", czy w filmach Wima Wnedersa i Denisa Villeneuve'a.  Warto podkreślić, że wydawnictwo "UH OH" nie szuka chwytliwych refrenów. Raczej dyskretnie poszukuje drobnych napięć, dramaturgii czy zwrotów akcji. Dla niektórych ta płyta może wydać się niezbyt oczywista, przy okazji nazbyt subtelna, ale chyba nie dla stałych Czytelników tego bloga.


(nota 8/10)


 


Postaram się podtrzymać podobny nastrój. Londyn, w nim Jennifer Walton, która w ten sposób zapowiada pojawienie się debiutanckiej płyty "Daughters" 24 października.




Stan Kentucky, miasto Louisville, a w nim grupa DOOM GONG, która całkiem niedawno wydała płytę "Megagong".



Przeniesiemy się do Kanady, wokalistka o polsko brzmiącym nazwisku - Felicia Sekundniak, i grupa Floor Cry w najnowszym singlu.



 
Pozostaniemy na kanadyjskiej ziemi,  miasto Toronto to siedziba grupy TORRENT, która kilka dni temu opublikowała taki oto pyszniutki singiel.




Dublin jest siedzibą formacji Sprints, która wczoraj opublikowała album zatytułowany "All That Is Over". Wybrałem taki skoczny singiel.




Przed tygodniem ukazał się zapowiadany przeze mnie album Joanny Robertson - "BLURRR", który zdążył zebrać bardzo dobre recenzje. Mój ulubiony fragment? Właśnie ten!




Przed Wami miasto Chicago, które reprezentuje Jeff Tweedy, który wczoraj hojnie opublikował aż trzydzieści nowych utworów zebranych na płycie "Twilight Override".




MISS TYGODNIA - na początku września mieszkanka Londynu - OLIVIA JONES - zaprezentowała nową całkiem udaną piosenkę. Przy tej okazji i po jej wysłuchaniu postanowiłem sprawdzić, jak wygląda dyskografia tej nieznanej artystki. Do tej pory co kilka miesięcy publikowała nowe single, które potem zebrała na jednej epce. I tak natrafiłem na ten, który oczarował mnie najbardziej. Nie jest to gorąca nowość - raczej spóźnione przepyszne odkrycie.




KĄCIK IMPROWIZOWANY - załoga, która przyjęła dźwięczną nazwę NENE HEROINE bywa kojarzona z Trójmiastem. W ten sposób promują swoją nową płytę zatytułowaną "4".




Wytwórnia Daptone Records i artysta z Nowego Yorku - Cochemea, który wczoraj opublikował album zatytułowany "Vol. III; Ancestros Futuros".




sobota, 20 września 2025

POT-POT - "WARSAW 480KM" (Felte Records) "Kronika pewnej podróży"

 

  Przed Wami kolejni debiutanci w naszym powiększającym się z tygodnia na tydzień katalogu. Niektórzy członkowie irlandzkiej grupy POT-POT na miejsce do życia wybrali piękne otoczenie miasta Lizbony, stąd w opisach tej formacji pojawia się określenie: "irlandzko-portugalski kwintet". Do wydanej wczoraj płyty zwabił mnie przede wszystkim tytuł - "Warsaw 480km". Pomyślałem, że mam do czynienia z niemieckim zespołem, gdyż mniej więcej w tej odległości na zachód od stolicy Polski znajduje się Berlin. Nazwa płyty wzięła się od pewnej opowieści, którą lider zespołu wysłuchał w trakcie podróży samochodem. Ta zgrabna metafora drogi, bycia w ruchu, przemieszczania się, dobrze oddaje charakter muzyki grupy POT-POT.




Historia, o której wspomniałem wcześniej, dotyczyła podróży kierowcy, który jechał z Irlandii do Polski, przez wiele długich godzin, coraz bardziej zmęczony, aż wreszcie gdzieś z ciemności nocy wyłonił się znak z napisem "Warsaw 480 KM". Ów znak był jak nadzieja, że ta męcząca podróż wreszcie się zakończy. Lider grupy Mark Waldron-Hyden usłyszał tę opowieść, kiedy w towarzystwie kierowcy przewoził prochy zmarłego ojca. Śmierć najbliższego członka rodziny stanowiła dla irlandzkiego wokalisty główne źródło inspiracji. Wiele z tych utworów powstało jako solowe próbki demo, które później zostały rozwinięte w szerszym gronie.

"Ogromnym wpływem dla mnie jest James Brown, dużo wczesnego soulu i funku, te głębokie rytmy i zaśpiewy, powtarzane minutami bez końca. Powstały w bardzo inteligentny sposób, w dodatku są wystarczające proste, żeby do nich się przyzwyczaić" - oświadczył Mark Waldorn-Hyden.




W tym kontekście nie dziwi specjalnie wykorzystanie w prostych aranżacjach powtarzanych gitarowych riffów, użycie specyficznej motoryki, gdyż to właśnie jednostajny rytm odmierzany skrupulatnie przez perkusje oraz bas stanowi podstawę dla większości kompozycji grupy POT-POT. W wielu z nich napotkamy rzucającą się w uszy krautrockową bazę, wokół, której rozbudowane zostały kolejne struktury poszczególnych odsłon. Jedynym wyjątkiem na mapie wydawnictwa "Warsaw 480 km" jest utwór "Fake Eyes", gdzie grupa pokazał nieco bardziej psychodeliczne oblicze. Wykorzystano tutaj jednostajne dronowe tony, kilka głosów zarówno kobiecych jak i męskich.

Przy tego typu powtarzalnym, żeby nie powiedzieć schematycznym, graniu - niewiele zmian tonacji, ograniczona ilość dźwięków - trzeba być ostrożnym, żeby uniknąć pułapki monotonii, i nie znudzić odbiorcy. Na szczęście grupa POT-POT od czasu do czasu zmienia podziały rytmiczne, przekształca wokalizy, używa skromnych dodatków. Hipnotyczna atmosfera tych nagrań dobrze oddaje nastrój podróży nocą. Słuchając kolejnych kompozycji nie trudno wyobrazić sobie drogę znikającą pod kołami samochodu, wydobytą z gęstego mroku snopami reflektorów, drobne rozbłyski świateł mijanych aut czy majaczących gdzieś w oddali domów.

Najdłuższy fragment na płycie, czyli "WRSW", wydaje się być również tym najlepszym. Choć jego dobry poziom utrzymuje także singlowy "Sextape", "I AM', gdzie zespół zbliżył się do gitarowego grania kojarzonego z twórczością My Bloody Valetine lub Spiritualized. W moim odczuciu płyta "Warsaw 480km" zbyt szybko odsłania wszystkie swoje atuty. W drugiej części wydawnictwa, szczególnie pod jego koniec zabrakło nieco bardziej  wyróżniającego się fragmentu, mocnego akcentu, do którego z radością chciałbym wielokrotnie powracać. 

(nota 7-7.5/10)

 



 
Nowa grupa w mieście, nowy urokliwy singiel, czyli zespół z miasta Fredrikstad (Norwegia) - TWIRLIES - który tworzą Sara, Christoffer oraz Sigurd.




Od czasu do czasu zaglądamy także do Meksyku, tym razem reprezentuje go zespół Macuarro Indie, który pod koniec sierpnia opublikował singiel "Fix It".




Nowy York, a w nim Toby Goodshank i Leslie Graves, fragment z niedawno opublikowanej płyty zatytułowanej "Between Worlds".




Pod nazwą Telomante ukrywa się artysta Jose Guerrero, który pochodzi z Walencji. Niedawno ukazała się jego trzecia w dorobku płyta "Al Margen De La Vision".



 
Australia i formacja DEN, która 30 października opublikuje nowe wydawnictwo całkiem zgrabnie zatytułowane "Post Pink".
 



Wczoraj ukazała się płyta "Underwater" grupy z Brooklynu, która przyjęła nazwę Cuddle Magic. Całkiem przyjemne granie.




Z Nowego Yorku przeniesiemy się szybko do Chicago, gdzie można spotkać członków grupy Starcharm, którzy kilka dni temu opublikowali nowy singiel.




MISS TYGODNIA -  "Stolica skonfederowanych stanów Ameryki", czyli miejscowość Richmond (stan Virignia), a w nim artystka - LAURA ANN SINGH - która w naszym kraju jest kompletnie nieznana. Przyznam, że czekam na jej album zatytułowany "MEAN REDS", który ukaże się 24 października. Póki co, z przyjemnością powracam do tego wybornego fragmentu.




KOMPOZYCJA TYGODNIA - trio pochodzące z Kairu, czyli Alan Bishop, nasz dobry znajomy -  Maurice Louca, i Sam Shalabi - czyli The Dwarfs Of East Agouza, płyta "Sasquatch Landslide" ukaże się 3 października nakładem zacnej oficyny Constellation Rec. Do tego czasu można cieszyć się tym cudownym kawałkiem.








sobota, 13 września 2025

COLD VENUS REVISITED - "IN THE GARDEN" (Oracula Records) "Echo w praskim ogrodzie"

 

    Nasz muzyczny pociąg mknie przed siebie, dociera do różnych zakątków świata. Nie wybiera modnych tras, od czasu do czasu zapuszcza się w rzadko odwiedzane rejony. Z pewnością należą do nich kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Często i nadal nazywane przez dojrzałych zachodnich dziennikarzy pamiętających dawne geopolityczne podziały - "blokiem wschodnim". W tym miejscu warto szczególnie podkreślić, że siła przebicia grup pochodzących ze  Słowacji, Słowenii, Czech lub Węgier, nawet w dobie Internetu, jest dużo mniejsza w porównaniu z ich odpowiednikami z Kanady, USA czy Wysp Brytyjskich. Właściwie trudno tutaj o jakiekolwiek porównanie. Brytyjskie zespoły zwykle mają za sobą całą wielką tubę marketingową, która z przeciętnego artysty w oka mgnieniu potrafi zrobić sezonową gwiazdę rocka lub popu (pół biedy, jeśli artysta rzeczywiście posiada jakiś choćby szczątkowy talent). Amerykanie, Kanadyjczycy, Brytyjczycy przede wszystkim mają bogate doświadczenie - na rejestracji płyt zjedli zęby. Przy okazji dostęp do profesjonalnego studia nagraniowego i sprawdzonych w boju fachowców lub producentów. A ci, jak wiadomo, mogą, choć nie muszą, zrobić niekiedy znaczącą różnicę. Ta najczęściej manifestuje się pod postacią oryginalnego brzmienia - zachodnie krążki wciąż dobrze brzmią, brzmią dużo lepiej, szczególnie na szarym tle smętnych krajowych produkcji. Członkowie grup reprezentujących tak zwany "blok wschodni" wiele rzeczy muszą robić samodzielnie, również popełniać błędy.


Cold Venus Revisited to trio reprezentujące kraj naszych południowych sąsiadów, na który zwykle spoglądamy życzliwym okiem. Praga stała się ciekawym miejscem do życia dla Oli Koles (wokal, bas, teksty), Vladimira Dunaytseva (gitary), i Kaana Bingola (perkusja). Jak widać po nazwiskach nie jest to czeski skład, artyści pochodzą również z Turcji czy z dalekiej Syberii. 

Początek lat 90-tych był momentem, kiedy w efekcie przemian społeczno-politycznych u naszych południowych sąsiadów zaczęło powstawać więcej zespołów gitarowych. Przed laty wspominał o tym dziennikarz The Gaurdian, który dwa lata temu napisał kilka słów o czeskiej scenie niezależnej z tamtego okresu. W tym miejscu można wymienić chyba najbardziej znaną grupę The Ecstasy Of Saint Theresa, czy moich ulubieńców The Naked Souls. Ci ostatni grali na jednej scenie ze Stereolab lub Adorable. W tym roku ukazała się reedycja ich nagrań zatytułowana "Reverb From The Depths".




Muzyka tria Cold Venus Revisited wpisuje się w nurt gitarowego grania, które nawiązuje do brzmienia lat 90-tych. Przy okazji ich kompozycji mogą przypomnieć się dokonania formacji My Bloody Valetine czy Spaceman 3. W całkiem zgrabny sposób próbują połączyć psychodeliczne tony z elementami post-punka lub shoegaze'u. Nie ma tu specjalnie nad czym się rozwodzić. Albo lubi się takie granie, albo przechodzi się obok podobnych propozycji zupełnie obojętnie. Nagrania zebrane na wydanej przed tygodniem płycie zatytułowanej "In The Garden" powstawały w okresie 2022-2024. Trio z Pragi szuka gitarowych  przestrzeni, które umiejętnie potrafi przybrudzić i zagęścić. W kolejnych odsłonach płyty przywołują atmosferę mroku oraz niepokoju. W tle można doszukać się także drobnej fascynacji stylistyką gotycką.

W  tytułowym utworze "In The Garden" przeplatają się wątki shoegaze'u i post-punka. "Keep Breathing" członkowie grupy określili mianem - "miłosnej pieśni dla smutasów" ("very sad people"). Otwierający całość "Underwater" zgodnie z tytułem zabiera słuchacza w mroczne otchłanie samotności i ponurych myśli. Dobrze jest słuchać tych nagrań z odpowiednią głośnością - oczywiście z należną troską o wrażliwe nerwy słuchowe - żeby w pełni odczuć brzmienie tria. Na szczęście - dla polskich odbiorców - wokaliza jest w języku angielskim, choć momentami bywa mocno nieczytelna. Nawet siarczyste przekleństwa wykrzyczane w języku Kundery czy Zelenki, budzą u moich rodaków szczery uśmiech.

(nota 7/10)

 




Cóż, że ze Szwecji - Anna Von Hausswolf zapowiada nadejście nowego albumu. Płyta "Iconoclasts" ukaże się 31 października.




Przeniesiemy się do Kanady, miasto Toronto, a tam Jonathan Relph, który ukrywa się pod szyldem Indoor Voices. Oto jego nowa propozycja.




Również z Toronto pochodzi kolejny duet, w dodatku bliźniaków, który przyjął nazwę Heaven For Real. 7 listopada ukaże się album zatytułowany "Whe Died & Made You The Dream".




Nasz dobry znajomy zespół z Nowego Yorku, (recenzja poprzedniej płyty na blogu) - Constant Smiles 7 listopada opublikuje nowe wydawnictwo zatytułowane "Moonflowers". Jest okazja posłuchać mojego ulubionego przeboju tej formacji.




Na ulicach miasta Chicago przy odrobinie szczęścia znajdziemy Carla Haucka, który 17 października opublikuje nowy album "Death Farm". Oto smaczny singiel, który promuje to wydawnictwo.




Przed Wami reprezentanci Australii. Nasz dobry znajomy Mick Turner (chwalony przeze mnie zespół Mess Esque, Dirty Three), Mick Harvey (Nick Cave And The Bad Seeds, The Birthday Party), wokalistka Adalita, i Marty Brown, czyli nowa grupa w mieście - Bleak Squad. W sierpniu ukazała się ich debiutancka całkiem przyjemna płyta "Strange Love". 



  
Beirut i nowa grupa SANAM, która dopiero w przyszłym tygodniu, a nie wczoraj, opublikuje album zatytułowany "Sametou Sawtan". Jednak sympatycznego singla można posłuchać już dziś.




Nagrania brytyjskiej grupy Maruja pojawiały się już kilka razy. Nadarzyła się kolejna okazja, wczoraj ukazał się ich długo wyczekiwany album zatytułowany "Pain to Power". Wydawnictwo całkiem udane, choć mocno nasycone skrajnościami.




 Nowy York, a w nim Toby Driver, którego bardzo udaną płytę zrecenzowałem kilka lat temu. Artysta jest również liderem i wokalistą formacji Kayo Dot, która niedawno wydała płytę "Every Book, Every Half - Thruth Under Reason". Oto mój ulubiony fragment.




KĄCIK IMPROWZOWANY - cóż, że ze Szwecji, zajrzymy na wydaną niedawno płytę naszego dobrego znajomego szwedzkiego pianisty Martina Tingvalla oraz jego tria - "PAX".




sobota, 6 września 2025

CHARTREUSE - "BLESS YOU & BE WELL" (Communion Group Ltd. ) "Pamiątka z Islandii"

 

    Jak przełożyć osobiste traumatyczne doświadczenia na język muzyki? Nie jest to proste zadanie. Przekonało się o tym wielu artystów, którzy pomimo szczerych chęci utknęli na mieliźnie sztampowych rozwiązań. Odpowiedź na to pytanie przynosi album "Bless You & Be Well" brytyjskiej formacji Chartreuse. Wydaje się, że nie jest to grupa szczególnie znana w naszym kraju, jak i poza jego granicami. Co tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że warto jej bliżej się przyjrzeć. Szczególnie, że druga w dorobku płyta jest bardzo udana. W dodatku zyskuje z każdym kolejnym przesłuchaniem. O czym mogłem się przekonać, obcując z tym materiałem przez ostatnich dni. Od czego by tu zacząć? Może od głosu wokalistki - Harriet "Hattie" Wilson, który bardzo dobrze odnalazł się w tych gitarowo-syntezatorowych aranżacjach.





Początkowo, gdzieś w okolicach 2013 roku, Chartreuse był czymś w rodzaju indie-folkowego duetu - Mike'a Wagstaffa i Harriet Wilson. Dopiero po kilkunastu miesiącach do składu dołączył brat Mike'a - Rory (perkusista) i basista Perry Lovering, przyjaciel Harriet z dzieciństwa. To właśnie on stracił niedawno ojca, a jego przyjaciółka Harriet Wilson musiała poddać się zabiegowi operacyjnemu. Z takimi doświadczeniami czwórka znajomych wyruszyła w podróż na Islandię, gdzie w surowych okolicznościach przyrody, w nieźle wyposażonym studiu "Floki" (pięć godzin jazdy automobilem od Reykjaviku) nagrywano kolejne kompozycje.

"Sauna, darmowy bar, bogata para przylatująca prywatnym helikopterem, jeźdźcy na koniach, proszący o kufel piwa, policjant dowożący jedzenie. Tak, to było atmosfera" - wspominał gitarzysta i wokalista Mike Wagstaff.

Za konsoletą czuwał znany fachowiec z branży - Sam Petts-Davies, który współpracował z grupą The Smile, Thomem Yorkiem, Warpaint, Puma Blue czy Frank Ocean, itd. Nic więc dziwnego, że niektóre partie gitarowe mogą przypominać odmierzanie taktów przez grupę Radiohead. Wykorzystano analogowe techniki rejestracji, począwszy od mikrofonów vintage, aż po szpulowe taśmy. Dzięki czemu brzmienie albumu "Bless You & Be Well" zyskało ciepło oraz głębie.

"Naprawdę chcieliśmy napisać coś bardziej zespołowego, z nutą nadziei brzmieniowej, i mrocznego, ale z refleksyjnymi, czasem smutnymi, tekstami. Podczas nagrywania płyty słuchaliśmy dużo nagrań Talk Talk, Arthura Russela i Here We go Magic".




Album "Bless You & Be Well" wyrósł na żyznej, jak się okazało, glebie dramatycznych doświadczeń. Jednym z kluczowych słów, które przewija się w tekstach wprost oraz metaforycznie, jest szeroko rozumiana "strata". "Strata nie musi oznaczać końca. Nie musisz być przez nią pochłonięty" - zauważył Mike Wagstaff. Tworzenie poszczególnych kompozycji było więc pewnego rodzaju terapią. Próbą pogodzenia się z emocjami, które na dobry początek tego procesu trzeba było nazwać.

Mimo wspomnianego wcześniej ciepła i miękkości, w kolejnych odsłonach nie brakuje energetycznych gitarowych riffów, które przypominały mi dawne nagrania grupy Elbow. Utwór "More" przywołuje intensywny obraz samotności. "Bless You & Be Well" - to z kolei jeden z moich ulubionych, a zarazem najstarszych fragmentów na tej płycie. Delikatne warstwowe gitary zgrabnie przeplatają się z tonami syntezatorów i drobnymi elektronicznymi dodatkami. Na pochwałę zasługuje również linia wokalna, kobieca oraz męska, która w niektórych momentach rozwija się równolegle. Producent Sam Petts - Davies ograniczył swój udział do niezbędnego minimum. Przede wszystkim postawił na instynkt zespołu, a nie starał się narzucać własnej wizji. Wyszła z tego zaskakująco spójna i bardzo udana propozycja, której przesłuchanie gorąco Wam polecam.

(nota 7.5-8/10)


 


Sporo płyt ukazało się wczoraj - Cut Copy, Shame, Saint Etienne, Ghostwoman, Go Kurosawa. A my posłuchamy tria Dlina Volny, które pochodzi z Mińska, choć mieszka obecnie w Londynie. Niedawno ukazała się ich nowa płyta zatytułowana "In Between", która tak się rozpoczyna.




Tijuana Taxi to kanadyjska formacja poruszająca się w shoegazeowej stylistyce. Przed tygodniem ukazał się ich nowy singiel.




W wietrznym mieście Chicago rezydują członkowie grupy Ganser, którzy niedawno opublikowali album zatytułowany "Animal Hospital".




Najwyższa pora na piosenkę naszych dobrych znajomych - The Saxophones. 7 listopada ukaże się ich najnowsza płyta zatytułowana "No Time For Poetry".





Miasto Athens (stan Georgia), a w nim grupa Little Mae oraz fragment z ich ostatniej płyty zatytułowanej "Painted Like Dandelions".




Kolejna śpiewająca pani pochodzi z Nashville, przybrała pseudonim LB BEISTADS. Przed tygodniem wydala całkiem niezłą płytę "Tsunami", którą warto przesłuchać w całości.




I tak oto zupełnie niepostrzeżenie znaleźliśmy się w strefie zgrabnych melodii. Kolejna należy do amerykańskiej grupy  Big Thief, która wczoraj opublikowała płytę "Double Infinity".




Również wczoraj ukazała się nowa płyta - "A Danger To Ourselves" kolumbijskiej artystki Lucrecii Dalt, której przy miksie nagrań pomagał David Sylvian. Oto jedna z moich ulubionych kompozycji.




MISS TYGODNIA - rozkosznie zapowiada się nowy album Patricka Watsona - "UH OH", premiera za trzy tygodnie, co potwierdza kolejny singiel z tego wydawnictwa. Kanadyjski muzyk zaprosił do udziału w nagraniach sporo wokalistów, a efekt tej współpracy, póki co, brzmi znakomicie.





 KĄCIK IMPROWIZOWANY - a w nim nasz kolejny znajomy, mieszkaniec Madrytu, Chip Wickham, reprezentant wytwórni Gondwana Records oraz fragment z jego wydanej wczoraj płyty - "The Eternal Now".