sobota, 9 marca 2024

KAHIL EL' ZABAR'S ETHNIC HERITAGE ENSEMBLE - "OPEN ME, A HIGHER CONSCIOUSNESS OF SOUND AND SPIRIT" (Spiritmuse Records) "Wibracyjna esencja wszechświata"

 

   Kahil El' Zabar (Clifton Blackburn) nadchodził, nadchodził i wreszcie się zjawił. Całkiem niedawno wspominałem o zbliżającej się wielkimi krokami premierze jego płyty, czy raczej pełen entuzjazmu zapowiadałem to wydawnictwo, o jakże sugestywnym, a zarazem adekwatnym, tytule -  "Open Me, A Higher Consciousness Of Sound And Spirit". Dobrze wiecie, jak to zwykle bywa, kiedy na coś się czeka. Czas, który pozostał, w jakiś dziwny sposób zaczyna się wydłużać i rozciągać, jakby był zrobiony z gumy, szczególnie, kiedy myśli się o czymś intensywnie albo wciąż do tego powraca, w kolejnych nawet pozornie bezwiednych przypomnieniach. Czas to również jeden z głównych tematów ostatniego wydawnictwa naszego dzisiejszego głównego bohatera. Jego nieubłagany upływ, sposoby odmierzania, interpretowania osobliwego przebiegu, mieszające się ze sobą trzy kierunki - przeszłość, teraźniejszość, oraz to, co dopiero nadejdzie. Jakby kolejnym wymownymi odsłonami najnowszego, dodajmy, bardzo udanego albumu, Kahil El' Zabar chciał nam przypomnieć, że to właśnie czas wyznacza nam horyzont naszego bycia tu oto.



Kahil El' Zabar to artysta wielu rozmaitych talentów. Przede wszystkim uznany i ceniony perkusista, ponoć całkiem niezły malarz, wyrafinowany kucharz, o czym mogli przekonać się nieliczni, którzy dostąpili zaszczytu skosztowania jego wykwintnych potraw, a także krawiec czy projektant. Kiedy przed laty spędzał czas u boku Niny Simone, przy okazji szył dla niej ubrania, w których legendarna wokalistka chętnie się pokazywała (jego spodnie kosztowały pięćdziesiąt dolarów za sztukę). Nie wiem, czy były to również suknie ślubne, chociażby takie, które można było podziwiać i kupić w sklepie prowadzonym przez jego matkę. Ojciec policjant oraz wuj El' Zabara grali na perkusji, nie dziwi więc fakt, że młody Kahil również poszedł w ich ślady, kontynuując naukę gry w Lake Forest College, gdzie pilnie słuchał wykładów z filozofii i muzyki. Później był półroczny staż w Ghanie, odkrywanie egzotycznej kultury, nowych podziałów rytmicznych, własnej tożsamości. 

"Chicago było wtedy (lata sześćdziesiąte) jedną wielką "wioską muzyczną" - wspominał nasz dzisiejszy bohater w jednym z wywiadów. Funkcjonując w obrębie kilku dzielnic, Kahil El' Zabar mijał na chodniku przyszłych wirtuozów trąbki, saksofonu czy fortepianu. Lista osób, z którymi współpracował jest imponująca - wspominana wcześniej Nina Simone, Cannonball Adderly, Paul Simon, Pharoah Sanders, Stevie Wonder, Archie Sheep, David Murray, Don Cherry, z którym połączyła go mocna więź przyjaźni, itd. W tym personalnym kontekście chyba łatwiej wymienić artystów, z którymi do tej pory jeszcze nie zdołał wystąpić na jednej scenie lub znaleźć się pod dachem studia podczas kolejnych sesji nagraniowych.

Swój obecny zespół Ethnic Heritage Ensemble założył w 1974 roku, mamy więc przy okazji okrągły jubileusz, czego potwierdzeniem jest najnowsze wydawnictwo oraz trasa koncertowa. Rok później w 1975, Kahil El' Zabar został prezesem AACM. Powołana do życia w 1965 roku organizacja miała wspierać afroamerykańskich twórców muzyki improwizowanej oraz eksperymentalnej. Celem nadrzędnym, jak zwykle w takich przypadkach, i w tamtym burzliwym okresie, była wolność do samostanowienia czy rozwoju, również ta ekonomiczna. Studia nagraniowe, rozgłośnie radiowe, krytyka prasowa, wszystkie te media były opanowane przez białych, którzy niechętnie odnosili się do tego typu twórczości. Ruch ten świetnie wpisał się w ówczesny niespokojny klimat społeczno-polityczny (zabójstwo Roberta Kennedy'ego i Martina Luthera Kinga). Pierwszym prezesem AACM był Muhal Richard Abrams, a początkowa składka dla członków wynosiła symbolicznego dolara. W ten sposób inwestowano w przyszłość młodych talentów, szkolono menadżerów, producentów, budowano studia nagraniowe, oraz szkoły, gdzie na specjalnych kursach uczono podstaw kompozycji i techniki. Raczej nie używano wtedy słowa "jazz", na określenie poczynań afroamerykańskich artystów, znacznie częściej mówiło się o "Wielkiej Czarnej Muzyce". Pierwszym opublikowanym nagraniem artysty wywodzącego się z kręgu AACM był album "Sounds" - sekstetu Roscoe Mitchella, który to skład jakiś czas później przeobraził się w Art Ensemble Of Chicago.



"Gatunek - powiada Kahil El' Zabar - to specyficzne postrzeganie tego, co staje się normą w danym stylu muzycznym, a przecież są jednostki, które wykraczają poza styl, żeby skierować komunikację do źródeł ducha". Trudno, szczególnie po przesłuchaniu wczoraj wydanego albumu, nie odnieść wrażenia, że amerykański artysta w tym cytacie wspomina również o sobie. Płyta "Open Me, A Higher Conscoiuness Of Sound And Spirit" to przede wszystkim niezwykła wyprawa przez czas, różne jego odnogi przeplatające się ze sobą we wzajemnym uścisku, ale także transgatunkowa opowieść dotycząca tradycji oraz historii jazzu i muzyki afroamerykańskiej. Któż obecnie mógłby to zrobić lepiej, jak nie doświadczony i niepokorny muzyk, który od samego początku swojej artystycznej drogi poruszał się własnymi ścieżkami. Warto w tym miejscu wspomnieć, że od kilku lat u jego boku wytrwale kroczą Corey Wilkes (trąbka), i Alex Harding (saksofon), a na potrzeby tej sesji w studiu pojawili się James Sanders oraz Ishmael Ali, grający na instrumentach skrzypcowych.

"Nie ma gatunku - podkreśla w kolejnym wywiadzie Kahil El' Zabar - są tylko emocje, myśli i wpływ dźwięku na naszą psychikę, na naszego ducha oraz siły życiowe". Ciężko nie zgodzić się z tym zdaniem, słuchając kolejnych udanych odsłon najnowszego wydawnictwa. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych dwunastu kompozycji jest rytmika, mniej  lub bardziej nietypowe podziały, wyrażone za pomocą całego bardzo bogatego świata perkusjonaliów (dzwonki, grzechotki, kalimba, talerze, ale również głos), w których gąszczu El' Zabar bardzo sprawnie się porusza. O część duchową - "spiritual jazz" - tego albumu zatroszczyły się pozostałe instrumenty - saksofony, trąbki, róg, skrzypce, wiolonczela, altówka, których barwne dialogi oraz subtelne opowieści pozostają w odbiorcy na dłużej. Urzeka swoboda gry poszczególnych artystów, to empatyczne czucie partnera w kolejnej sugestywnie rozwijanej opowieści.



Album "Open Me, A Higher Consciounsness Of Sound And Spirit" udanie rozpoczyna kompozycja "All Blues", autorstwa Milesa Davisa, pochodząca z klasycznego dzieła legendarnego trębacza "Kind Of Blue", zagrana zgodnie z tytułem nieco wolniej, sprytnie wyłapująca i akcentujące wszystkie te bluesowe drobiny, przynosząca wraz z sobą także nieobecny w oryginale etniczny wymiar, i funkcjonująca w ulubionym trybie amerykańskiego artysty "RHK" - "Rytmika, harmonia, kontrapunkt". Nie tylko przy okazji tej odsłony mogą przypomnieć się wczesne filmy Jima Jarmuscha. Najbardziej energetyczny, tuż obok "Kari", wydaje się być hard-bopowy "Passion Danse", którego twórcą był Mccoy Tyner. Wspaniały, rozkosznie funkujący "Compered To What" pochodzi z twórczości Eugene'a McDanielsa.

 Wiele z tych kompozycji możemy całkiem nieźle kojarzyć, oczywiście w odmienionych  wersjach - z wcześniejszych płyt El' Zabara. I tak, "Hang Tuff" pochodzi z albumu o tym samym tytule, opublikowanym w 1991 roku. Poruszający, intymny i wspaniały "Can You Find A Place" po raz pierwszy pojawił się na płycie "Black Is Back" (2014), utwór "Ornette" znajdziemy na albumie Ritual Trio - "Renaissance Of The Resistance" (1991), a "Great Black Music" dopełnił listę wydawnictwa "Follow The Sun" (2013).Jak wyraźnie widać, najnowsze dzieło załogi dowodzonej przez admirała Kahila El' Zabara, to również okazja do tego, żeby sięgnąć do poprzednich płyt tego wciąż słabo znanego w naszym kraju artysty. 

"Im jestem starszy, tym bardziej muszę stać się studentem" - podkreśla amerykański perkusista. W kolejnych fragmentach płyty "Open Me, ..." Kahil El' Zabar nie ogranicza się tylko do grania na instrumentach perkusyjnych, równie chętnie zabiera głos - śpiewa, mruczy, powtarza poszczególne frazy, wzdycha lub pojękuje, wchodząc przy okazji w interakcje z pozostałymi instrumentami. Największym atutem tego wydawnictwa jest jednak zwyczajna i od razu wyczuwalna radość wynikająca ze wspólnego grania, coraz rzadziej obecnie spotykana. Na koniec raz jeszcze oddam głos głównemu bohaterowi dzisiejszego wpisu - "Muzyka to wibracyjna esencja wszechświata". A album "Open Me, A Higher Consciusness Of Sound And Spirit" jest doskonałym tego potwierdzeniem.

(nota 8.5/10)

  


Dziś odwracamy tradycyjną kolejność oraz proporcję dodatków, na początek muzyka improwizowana lub z pogranicza jazzu i alternatywy. Przed Wami bardzo urokliwa, wyjątkowo subtelna, oraz jedna z moich ulubionych kompozycji ostatnich dni. Grupa Caoilfhionn Rose, i fragment albumu "Constellation", który ukaże się 24 maja nakładem oficyny Gondwana Records.



Ali Jackson - perkusja, Omer Avital - bas, Aaron Goldberg - fortepian, czyli formacja Yes! Trio i fragment z płyty "Spring Spring" wydanej pod koniec lutego.

 


Przeniesiemy się na Wyspy Brytyjskie, kompozycja z płyty saksofonisty Jon Loyd Quartet - "Earth Song".



Oren Ambarchi/Johan Berthling/Andrea Werliin - fragment albumu "Ghosted II", który ukaże się 26 kwietnia nakładem oficyny Drag City.



Artystka z Brooklynu Amirtha Kidambi, prężnie rozwijająca się skandynawska oficyna We Jazz, oraz kompozycja z płyty "New Monuments", która ukaże się 15 marca.



Ponoć składy nie grają, ale taki... musi zagrać. Chris Potter (saksofon), Brad Mehldau (fortepian), John Patitucci (bas) i Brain Blade (perkusja). Kompozycja pochodzi z płyty "Eagles Point", która ukazała się wczoraj. 



Pod nazwą Astrel K ukrywa się Rhys Edwards, który wczoraj opublikował album zatytułowany "The Foreign Department", gdzie znalazłem taki wyborny fragment!



Przeniesiemy się do Manchesteru, w ubiegłym tygodniu ukazał się album grupy TSSFU zatytułowany "Me, Jed And Andy". Wybrałem dla Was takie oto moje ulubione cudeńko.



Zespół prosto z Sydney, czyli Royel Otis, i ulubiony fragment z płyty wydanej na początku lutego zatytułowanej "Pratts And Pain".



Na koniec zajrzymy do słonecznej Kalifornii, jednak nie na korty Indian Wells, tylko na wydaną wczoraj debiutancką płytę grupy Torrey - "Torrey", na której znalazłem dla siebie taki oto fragment.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz