sobota, 16 marca 2024

OAN KIM & THE DIRTY JAZZ - "REBIRTH OF INNOCENCE" (Artwork Records) "Okna z widokiem na Paryż"

 

   O debiutanckim albumie naszego dzisiejszego głównego bohatera Oana Kima napisałem mniej więcej dwa lata temu. Przy okazji tamtej recenzji pochwaliłem gustowne i oryginalne połączenie indie-popu, indie-rocka, z elementami jazzu, które było znakiem rozpoznawczym poczynań francuskiego saksofonisty oraz tego wydawnictwa. Całkiem niedawno w spisie marcowych nowości płytowych zupełnie przypadkiem dostrzegłem dziwnie znajome imię i nazwisko, a także tytuł "Rebirth Of Innocence". Trzeba przyznać, że promocja tego albumu w sieci jest bardzo mizerna, wręcz śladowa, z dużą tendencją do zanikania, ujmując rzecz dość łagodnie. Mówiąc krótko, szefowie wytwórni Artwork Records znów się nie popisali. A szkoda, bo to bardzo dobre, spójne, ładnie odmierzone wydawnictwo, którego nagrania mogłyby, w sprzyjających okolicznościach, rozbrzmiewać tam i tu, tu i tam, chociażby w popularnych rozgłośniach (jeśli są jeszcze takie?), najlepiej późnym wieczorem, kiedy miodowe światło lamp przyjemnie oświetla membrany głośników.



Warto podkreślić, że to celowy i starannie przemyślany zabieg ze strony francuskiego twórcy, o koreańskich korzeniach, żeby połączyć "popową melodykę", z drobnymi jazzowymi improwizacjami. Ten melodyjny wabik powinien przyciągnąć do nagrań także tych, którzy na co dzień raczej unikają muzyki improwizowanej, a słysząc słowo "jazz" krzywią twarz w grymasie niezadowolenia. Tworząc poszczególne aranżacje, Oan Kim jak mało kto potrafi w odpowiedni sposób odmierzyć proporcje. Z jednej strony nie kłania się zbyt nisko temu, co potocznie rozumiane jest jako "komercyjne", z drugiej zaś nie przytłacza nowicjuszy jazzowych ciężarem swobodnych improwizacji. Jego kompozycje są zwarte, mają charakterystyczny smak, lekkość oraz styl, wyrażający się również poprzez filmowość niektórych tematów.

Oprócz śpiewu, barwa głosu Kima może momentami przypominać ton Devendry Banharta, nasz dzisiejszy bohater gra na saksofonie, pozostałe instrumenty wykorzystane w kompozycjach oddał w ręce zaprzyjaźnionych artystów z grupy The Dirty Jazz. Roman Redid chwycił za trąbkę, Benoit Perraudeau zagrał na gitarze, Simon Lemonnier zasiadł za zestawem perkusyjnym, Paul Henry Pasmarian, brzdąkał na basie, a Gabi Hartman pomogła wokalnie. Owa miłość do saksofonu narodziła się dość niespodziewanie, przy okazji oglądania filmu "Round Midnight" (1986 rok, reżyseria Bertrand Tavernier), z Dexterem Gordonem. To właśnie wtedy Oan Kim pomyślał, że chciałby zostać takim: "starym saksofonistą". Później były Święta Bożego Narodzenia, i prezent od kuzyna znaleziony pod choinką, w postaci płyt Dave'a Brubecka i Louisa Armstronga. W dalszej kolejności pojawił się zachwyt nad ścieżką dźwiękową Milesa Davisa, wykorzystaną w filmie "Windą na szafot", (co słychać również na ostatnim albumie), poznawanie płyt Cheta Bakera, czy Keitha Jarretta, jak chociażby kultowy album "Koln Concert". Warto wspomnieć, że ojciec francuskiego saksofonisty - Tschang-Yeul Kim - jest jednym z najbardziej znanych koreańskich malarzy. Może również dlatego syn początkowo próbował pójść w jego ślady, studiując sztuki artystyczne na Beaux-Arts w Paryżu. To zamiłowanie do filmu (Kim jest twórcą teledysków i dokumentów) oraz do fotografii (doczekał się kilkudziesięciu wystaw swoich prac, w Paryżu, Nowym Yorku czy Los Angeles), skutecznie wypełnia mu czas pomiędzy tworzeniem kolejnych kompozycji.



Płytę "Rebirth Of Innocence" udanie rozpoczyna kompozycja "Crime Jazz", i od razu wprowadza nas na plan filmu noir. Mroczna atmosfera, zamszowe oddechy saksofonu i przestrzeń, w której francuski artysta, i jego załoga, czuje się jak ryba w wodzie, co potwierdza tylko sugestywny teledysk, nawiązujący do filmów sensacyjnych  z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, jak wspomniany już dziś obraz "Windą na szafot". Zaśpiewany w duecie z Gabi Hartman "Lush" wprowadza do początkowego ponurego nastroju albumu nieco więcej światła, podobnie jak "Slow Redux", kojarzący się z melodyką dawnych nagrań Efterklang.

 Instrumentalny, a także jeden z moich ulubionych, "Kicking The Doors" przynosi wraz z sobą więcej brudu i niepokoju. Przy okazji tego fragmentu mogą przypomnieć się niektóre piosenki Toma Waitsa lub kadry przywoływanego przeze mnie w ubiegłym tygodniu Jima Jarmuscha. Nieco bardziej piosenkowe w tym zestawieniu wydają się być "The Last Dinosaur" czy "Tall Man Little House", a całość udanie zamyka  refleksyjny "Open Window". Szkoda tylko, że pozostali członkowie formacji The Dirty Jazz są dość powściągliwi w okazywaniu swojego wkładu w rozwój kompozycji. Nie ukrywam, że tu i ówdzie przydałoby się mocniejsze szarpniecie strun basu czy orzeźwiający podmuch trąbki. Może przy okazji kolejnego wydawnictwa ta konwencja ulegnie przeobrażeniu. Z kolei saksofonowe ornamenty w wykonaniu Oan Kima są pełne barw i swobody, choć krótkie bywają treściwe, i w niczym nie przypominają sztucznie doklejonych na etapie produkcji instrumentalnych partii, które nieraz można spotkać na naszym krajowym podwórku.

(nota 8/10)

 

  


Mój ulubiony utwór ostatnich dni należy do Woodsona Blacka, który ukrywa się pod nazwą Haux, i w ubiegłym tygodniu opublikował album zatytułowany "Blue Angeles".



Kilka dni temu amerykańska grupa Wand przypomniała o sobie bardzo udanym singlem "Help Desk", choć zapowiedzi nowej płyty póki co nie ma.



W ubiegłym tygodniu Marry Waterson i Adrian Crowley opublikowali nowe wydawnictwo zatytułowane "Cuckoo Stormy", oto mój ulubiony fragment.



Keep Shelly In Athens, to zgodnie z nazwą grecki duet z Aten, który po przerwie przypomniał o sobie nową piosenką.




Brytyjska grupa C Turtle w ubiegłym tygodniu opublikowała najnowsze wydawnictwo zatytułowane "Exepnsive Thrills", na którym znalazłem dla siebie taką oto rozkoszną piosenkę.



Kolejna płyta, której premiera miała miejsce przed tygodniem, bostońska formacja Gone i ulubiony fragment z albumu "Poor You".



 Thierry Zaboitzeff to francuski artysta, co niektórzy bardziej zorientowani, mogą kojarzyć to nazwisko jako współzałożyciela grupy Art Zoyd, działali od 1975 do 1997 roku. W ubiegłym tygodniu opublikował zestaw nagrań zatytułowany "Le Passage". Wybrałem taki oto fragment.



Devon Welsh to nasz dobry znajomy, na łamach tego bloga recenzowałem jego płytę z 2018 roku, który wczoraj opublikował nowy album zatytułowany "Come With Me If You Want To Live". Oto mój ulubiony fragment.



Również wczoraj nestor saksofonu Charles Lloyd opublikował najnowsze wydawnictwo zatytułowane "The Sky Will Still Be There Tomorrow".





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz