sobota, 6 maja 2023

SQURL - "SILVER HAZE" (Sacred Bones Records) "Inaczej niż w raju"

 

   "The Limits Of Control" to "sensacyjny" - przynajmniej tak podają źródła - film w reżyserii Jima Jarmuscha z 2009 roku. Tak się złożyło, że jest to również jeden z moich ulubionych filmów, z bogatego dorobku artysty niezależnego kina, który w tym roku obchodził siedemdziesiątą rocznicę urodzin. Od samego początku polubiłem charakterystyczny styl amerykańskiego twórcy - niespieszną narrację, długie i powolne ujęcia, inteligentną zabawę konwencjami, czy specyficzne poczucie humoru, które może również uosabiać zamyślona twarz Billa Murraya. Jako coraz bardziej zgorzkniały boomer wciąż w miarę jasno pamiętam dzień, kiedy z rąk siostry kolegi otrzymałem kasetę VHS, na której zarejestrowany był film "Inaczej niż w raju" - tak właśnie rozpoczęła się moja długa przygoda z jarmuschowską wizją świata. A potem oczywiście były następne, w pewnym sensie kultowe obrazy, niezapomniane projekcje, często w gronie bliskich znajomych - obecnie zwyczaj wspólnego oglądania filmów wśród młodzieży chyba całkiem zanikł. Cóż poradzić, skoro wtedy mieliśmy taką "odklejkę", dzięki czemu obejrzałem: "Poza prawem", "Nieustające wakacje", czy "Mistery Train".


Muzyka w filmach Jima Jarmuscha stanowi integralną rolę. Początkowo za ścieżki dźwiękowe jego obrazów odpowiedzialny był John Lurie, który z tego trudnego zadania wywiązywał się w kapitalny sposób. Kto wie, czy to nie po raz pierwszy właśnie w filmie "Inaczej niż w raju" usłyszałem znakomitą kompozycję Screamin' Jay Hawkinsa - "I Put A Spell On You", lub innego ulubieńca amerykańskiego reżysera - Toma Waitsa, który w ostatnim jego filmie "Truposze nie umierają" zagrał "truposza", i to bez większej charakteryzacji. Jim Jarmusch przyznawał w wywiadach, że uwielbia tworzyć muzykę, nie tylko do własnych filmów, i choć nie jest żadnym wielkim gitarzystą - "Nigdy nie brałem lekcji nauki gry na gitarze, gram instynktownie, dla mnie gitara elektryczna jest jednym z największych wynalazków XX wieku, ale traktuję ją jako generator hałasu" - czy świetnym wokalistą, to:" Muzyka jest dla niego doskonałą odskocznią, pozwala się wyszumieć".



Nie przez przypadek rozpocząłem dzisiejszy wpis od tytułu "The Limits Of Control", gdyż to właśnie przy okazji kręcenia kolejnych ujęć do tego filmu Jim Jarmusch i producent Carter Logan wpadli na pomysł powołania zespołu SQURL. Panowie byli wtedy zafascynowani takimi grupami jak Boris czy SUNN O ))), tworzyli ścieżki dźwiękowe do filmów Man Raya. Jako SQURL wydali trzy epki (2011, 2013, 2014) oraz album zawierający zapis koncertu "SQURL Live At Third Man Records" (2016). Jim Jarmusch w swojej biografii ma już zaliczony epizod grania w zespole. Na początku lat osiemdziesiątych "obsługiwał klawisze" w nowojorskiej formacji The Del-Byzanteens, z którą wydał jedną płytę "Lies To Live By" (1982). 

Opublikowany wczoraj album SQURL - "Silver Haze" to debiutanckie pełnometrażowe dzieło duetu Jarmusch/Logan. Rozpoczyna je znakomita kompozycja "Berlin '87", która doskonale wprowadza w mroczną atmosferę tego wydawnictwa. Brzmienie grupy - podczas rejestracji nagrań skorzystano z pomocy basisty - oparte na gęstych gitarowych fakturach i monotonnym rytmie, czerpie z psychodelii i post-rocka, przetwarzając inspiracje oraz pomysły w lepką dronową magmę. W poszczególnych odsłonach zmienia się tylko głębokość zanurzenia w materią dźwiękową. Sporadycznie bywa nieco jaśniej, jak w odrobinę westernowym "Queen Elizabeth", albo kiedy promienie mglistego światła rzucą tony gitary Marca Ribota, przy okazji "Garden Of Glasss Flowers". Powtarzana sekwencja dźwięków będąca tworzywem tej kompozycji, przypomniała mi fragment filmu "The Limits of Control", kiedy to Tilda Swinton powolnym krokiem udawała się na spotkanie, a w tle rozbrzmiewała muzyka formacji Boris.

W "She Don't Wanna Talk About It" - usłyszymy głos naszej dobrej znajomej Aniki Henderson (jej płytę "Exploded View" recenzowałem jakiś czas temu na łamach bloga), która bardzo dobrze wypadła u boku Jima Jarmuscha. Znacznie słabiej moim zdaniem prezentuje się Charlotte Gainsbourg, recytując poezję w "John Ashbery Takes A Work". Nie jestem wielkim wielbicielem talentu tej pani, ani jako aktorki, ani tym bardziej wokalistki, ale skoro mistrz kina niezależnego się uparł, muszę uszanować ten wybór. "Il Deserto Rosso" to jeden z najlepszych utworów tego wydawnictwa, i kolejny muzyczny podpis Marca Ribota, którego grę po raz pierwszy usłyszałem lata temu, na wspaniałym albumie Davida Sylviana - "Dead Bees On A Cake" (1999). Trzeba przyznać, że wirtuoz gitary w tej odsłonie zagrał bardzo podobnie, jak w znakomitym sylvianowskim "Midnight Sun" (w jednej z wersji Ribot ponoć wykorzystał  klucze od samochodu) - przeprowadził nas przez gęstniejący mrok chłodnej nocy, zapalając tu i ówdzie czerwone znaczniki bluesowych lampionów.

A jakie są najbliższe plany Jima Jarmuscha, który pomimo wieku nie zwalnia tempa. Podobno jesienią rozpoczną się zdjęcia do nowego filmu, po czterech latach przerwy, jakie minęły od "Truposze nie umierają" . Oto, co powiedział reżyser, w jednym z niedawno udzielonych wywiadów: "Film, do którego kręcenia się przygotowuję, żeby rozpocząć zdjęcia pod koniec roku, prawdopodobnie - tak myślę - nie będzie miał w ogóle muzyki".

(nota 7.5/10)

 


Skoro wspomniałem powyżej nazwisko Davida Sylviana, warto powrócić do nieco zakurzonej płyty "Dead Bees On A Cake", żeby posłuchać również dźwięków gitary Marca Ribota. Wtedy brzmiała świetnie, i dziś także nic w tym względzie się nie zmieniło. Wyborne!!



Pozostaniemy w jarmuschowskim nastroju. Duński psychodeliczny zespół Edena Gardens (w składzie członkowie grup Papir oraz Causa Sui), i fragment z ich najnowszej wydanej w kwietniu płyty "Agar".



Nie wiem, czy wokalistka Ravin Marie zna twórczość Jim Jarmuscha, ale jej najnowsza piosenka "The Fight" toczy się w jarmuschowskim rytmie.



Amerykańska artystka Julie Byrne 7 lipca za pośrednictwem prestiżowej oficyny "Ghostly International" opublikuje płytę "The Greater Wings".



Zapomniany przez wszystkich zespół Fridge wkrótce przypomni o sobie reedycją swojego kultowego albumu "Happiness". Moim ulubionym utworem była, jest i pozostanie, kompozycja, która kończyła to wydawnictwo.



Najnowszy opublikowany pod koniec kwietnia album Y La Bamby nosi tytuł "Lucha", pośród jedenastu kompozycji znajdziemy na niej utwór wykonany w duecie z Devendrą Banhartem.



Sekcję improwizowaną rozpocznie amerykański kolektyw BRAHJA, dowodzony przez Davida Brahja Waldena, fragmentem płyty "Watermelancholia".



Dishwasher to belgijskie trio, które w połowie kwietnia wydało płytę zatytułowaną po prostu "Dishwasher".



Moją ulubioną kompozycję jazzową ostatnich dni zostawiłem na sam koniec. Jej twórcą jest saksofonista Joe Lovano, który grając u boku Marilyn Crispell (fortepian) i Carmen Castaldi (perkusja), za pośrednictwem oficyny ECM opublikował wczoraj płytę "Our Daily Bread". To jest kolejne podejście artysty do tematu "Our Daily Bread", wcześniejszą próbę znajdziemy chociażby na albumie "Seraphic Light" (2008), z Davem Liebmanem i Ravi Coltranem.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz