W dzisiejszej odsłonie bloga, jako weteran wojny domowej, będziemy przemierzać bezkresne prerie, pustkowia oraz skaliste zbocza, w poszukiwaniu złoczyńców, którzy zamordowali naszych bliskich. Mrok będzie naszym sprzymierzeńcem, a żądza zemsty nie pozwoli nam zwątpić w sens tej wędrówki. Tak, w dużym przybliżeniu, przedstawia się zarys głównej koncepcji albumu "Balck Rider On The Storm", którego autorem jest King Dude. Pod dźwięczną nazwą ukrywa się jeden człowiek - Thomas Jefferson Cowgill. Bynajmniej nie jest on potomkiem słynnego trzeciego w kolejności prezydenta USA, tylko muzykiem funkcjonującym od kilkunastu lat na scenie blackmetalowej - zespoły Book Of Black Earth, OUKKL, Teen CCTHULHU.
Pochodzący z deszczowego Seattle artysta ponad dekadę temu postanowił zrobić coś tylko i wyłącznie na własny rachunek. Początkowo miała to być jedynie drobna odskocznia od grania w zespołach metalowych, kompozycje stworzone głównie dla siebie, bez myślenia o szerszej publiczności. Te pierwsze próbki demo Thomas Jefferson Cowgill przesłał do Kima Larsena, z duńskiej formacji Of The Wand And The Moon, który zachęcił amerykańskiego twórcę do umieszczenia ich w sieci. Debiutancki album King Dude ukazał się w 2010 roku i nosił tytuł "Tonigh's Special Death". Stylistycznie nawiązywał do dark-folku, mrocznej americany czy psychodelii, i w tej estetyce King Dude porusza się do dziś. Jednym z ważniejszych idoli amerykańskiego gitarzysty wciąż pozostaje Leonard Cohen. Dlatego nie może dziwić fakt, że sporo piosenek nawiązuje do melodyki klasycznego kanadyjskiego barda, tyle że Cowgill osadza swoje ponure pieśni w mrocznej rockowej przestrzeni. Złowieszczy nastrój, atmosfera grozy lub zbliżającej się zagłady, śmierć, mroki duszy - to ulubione wątki oraz tematy przewijające się w twórczości King Dude'a. Jak sam przyznał w jednym z wywiadów, w młodości miał poważny epizod z narkotykami. "Psychodeliki odegrały ogromną rolę w moim życiu (...). Pierwsze instrumenty, które kupiliśmy, pochodziły z pieniędzy zarobionych na sprzedaży narkotyków". Obecnie nie korzysta już z "pomocy" środków psychoaktywnych. Zdecydowanie bardziej od nich woli medytację, czy pobyt w komorze deprywacji sensorycznej.
Najnowszy album "Black Rider On The Storm" nie powstał w komorze deprywacyjnej, ale dość sugestywnie oddziałuje na zmysły słuchacza. Jedenaście udanych kompozycji odwołuje się do dokonań takich twórców i zespołów, jak wspomniany wcześniej Leonard Cohen, Nick Cave, The Bad Seeds, Swans, Fields Of The Nephilim, czy recenzowany niedawno Wovenhand. Wiele z tych pieśni mogłoby posłużyć jako ścieżka dźwiękowa do serialu "True Detective". Otwierający całość "Hell's Canyon", dobrze odzwierciedla okładkę płyty. Tytułowy "Black Rider On The Storm" czerpie z melodyki Cohena, jednak muzyk ze Seattle pomalował te charakterystyczne nuty ciemnymi i szarymi barwami, posługując się monotonnym rytmem, akcentami gitar i dobrą wokalizą. Przy tej ostatniej warto zatrzymać się w tym momencie na dłużej. Thomas Jefferson Cowgill bardzo świadomie używa swojego głosu, dzięki czemu w kolejnych odsłonach krążka wykorzystuje go na różne sposoby. I tak, w drapieżnym i energetycznym "All I See Is You" mocno przypomina sposób śpiewania Nicka Cave'a, z okresu wczesnych płyt z grupą The Bad Seeds. Z kolei w piosence "The Bitter Cup" wokaliza Cowgilla przypomniała mi niektóre utwory Johnny Casha. W świetnym i chyba moim ulubionym "Dead Man" amerykański twórca zaśpiewał jeszcze inaczej, sięgając do głębin swojego gardła, przy wtórze kobiecego chórku. Na płycie "Black Rider On The Storm" znajdziemy również fragmenty pozbawione warstwy wokalnej, pełniące funkcję barwnych ilustracji - "The Driffer And The Dog", czy "Strange Visions". Całkiem zgrabnie zaaranżowany został "Bury The Knife", z ornamentami gitar, z rockowym zacięciem oraz sporą dawką dobrze rozplanowanej przestrzeni. Thomas Jefferson Cowgill woli rejestrować materiał samodzielnie, niż korzystać z rad i wskazówek wykształconego inżyniera dźwięku. Ci ostatni jego zdaniem działają w oparciu o jedną i tą samą metodologię pracy. Według opinii muzyka z Seattle mają sprawdzony i "właściwy sposób" na wykonanie pewnych rzeczy w studio nagraniowym, i nie dopuszczają do siebie myśli, że można zrobić coś inaczej. "Opuszczamy czas rewolucji przemysłowej, epoki rolnictwa, i zmierzamy w stronę wieku, gdzie ludzie mają mnóstwo wolnego czasu oraz urządzenie w kieszeni, które może karmić ich bzdurami" - tyle King Dude, resztę usłyszycie na płycie.
(nota 7.5/10)
W dodatkach do dania głównego początkowo pozostaniemy w podobnym apokaliptycznym nastroju, i przeniesiemy się na płytę kanadyjskiej grupy Yoo Doo Right - "A Murmur, Boundless To The East", która ukaże się 10 czerwca nakładem oficyny Mothland. Rejestracji nagrań dokonano w słynnym, i wspominanym nieraz na łamach tego bloga, studiu Hotel2Tango. Przyznam, że w ostatnich dniach bardzo często wracam do tego fragmentu. Jest moc!
Z Montrealu przemieścimy się za darmo i bez przeszkód do Oakland, w stanie Kalifornia, skąd pochodzi grupa Parallel, która 1 kwietnia opublikowała epkę "Parallel".
Całkiem urokliwa miniatura od Bobby'ego Orozy, który reprezentuje Finlandię, z gościnnym udziałem Cold Diamond & Mink.
Prześliczna zwiewna i lekka piosenka z płyty "Diving Rings", autorstwa grupy pochodzącej z Gruzji - Night Palace.
Zapomniany chyba nawet przez swoich fanów Interpol, na 15 lipca zapowiedział premierę nowego albumu "The Other Side Of Make - Believe".
The Smile - czyli Thom Yorke, Jonny Greenwood i Tom Skinner, oraz kolejna odsłona z nadchodzącej płyty Pana-vision.
W kąciku improwizowanym fragment płyty, która ukazała się w 1960 roku Max Roach - "We Insist! Max Roach's Freedom Now Suite". Tak się złożyło, że właśnie pojawiła się kolejna zremasterowana wersja tego albumu, dokonana przez zasłużonego na tym polu inżyniera dźwięku Bernie Grundmana. Wspaniała rzecz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz