sobota, 9 kwietnia 2022

TO DIE ON ICE - "UNA SPECIE DI FERITA" (Grandie Records) "Anal, squirt, Lynch core"

 

    Wszyscy doskonale wiemy, że albumy pochodzące ze słonecznej Italii nie są naszym pierwszym wyborem, jeśli chodzi o zapoznawanie się z najnowszymi płytami. Powiedzmy sobie wprost - zwykle znajdują się na szarym końcu listy krążków, które zamierzamy przesłuchać. W trakcie naszych blogowych spotkań kilka razy zamieściłem recenzje albumów włoskich zespołów reprezentujących scenę jazzową lub alternatywną. Przyznam szczerze, że nie wiem dokładnie, czego obecnie słuchają Włosi. Nie znam również ich dźwięcznego języka, dlatego też przygotowując dzisiejszy wpis, musiałem poprosić o pomoc znajomą mieszkankę Półwyspu Apenińskiego, która przybliżyła mi wywiady z członkami zespołu To Die On Ice, i której z tego miejsca składam serdeczne podziękowania. Grazie Mille Signora M.



   Bohaterowie dzisiejszej odsłony bloga pochodzą z północnych Włoch. Wcześniej próbowali swoich sił grając w zespołach hardcorowych czy post-punkowych.  Kilka lat temu gitarzysta Filippo (członkowie grupy To Die On Ice nie podają nazwisk), na Piazza Maggiore w Bolonii spotkał basistę zespołu Oralce - Simone'a. Po krótkiej wymianie zdań panowie doszli do wniosku, że fajnie byłoby stworzyć muzykę, która nastrojem nawiązywałby do  filmów Davida Lyncha - stąd ich późniejsze określenie "Lynch Core". Swoje próby zarejestrowali na taśmie, ale po jej przesłuchaniu doszli do wniosku, że to, co powstało, nie nadaje się do publikacji. Zawiesili więc pomysł wspólnego muzykowania na pewien czas (dokładnie mówiąc na pięć długich lat), i powrócili do macierzystych formacji. Dopiero ubiegły rok przyniósł wraz z sobą odświeżenie koncepcji nagrania dark-jazzowego albumu. W studiu w Bolonii spotkali się: Filippo (gitara), Alessandro (perkusja), Simone (bas), oraz Andrea (saksofon), żeby pod nazwą To Die On Ice zarejestrować osiem kompozycji.

Od samego początku tego wydawnictwa, czyli od utworu "Fisting - Come Una Palude", aż do ostatnich tonów "Dirty Talk...." - udało się stworzyć i utrzymać specyficzny niepokojący, czy tez ponury nastrój, który może kojarzyć się z kadrami filmów Davida Lyncha. Na uwagę zasługuje pewna surowość tego materiału - proste gitarowe riffy, monotonny rytm perkusji - wystawiająca świadectwo o poprzednich dokonaniach poszczególnych członków zespołu. Wysunięty do przodu mięsisty bas i miarowe uderzenia perkusji napędzają poszczególne utwory. Dodatkowe barwy wnoszą dźwięki post-rockowej gitary. Leniwe tony nieco oddalonego saksofonu, który funkcjonuje w oparciu o efekty pogłosowe, kreują specyficzną atmosferę oraz głębię. W odróżnieniu od czołowych przedstawicieli nurtu dark-jazz, takich jak: Bohren & Der Club Of Gore, Dale Cooper Quartet albo Aging, o których wiele razy wspominałem na łamach tego bloga, brzmienie włoskiego kwartetu jest bardziej szorstkie i brudne, a muzycy stosują zwarte i dość krótkie wypowiedzi. Raz tempo akcji jest nieco żywsze, w innym odsłonach wyraźnie zwalnia lub rwie się, i pozwala gitarzyście odmierzać kolejne mroczne takty. Sporadycznie pojawia się także drobna narracja wokalna, która dla zwiększenia efektu zamienia się w pewnym momencie w krzyk.

Od razu, po zerknięciu na charakterystyczną okładkę, rzucają się w oczy tytuły kolejnych utworów, nawiązujące bezpośrednio do kategorii filmów porno - "Fisting...", "Anal...", "Cumshot...", "Squirt...", i na "Dirty Talk..." kończąc. Według Filippo był to celowy zabieg. Używając takich określeń gitarzysta włoskiej grupy chciał podkreślić zakłamanie mieszczańskiej moralności. Trudno z nim się nie zgodzić, że strony zawierające pornografię wciąż są najczęściej odwiedzanymi w sieci. Karmią się nimi nasze oczy i zmysły, a tym samym niepostrzeżenie zmianie ulega nasza wrażliwość i poczucie smaku. Ciężko od twórców porno oczekiwać finezji, czy chociażby odrobiny oryginalnego myślenia. Jednak nagość, jak wiele innych rzeczy, można pokazać w różny sposób, co udowodnił przed laty Andrew Blake, który swoje artystyczne wizje lubił ilustrować również muzyką jazzową. Drugi człon nazw utworów na płycie grupy To Die On Ice, właściwie ich rozszerzenia, jest w języku włoskim. I tak, "Tutto Quello Che Di Resta" - nawiązuje do piosenki Maldestro. Tytuł "Una Citta In Fiamme" odwołuje się do powieści kryminalnej "City In Fire", autorstwa Gartha Riska Hallberga (2015). Pozostałe włoskie odnośniki mówią o: "przygryzionych wargach", "kształcie chmur", czy "śmierci pod neonem pralni". Płytę nagrano w studio Vacum, pod okiem znanego we Włoszech producenta Enrico Baraldiego, a sugestywną okładkę zaprojektowała lokalna artystka Caterina Birolo.

(nota 7/10)

 



W dodatku do dania głównego zajrzymy na opublikowaną 7 kwietnia płytę kanadyjskiej grupy The Henrys - "Shrug". To wciąż mało znana w naszym kraju grupa, która porusza się po terytorium indie-folku, americany, nawiązując również, jak w przypadku najnowszego wydawnictwa, do twórczości Davida Sylviana z okresu działalności zespołu Rain Tree Crow.



Bjorn Riis kojarzony głównie z formacją Airbag, opublikował wczoraj solową płytę "Everything To Everyone". Najbardziej przypadła mi do gustu kompozycja "Every Second Every Hour".



Daniel Rossen do tej pory kojarzył  się z szyldem Grizzly Bear, o której to grupie wspominałem przed tygodniem. Wczoraj ukazała się jego solowa płyta "You Belong There".



Cóż, że ze Szwecji... czyli formacja La Sante w bardzo urokliwym singlu "Something Is Happening".



Joachim Libens to artysta pochodzący z Belgii, który ukrywa się pod nazwą The Hounted Youth. Właśnie ukazał się jego promocyjny singiel, choć na cały album przyjdzie nam poczekać aż do jesieni.



Album zespołu The Smile w coraz większym stopniu przestaje być tajemnicą. Oto kilka dni temu pojawiła się jego kolejna odsłona.



W kąciku improwizowanym zajrzymy na najnowszą płytę klawiszowca Dave'a Hartla - "Tales From The Plague". Artyście pomogli Carl Sax na saksofonie, Josh Orlando (perkusja), Miles Hartl -  gitara, oraz dwie wokalistki - Paula Johns i Gesenia Erolin.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz