sobota, 2 kwietnia 2022

SEABEAR - "IN ANOTHER LIFE" (Morr Music) "Spotkanie po dwunastu latach"

 

     Wygląda na to, że nie tylko w naszym kraju stacje radiowe odcisnęły piętno na kilku pokoleniach słuchaczy. Celowo użyłem trybu czasu przeszłego, gdyż udział radia w tak zwanym rynku medialnym systematycznie spada. Wszystkie istotne publikatory przeniosły się do sieci, i to głównie za jej sprawą słuchamy, czytamy i oglądamy. Dobrze utrwalone nawyki trudno zmienić. Przyznam szczerze, że wciąż lubię posłuchać radia, i jeśli nie jest to któraś z rozgłośni oferująca muzykę alternatywną oraz jazz za pośrednictwem internetu, najchętniej wybieram "Dwójkę", co i Wam, drodzy czytelnicy, gorąco polecam. 

W pobliżu włączonego - dodajmy dla pewności - radioodbiornika dorastał również nasz dzisiejszy bohater - Sindri Mar Sigfusson. Islandzki artysta doskonale pamięta, jak będąc dzieckiem i nastolatkiem słuchał piosenek nadawanych w radio. Nie tylko słuchał. Po pewnym czasie wyrobił w sobie nawyk dzwonienia do rozgłośni i zamawiania konkretnych utworów. Później było nerwowe oczekiwanie, czy redaktor prowadzący audycję spełni kolejne jakże pilne prośby spragnionego wrażeń młodzieńca. Przygotowana wcześniej kaseta, ustawiona w odpowiednim miejscu. I palec zawsze gotowy, żeby w dowolnym momencie nacisnąć przycisk "Rec". Zanim Sifgusson został ikoną islandzkiej sceny alternatywnej, nie myślał o tym, żeby w przyszłości zajmować się muzyką. "Zawsze tylko rysowałem i malowałem. Sądziłem, że w przyszłości pójdę do szkoły i będę uczył dzieci sztuki". Jednak po drodze zdążył znudzić się edukacją do tego stopnia, że z trudem ukończył szkołę średnią. W 2002 roku opuścił Islandię i rozpoczął naukę na Camberwell Of Arts w Londynie. Samo miasto nie przypadło mu specjalnie do gustu. "W powietrzu czuło się, że nikt w Londynie nie jest specjalnie szczęśliwy". To właśnie w tamtym okresie nabył swój pierwszy sampler oraz gitarę akustyczną, i zaczął rejestrować pierwsze nagrania. Po powrocie do Rejkjaviku przez jakiś czas pracował zawodowo - między innymi w pocie czoła układał kostki kolejnych chodników. Zmęczony fizyczną pracą rozpoczął następny etap edukacji, tym razem na Iceland Univeristy Of The Arts". "Zajęcia odbywały się tylko do południa, więc reszta dnia była wolna. Dlatego postanowiłem nagrać epkę". Płyta w postaci Cd-r, z ręcznie robioną okładką, skopiowana w kilkudziesięciu egzemplarzach, rozeszła się głównie pośród najbliższych znajomych. Do dziś Sindri Mar Sigfusson nie wie, jakim cudem trafiła ona do rąk szefa niemieckiej wytwórni Tomlab. Ten ceniony w alternatywnych kręgach label postanowił wydać jeden utwór. Na drugiej stronie pamiętnego dla grupy Seabear singla znalazła się piosenka formacji Grizzly Bear.  Niewykluczone, że trop zwierzęcych nazw odegrał tu podstawową rolę. Chwilę później Sigfusson otrzymał zaproszenie, żeby zagrać koncert w Berlinie. Problem polegał na tym, że zespół jako taki wtedy jeszcze nie istniał. Sigfusson nie miał innego wyjścia, jak tylko zaprosić znajomą skrzypaczkę oraz przyjaciela z dzieciństwa, który brzdąkał na gitarze, żeby pojechali razem z nim do stolicy Niemiec. Występ sceniczny miał miejsce w teatrze Volskbuhne, i przypadł do gustu właścicielom oficyny Morr Music na tyle, że pojawiła się propozycja podpisania kontraktu płytowego. 



Przez skład grupy Seabear przewinęło się kilkunastu muzyków, ale jego trwały trzon stanowiło sześciu artystów. Nagrali dwa albumy długogrające, w tym udany debiut "The Ghost That Carried Us Away" (2007). Po trzech kolejnych latach ciągłych koncertów, muzycy byli zmęczeni, także swoim towarzystwem, więc musieli odpocząć. Poza tym niektórzy z nich zdążyli założyć rodziny, pojawiły się dzieci, nowe obowiązki, otwierał się przed nimi zupełnie inny etap życia. Dlatego po koncercie w Tjarnarbie w 2010 roku grupa Seabear zawiesiła działalność. Jednak Sindri Mar Sigfusson nie próżnował - nagrywał muzykę do reklam i filmów, pomagał znajomym przy realizacji ich solowych płyt, na przykład koleżance z grupy Soley Stefansdottir, znanej jako Soley, współpracował z Sigur Ros, i powołał do życia projekt muzyczny Sin Fang.

Najnowsza wydana po dwunastu latach przerwy płyta zespołu Sebear - "In Another Life", wyrosła z tęsknoty za wspólnym graniem. Na okładce tego wydawnictwa możemy dostrzec sześć twarzy artystów, którzy stanowili wspomniany już wcześniej trwały trzon grupy, i którzy ponownie zapragnęli coś razem stworzyć. Powstało jedenaście całkiem udanych indie-folkowych piosenek. Album otwiera jedna z najlepszych kompozycji tego krążka, czyli urokliwa "Parade", która ustawia poprzeczkę oczekiwań odnośnie całej płyty. "Running Into A Wall" brzmieniem nawiązuje do radosnych momentów, jakie można odnaleźć w bogatej dyskografii Yo La Tengo. Indie-popowy "Waterphone", z delikatnymi akcentami instrumentów dętych zostaje w pamięci na dłużej, również za sprawą chwytliwego refrenu. "Talking In My Sleep" zbudowany na intrygującej podstawie rytmicznej, wykorzystuje dwie przenikające się wokalizy i dream-popową melodykę. "We Could Everything" to chwila zatrzymania i refleksji, potrzebna po energetycznym początku. Na albumie "In Another Life" znajdziemy niewiele elektronicznych dodatków i technicznych modyfikacji, czego w ostatnich latach, także na solowych wydawnictwach, Sindri Mar Sigfusson lubił nadużywać. Największe bogactwo instrumentalne niesie ze sobą "Weathergun" - cymbałki, harmonijka, akordeon, skrzypce, alt-countrowa gitara. Nieco słabsza wydaje się być końcówka albumu, gdzie odrobinę zabrakło pomysłów, ale udało się zachować dobrą energię, czego potwierdzeniem może być zamykający całość "Oslo", nawiązujący do twórczości Belle And Sebastian.

(nota 7/10)

 


Podobny nastrój do wydanej wczoraj płyty Seabear prezentuje Hector Gachan, który singlem "Asking For A Friend" promuje najnowszy album. Płyta "Care 2 Share" ukaże się 2 czerwca.



Przed Wami chyba najbardziej gorąca nowość ostatnich godzin i dni, szeroko komentowana w prasie branżowej, czyli Alabaster DePlume - "Gold". Pod tym szyldem ukrywa się saksofonista, poeta z Manchesteru - Gus Fairbairn. Bardzo polecam to wydawnictwo. Warto!



Vibrations Of The Sun to duet Christopher Cordoba i Paul Frederick, prosto z Londynu. Całkiem niedawno opublikowali oni płytę "Vibrations Of The Sun". Często wracam do tej kompozycji.



Z Nowego Yorku pochodzi duet Tempers, który tworzą Jasmine Golestanek i Eddie Cooper. Wczoraj opublikowali płytę "New Meaning".



Dużo cudownej przestrzeni znajdziemy w grze pianisty Geralda Claytona, który za pośrednictwem oficyny Blue Note Records opublikował album "Bells On Sand".



W kąciku improwizowanym wystąpi również kwartet z Amsterdamu - Bruut! oraz fragment ich ostatniej płyty zatytułowanej "Zest".



   







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz