Tak się złożyło, że producentem albumu Howarda był Bond... Chris Bond, którego Siv Jakobsen poprosiła o pomoc podczas prac nad ostatnim wydawnictwem. I trzeba przyznać, że brytyjski producent dołożył wszelkich starań, żeby charakterystyczny głos norweskiej wokalistki znalazł dla siebie odpowiednią przestrzeń. O ile na debiutanckim "The Nordic Mellow" dominowało akustyczne brzmienie, o tyle na "A Temporary Soothing" znajdziemy mnóstwo ciekawych aranżacyjnych pomysłów. Dzięki wspólnym wysiłkom Chrisa Bonda oraz odpowiedzialnego za miksy Zacha Hansona (współpracował z Bon Iver, Waxahatchee), otrzymaliśmy do rąk zestaw dwunastu intrygujących indie-folkowych kompozycji. "Piosenki (...) są jak małe kapsuły czasu", potrafią przenieść twórcę do konkretnych momentów z przeszłości. "Pamiętam jak wyglądał wtedy pokój, jaka była pogoda...".
Już pierwsze słowa na płycie "A Temporary Soothing" zdradzają jej intymny charakter. Oto mamy do czynienia z czymś na kształt refleksji, zapisków, fragmentów prywatnego dziennika. "Nocą leżę w łóżku, obawiam się jutrzejszego światła". "Tytuł - "A Temporary Soothing" - powstał, kiedy uprzytomniłam sobie, że tak naprawdę nie można cały czas czuć się szczęśliwym" - zdradziła w jednym z wywiadów Siv Jakobsen. Do tej pory jej twórczość była kojarzona głównie z nordycką zadumą, melancholią, smutkiem, kobiecą delikatnością. Przy okazji drugiego wydawnictwa norweska wokalistka chciała, żeby piosenki zabrzmiały nieco mocniej oraz intensywniej. I takie też jest - jak na możliwości Jakobsen - energetyczne otwarcie albumu, czyli "Fearthe Fear". Potencjał alternatywnego przeboju posiada również "Anywhere Else" - piosenka o niepokoju, ale nie tym paraliżującym, czy wywołującym panikę, ale takim, który systematycznie drąży nas od środka i trzyma w "miękkim uścisku". Moją uwagę przyciągnął również śliczny "From Morning Made To Evening Laid", z bardzo dobrym rozwinięciem w drugiej części. Takich sugestywnych rozwinięć próżno było szukać na poprzednim krążku. Krótki i filmowy temat "Mothercombee" łagodnie i płynnie przechodzi w zamykający całość "I Call It Love". Z kolei "Fraud, Failure" przypomniał mi dawne dokonania Perry Blake'a - partia skrzypiec wykorzystana w tym utworze, przywołała barwny rustykalny pejzaż, chociażby taki, jaki rozciąga się na angielskiej prowincji, w pobliżu miejscowości Devon, gdzie nagrywano ten album. Kompozycja "A Feeling Felt Or Feeling Made" ma coś z estetyki rozwijanej przez Bena Howarda. Trudno dziwić się temu skojarzeniu, skoro tam i tu mamy do czynienia z tym samym producentem. Również ten klimat roztacza wokół siebie indie-popowa i moja ulubiona piosenka "Fight Or Flight". Inspiracją do powstania tego nagrania była fotografia bardzo starej - jak podkreśla Siv Jakobsen - pary leżącej razem w łóżku. Kto wie, być może on i ona, leżąc tak obok siebie, brali właśnie jeden z ostatnich oddechów. "Piosenka rozwinęła się w szersze spojrzenie na to, co znaczy zostać z kimś na zawsze, zdecydować o tym, i być tego pewnym" - oświadczyła Jakobsen. Stąd nie dziwią w tekście takie oto frazy: "To niekończąca się walka lub ucieczka, żeby przegrać, żeby kochać, odejść lub pozostać".
Dobre wiadomości z obozu Siv Jakobsen są takie, że norweska artystka uniknęła tradycyjnej pułapki drugiego albumu. Najnowsze wydawnictwo jest inne, ciekawsze i lepsze od udanego debiutu, pokazuje wyraźnie, że wokalistka wciąż stawia sobie nowe cele, i nadal się rozwija.
(nota 7.5-8/10)