A przecież są to rzeczy wyjątkowe, stworzone z rozwagą i namysłem, ze starannością i precyzją godną zegarmistrza czy jubilera, który w swojej pracy pochyla się nad każdym najdrobniejszym detalem. Bo każdy najmniejszy nawet szczegół ma tutaj znaczenie, o jego wykorzystaniu zadecydowały długie rozmowy, częstokroć intelektualne dysputy, których echa wyłapały wytłumione ściany studia nagraniowego. Chociażby takiego jak to w Berlinie, przy Columbiadamm 10 - "Candybomber Studio" - gdzie sesje odbywają się pod czujnym okiem Ingo Kraussa (próbuje łączyć zdobycze nowoczesnych technologii z analogowym duchem).
Jak wieść gminna niesie, to Samuel Rohrer (perkusista jazzowy, współpracował z Erikiem Truffazem, Arildem Andersenem, Markusem Stockhausenem, założyciel platformy Arjunamusic) wyszedł z inicjatywą i zaprosił do Berlina Jana Banga (norweski muzyk, producent, współpracownik Molvaera i Arve Henriksena), oraz Eivinda Aarseta (norweski gitarzysta, przewinął się przez wiele składów jazzowych, wydający swoje płyty w ECM i Jazzland). Owocem tego spotkania było kilka nagrań, które powstały w wyniku swobodnej improwizacji. Tak zarejestrowany materiał poddano starannej analizie i pogłębiono podczas kolejnych faz produkcji. Pewnie to również Samuel Rohrer przy wydatnym wsparciu Eivinda Aarseta zdołał namówić Jana Banga, żeby ten udzielił się wokalnie. Jan Bang z kolei przesłał zarejestrowany materiał przyjacielowi - Erikowi Honore - który nie dość, że wymyślił nazwę całego projektu (nawiązując do książki Paula Theroux - "Dark Star Safari") i napisał kilka tekstów, to jeszcze skomponował dwie dodatkowe piosenki. Erik Honore to pisarz i muzyk, z wykształcenia inżynier dźwięku, współtwórca festiwalu "Punkt", który współpracował z Davidem Sylvianem, Nilsem Petterem Molvaerem, Arve Henriksenem.
Wymieniłem powyżej wszystkie te nazwiska nie bez powodu, ponieważ album "Dark Star Safari" eksploruje rejony stylistyczne po których poruszają się lub poruszali wspomniani przeze mnie artyści. Melancholia, nostalgia, nastrój skupienia i wyciszenia, skandynawski chłód i głębia, krainy spowite cieniem lub mrokiem, połączenie szeroko pojętej elektroniki z elementami jazzu, spacer po terytorium, które tak udanie i przez tyle lat odkrywał David Sylvian. Już od samego początku płyty - "Labyrinthine" - słuchacz łapie się na tym, że czeka, kiedy w końcu pojawi się ten tak dobrze znany i wytęskniony głos Davida Sylviana. Nie wiem, czy autor jednej z najpiękniejszej kompozycji mojego życia - "BEFORE THE BULLFIGHT" - otrzymał zaproszenie do udziału w projekcie sympatycznej czwórki. Być może w istocie tak było, a Sylvian zgodnie z nowym, utrwalonym seriami powtórzeń, zwyczajem grzecznie odmówił. Wiem za to, że muzyka ukryta pod 10-cioma indeksami wydawnictwa "Dark Star Safari" swobodnie mogłaby wyjść spod pióra angielskiego artysty, kiedy ten tworzył urokliwe tematy zamknięte na albumie "Blemish", lub kiedy odliczał uwielbiane przeze mnie takty: "We Will Lie Back On A Pillow Of The Whitest Snow", w niezwykłym "THE LIBRARIAN", lub gdy u boku nieodżałowanego Micka Karna, Jansena i Barbieriego śpiewał "Black Water", przy okazji Rain Tree Crow.
Co ciekawe Erik Honore, Jan Bang (i Arve Henriksen) spotkali się całkiem niedawno z Davidem Sylvianem, a owocem tej współpracy był krążek "Uncommon Dieties". Jednak Sylvian na tym wydawnictwie ograniczył się jedynie do melorecytacji. Naturalnie Jan Bang nie ma tak charakterystycznego głosu jak angielski bard, ale fakt, że mimo wszystko zdecydował się ozdobić kolejne kompozycje swoim wokalem, zaliczam do dużych plusów. Na albumie "Dark Star Safari" nie brak dźwiękowych eksperymentów, awangardowych rozwiązań spod szyldu "Jan Bang", są szumy, trzaski, przetworzone sample ("remix na żywo") i repetycje, jak w "Family Gossip", jest granie ciszą, kameralna atmosfera oraz gitarowe pasaże. Dominuje mrok, pogłębiona strefa cienia, uwagę zwracają sugestywne, plastyczne i głębokie faktury dźwiękowe, wyrafinowane aranżacje i nad wyraz smakowita produkcja. W pamięci na długo pozostaną wybitny "Resilient Star", transowy "Mordechai (A Prophecy)", poruszający "White Rose" i "Fault Line".
Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że album "Dark Star Safari" to płyta dla nielicznych, wciąż spragnionych tego typu brzmień, poszukiwaczy i kolekcjonerów, w pewnym sensie osieroconych przez Davida Sylviana, którego duch unosi w każdej z tych dziesięciu kompozycji. Jeśli chodzi o skromną osobę autora tego wpisu, to niezmiennie będę trzymał kciuki za takich artystów, którzy wciąż chcą eksplorować tereny niegdyś odkrywane i współtworzone przez Davida Sylviana, Jansena, Barbieriego, Brooka, Ishama, Eno, Zazou itd. Jakby nie patrzeć, czego by nie powiedzieć, takich małych dzieł sztuki, takich wyjątkowych wydawnictw z każdym rokiem pojawia się coraz mniej.
(nota 8/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz