piątek, 15 marca 2019

MATS EILERTSEN HARMEN FRAANJE THOMAS STRONEN - "AND THEN COMES THE NIGHT" ( ECM Records) "Brak, trumna oraz granie ciszą"

   Tak naprawdę zamierzałem napisać o innym trio jazzowym, Oddegeir Berg Trio i płycie: "In the End of the Night", którego debiut recenzowałem na łamach tego bloga ( kliknij tutaj ). Niestety, moim zdaniem i pewnie nie tylko moim, ich druga odsłona wydawnicza nie jest tak ciekawa, jak pierwsza. Dość powiedzieć, że nie znalazłem na krążku ani jednej kompozycji, do której chciałbym powrócić. Tym razem ewidentnie czegoś zabrakło.

Nieco inny przypadek stanowi najnowszy album grupy Lambchop - "This (Is What I Wanted To Tell You)". Tutaj jest po prostu czegoś za dużo. A ta wspomniana przeze mnie mnogość dotyczy zmian, przekształceń, zniekształceń, na poziomie głosu wokalisty. Najwidoczniej Kurt Wagner po nagraniu kilkunastu albumów uznał,  że forma głosu, którą prezentował do tej pory jest niewystarczająca. Dlatego też niemal na całej najnowszej płycie jego głos został poddany obróbce technicznej - w ruch poszedł vocoder, efekty, filtry itd. Nie powiem, zastosowanie takich właśnie studyjnych zabawek sprawdza się, w jednej czy drugiej muzycznej opowieści, chociażby jako ciekawostka, zerwanie z rutyną. Jednak kiedy przychodzi nam wysłuchać całej wyprodukowanej w ten sposób płyty, gdzie nie wiemy, czy poszczególne partie tekstu prezentuje człowiek, komputer lub maszyna, łapiemy się na tym, że ogarnia nas znużenie, a nawet rozdrażnienie. Jestem ciekaw, jaki cel zamierzano w ten sposób osiągnąć. Być może wynikało to z potrzeby bycia "nowoczesnym". I to niestety ta, pojęta w specyficzny sposób, potrzeba "nowoczesności" okazała się być gwoździem do trumny, w której pochowam najnowszy album grupy Lambchop (oczywiście w tle wciąż rozbrzmiewa muzyka tego zespołu i to fragmentami całkiem dobra, ale słuchacz odnosi wrażenie, że obcuje bardziej z remiksami niż z tradycyjnym krążkiem: zdecydowanie bliżej temu albumowi do ostatniej propozycji "Flotus", o której również napisałem na łamach tego bloga (kliknij tutaj), niż chociażby do klasyka gatunku - "Is a Woman").

Z pewnością do tej trumny nie trafi najnowsze wydawnictwo tria Matsa Eilertsena. Norweski basista i kompozytor gościł już na łamach tego bloga, przy okazji jego poprzedniego wydawnictwa  "Rubicon" ( kliknij tutaj ).  Tym razem skład jest mniejszy, a i muzyka przez to bardziej kameralna. Mats Eilertsen, zasilający takie formacje jak: Tord Gustavsen Trio, Wolfret Brederode Quartet, czy Food, zaprosił do współpracy holenderskiego pianistę Harmena Fraanje oraz perkusistę Thomasa Stronena. Muszę przyznać, nie po raz pierwszy, że bardzo lubię grę Harmena Fraanje. Artysta urodził sie w Roosendaal, studiował  w Tilburgu i Utrechcie, występował w kwartecie u boku Michaela Moore'a, Kenny Wheelera, Ambrose Akinmusire'a, Fredrika Ljungkvista, pojawiał się na płytach wielu artystów związanych z oficynami: ECM, Winter & Winter, Hubro Music, Challenge Rec. Najczęściej wracałem do jego bardzo udanej płyty "Down Deep" (trio Reijseger, Fraanje, Sylla). A skoro jest okazja, to powrócę raz jeszcze.




  




   To kolejne spotkanie Matsa Eilertsena, Harmena Fraanje i Thomasa Stronena, wcześniej były albumy: "Sails Set" (2013) i "Elegy" (2010), nagrane dla Hubro Music. Oprócz wspólnoty pokoleniowej - cała wyżej wymieniona trójka urodziła się w latach 70-tych - łączy tych muzyków także podobna wrażliwość, a co z tym idzie specyficzne podejście do materii dźwiękowej. Wydaje się jednak, że tym razem artyści poszli o krok dalej w stosunku do tego, co działo się na poprzednich wydawnictwach, oraz w porównaniu z tym, z czym zazwyczaj bywa kojarzona wytwórnia ECM. Owszem, nadal jest to jakaś forma "jazzowej krainy łagodności" - przeważa spokojne tempo, sporo jest głębi i przestrzeni, również tej pomiędzy poszczególnymi dźwiękami, a tym samym dużo gry ciszą. Jednak tym razem celowo zrezygnowano z prezentowania konkretnych tematów oraz z ich rozbudowywania.
"Na tym albumie nie ma prawie motywu przewodniego" - powiedział Mats Eilertsen w jednym z wywiadów. Nie ma więc również klasycznie pojętej improwizacji. Owszem muzycy wchodzą w rozmaite interakcje, ale dzieje się to niejako mimowolnie, poza ich intencją, nie jest to ich celem. W tym układzie ważne są poszczególne momenty, nagłe impulsy, drobne przebłyski, które pojawiają się i znikają. Dźwięki jako barwy nie tworzą czegoś konkretnego - widoku, pejzażu, postaci - próbują uchwycić nastrój, impresję chwili, tony światła, odcienie mroku.
Czasami muzycy wydają się szukać drobnych motywów, wspólnego oddechu, jednej opowieści, niejako przy okazji wchodzą w krótkie dialogi, żeby za moment z nich wyjść, porzucić to, co było i ruszyć w dalszą drogę, jak w "Then Comes the Night". Jakąś modyfikację klasycznego podejścia do kwestii tematu przynosi krótki, niespełna trzyminutowy "After the Rain". Lekki i zwiewny niczym ptak szybujący w powietrzu jest, jakżeby inaczej, "Albatross". Niezmiennie urzeka mnie gra pianisty Harmena Fraanje, ten delikatny i mam wrażenie, że już rozpoznawalny dotyk prawej dłoni, te niespieszne i zapadające w pamieć ozdobniki, których przecież nie ma aż tak wiele, a najbardziej słyszalne są w urokliwym "Solace".  "To bardziej rzeka lub wir, który ciebie niesie" - dodał w tym samym wywiadzie Eilertsen.

Nagrania zarejestrowano w Auditorio Stelio Molo w Lugano. Trzy kompozycje wyszły spod palców Eilertsena, dwie Harmena Fraanje, a reszta jest wspólnym dziełem muzyków. Wydawnictwo otwiera i zamyka kompozycja zatytułowana "22" - jako wyniki inspiracji datą 22 lipca 2011, kiedy to w Oslo i na wyspie Utoya doszło do ataku terrorystycznego. Tytuł albumu  - "And Then Comes The Night" został zaczerpnięty z tytułu powieści Jana Kalmana Stefanssona - "Summer Light And Then Comes The Night". Autor nominowany był do prestiżowej nagrody Bookera, a jego książka będąca bardziej zbiorem opowiadań niż klasyczną powieścią, w melancholijny sposób przybliża życie ludzi mieszkających w małej islandzkiej wiosce.

(nota 7.5-8/10)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz