czwartek, 27 października 2016

LAMBCHOP - "FLOTUS" City Slang Records (Czyli o tym, jak Kurt Wagner i przyjaciele spróbowali "zremiksować samych siebie")

                                                                                            fot.internet

Potocznie mówi się, że czasem pierwsza myśl bywa najlepsza. Z drugiej jednak strony, z okresu dzieciństwa pamiętam zdanie, które często powtarzał mój ojciec: "Trzy raz zastanów się, zanim cokolwiek powiesz". Mając to na uwadze, postaram się zaspokoić ciekawość czytelników i zdradzić, jaka była ta pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie, podczas odsłuchiwania najnowszego albumu grupy Lambchop. Zacytuję z pamięci, gdyż było to całkiem niedawno: "Cholera, brzmi to tak, jakby Kurt Wagner próbował zremiksować samego siebie". Chwilę, może chwil kilka, później, w moim nieco zmąconym dźwiękowymi wrażeniami umyśle, zaszczebiotało kolejne spostrzeżenie: "Hm, skoro na ostatnim albumie było całkiem nieźle, w takim razie, po co to zmieniali?".

Próbując odpowiedzieć na tak postawione pytanie, trzeba spróbować się wczuć, choćby w ramach szeroko pojętej empatii, w rolę dojrzałego już twórcy. Artysta ma prawo, być może również w jakimś sensie obowiązek, do poszukiwania nowych środków wyrazu, ubogacania własnego stylu, rozwijania indywidualnego języka. Oczywiście te poszukiwania mogą w konsekwencji przynieść mniej lub bardziej pożądany skutek. Uważam jednak, że czasem warto podjąć ryzyko, warto chociażby przez moment spróbować wyrwać się z lepkich ramion stagnacji. Zawsze to lepiej, niż tkwić uparcie w okowach sztampowych rozwiązań, jednoznacznych i utartych skojarzeń, typowych nawyków. Dopiero po czasie oraz w uczciwym, przede wszystkim w stosunku do samego siebie, podsumowaniu okaże się, co w efekcie owego ryzyka i poszukiwań będzie można zapisać po stronie zysków, a co należałoby umieścić w rubryce strat.

Zasygnalizowane przeze mnie wyżej zmiany w podejściu do materii dźwiękowej zespołu Lambchop, dotyczą głównie brzemienia, które wyraźnie i znacząco złagodniało, w stosunku do poprzednich płyt tej formacji. Album "FLOTUS" (pełne rozwinięcie skrótu to - "For Love Often Turns Us Still") przynosi wraz z sobą wiele, przynajmniej przy pierwszym podejściu, zaskakujących rozwiązań. Całość materiału muzycznego brzmi miękko, w kilku odsłonach, nawet bardzo miękko. Jeśli chodzi o skojarzenia gatunkowe, ostatni album grupy Lambchop sytuuje się gdzieś na pograniczu alt-country/avant-pop/chillout. Sporo jest na płycie "FLOTUS" elektronicznych efektów, syntezatorowych bitów, loopów, mniej lub bardziej potrzebnych dodatków, filtrów oraz nakładek, którymi potraktowano - to jest podstawowa różnica i bardzo znacząca zmiana - głos wokalisty. Zupełnie tak, jakby Kurt Wagner przygotowując swoje najnowsze dzieło, kontaktował się osobiście czy telepatycznie z Justinem Vernonem (albo odrobinę inspirował się jego ostatnimi dokonaniami). Co by nie mówić, głos Kurta Wagnera, to znak rozpoznawczy grupy Lambchop. Słuchaczy do tej pory urzekała jego ciepła, kojąca barwa poprzetykana wszelkimi odcieniami melancholii. Nie spotkałem się z tym, żeby ktokolwiek, nawet z przeciwników tego typu grania, narzekał na głos Wagnera. Dlatego odrobinę dziwi mnie fakt, że niemal w każdym utworze (są bodajże dwa wyjątki) zamieszczonym na płycie "FLOTUS", ów głos został mniej lub bardziej zniekształcony, poddany obróbce technicznej i przepuszczony przez procesor .
Co odróżnia ostatni album zespołu Lambchop od płyty "22, A Million" Bon Iver (a ja znowu o Vernonie, bo to jednak dla mnie największe rozczarowanie tego roku), to fakt, iż mimo wszystko formacja z Nashville miała o wiele więcej do zaoferowania, chociażby na poziomie kompozycji. Poszczególne utwory jednak bronią się, w mniejszym lub większym stopniu, a nowe brzmienie grupy pewnie znajdzie swoich zwolenników. Czy będę należeć do tego wąskiego kręgu, trudno w tej chwili powiedzieć. Po drugim, trzecim i zaczętym czwartym (kreśląc te słowa, ponownie odtwarzam piosenkę "In Care of 8675309" ) przesłuchaniu płyty "FLOTUS", odczułem jednak znużenie. Dość powiedzieć, że w kilku momentach załapałem się na tym, iż nie byłem pewien, czy nadal słucham tej samej kompozycji, czy może przegapiłem chwilę, kiedy rozpoczęła się kolejna piosenka. Gdyby nie tekst, chwilami mocno nieczytelny, bo podawany przez zbyt mocno zniekształcony głos wokalisty, ciężko byłoby odróżnić niektóre utwory. Nie chcę zbytnio narzekać, ani tym bardziej wylewać dziecka z kąpielą. Muszę uczciwie przyznać, że "nowe" brzmienie grupy mimo wszystko sprawdza się i broni. Jazzujący fortepian, takty odmierzane przez automat perkusyjny, dyskretne dźwięki gitary oraz basu, uzupełnione delikatnie(!) przetworzonym głosem, dają w efekcie i raz po raz osobliwe, ale też bardzo smakowite połączenie (utwór "Directions to the Can"). Dobrze słucha się również kompozycji "In Care of...", "Flotus" czy transowo-chilloutowej "Harbor country". Najbardziej "klasyczny" w brzmieniu wydaje się być najdłuższy utwór "The Hustle", który zamyka album. I tyle dobrego... Mimo wszystko jakoś nie potrafiłem, póki co, zagłębić się w płycie "FLOTUS", nie byłem w stanie wniknąć w nią, ani też ona, w żadnym dłuższym niż studencki kwadrans momencie, nie wypełniła mnie tak, jak to miało miejsce przy okazji odsłuchiwania wielu poprzednich albumów zespołu Lambchop. Doceniam jednak odwagę, podjęte ryzyko, twórczy wysiłek włożony w ten album i poświęcony na poszukiwanie nowego brzemienia.

  (nota 6, 6.5, w rzadkich porywach sirocco 7/10).

Skoro jest okazja, poniżej zamieszczam dwa linki. Pierwsza kompozycja - " A Hold of You" - to jeden z moich ulubionych utworów zespołu (dla mnie definicja stylu, brzmienia). Drugi - "The Hustle" zamyka płytę "FLOTUS".











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz