Kiedyś, przed laty, nie tak dawno temu, byliście blisko. To była jedna z tych rzadko spotykanych relacji, do której podtrzymania nie potrzeba, ani częstych kontaktów, ani zbyt dużej ilości słów. Nieraz odnosiłeś wrażenie, że do porozumiewania się wystarczyło wam jedno spojrzenie, dobrze znany gest lub tamten uśmiech wynurzający się zza sterty książek. Przede wszystkim ceniłeś swoją przyjaciółkę za to, że szanowała twoją prywatność, w pewnym sensie stała na jej straży, nigdy nie próbowała przekroczyć niewidzialnej granicy i tego samego wymagała od ciebie. Dlatego, kiedy twoja przyjaciółka zniknęła - kiedy pochłonęły ją podróże, egzotyczne miejsca, inne sprawy, inni ludzie - nie zamęczałeś jej wiadomościami i telefonami, w których zawierałby się twój niepokój oraz troska, pewnie także tęsknota, z nieodłącznym w takich przypadkach: "A kiedy wrócisz?". Po raz kolejny po prostu pozwoliłeś jej być tym, kim chciała, bo również w tym wyraża się ten pilnie strzeżony sekret prawdziwej przyjaźni. Jednocześnie dobrze wiedziałeś, doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego, że kiedy ona znów będzie w okolicy, bez trudu odnajdzie w zakamarkach pamięci twój tak dobrze znany jej numer. I oto, tak jak nagle zniknęła, tak równie nieoczekiwanie pojawiła się, przypominając o sobie i zapraszając na spotkanie, w starym miejscu, o zwykłej porze, i: "Choć raz mógłbyś się nie spóźnić". Przyszedłeś z jej ulubionymi czekoladkami, z butelką wina i słońcem, które z wolna kładło się do snu za twoimi plecami. W jej mieszkaniu właściwie nic się nie zmieniło. Przywitał cię ten sam łagodny uśmiech pani domu, jej zamszowy głos, (z ową "tajemną nutą") - o którym kiedyś powiedziałeś, że tak cudownie prześlizguje się na granicy szeptu - oraz aromat waszej ulubionej kawy, który szybko wypełnił dawno nie oglądane wnętrze. Wiklinowy fotel z brązową poduszką, jakby tylko czekał, żeby znów otoczyć cię przytulną miękkością i wspomnieniami dawnej atmosfery. Łabędzie szyje kieliszków szybko ugięły się pod czerwienią wina, a z nieco zakurzonych głośników popłynęła muzyka. Miodowe światło lampy odsłoniło ukradkiem rzucone spojrzenie oraz pierwsze nieśmiałe słowa. Wspólna salwa śmiechu była jak kolejny uścisk rąk, niby porozumiewawcze mrugnięcie jej kocich oczu, których tak ci brakowało. Potem był kufer wypełniony po brzegi skarbami i aparat pełen zdjęć - tych migotliwych spotkań ze szczęściem, trwających nie dłużej niż wdech albo wydech. Wszystko to stanowiło dla ciebie całkiem niezły pretekst do zadawania kolejnych pytań. Amulety, klucze, zasuszone liście, gramatyka spoglądania na siebie. Nie pamiętasz, który toast pojawił się jako pierwszy, czy ten: "Za nas", czy ten: "Za szczęśliwe powroty". Wspólny wieczór upłynął na słuchaniu jej opowieści, które pojawiały się jedna po drugiej, przeplatając się wzajemnie i przenikając, niczym kłębki barwnych nici o rozwidlających się końcach. W jej obecności, która była taka nienachalna, taka dyskretna, upływające chwile zyskały nowe znaczenie, znalazły nowe imiona. Poszczególne elementy magicznej mozaiki łagodnie dopasowywały się, jakby odpowiednie słowa trafiły na odpowiednie dla siebie momenty. Po raz kolejny dobitnie przekonałeś się o tym, że w towarzystwie twojej przyjaciółki nawet cisza posiada swoje niepowtarzalne brzmienie. Patrząc na miodowy krąg światła, który odznaczał się na zasłonach zaciągniętych w jej sypialni, uzmysłowiłeś sobie, że znów zapomniałeś jej podziękować za towarzystwo i umówić się na kolejne spotkanie. "Dziękuję, Hope - wyszeptałeś w kierunku niedomkniętej furtki. - Dziękuję za to, że jesteś. Wkrótce znów się spotkamy"... Bardzo udany album, jednej z moich ulubionych wokalistek (nota 8/10)
czwartek, 3 listopada 2016
HOPE SANDOVAL&THE WARM INVENTIONS - "UNTIL THE HUNTER" Tendril Tales (Z wizytą u przyjaciółki)
Kiedyś, przed laty, nie tak dawno temu, byliście blisko. To była jedna z tych rzadko spotykanych relacji, do której podtrzymania nie potrzeba, ani częstych kontaktów, ani zbyt dużej ilości słów. Nieraz odnosiłeś wrażenie, że do porozumiewania się wystarczyło wam jedno spojrzenie, dobrze znany gest lub tamten uśmiech wynurzający się zza sterty książek. Przede wszystkim ceniłeś swoją przyjaciółkę za to, że szanowała twoją prywatność, w pewnym sensie stała na jej straży, nigdy nie próbowała przekroczyć niewidzialnej granicy i tego samego wymagała od ciebie. Dlatego, kiedy twoja przyjaciółka zniknęła - kiedy pochłonęły ją podróże, egzotyczne miejsca, inne sprawy, inni ludzie - nie zamęczałeś jej wiadomościami i telefonami, w których zawierałby się twój niepokój oraz troska, pewnie także tęsknota, z nieodłącznym w takich przypadkach: "A kiedy wrócisz?". Po raz kolejny po prostu pozwoliłeś jej być tym, kim chciała, bo również w tym wyraża się ten pilnie strzeżony sekret prawdziwej przyjaźni. Jednocześnie dobrze wiedziałeś, doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego, że kiedy ona znów będzie w okolicy, bez trudu odnajdzie w zakamarkach pamięci twój tak dobrze znany jej numer. I oto, tak jak nagle zniknęła, tak równie nieoczekiwanie pojawiła się, przypominając o sobie i zapraszając na spotkanie, w starym miejscu, o zwykłej porze, i: "Choć raz mógłbyś się nie spóźnić". Przyszedłeś z jej ulubionymi czekoladkami, z butelką wina i słońcem, które z wolna kładło się do snu za twoimi plecami. W jej mieszkaniu właściwie nic się nie zmieniło. Przywitał cię ten sam łagodny uśmiech pani domu, jej zamszowy głos, (z ową "tajemną nutą") - o którym kiedyś powiedziałeś, że tak cudownie prześlizguje się na granicy szeptu - oraz aromat waszej ulubionej kawy, który szybko wypełnił dawno nie oglądane wnętrze. Wiklinowy fotel z brązową poduszką, jakby tylko czekał, żeby znów otoczyć cię przytulną miękkością i wspomnieniami dawnej atmosfery. Łabędzie szyje kieliszków szybko ugięły się pod czerwienią wina, a z nieco zakurzonych głośników popłynęła muzyka. Miodowe światło lampy odsłoniło ukradkiem rzucone spojrzenie oraz pierwsze nieśmiałe słowa. Wspólna salwa śmiechu była jak kolejny uścisk rąk, niby porozumiewawcze mrugnięcie jej kocich oczu, których tak ci brakowało. Potem był kufer wypełniony po brzegi skarbami i aparat pełen zdjęć - tych migotliwych spotkań ze szczęściem, trwających nie dłużej niż wdech albo wydech. Wszystko to stanowiło dla ciebie całkiem niezły pretekst do zadawania kolejnych pytań. Amulety, klucze, zasuszone liście, gramatyka spoglądania na siebie. Nie pamiętasz, który toast pojawił się jako pierwszy, czy ten: "Za nas", czy ten: "Za szczęśliwe powroty". Wspólny wieczór upłynął na słuchaniu jej opowieści, które pojawiały się jedna po drugiej, przeplatając się wzajemnie i przenikając, niczym kłębki barwnych nici o rozwidlających się końcach. W jej obecności, która była taka nienachalna, taka dyskretna, upływające chwile zyskały nowe znaczenie, znalazły nowe imiona. Poszczególne elementy magicznej mozaiki łagodnie dopasowywały się, jakby odpowiednie słowa trafiły na odpowiednie dla siebie momenty. Po raz kolejny dobitnie przekonałeś się o tym, że w towarzystwie twojej przyjaciółki nawet cisza posiada swoje niepowtarzalne brzmienie. Patrząc na miodowy krąg światła, który odznaczał się na zasłonach zaciągniętych w jej sypialni, uzmysłowiłeś sobie, że znów zapomniałeś jej podziękować za towarzystwo i umówić się na kolejne spotkanie. "Dziękuję, Hope - wyszeptałeś w kierunku niedomkniętej furtki. - Dziękuję za to, że jesteś. Wkrótce znów się spotkamy"... Bardzo udany album, jednej z moich ulubionych wokalistek (nota 8/10)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz