Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, panowie Nik Rayne (śpiew, gitary) oraz Grant Beyschau (perkusja, saksofon) poznali się w liceum w 2005 roku, żeby dwa lata później założyć grupę THE MYRRORS. Do pierwszego składu szybko dołączyła basistka Claire Safi, która tuż po wydaniu debiutanckiej płyty "Burning Circles In The Sky", odeszła z grupy. Na tym początkowym etapie działalności zespół przetrwał zaledwie dwa lata. Nik Rayne pozostał w Tucson (stan Arizona), a jego kolega wybrał się w podróż do Kalifornii, żeby znaleźć dla siebie jakieś zajęcie. Ponowne zetknięcie się dwójki muzyków miało miejsce w 2013 roku. Od tamtej pory przez skład grupy THE MYRRORS przewinęło się całkiem sporo osób. Zmieniała się również grana przez nich muzyka oraz kolejne główne wpływy czy fascynacje, którym RAYNE I BEYSCHAU ulegali. Jednak psychodeliczny idiom zawsze był obecne w ich nagraniach i stanowił coś na kształt twardego rdzenia kolejnych wydawnictw. Warto je wszystkie poznać, gdyż przez te kilkanaście lat nazbierało się trochę płyt, cd-rów, epek, kaset oraz albumów koncertowych. Całkiem niezły na początek może być zestaw singli - "Invocaciones: Singles And Strays 2014-2016". Najnowszy krążek ukazał się przed tygodniem i nosi tytuł "Land Back".
Kompozycja, która wybrzmiała przed momentem, jest jedną z tych bardziej wyróżniających się na całym albumie. Brzmi energetycznie, bardzo świeżo, porywająco. Po prostu soczyście. W sumie płyta "LAND BACK" zawiera pięć odsłon, w tym najdłuższy piętnastominutowy fragment zatytułowany "The Wretched Of The Earth". Właśnie w długich transowych utworach zespół czuje się zdecydowanie najlepiej.
Powszechnie wiadomo, że "psychodelia" ma niejedno imię. Odkrywanie kolejnych heteronimów tego gatunku stało się znakiem rozpoznawczym formacji THE MYRRORS. Sam termin "psychodelia" kojarzy się Nikowi Rayne z "wewnętrzną wizją". W muzyce amerykańskiej grupy mamy więc do czynienia z podróżą w głąb siebie, która niejako przy okazji jest również podróżą po kontynentach, podobnych estetykach, epokach kulturowych, stylach życia i rozmaitych wrażliwościach.
Dobitnie świadczą o tym fascynacje muzyczne członków formacji THE MYRRORS. W ich bogatych kolekcjach płyt znajdziemy albumy czołowych przedstawicieli grania ze "złotego okresu" dla tej estetyki, czyli przełomu lat 60/70-tych. Natkniemy się tam również na krążki jazzowe Phaoraha Sandersa, Donna Cherry, wydawnictwa reprezentantów krautrocka i stone-rocka. Pośród kolejnych barwnych okładek pokażą się także płyty bardzo słabo znanych artystów. Swoiste białe kruki i ozdoby każdej kolekcji, jak chociażby marokańskie nagrania Paula Bowlesa z lat 50-tych, czy Hartmut Geerken Rock And Free Jazz Group Kabul (afgański zespół awangardowo-rockowy z połowy lat 70-tych).
Grupa THE MYRRORS chętnie koncertuje po całym świecie, cyklicznie odwiedza Amerykę Południowa, Europę, w tym Polskę (Warszawa 2018), Grecję, Bałkany. Z tych barwnych wojaży chętnie przywozi egzotyczne instrumenty, które później wzbogacają brzmienie kolejnych płyt. Te ostatnie stanowią kluczowe punkty na mapie ich muzycznej podróży. I tak, na albumie "Arena Negra" (2015) zabrzmiało nieco więcej instrumentów dętych, w kolejnych propozycjach akcenty zostały położone na krautrockową motorykę lub folkowo-etniczne inspiracje. Trzeba pamiętać, że znakomita większość kompozycji powstaje w trakcie długich improwizowanych sesji, swobodnej wymiany pomysłów i radosnych jamów.
"Inspiracją były dla nas pustynie, słońce, księżyc, gwiazdy, flora i fauna południowego zachodu oraz historia regionu, w którym mieszkamy. Inspirowały nas wszelkie odmiany muzyki psychodelicznej i garażowego rocka, awangarda, free-jazz oraz folk z całego świata, taki jak muzyka Tuaregów, indyjskie ragi, folk turecki, folk latynoamerykański, i muzyka rdzennych Amerykanów".
W tej ostatniej wypowiedzi Nika Rayne nie ma cienia przesady. Wszystkie wymienione przez niego elementy naprawdę można bez większego trudu odnaleźć w muzyce grupy THE MYRRORS.
Ta najnowsza, wydana przed tygodniem propozycja - "LAND BACK", zawiera dwa kluczowe fragmenty, gdzie zespół zabrzmiał energetycznie i świeżo, z mocą rzadko spotykaną w ich niemałym przecież dorobku. Kto wie, może to kolejny nowy szlak, w tej uskutecznianej od tylu lat psychodelicznej podróży.
Mam tu na myśli znakomitą kompozycje "LAND BACK" oraz uderzającą w słuchacza z siłą wodospadu "BAKU A BANDING" - monumentalne dzieło. Te dwa fragmenty stanowią coś na kształt wymownej pieczątki stylu świadczącej, o ogromnym potencjale tkwiącym w amerykańskiej formacji. Warto podkreślić wykorzystanie w tych odsłonach linii wokalnych. Nie jest to zbyt często spotykany przypadek. Jakby większość zespołów poruszających się w zbliżonej estetyce wychodziła z błędnego założenia, że wokaliza jest całkowicie zbędna, bo nudzi albo rozprasza. A przecież sugestywne mantrowe zaśpiewy, krzyki i zawołania, pełnią również funkcje rytmiczną, pomagają wprowadzić w trans.
W tych dwóch wyżej wspomnianych przeze mnie kompozycjach urzeka dosłownie wszystko. Nie dajcie się zwieść. W muzyce THE MYRRORS tylko pozornie niewiele się dzieje. Jedynie sekcja rytmiczna odmierza z uporem jednostajny hipnotyczny rytm. W aranżacjach buzuje ogień. Poszczególne dźwięki kotłują się niczym ludzkie dusze w rozgrzanym do czerwoności kotle. Co chwila na powierzchnie wynurzają się kolejne tańczące języki płomieni - to następny instrument nieco bardziej dał o sobie znać. W przypadku odsłony "BAKU A BANDING" - sporą rolę odegrał saksofon w dłoniach Granta Beyschaua. Tony tego instrumentu zostały poddane analogowym przetworzeniom (technika "Time Lag Accumulator").
Kompozycje zwarte na albumie "LAND BACK" mają także kontekst społeczno-polityczny. Nie przez przypadek wydawnictwo ukazało się w Międzynarodowym Dniu Ludów Tubylczych. Tytuł, okładka oraz zawartość tego materiału nawiązują bezpośrednio do ruchów antykolonialnych. Swoiste motto przyświecające tej propozycji można zawrzeć w zdaniu "No One Is Free Until We're All Free". Zakończenie "The Wretched Of The Earth" może nawiązywać tytułem do postkolonialnej teorii Frantza Fanona - "Wretched Of The Earth", skupionej wokół próby dekonstrukcji kolonializmu i jego wpływu na jednostkę oraz naród.
Przyznam szczerze, że odrobinę WAM zazdroszczę, jeśli do tej pory nie słyszeliście kompozycji "Baku A Bandung". Za pierwszym razem robi ogromne wrażenie. Dobre wieści są takie, że za drugim, trzecim i dwudziestym również. Na wczoraj, dziś oraz odległe jutro, jest to moja najlepsza psychodeliczna kompozycja 2025 roku. Tym samym za chwilę zabrzmi "MISS TYGODNIA". Jesteście gotowi?
(nota 8/10)
Przeniesiemy się do egzotycznego, z europejskiego punktu widzenia, miasta - Bejrutu, gdzie działa grupa POSTCARDS. Wpadło mi w ucho ich nagranie, które rozpoczyna niedawno wydaną płytę "Ripe Iruptured & T3".
Ciekawie brzmi najnowszy singiel Hannah Frances z miasta Chicago, który zapowiada pojawienie się albumu "Nested In Tangles". Premiera 10 października.
Pora na naszych dobrych znajomych z Kanady - Shabason, Krgovich, i tym razem na doczepkę grupa Tenniscoats - 29 sierpnia przedstawią album "WAO", gdzie znajdzie się ten urokliwy cover piosenki grupy My Bloody Valentine.
I kolejny dobry znajomy Fionn Regan, którego ostatnią płytą - "O AVALANCHE" - tak się zachwycałem. Pojawiła się koncertowa wersja jednej z moich ulubionych piosenek z tego wydawnictwa. Cudowna jest ta linia melodyczna zwrotki. Ależ te nutki ułożyły się ze sobą, jakby już wcześniej zostały ze sobą zespolone i tylko czekały na odkrycie.
Kolejni znajomi pojawili się na blogu przed wakacjami. Piosenka australijskiej grupy SHORT SNARL doczekała się statusu "MISS TYGODNIA". W międzyczasie ukazała się ich epka - "SELF NOISE" - z której dziś wybiorę kolejny utwór.
Bardzo lubię takie drobiazgi utrzymane w stylistyce lo-fi. Z reguły nikt tego nie promuje, więc przechodzą bez echa. Od czasu do czasu można znaleźć jakąś perełkę - (7 tysięcy odsłon na YT, więc nie jest tak źle). Chociażby taką jak ta, w wykonaniu Liliany Mikorry, która reprezentuje Monachium i przyjęła nazwę PILBERT. Przyjmijcie ją ciepło.
Europę, dokładniej mówiąc, Francję oraz jej stolicę, reprezentuje duet: Linda Olah i Giani Caserotto, którzy przyjęli dźwięczną nazwę LOVERS. 12 września ukaże się ich płyta zatytułowana "Lettres D'Amour". Póki co, posłuchamy singla promującego to wydawnictwo.
Piątka znajomych z Minneapolis tworzy grupę SHE'S GREEN, która w dniu wczorajszym opublikowała całkiem udaną epkę "CHRYSALIS".
KĄCIK IMPROWIZOWANY - Wytwórnia CHESKY RECORDS znana jest również z tego, że przywiązuje bardzo dużą wagę do realizacji dźwięku. Po raz kolejny możemy się o tym przekonać słuchając płyty "Ain't We Got Fun" - Alexis Cole. Albo obcując ze zestawem "The World's Greatest Audiophile Vocal Recordings Vol. 3"(gdzie również można znaleźć to nagranie), do której dotarłem ze spory poślizgiem. Uczta dla wybrednego ucha.
Na zakończenie dzisiejszej odsłony, zamiast fragmentu nowej, wydanej wczoraj płyty, Chicago Underground Dou - "Hyperglph", posłuchamy jeszcze ciepłej kompozycji innych naszych dobrych znajomych, tym razem z Nowego Yorku, czyli - THE COSMIC TONES RESEARCH TRIO.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz