Lato powoli dogasa, choć można odnieść wrażenie, że w tym roku i szczególnie w naszym kraju nie zdążyło w pełni się rozpalić. Jego upalny blask pojawił się tylko na krótko, więc kto lubi i potrzebuje, musiał korzystać z niego wyjątkowo zachłannie. Zawsze można spróbować przywołać atmosferę ciepłych letnich wieczorów, a także ich dyskretny blask (tytułowy "The Glow") - przy pomocy bardzo udanego albumu formacji MILD ORANGE zatytułowanego "The//Glow". Zespoły z Nowej Zelandii od czasu do czasu pojawiały się na tym blogu. Jednak żaden - chyba, że się mylę - nie stanowił głównego tematu muzycznych opowieści.
Historia powstania grupy jest całkiem typowa. Przyjaciele z dzieciństwa Josh Mehrtens oraz Josh Reid spotkali się ponownie po wielu latach, w trakcie studiów, i postanowili założyć zespół. Do składu dołączyli basista Tom Kelk, a za zestawem perkusyjnym zsiadł Jack Reguson. Po kilkunastu miesiącach działalności pojawił się debiutancki krążek "Foreplay" (2018). Nazwa Mild Orange w zamierzeniach jej autorów powinna kojarzyć się z latem, ciepłem, optymizmem. Podobnie jak zawartość ich kolejnych krążków. Skąpane w jasnym brzmieniu gitar piosenki przywoływały nastrój kończącego się dnia. Dominował w nich spokój i nostalgia. Nic więc dziwnego, że dziennikarz "Billboardu" określił poczynania reprezentantów Nowej Zelandii jako: "Muzykę dla fanów nostalgii".
Od samego początku głównym i jedynym producentem nagrań był Josh Mehrtens, który dużo słuchał, czytał mnóstwo branżowych czasopism, i krok po kroku poznawał tajniki pracy w studiu. Jak sam przyznał, w tamtym okresie popełniał mnóstwo błędów, zbyt chętnie ulegał wpływom lub podążał jednokierunkową ścieżką ślepego naśladownictwa. Jednak był to żmudny proces, w trakcie trwania którego sporo się nauczył.
Efekty zebranego doświadczenia możemy usłyszeć na czwartej w dorobku płycie, wydanej kilkanaście dniu temu i zatytułowanej "The//Glow". Warto podkreślić, że czwarty w dyskografii album rzadko bywa tym najlepszym. Statystycznie rzecz ujmując, gdzieś przy okazji trzeciego wydawnictwa zespół mniej lub bardziej umiejętnie zaczyna grać resztkami - pomysłów, ambicji i chęci. Zwykle w tym okresie grupy posiadają już ugruntowaną pozycję na rynku albo ich członkowie coraz bardziej się zniechęcają, że pomimo wysiłków i wydania dwóch poprzednich krążków, owej pozycji nie udało się uzyskać.
Tym razem cała sympatyczna załoga, wraz z partnerkami - odważne posunięcie - przeniosła się do Londynu. W stolicy Anglii wynajęli dom, w którym przez kilka tygodni mieszkali i tworzyli. Najwyraźniej musiała panować tam dobra i twórcza atmosfera. Album "The//Glow" od samego początku urzeka dojrzałością i spójnym brzmieniem. W kolejnych odsłonach czuć koncentrację na celu, który zamierzano osiągnąć. Każdy utwór ma swój oddzielny aranżacyjny pomysł, od świetnego początku "Moonglade", który bardzo dobrze wprowadza w nastrój tego wydawnictwa, aż po mój ulubiony, nostalgiczny "There's No Rush".
Jak wskazuje Josh Mehrtens, tytuł "The//Glow" odnosi się do próby zachowania równowagi, pozostawania w spokojnym rytmie życia. Album można podzielić na dwie przystające do siebie części. Pierwsza - chyba nieco lepsza - odnosi się do "blask przestrzeni" (szeroko pojęty świat natury), druga natomiast do "Blasku miasta" (krajobraz aglomeracji).
"Te piosenki, to albo tęsknota za blaskiem, przebywanie w jego aurze, albo ślady po jego braku (...). Pierwszą piosenką, którą zaczęliśmy tworzyć już w 2021 roku był "Right Or Wrong". Z kolei "Silver Star" to wyjątkowo osobista piosenka - napisałem ją dla mojej żony, która wychowała się na ranczu na Środkowym Zachodzie (...). Kiedyś przeczytałem o technice Jeffa Tweeda, który trzyma gitary w różnych pokojach, każda inaczej nastrojona, żeby wymusić na sobie chęć do eksperymentowania i odrzucenia utartych schematów. Myślę, że dzięki temu powstała progresja akordów w "Silver Star". - tyle Josh Mehrtens.
To właśnie praca gitar, z pomocą którym przyszły syntezatory, stanowi główną oś brzmienia tego wydawnictwa. Subtelnie rozmieszczone na szerokiej scenie - niezły miks, z dbałością o szczegóły - tworzą barwne tło, podkreślają istotne monety. W kolejnych nagraniach, szczególnie tych zamkniętych w pierwszej części płyty, można odnaleźć podobieństwa do najlepszych nagrań grupy The War On Drugs ( zespół Mild Orange woli łagodniejsze tempo). Ta charakterystyczna motoryka tych piosenek łączy się z ich specyficznym nastrojem. Oto mamy schyłek dnia, w tle blask słońca, znikającego gdzieś za linią horyzontu, krajobraz natury lub miasta (druga część płyty), przesuwający się za oknem samochodu, radość wynikająca z poczucia spełnienia i bezpieczeństwa. To przy okazji główne tematy przewijające się w tekstach autorstwa Josha Mehrtensa.
Ps. Jedno, co może odrobinę dziwić lub przynajmniej zastanawiać, to fakt, dlaczego dojrzały zespół, nagrywający bardzo udaną płytę, nie znalazł dla niej odpowiedniego wydawcy. Czego jak czego, ale dobrze prowadzonych tak zwanych niezależnych oficyn w ostatnim czasie raczej nie brakuje.
(nota 7.5-8/10)
W dzisiejszych "Dodatkach..." zupełnie przypadkiem nieco więcej śpiewających pań. Zaczniemy od gorącej nowości, wczoraj pojawił się nowy świetny utwór naszej dobrej znajomej Anny Von Hauswolff, która przy pomocy Iggiego Popa, w ten uroczy sposób zapowiada nowy album "Iconoclasts". Premiera 31 października.
Kolejna nasza znajoma, gdyż jej utwory pojawiały się już na blogu. Bardzo lubię barwę głosu Eve Adams. Wczoraj ukazał się jej nowy album "American Dust", niestety dość przeciętny w moim odczuciu. Choć tak udanie się rozpoczyna.
Pozostaniemy w USA, ze skąpanego w słońcu Joshua Tree przeniesiemy się do Ohio, żeby posłuchać fragmentu z nowej płyty Emily Hines - "These Days".
Przed nami ulice Filadelfii, na nich możemy spotkać wokalistkę grupy Star Moles, która w połowie sierpnia wydała nową epkę zatytułowana "Snack Monster".
Czekając na rozpoczęcie US OPEN, po Brooklynie krążą członkowie formacji SEX WEEK, którzy na początku sierpnia opublikowali epkę "Upper Mezzanine".
W Berlinie napotkamy kolejnych naszych znajomych (recenzja ich płyty na blogu), grupę Kerala Dust, którzy w dniu wczorajszym wydali album "En Echo Of Love". Tak się rozpoczyna.
Duet, który przybrał nazwę Royel Otis pochodzi z Sydney, również w dniu wczorajszym pojawiła się premiera najnowszego wydawnictwa - "Hickey".
Znakomicie brzmi kompozycja "Terror Moon" irlandzkiego zespołu RUN, którą znalazłem na wczoraj wydanej płycie zatytułowanej po prostu "RUN".
KĄCIK IMPROWIZOWANY - z wizytą w brytyjskim LEEDS, gdzie działa grupa The Sorcerers. Oto fragment z najnowszej płyty "Echos Of Earth".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz